Dziś jest zupełnie nowy dzień

Zauważyłem, że moje życie kręci się ostatnio wokół zasad, reguł, zaleceń i standardów. Ciągle mi mówią jak to się robijak się odnosi sukces, mówią mi co trzeba a czego nie trzeba. Co gorsza, ja sam wciąż poświęcam mnóstwo czasu na to, by dowiedzieć się jak coś zrobićjak ktoś, coś zrobił.

Weźmy prowadzenie bloga.

„Tekst na blogu powinien pokazywać się najrzadziej co tydzień”

„Tekst powinien liczyć co najmniej 500 słów, najlepiej 2 – 3 tysiące, ale nie więcej”

„Na napisanie tekstu należy poświęcić 20% czasu, na jego promocję 80%”

„Trzeba prowadzić profil bloga na Facebooku”.

„Musisz zbierać adresy czytelników i tworzyć listę adresową”

„Każdy tekst musi mieć określone słowa kluczowe”

„Powinieneś mieć dokładną strategie rozwoju bloga”.

Jeżeli nie znasz dość rad i zasad, proszę bardzo, oto szkolenie za jedyne tysiąc dolarów (może sześć rat po 190 dolarów miesięcznie?). Na szkoleniu poznasz jeszcze więcej reguł, dobrych zasad i sprawdzonych standardów.

Trzeba… Należy… Powinno się… Jeżeli chcesz odnieść sukces, to rób tak… Reguła mówi, że… Złotą zasadą jest… Postępuj w ten sposób… Musisz zrobić tak…

Tak jest nie tylko w takiej błahej rzeczy jak prowadzenie bloga.

Tak jest w każdej dziedzinie życia: reguły jak przemawiać przed grupą;  zasady zdrowego odżywiania, reguły zdobywania sympatii innych ludzi; zasady biegania, reguły uczenia się języka obcego, rady jak skutecznie wypoczywać…

W każdej dziedzinie życia otaczają nas reguły, zasady, kanony i standardy.

Gdy złamiemy regułę, czujemy się winni: och nie, nie miałem otwartej postawy ciała… och nie, jak mogłem zjeść ten pełny glutenu makaron… och nie, moja książka nie ma dość spójnego spisu treści… Czujemy się winni, nawet, gdy nic złego się nie dzieje – miałem zamkniętą postawę ciała, ale ludzie i tak ze mną rozmawiali; zjadłem gluten, ale przecież nie czuję się źle; książka jest niespójna, ale przecież się sprzedaje — w czym problem? W tym, że złamałem regułę.

Gdy to robimy czujemy się ignorantami, dyletantami i ogólnie ludźmi, którzy są gorsi. Obawiamy się, że lada chwila ktoś nas skrytykuje albo wyśmieje. Boimy się, że nie przestrzegając reguł i nie trzymając się złotych rad, nie podejmujemy właściwych decyzji i przekreślamy swoje szanse na sukces.

Czy te wszystkie reguły naprawdę są tego warte?

1.

W rzeczywistości większość reguł i zasad to rzeczy naciągane.

Wiele lat temu zapisałem się na szkolenie internetowe dotyczące tego, jak prowadzić bloga – Blog Mastermind. Prowadził je niejaki Yaro Starak, Australijczyk, który był wtedy uosobieniem sukcesu —  nie dość, że jego blog miał przytłaczającą liczbę czytelników, to jeszcze pozwalał mu zarabiać wielkie pieniądze.

Przed szkoleniem napisałem do niego:

— Yaro, chcę prowadzić bloga po Polsku, jak myślisz, czy twoje sposoby sprawdzą się w moim przypadku?

— Na pewno — odpowiedział — u mnie się sprawdziło, nie widzę powodów by nie sprawdziło się u ciebie.

W trakcie kursu dwa, czy trzy razy zadawałem mu pytania dotyczące jego rozwiązań —  miałem wątpliwości, czy rzeczywiście jego sposób jest najlepszy, Yaro za każdym razem odpowiadał tak samo „Zrób tak jak ja, bo to się sprawdziło”.

Nie wiem co Yaro robi teraz, ale dość szybko po kursie jego biznes podupadł (nagle wysypało tysiącami podobnych kursów i blogów). Yaro próbował go odnowić. Nie udało mu się. Techniki Yaro nie tylko nie sprawdziły się na innym rynku —- nie sprawdziły się nawet w przypadku jego samego rok później. Za kilkaset dolarów (nie pamiętam kwoty, ale na pewno powyżej tysiąca) poznałem historię Australijczyka, który na samym początku internetowego bumu na blogi stworzył fajny biznes. Historia może nie była najgorsza, ale za takie pieniądze kupiłbym całą stertę książek o pierwszych wiekach Europy (jeżeli chodzi o historię, to zdecydowanie wolę te klimaty).

Yaro, jakimś przypadkiem, stworzył popularny blog: znalazł się w określonym miejscu, określonym czasie, dysponował określonymi zasobami (język, wygląd, a nawet charakterystyczna fryzura). Wszystko zagrało: ta – dam!, proszę się zgłosić po odbiór nagrody.

Udało mu się to raz, ale nie miał żadnych oporów by mówić innym: Tak się to robi, takie są reguły (choć inni znajdowali się w zupełnie innym miejscu, czasie i z zupełnie innymi zasobami).

Yaro nie zarobiłby grosza, gdyby nie masochistyczna potrzeba takich osób jak ja wtedy, by szukać reguł, zasad i przepisów.

— Hej, powiedz mi, jak to mam zrobić!

— Powiedz mi co się sprawdza a co nie!

— Zdradź mi, jak ci się to udało!

Nikomu nie przeszkadza, że ludzie, którzy dają te rady są zupełnie, ale to zupełnie inni i gołym okiem widać, że warunki w jakich funkcjonują nijak się mają do moich warunków.

Popularna dziennikarka radiowa, która zwiedziła pół świata  daje rady jak być szczęśliwą a nawet jak radzić sobie z depresją. Fajnie, że stała się szczęśliwa, fajnie że poradziła sobie z ze swoimi problemami i teraz codziennie, pełna szczęścia gotuje dla samej siebie kaszę jaglaną w swoim cudownym, przestronnym apartamencie. Ale dlaczego tysiące gospodyń domowych, które  były raz w życiu za granicą, które codziennie stają nad garami i karmią pięcioosobową rodzinę, bynajmniej nie kaszą jaglaną, których nie stać nawet na nocleg w apartamencie przypominającym lokum dziennikarki, z rozdziawionymi ustawi słucha jej rad?  Naprawdę wierzą, że mogą powtórzyć jej historię?

Nie wiem, czy wierzą, ale wiem, że lepiej się czują, gdy ktoś im mówi co robić. Słuchanie rad, daje namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Potrzebujemy reguł i rad bo wszyscy cierpimy na koszmarny lęk przed niepewnością i nowością.

Nowa sytuacja, nowe kłopoty, zupełnie nowe warunki. Nic o nich jeszcze nie wiesz, nie znasz zasad, nie masz w głowie podpowiedzi i zaleceń. Nie za bardzo nawet rozumiesz co się dzieje.

— Nie ogarniam, to przerażające!

— Brrr…Zabierzcie mnie stąd!

— Niech mi ktoś powie, jak się to robi!

Nie ma sprawy, Zawsze ktoś z chęcią podpowie ci kroki i złote reguły. Ty będziesz się lepiej czuć, on zarobi trochę pieniędzy, ale sobie lepiej poradzisz? To, że poczujesz się bardziej bezpieczny, niewiele znaczy. Często to właśnie rady, które przyswajasz od innych, blokują naprawdę skuteczne działanie.

A jeżeli nikogo nie ma pod ręką? Jeżeli nikt nie podpowie mi reguł? Wcale nie musi być lepiej, bo znajdziesz jakąś analogiczną sytuację, z której zaczerpniesz reguły: tak to zrobiłem kiedyś, teraz spróbuję tak samo.

Całe życie spędzamy w służbie reguł. Uważamy, że lepiej znać jakiekolwiek reguły i zasady – nawet od czapy – niż nie mieć żadnych. Wolimy się podporządkować czemukolwiek niż cierpieć na niepewność i brak struktury.

2.

Reguły to utarte ścieżki. Gdy masz przed sobą ścieżkę, nie patrzysz pod nogi. Nigdzie nie patrzysz. Nie zwracasz uwagi na niebo, drzewa czy rośliny. Interesuje cię tylko to, czy jesteś na ścieżce.

Gdy nie masz ścieżki, musisz zwracać uwagę na każdy krok, każdy kamień, nierówność terenu, każdą roślinę. Częściej się rozglądasz, łatwiej ci dostrzec niebo, drzewa i cały świat wokół ciebie. Łatwiej ci usłyszeć dźwięki, poczuć temperaturę i łatwiej dostosować się do tego wszystkiego.

Ludzie, którzy wciąż trzymają się reguł przypominają osoby, które tańcząc zawsze mówią: raz – dwa – trzy – prawa – lewa – prawa – lewa.  Nie da się dobrze tańczyć, nie słuchając muzyki, nie poddając swojego ciała rytmowi. Nie da się zrobić niczego, naprawdę twórczego, wciąż dostosowując się do rad, zasad i reguł.

Jesteś w miejscu, w którym nigdy nie byłeś.  Jesteś w miejscu, w którym nigdy nikt inny się nie znajdował. Otwórz oczy, rozejrzyj się. Wszystko jest nowe.

Tylko od ciebie zależy co zrobisz. Wybierz sam. Owszem, możesz kierować się tym, co komuś wyszło, ale to tylko jedna z opcji, jedna z propozycji. Nie gorsza i nie lepsza niż cokolwiek innego. To, że komuś się udało, bo przez 80% czasu promował, bo czytał afirmacje dwa razy dziennie, bo przestał przyjmować gluten, bo codziennie rano biegał, … nie znaczy, że dziś, w twojej sytuacji to najlepsza opcja.

Nikt jeszcze nie był tobą. Nie miał twoich problemów, celów, możliwości, talentów, słabości, uwarunkowań, nikt zatem nie wie co trzeba zrobić ani co jest najlepsze w tej sytuacji. 

Zamiast szukać rad, otwórz oczy. Rozejrzyj się. Skup się na tym co masz pod nogami. Nie szukaj mapy, bo jej nie ma. Są tylko twoje ślady, one tworzą jedyną ścieżkę.

Nie szukaj rad w swojej przeszłości. To, co się sprawdziło wczoraj nie sprawdzi się dziś. Zapomnij.

Zamiast uczyć się reguł, ucz się uważnego działania.

3.

Czym jest uważne działanie? To jest to, co robisz, gdy nikt nie prowadzi cię za rękę, gdy nie masz żadnych wskazówek i zaleceń, gdy nie oceniasz swojego działania pod kątem zgodności ze standardami, ale pod kątem rzeczywistego efektu.

Działanie zgodne z przepisami i standardami wydaje nam się czymś naturalnym. Ale to tylko przyzwyczajenie. Potrzebujemy się nauczyć działać bez starych map, chłonąc świat i dopasowując się do tego, jaki jest w tej właśnie chwili.

Reguły i standardy tworzą bezmyślność. Bezmyślność to nie jest robienie czegoś bez myśli (taki stan dla większości z nas podobny jest do braku powietrza – nie umiemy w nim wytrzymać dłużej niż pół minuty).  Bezmyślność to podążanie utartymi ścieżkami, to trzymanie się map, które zostały zrobione w innym miejscu i w innym czasie.

Bezmyślność opiera się na ciągłej ocenie wszystkiego z perspektywy „tak się to robi / tak się tego nie robi / takie są zasady”.  Bezmyślna jest recepcjonistka w korporacji, która ciągle powtarza to samo powitanie z tym samym uśmiechem, niezależnie od tego, kto przed nią staje. Bezmyślny jest żołnierz, który wykonuje rozkaz, mimo że widzi jego głupotę. Bezmyślny jestem ja sam, gdy wstaję rano i zaczynam ćwiczyć, bo „robię tak od paru tygodni, każdego dnia”.

Bezmyślność to stan automatu, na którym ktoś wcisnął guzik „start”. Bywają momenty, że to  cenne – dobrze wstać rano i pobiec; gdyby każdy żołnierz zaczął filozofować, byłby zamęt; gdyby recepcjonistka nie miała standardów obsługi, byłaby bardziej autentyczna, ale częściej by dochodziło do zwarć.

To bywa cenne, ale wiąże się z wielkim kosztem, ponoszonym przez osobę, która zachowuje się bezmyślnie: przestajemy być zdolni do umyślnego, uważnego działania.

Gdy jesteśmy w stanie przeciwnym do bezmyślności —umyślności czy uważności, nie oceniamy swoich działań pod kątem jakichkolwiek standardów, ale pod kątem aktualnych potrzeb i uwarunkowań.

Jedna uwaga: niech cię nie zmyli słowo uważność. To słowo, w ciągu kilku lat zostało skutecznie zaorane. Uważność to nie jest siedzenie z wyprostowanym kręgosłupem i liczenie oddechów. Uważność to napięta uwaga, która pozwala patrzeć na świat, tak jakby się patrzyło po raz pierwszy. Uważność to nie jest tylko kontemplacja, to także myślenie — dostrzeganie nowych właściwości, wyciąganie nowych wniosków, zadawanie nowych pytań, szukanie nowych rozróżnień, robienie nowych rzeczy.  Jeżeli wolisz, nazwij ten stan umyślnością lub świeżością myślenia.

Reguły uwalniają nas od niepewności i dają poczucie ogarniania tematu. Ich efektem jest jednak bezmyślny automatyzm, przez który nie jesteśmy dość czuli na zmiany.  Tworzą także poczucie winy i brak wiary w siebie (nie wyszło mi bo nie dość dokładnie stosowałem się do zaleceń). Blokują także nasze własne, autentyczne pomysły. Pozbawiają nas jeszcze jednego: energii.

4.

Kilka tygodni temu, po wielu, wielu latach rzuciłem picie kawy. Kawa zawsze dawała mi kopa i mobilizowała. Nagle stałem się człowiekiem bez energii, ospałym i zmęczonym. Musiałem szybko znaleźć jakieś nowe, mocne źródło. Herbaty, yerba i inne cuda nie wchodzą w grę (piję tylko wodę). Próbowałem stania na głowie na środku pokoju (trzy minuty to jakieś dwa łyki kawy, ale po dłuższym boli kark), biegania (pół kawy po 30 minutach, ale potem senność), intensywnych ćwiczeń (ćwierć kawy, ale ile się da?) i ostrego punk rocka (po trzech godzinach odpadają uszy). W końcu znalazłem źródło energii: uważność. Maksymalne napięcie uwagi daje energię. Brak uwagi, rodzi ospałość. Jesteśmy ospali bo jesteśmy bezmyślni.

5.

Prowadziłem cię w tym tekście za rękę? Jeżeli tak, to ją puszczam.

Owszem, w wielu moich tekstach daję rady, ale pamiętaj, że wypływają one z mojej historii. Moje mapy zrobiłem w innym terenie i w innym czasie.

Jesteś w swoim lesie sam. Jedyna mapa, która się liczy to ta, którą narysujesz własnymi stopami.

To może przerażać. Ale: żadna reguła, zasada czy standard cię nie obowiązuje. Nie musisz się czuć winny, możesz pozwolić sobie na to, by wszystko zrobić po swojemu, by znaleźć swoją własną, wyjątkową ścieżkę.

Czy jesteś owcą, która umie tylko chodzić za innymi?

Wszystko możesz zrobić zupełnie inaczej, zupełnie po swojemu, bez oglądania się na mądrzejszych, starszych, bardziej doświadczonych, tych którym się udało itp.

Możesz zrobić wszystko bez oglądania się na całą swoją historię, bez całego obciążenia tym „zawsze tak to robię, w tym jestem dobry”, możesz zrobić coś absolutnie nowego.

Dziś jest zupełnie nowy dzień.

26 komentarzy

  1. Świetny tekst, z zapałem czytam każdy nowy wpis i zawsze daje mi dużo do myślenia. Ostatnio właśnie tak się czuję, zamknięta w schematach, zestresowana regułami i opinią innych. Chciałabym się uwolnić ale kreatywność też jakoś umarła. Muszę znaleźć w sobie tę siłę na zmianę i samodyscyplinę.

    • Kreatywność nie umiera, łatwo ją jednak wystraszyć ocenami i porównywaniem do tego, co robią inni, co się robi, co sprawdzone itp. Na pewno jest w środku ciebie Isabelle. Jest i to w dużej ilości. Czasem, żeby się uwolnić od schematów nie trzeba się starać i napierać, ale raczej machnąć ręką, odpuścić sobie, spróbować zrobić tak, jak mi się podoba i jak mi w duszy gra. Wiem, że to trudne, bo na ramieniu siedzi coś, co mówi: „Nie można tak, tak się tego nie robi…” No ale gdyby to nie było trudne, mielibyśmy na świecie samych twórców i artystów. Dziękuję, że czytasz i komentujesz 🙂

  2. Zbyszku,

    ależ przestrzeganie zasad, reguł, zaleceń i standardów to doskonały sposób na niskowysiłkowe truchtanie przez życie do taktu racic!
    W stadzie można ogrzewać się nawzajem zadkami, wspólnie skubać i obsikiwać zieloną trawę, a przede wszystkim przynależeć do baraniej wspólnoty. Jakiś juhas zawsze wytyczy kierunek, a pies może nie capnie zębiskami zbyt mocno. A przecież wszystko jest lepsze niż samotność.

    Jeśli ktoś jest odmienny, to jest skazany na samotność. Wiadomo o tym nie tylko Panu Huxley’owi. Bo dla stada świat nie może być wspaniały, jeżeli jakikolwiek element będzie w nim nowy. Albo inny/nieznany/niejasny. 🙂

    • Masz rację, stado jest efektem lęków i wrodzonej potrzeby afiliacji. Lęki są częścią życia a potrzeby bycia razem, sama w sobie jest dobra. Pytanie jednak, co na jej podstawie zbudujemy.

      Jak przeczytałem o tym juhasie, to przypomniałem sobie, fragment z książki, którą chwilę temu przeczytałem – Setha Godina „Plemiona” :

      „Wypasaniem owiec nazywam praktykę polegającą na zatrudnianiu ludzi wychowanych w pełnym posłuszeństwie, powierzanie im odmóżdżającej pracy i wychowywanie ich strachem po to, aby nigdy nie odważyli się wyjść przed szereg […] W zeszłym miesiącu uczestniczyłem w konferencji Google i spędziłem trochę czasu w pomieszczeniu pełnym świeżo upieczonych przedstawicieli handlowych tej firmy. Z kilkoma z nich odbyłem krótkie rozmowy. Kiedy zrozumiałem, że Google zatrudnia owieczki, pękło mi serce”.

      Google o to nie podejrzewałem, ale z własnego doświadczenia współpracy z dziesiątkami firm wiem, że owcze zachowania nie tylko są nagradzane, ale bez nich nie ma się szans na większości stanowisk we większości firm.

      Godin utrzymuje jednak, że można inaczej Zamiast zatrudniać owce, można zatrudniać ludzi odważnych, odmiennych i samodzielnych (on ich nazywa Heretykami). Tyle, że heretycy nie tworzą stad, ale plemiona. Może z czasem wszystko się zmieni, ale póki co, jako heretycy możemy liczyć we większości na siebie – zaspokajać swoją potrzebę afiliacji i radzić sobie ze swoimi lękami nie przez dawanie nura w stado, ale przez wychodzenie i środek i dzielenie się swoją odmiennością (wolę słowo autentycznością).

      Dziękuję za komentarz 🙂

  3. No to przesz pod prąd! Cały internet tętni od 'how to’ na dosłownie WSZYSTKO, Youtube pęka w szwach od nagrań kolejnych samozwańczych guru i chyba to musi być opłacalne, lol! A Ty nam tu wolność i swobodę zapodajesz! 😉
    Nareszcie jakiś normalny głos w tym hałasie. Dzięki za tę normalność, odetchnęłam wreszcie z ulgą, bo też już mam dość! Słucham dużo w necie podcastów i video po angielsku na tematy sztuki i biznesu online i po prostu już mi mdło od (głównie amerykańskich) przepisów na życie. Można zwariować jeśli człowiek się przejmie. Dobrze, że powiedziałeś Stop. Dobrze, że mnie przekonałeś, że każdy może mieć swoją drogę. Dziękuję. PS jak poszło z tym odstawianiem kawy? Cieżko było? Bo też przemyśliwuję… a ja tak kawę lubię, eh…

    • Dziękuję Jagodo 🙂 „Każdy może mieć swoją drogę” – dokładnie tak. Dziś jest taka możliwość. To nie są te czasy, gdzie każdy, który nie spełniał takich czy innych warunków trafiał, w najlepszym razie, na margines.

      Ja też przez jakiś czas strasznie dużo słuchałem podcastów, ale całe szczęście czasem można znaleźć fajne rzeczy, które bardziej dotyczą mechanizmów i idei niż „how to, step by step”. Masz rację, że ‘how to’ jest opłacalne – instruktaże dają ludziom poczucie panowania nad sytuacją i „robienia czegoś” (przecież coś robię, obejrzałem dziesięć tutotriali!) A ludzie kochają płacić za złudzenia. Jest to opłacalne nie tylko na rynku indywidualnym ale też na b2b. Sam napisałem setki (jak nie tysiące) stron praktycznych materiałów i widziałem efekty wielu szkoleń (np. z zakresu obsługi klienta dla pracowników). Długo byłem fanem praktycznych recept. Ale ich efekty zazwyczaj rozczarowują. Najczęściej jest tak, że ktoś z góry wyobraża sobie, że jak powiesz ludziom jak np. szanować klienta (step by step) to wszyscy zmienią się w anioły. Organizujesz ludziom szkolenie i sprawa tzw. „jakości obsługi załatwiona” — dalej możesz traktować pracowników jak pionki, mało płacić, grozić, straszyć, budować nieklarowną, pogiętą atmosferę w firmie — no, ale nic nie szkodzi, bo przecież przeszli szkolenie i dostali instrukcję!

      Ale żeby tak zupełnie nie potępiać wszystkiego w czambuł: instruktaże nie są złe – najbardziej liczy się sposób w jaki do nich podchodzimy.

      Co do kawy: ciągle bez. Szczerze mówiąc było ciężko. Zawsze twierdziłem, że gdy tylko będę chciał, to bez problemów odstawię, a tu się okazało, że byłem nałogiem 🙁 Też bardzo lubię kawę, ale zdecydowałem się ją odstawić z czterech powodów: (1)zacząłem ją podejrzewać o wywoływanie migren (długa historia, ale w skrócie: kawa uwalnia histaminę i blokuję DAO (coś, co rozkłada histaminę) a u mnie bóle głowy zawsze miały obraz nadmiaru histaminy – katar, swędzenie itp.; odkąd nie piję kawy, na razie, odpukać, jest bez migren, ale na wnioski jeszcze trochę za wcześnie) (2) kawa wypłukiwała mi magnez (i pewnie inne minerały), a nie cierpię tabletek i suplementów (3) wkurzało mnie to, że jest jakaś substancja, której muszą sobie regularnie dostarczać i bez której czuję się jak nie ja (4) byłem bardzo ciekawy, jak będzie funkcjonować moja uwaga / wrażliwość / poziom aktywności / rytmy okołodobowe bez wspomagania kofeiny. Skoro kofeina wspomaga funkcjonowanie uwago, to moje wewnętrzne siły skupienia stają się osłabione (na zasadzie: jak człowiek wszędzie jeździ samochodem, to zanikają mu mięśnie nóg).
      Ogólnie kawa ma ponoć dobre właściwości i w umiarkowanych ilościach nie stanowi zagrożenia (no chyba, że ktoś ma wysokie ciśnienie – ja akurat nie mam) ale pokusa eksperymentowania była we mnie na tyle duża, że zdecydowałem się ją odstawić na jakieś 3 miesiące. Zobaczymy…

      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

      • Dziękuję, Zbyszku, za tak wyczerpującą odpowiedź. Zgadzam się z Tobą, że z większości podcastów i tutoriali można wynieść dużo pożytecznych rzeczy, ale też, że złuda iż „coś przecież robię” jest realnym zagrożeniem dla prawdziwego działania. Natomiast wkurza mnie, że moda na how to sięga już szczytu i tytuły typu How to be a genius, How to learn anything in 5 minutes i inne absurdy przyciągają ogłupiałą publikę…
        Co do kawy mam podobne jak Ty powody by ją odstawić, plus jeszcze jeden: po kawie jestem kompletnie rozedrgana w te dni, gdy mam stres, czyli praktycznie większość dni w pracy. Po 1 (!) filiżance. Maksymalnie piję dwie, ale to w wakacje, kiedy się nie trzęsę 😀 Podejrzewam, że też jestem nałogiem. Ale, że coraz gorzej radzę sobie ze stresem to kawę trzeba będzie odstawić, to najlogiczniejsze przecież rozwiązanie…
        Życzę Ci żebyś wytrwał te 3 miesiące i pozdrawiam serdecznie!

  4. Dziękuję Zbyszku za ten tekst. Bardzo mnie poruszył. Tak jak w nim piszesz, tak ja się właśnie czuję i mogę to w końcu nazwać (to nowe u mnie), zobaczyłam to: to strach przed tym, że gdy upadnę to już nie wstanę, bo nie mam dość siły, bo nikt mi nie pomoże. Nie wiem skąd to mam ale to właśnie to. Chcę wolności i wyboru, ale panicznie boję się przyjąć konsekwencje tej wolności. Wolę schować się za zasadami, regułami, poruszać się po drogach tych, którym się udało i tak zmniejszyć własne ryzyko upadku albo przyglądać się… szkolić, doskonalić… czyli nic nie robić. Twój tekst poruszył mnie i utwierdził w tym co już wiem o sobie. Dziękuję

    • Mam identycznie! Podpisuję się pod każdym słowem, chęć-lęk-niechęć-odwlekanie-doskonalenie-pozorne działanie, szukanie nie wiadomo czego.
      Mój problem to nadfunkcyjność, pięć książek naraz, trzy kursy – zaczęte, nic nie skończone. Moim pierwszym krokiem (noworocznym) było ograniczenie ilości czytanych blogów „z rozwoju osobistego” tylko do Zbyszka. Trzymam się! Otwieram oczy na swoje błędy.
      Dziękuję Zbyszkowi!!!
      Czy wiesz jak cenne są Twoje posty?
      I innym komentującym za wpisy w których można się przejrzeć jak w lustrze….

      • Moniko, pięć książek naraz — trochę to znam. Efekty takiego podejścia bywają może nieciekawe, ale samo w sobie jest to objawem żywego, twórczego, ciekawego świata umysłu. Gdy taki umysł skupi się na jednej rzeczy, dzieją się faje rzeczy. Ale czasem warto to zaakceptować. Kto powiedział, że wszystko trzeba robić po kolei? Są książki i szkolenia, które lepiej się czyta / przerabia po 2 – 3 naraz. Czasem, gdy specjalnie się w coś zapultam, zabieram się za coś innego, tylko po to, by nabrać dystansu. Czasem wielowątkowość bywa przydatna.

        Na pewno jednak warto umieć zajmować się czymś bez tego uzależniającego aromatu świeżości. Dla siebie wymyśliłem proste ćwiczenie: zacząłem czytać wybrane książki (ale nie prozę) po dwa, trzy razy pod rząd. Okazuje się, że za drugim, trzecim czytaniem – które może nie jest tak pasjonujące jak pierwsze – odkrywam wiele, nawet jeszcze cenniejszych rzeczy niż za pierwszym.

        A co do mojego bloga – dziękuję Moniko. To dla mnie wielka rzecz, że mogę być pomocny 🙂 Tym większa, że to właśnie na mnie postanowiłaś się skupić 🙂

      • Dziękuję za odpowiedź. I za to, że jest ona budująca 🙂
        Twój blog jest bardzo wartościowy, skupia ludzi o podobnych wrażliwościach, którzy wymagają od siebie, szukają.
        Teksty się nie dezaktualizują, lubię wracać do starszych wpisów, Mam swoje ulubione posty, obrazowe porównania.
        U Ciebie zawsze jest co robić!
        Życzę wielu inspiracji, motywacji i ciągłej „samodyscypliny”.
        Zawsze masz dla kogo pisać.

    • Dziękuję Izabelo za komentarz i ciesz się, że tekst był pomocny. To, co piszesz można zrozumieć tak: chowam się za regułami, bo nie wierzę w swoje możliwości i siebie.
      Wiara we własne możliwości – ten temat chodzi za mną uparcie. Miałem nawet prawie gotowy tekst na ten temat, ale odpuściłem, bo poczułem, że nie dotyka tego, co najistotniejsze. Chyba się z nim zmierzę jeszcze raz. Bo rzeczywiście tak jest: w reguły wpycha nas obawa, że nie damy rady, a ta obawa bardzo często nie ma podstaw – bo dajemy sobie radę, gdy tylko przestajemy co rusz dochodzić do wniosku „nie mam szans, nie uda mi się”.

  5. Wow! Zbyszku, wielkie dzięki! Poczułam się wolna! A mama mi mówiła,że jestem uparta, przekorna i nikogo nie słucham. Nauczyciele w szkole mi mówili,że tego się tak nie robi. A ja, zawsze lubiłam robić wszystko po swojemu i dostawałam za to po uszach. Och,jaka ulga. Przekonałeś mnie,że legalnie mogę odłączy się od stada baranów.Cudownie.

    • Dokładnie tak Mariolu! Legalnie odłączyć się od stada. Ładnie to ujęłaś 🙂 Może będzie ciężej, ale przynajmniej ma się większe poczucie sensu. Dziękuję, że podzieliłaś się swoimi odczuciami 🙂

  6. Pełna zgoda odnośnie uważności. To jest bardzo bardzo ważna sprawa. Sam po sobie widzę, że im więcej problemów, im trudniejszy dzień tym chętniej uciekam myślami. Odgrywam jakieś bzdurne historie co by było gdyby. Marnowanie czasu i nakręcanie się. Przychodzi niesamowita ulga, gdy się na tym złapię i przypomnę, hej: tu i teraz. Działaj tu i teraz. Te rozmyślania do niczego nie prowadzą…

  7. Dobre teksty ,daja do myslenia.
    Tylko jedno zastrzezenie ; czy prztyczki do Beaty naprawde potrzebne ? Jak dla mnie zanizaja poziom tekstow.
    Jest calkiem duza grupa psychologow ,ktora pisze o tym ,jak wazny jest kontakt z wewnetrznym dzieckiem oraz o tym ,ze pozostanie w konflikcie ze swiatem uczuc jest baza chorob psychicznych ,przede wszystkim depresji i stanow lekowych . Beata opisala jak nawiazala kontakt z wlasnym wewnetrznym dzieckiem uzywajac potocznego jezyka . Istnieje grupa ludzi ,ktora nie siegnie po teksty pelne fachowych wyrazen ,ona pisze do nich , to wszystko.

  8. Dawno tu nie zaglądałam… Dziś mnie ” podkusiło” i proszę: bingo! 🙂 Dziękuję za ten tekst. Bardzo. Ten i pozostałe. Pozdrawiam ciepło

  9. Wielkie Ci dzięki za tego bloga. Czytuję go od pewnego czasu i ujmujesz mnie brakiem zadęcia, wrażliwością na różnorodność i łagodnością do świata. To tyle na dzień dobry, bo piszę tu pierwszy raz.
    Wracając do Twojego wpisu, uważam, że korzystanie z zasad, reguł itd nie jest do końca takie złe. To taka karta dań, żeby móc się zorientować jaki jest mój indywidualny smak. Warto popróbować, żeby się poznać. Po pewnym czasie możesz dokładnie (albo prawie) określić gdzie jesteś ty, do czego lepiej się nie zbliżać i tracić czasu. Wtedy można wyrysować własne ścieżki. Ale na własnych ścieżkach najczęściej jest się samotnym (to ostrzeżenie, coś o tym wiem).
    Czytanie pod rząd kilka razy tę samą książkę – super! Kupuję. Natomiast co do kawy – no nie! Pachnące, gorące espresso w (najczęściej ostatnio) szary, deszczowy poranek to mój rytuał. Rytuały nie są złe. To takie wysepki ukojenia w codziennych zawirowaniach.

  10. Są sytuacje w których po prostu nie wyobrażam sobie życia bez reguł i nakazów: dzieciaki (w wieku przedszkolnym/wczesnoszkolnym), które mają swoje rytuały są swoistym przykładem tego podejścia, które wręcz wymaga aby pewne rzeczy były ułożone według zasad i kombinacji powtarzalnych operacji.
    Nie twierdze, że odejście od tego stanowi problem i będzie czymś złym. Na pewnym etapie rozwoju musimy zadać sobie pytanie co tak naprawdę robimy, co nas napędza, a co nas spowalnia.
    Jestem na rozdrożu – dzięki Tobie Zbyszku (pozwolisz, że tak się będę zwracał) walczę z pokusami dnia codziennego: wstawanie, sumienna praca, rozwój i partycypowanie w różnych aktywnościach życia rodzinnego – to mój tzw. target do którego zmierzam, jednakże wiem, że jest wiele rzeczy, które należy w sobie nagiąć i przełamać, aby pójść chociażby ten mały krok dalej.
    Idąc za głosem Stephena Covey’a życzę wszystkim siły, abyśmy mieli odwagę, chęć i pasje do rozwoju – na początek samego siebie, a potem wszystkiego wokół.

  11. Szukałam energii w Internecie. Znalazłam ją. Znalazłam Twojego bloga zupełnie przypadkiem, bo pod słowem „energia” w wyszukiwarce nie jest na pierwszym miejscu. Czytam już trzeci wpis, na dziś już koniec, ale wrócę, aby przeczytać resztę. Nie można przeciążać mózgu zbyt dużą ilością informacji, które trzeba przemyśleć. Tak właśnie jest w tym przypadku. Od kilku miesięcy „odżywiam” swój umysł radami z internetu, nie zważając na to, co tak naprawdę mnie otacza, co jest moim zasobem i co jest mi potrzebne, aby iść dalej. Wystarczy tego, próbowałam być tym barankiem, który chciał być przygarnięty do stada. Ale to jednak nie moja droga. Dziękuję.
    PS. Bardzo podoba mi się punkt 2. To chyba przez te ścieżki, bo tkwi we mnie dusza podróżnika.
    Pozdrawiam

Skomentuj IzabelaAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *