Jeżeli nie sprawia ci to żadnej przyjemności, niewiele osiągniesz

Dlaczego wielcy kucharze to najczęściej mężczyźni a nie kobiety?

Statystycznie biorąc gotuje zdecydowanie więcej kobiet. Zakładając, że w każdej grupie umiejętności gotowania rozkładają się według krzywej normalnej (tzn. większość gotuje przeciętnie, jakaś część gotuje beznadziejnie, porównywalna część gotuje bardzo dobrze) to spośród kobiet powinny rekrutować się gwiazdy kuchni.

Owszem jest wiele czynników, które utrudniają kobietom ruch do przodu. Na przykład taki, że dobrze gotującej kobiecie ciężej się przebić niż mężczyźnie. Pewnie jakiś wpływ ma także to, że kobiety z racji norm kulturowych i wychowania, gorzej radzą sobie z wydawaniem  czy egzekwowaniem poleceń (a w końcu szef kuchni jest także szefem).  Jednak nawet, gdy weźmiemy pod uwagę te utrudnienia, ciągle zastanawiająca jest przewaga mężczyzn. Żeby było przynajmniej po równo, albo przynajmniej 30% kobiet. Co się dzieje z tymi kobietami?

Myślę, że rozwiązanie tej zagadki wiąże się z dwoma bardzo istotnymi czynnikami, które prawdopodobnie są obecne także w twoim życiu – nawet wtedy gdy nie masz najmniejszego zamiaru przez całe swoje życie dotykać garów. Te czynniki sprawiają, że twoje możliwości twórcze są tylko w części wykorzystane.

Co to takiego? Zacznijmy od lęku przed oceną.

*

Każdy z nas ocenia swoją wartość na podstawie jakiegoś wzorca. Ile jestem warty jako człowiek? Jeżeli pasuję do mojego ideału, do wzorca przechowywanego w moim prywatnym Sèvres, czuję się wartościowy. Jeżeli nie  –  jestem do niczego.

Jaka ma być kobieta? Pewnie po pierwsze piękna. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia w gazetach. Wiele osób słusznie narzeka, że media promują odrealniony model kobiecości. Przecież kobiety nie są takie jak modelki na zdjęciach. Nawet modelki nie są takie jak modelki na zdjęciach. Wygląd jest jednym z elementów wzorca, który określa to, jak siebie oceniamy.

Jednak nie przesadzajmy. Może w przypadku nastolatek to kluczowa sprawa. W którymś momencie, kobieta godzi się z tym, że życie to nie photoshop i przestaje oceniać samą siebie na podstawie okładki kolorowej gazety. I wtedy okazuje się, że jest jeszcze gorszy model.

– Dobra, nie muszę być laską i długość moich nóg czy wielkość piersi nie świadczy o tym, ile jestem warta, ale przecież, jeżeli chodzi o gotowanie i zajmowanie się domem – to zupełnie co innego. Kobieta powinna umieć gotować. Jeżeli nie potrafi poradzić sobie w kuchni, co z niej za kobieta?!

Co się dzieje, gdy efekt jakieś czynności stanowi zagrożenie dla naszego poczucia wartości?

Dwa rozwiązania: albo trzymamy się od tego z daleka, albo – gdy nie mam takiej możliwości – robię to w sposób ograniczony, pozbawiony luzu, otwartości i twórczości.

*

Podobnie dzieje się z każdym  z nas, ile razy tylko uzależniamy poczucie swojej wartości od tego jak dobrze nam coś wychodzi. Jeżeli od tego, jak mi coś wyjdzie zależy moja wartość, błędy i pomyłki nie wchodzą w rachubę. Pojawia się spięcie, stres, poczucie obciążenia.

Mamy w głowie naprawdę wiele takich oczekiwań. Np.:

  • Jako mężczyzna muszę zarabiać pieniądze i utrzymywać rodzinę. Robię więc nerwowo, kolejne bezsensowne, skazane na porażkę biznesy.
  • Jako humanista, muszę mieć łatwość pisania, moje książki muszą być pełne pięknego języka i lekkości. Zaczynam więc książkę za książką i żadnej nie mogę doprowadzić do końca.
  • Jako dziecko muzyka muszę mieć talent muzyczny. Próbuję więc swoich sił w kolejnych nieudanych składach.

Dlaczego mężczyznom łatwiej nauczyć się gotować? Bo od większości z nich nikt nie oczekuje tego, by to umieli. Mężczyzna bez żadnej ujmy może powiedzieć: „Moim największym osiągnieciem kulinarnym jest ugotowanie wody na twardo”. Będzie tak samo męski, jak ten, który powie: „Gotowanie to moje hobby”.

Jakie masz oczekiwania pod swoim adresem?

Przyjrzyj się, co cię frustruje i zastanów się, czy czasem nie oczekujesz, że musi ci to wyjść, bo inaczej nic nie będziesz warta?

 

*

Blokujące nas oczekiwania nie muszą być osadzone w stereotypach kulturowych. Wielu z nas tworzy sobie swoje własne stereotypy. Czasem wypływają one z tego, za co zostaliśmy pochwaleni.

Po napisaniu pierwszej książki miałem potworny blok. Co prawda mogłem zabrać się za pisanie, ale nie mogłem niczego skończyć. Produkowałem jedynie stosy niedokończonych szkiców.

Gdy zacząłem się temu przyglądać, spostrzegłem, że tym, co mnie blokuje są… pochwały.

To bardzo przyjemne, gdy człowiek słyszy: Świetnie to napisałeś, podoba mi się czy nawet bardzo mi to pomogło. Chcąc nie chcąc, człowiek czuje się więcej warty.

Ale zaraz za tym dobrym samopoczuciem szedł lęk:

– A co będzie, jak teraz nikomu się to nie spodoba? Co będzie, jak mi teraz nie wyjdzie?

Przecież rzeczywiście może mi nie wyjść, muszę się więc bardziej starać. „Staranie” się prowadzi do blokad i zawężenia sprawności przetwarzania informacji.

W dobrej książce „Jak osiągnąć trwały sukces” (Jerry Porras, Stewart Emery i Mark Thompson) autorzy relacjonują swoje rozmowy z Mayą Angelou (jedną z największym amerykańskich poetek). Piszą:

Kiedy ludzie mówią jej, że uwielbiają jej twórczość, odpowiada prostym: Dziękuję. Tak samo, kiedy jest nazywana „kłamcą, pismakiem, lub nawet gorzej – a wielokrotnie byłam tak nazwana – mówię Dziękuję”. Jeżeli będzie łasa na pochwały i zachwyty, zacznie koncentrować swoją uwagę na opiniach z zewnątrz i uzależniać się od nich. „Jak mówi afrykańskie przysłowie, czego nie podniesiesz, nie będziesz musieć odkładać. Przecież jeśli przyjmę jedno (komplement) będę musiała wziąć i drugie (uszczypliwość). A ja mam tyle rzeczy do zrobienia”.

Maya Angelou podsumowuje:

Nagrodą, za robienie czegoś, musi być samo działanie.

*

I tu dochodzimy do drugiego powodu dla którego tak mało jest kobiet – wirtuozów kuchni.

Dla większości kobiet stanie przy garach jest obowiązkiem i koniecznością, mówiąc inaczej jest to ich praca (choć rzadko wiąże się z płacą). W przypadku mężczyzn, gotowanie częściej jest zabawą i przyjemnością.

Te dwie sytuacje pociągają za sobą diametralne różnice w tym, jak funkcjonujemy. Gdy coś jest twoim hobby, skupiasz się głównie na procesie – na samym robieniu czegoś. Efekt jest istotny, ale nie bardziej niż zabawa jaką masz z samego gotowania. Gdyby ktoś przyszedł z magiczną różdżką i wyczarował to, co zamierzasz ugotować, pobiłbyś go, bo przecież ukradł ci to, co najlepsze. Czułbyś się tak, jakby ktoś sprzedał ci rozwiązane krzyżówki.

Gdy coś jest twoją pracą, rzadko zwracasz uwagę na proces. Liczy się głównie efekt. Gdyby ktoś zaoferował ci magiczną różdżkę dostarczającą gotowe potrawy, ozłociłbyś go. Gdy coś jest twoim obowiązkiem, jesteś jak ktoś, kto nie tylko nie pogardzi rozwiązanymi krzyżówkami, ale jest nawet gotowy więcej za nie zapłacić.

Kobiety rzadziej są wybitnymi kucharzami niż mężczyźni, bo nie cieszy ich proces gotowania. Nagrodą za stanie przy garach w żadnym wypadku nie jest stanie przy garach. Mężczyźni z kolei, nie muszący nikomu udowadniać gotowania, mogący pozwolić sobie na traktowanie gotowania jak przyjemności, są bardziej twórczy, rozluźnieni, pomysłowi i szybciej się uczą.

*

Pewien żydowski krawiec miał poważny problem. Pod drzwiami jego sklepu dzień w dzień gromadziła się grupa obdartusów wrzeszczących :

– Żyd, brudny Żyd, Żyd!

Sytuacja była ciężka. Krawiec tracił klientów a i sam nie mógł skupić się na pracy. Po spędzeniu na rozmyślaniach kilku bezsennych nocy wpadł na pomysł.

Gdy następnego dnia chuligani, jak zwykle zebrali się pod jego sklepem, wyszedł na zewnątrz i powiedział:

– Chłopcy, od dzisiaj każdemu, który będzie wrzeszczał „Żyd”, płacę dziesiątaka. Włożył rękę do kieszeni i każdemu wręczył po dziesięć centów. Chłopcy na początku trochę zmieszani, szybko to zaakceptowali. Skoro jest tak głupi – stwierdzili.

Następnego dnia, gdy znowu zaczęli się wdzierać, krawiec znowu do nich wyszedł. Włożył rękę do kieszeni i tym razem wyciągnął garść pięciocentówek.

– Dziesiątak to dla mnie za dużo – powiedział – stać mnie tylko na piątaki.

W końcu pięć centów to też pieniądz (szczególnie, że działo się to grubo przed wojną), chłopcy ciągle byli zadowoleni.

Gdy przyszli następnego dnia, krawiec dał im tylko po jednym cencie.

– Jeden cent? Dlaczego dziś tylko tyle?! – wykrzyknęli.

– To wszystko na co mnie stać.

– Ale dwa dni temu dostaliśmy dziesięć centów a wczoraj pięć – to nie w porządku!

– Bierzcie, albo nie, to wszystko co możecie dostać!

– Ty chyba nie myślisz, że będziemy się wydzierać za marnego centa!

I rzeczywiście. Za marnego centa nie warto było pracować. Przestali się zatem wydzierać.

Tą opowieść o żydowskim krawcu można często znaleźć podręcznikach psychologii jako anegdotę ilustrującą mechanizm działania motywacji wewnętrznej (robienie czegoś dla samej przyjemności robienia, a nie dla zewnętrznej nagrody).

Istniej mnóstwo badań naukowych, które potwierdzają zjawisko opisane w tej historyjce. Jeżeli zaczynamy komuś płacić, za coś co lubi robić, szybko przestaje czerpać z tego przyjemność i staje się uzależniony od zewnętrznych bodźców.

*

Zjawisko dotyczy nawet… małp.

W 1949 roku Harry F. Harrlow, psycholog na Uniwersytecie Wisconsin postanowił zbadać jak z rozwiązywaniem problemów radzą sobie Rezusy.

Przygotował prostą łamigłówkę – coś w rodzaju zawiasu z haczykiem i zawleczką. By go otworzyć trzeba wykonać kilka kolejnych kroków (najpierw wyjąć zawleczkę, potem  przesunąć haczyk, potem otworzyć zawias) – dla człowieka banalna sprawa, dla rezusa, dość wymagająca.

By małpy mogły się oswoić z przedmiotem, na kilka dni przed eksperymentem włożono im go do klatki. I tu stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nie mając w tym żadnego interesu (nikt nie dawał za rozwiązanie banana, ani nawet rodzynki, nikt nie bił brawa) małpy zaczęły eksplorować przedmiot i próbować go otworzyć. Widać było, że próba rozwiązania łamigłówki sprawia im przyjemność. Zanim rozpoczął się właściwy eksperyment, małpy rozpracowały urządzenie i sprawnie go obsługiwały.

Dla panującego w tamtych czasach behawioryzmu, zachowanie Rezusów było herezją. Przecież rozwiązanie łamigłówki nie służyło zaspokojeniu żadnej potrzeby, nie wiązała się z nim żadne nagroda. Zatem zgodnie z wiedzą naukową, nie powinno mieć miejsca.

Jedynym wyjaśnieniem, było stwierdzenie, że dla małp nagrodą było samo rozwiązywanie zadania.

Harlow pogodził się z tym, że odkrył nowy rodzaj motywacji (dziś nazwany motywacją wewnętrzną), stwierdził jednak, że jest to coś, co może występować obok innych rodzajów motywacji. Myślał, że jeżeli da małpom rodzynki, to dopiero będzie rakieta – motywacja zewnętrzna zsumuje się z wewnętrzną i małpy w mig poradzą sobie ze znacznie trudniejszymi zagadkami.

Szybko jednak okazało się, że jest przeciwnie. Harlow musiał zanotować:

Wprowadzenie żywności do eksperymentu spowodowało pogorszenie wyników, zjawisko nie notowane do tej pory w literaturze naukowej.

Mówiąc inaczej, gdy Harlow zaczął nagradzać małpy za poradzenie sobie z łamigłówką, przestały się nią interesować i znacznie trudniej było im odkryć rozwiązanie.

*

W naszej kulturze mocny jest mit mówiący o korzyściach z tzw. odraczania gratyfikacji. Jeżeli chcesz coś osiągnąć, musisz zagryźć zęby i ciężko pracować, nie zwracając uwagi na to czy coś jest dla ciebie przyjemnością czy nie. Dzięki temu, za jakiś czas będziesz mógł korzystać z efektów swojego wysiłku.

Ten mit opiera się na przekonaniu o sprawiedliwości świata: to sprawiedliwe, by ten, kto dziś ciężko pracuje, miał lepiej w przyszłości (wystarczy przypomnieć bajkę o koniku polnym i mrówce). Może to i ładny motyw, ale to tylko mit. Świat nie jest sprawiedliwy i ciężka, nieprzyjemna praca rzadko jest nagradzana w przyszłości.

Odraczanie gratyfikacji jest oczywiście ważne w niektórych aspektach naszego życia, ale nie ma sensu w przypadku nauki i pracy.

Skuteczna nauka i praca nie polega na pozbawianiu się przyjemności.

Jeżeli robienie czegoś nie sprawia ci żadnej przyjemności, to znaczy, że coś robisz nie tak. I jeszcze ważniejsza rzecz: jeżeli nie czujesz przyjemności zajmując się czymś, niewiele się nauczysz

W dwóch książkach poświęconych procesowi uczenia się (zajmuję się ostatnio uczeniem ludzi tego, jak uczyć innych) znalazłem ten sam wiersz (czy fragment wiersza) autorstwa Wang Ken (nie mam zielonego pojęcia kto to jest, ani w jednej ani drugiej książce nie było odsyłaczy). Leci to tak:

Przyjemność to stan bycia
spowodowany przez to, czego się
uczysz.
Uczenie się to proces
wejścia w doświadczanie tego
rodzaju przyjemności.
Nie ma przyjemności, nie ma nauki.
Nie ma nauki, nie ma przyjemności.

W moje skromnej ocenie może to nie jest wielka poezja (w każdym razie, w moim tłumaczeniu) ale myśl jest trafna.

Nie czujesz przyjemności, nie uczysz się. Jeżeli coś cię nie bawi, jeżeli nie możesz się doczekać, aż zaczniesz się czymś zajmować, jeżeli myśląc o jakimś zajęciu mówisz: Tylko nie to! – niczego się nauczysz. Choćbyś nie wiem, jak próbował, choćbyś nie wiem jak „odraczał gratyfikację” i zaciskał zęby.

*

W trakcie studiów pracowałem w odległej od Krakowa miejscowości. Uniwersytet Jagielloński, którego byłem studentem, z jakichś powodów cieszył się tam estymą. Któregoś dnia, gdy byłem w gronie studentów miejscowej uczelni, ktoś mi pokazał pewną książkę psychologiczną. Słyszałem o niej i bardzo chciałem ją mieć, ale w tamtych czasach nie zawsze było to łatwe. Na jakiś kwadrans wsiąknąłem w egzemplarz, który trzymałem w rękach. Gdy go oddałem byłem w stanie rozmawiać o treści książki. Miejscowi byli zdumieni. Na przeczytanie takiej książki potrzebowali przecież kilku dni. Usłyszałem:

– To was tam uczą takiego szybkiego uczenia się?

Myślałem, że się ze mnie nabijają, ale oni rzeczywiście wyobrażali sobie, że przeszedłem przez jakiś magiczny kurs szybkiego czytania czy przyswajania wiedzy.

Tymczasem jedyną przyczyna mojego wyczynu było to, że temat mnie pasjonował a przeglądanie tej książki, było jak przeglądanie stron sportowych gazety przez fana sportu. Nie mogli się ze mną równać, bo ucząc się, musieli najpierw poradzić sobie z sennością. Gdy coś się nie interesuje, przeczytanie paru stron podręcznika, przypomina przerzucenie tony węgla.

Nie czujesz przyjemności – nie uczysz się, albo uczysz się bardzo niewiele i z ogromnym wysiłkiem.

Ale co się dzieje, gdy jakimś cudem temat cię chwyci? Gdy na to, co do tej pory wydawało się suche i obojętne, nagle spadnie kropla zainteresowania? Gdy ktoś ci ożywi temat?

Nagle zaczynasz się uczyć. Zaczynasz dostrzegać rzeczy, których do tej pory nie dostrzegałeś. Przyśpieszasz i po chwili okazuje się, że w ciągu piętnastu minut nauczyłeś się więcej niż ci niezmordowani, ale znudzeni ludzie przez cały tydzień.

*

Co w związku z tym? Czy w takim razie nie należy niczym zajmować się zawodowo?  Czy do wszystkiego powinniśmy podchodzić jak amatorzy, nie dopuszczających do tego by ktoś im zapłacił za pracę albo wystawił jakąkolwiek ocenę?

Nie do końca. W rzeczywistości nie chodzi o to, czy coś naprawdę jest twoją pracą czy hobby, ale to w jaki sposób do tego podchodzisz.

Wiele osób potrafi traktować pracę, tak jak traktuje się hobby. Mimo, że jest to ich obowiązek, potrafią ciągle czerpać z robienia tego przyjemność.

*

Jak to osiągnąć? Kilka wskazówek:

Robiąc coś bądź aktywny umysłowo. Szukaj nowych rozróżnień, porównuj jedne rzeczy z drugimi, dostrzegaj rzeczy, których nie dostrzegałeś do tej pory, zadaj sobie pytanie (np. A gdybym ro zrobił inaczej?)

Przyjrzyj się swoim reakcjom na krytykę – ile byłbyś warty, gdybyś tego zupełnie nie umiał? Czy miałbyś prawo chodzić po ziemi z podniesionym czołem? Czy osoba, taka jak ty, musi to umieć? Przemyśl, czy twoje koncepcje i oczekiwania wobec siebie mają sens.

Przyjrzyj się swoim reakcjom na pochwały i uznanie. Czy czujesz się więcej warty, dlatego, że ktoś cię pochwalił? Czy zaczynasz martwić się tym, że na następnym razem możesz nie dostać pochwały?

Przyjrzyj się swoim reakcjom na porażki i błędy. Czy czujesz się wtedy, jakby ci ktoś wyrywał dywanik spod nóg? Jeżeli tak, zamiast unikać błędów, zacznij je popełniać w sposób celowy.

Nie wpadaj w pułapkę behawioryzmu. Behawioryści radzą by się nagradzać, gdy czymś się zajmujesz. Jeżeli np. dziecko czytało książkę, należy go pochwalić albo dać mu w nagrodę czekoladkę lub pozwolić na pół godzina gry na komputerze. Jeżeli uda ci się zrobić trudne zadanie, w nagrodę zafunduj sobie coś dobrego. Absolutna głupota. Nie nagradzaj się za robienie czegoś, chyba, ze chcesz znielubić jakieś zajęcie.

Uważaj z zewnętrznymi „umilaczami”. Niektórzy mówią – jak nie lubisz pisać, to wpuść sobie miłą muzyczkę, postaw coś fajnego do picia i jakość przeżyjesz. Pułapka. Chodzi o to, by czuć przyjemność w samym zadaniu a nie w nagrodach. To, że zewnętrzne nagrody występują podczas czynności nie poprawia sprawy.

Szukaj przyjemności w samym zajęciu. Zazwyczaj, nawet w najbardziej nielubianych zajęciach, jest coś, co częściowo lubimy. Zastanów się jak sprawiać by było tego więcej? Być może trzeba zwolnić, albo przyśpieszyć, może trzeba poświęcić czemuś więcej lab mniej czasu?

Opowiedz komuś, co lubisz w swoim zajęciu. Opisz mu, co jest niesamowitego w tym, co robisz. Jakie aspekty są dla ciebie najlepsze?

Jeżeli coś nie sprawia ci przyjemności nic a nic, spróbuj przez chwilę jeszcze mocniej w to wejść. Często przyjemność pojawia się gdy w coś dostatecznie mocno się zaangażujemy.

Gdy coś zupełnie, zupełnie nie sprawia ci przyjemności, daj sobie spokój, poszukaj czegoś co choć trochę cię kręci.

21 komentarzy

  1. Bardzo ciekawy tekst i w sumie „odkrywczy” w porównaniu do obecnie lansowanych tez o opóźnionej gratyfikacji. Takie podejście miałoby sens, ale (jak Pan to trafnie ujął) w świecie idealnym. Większość z nas jest skazana na pracę, której nie lubi. Dzięki takiemu podejściu, a więc szukaniu sensu w samym procesie, być może jest szansa, aby uczynić nieprzyjemny rzeczy znośniejszymi. Idealnie ilustruje to przykład z kobietami w kuchni i mężczyznami-kucharzami:) dziękuję za świeże spojrzenie pozdrawiam

  2. Popełniłem 2 takie błędy w wychowaniu 7 letniego już synka:
    – chwaliłem go dużo (chyba za dużo) za osiągnięcia i teraz widzę, że bardzo mocno przeżywa swoje porażki (czasem nawet płacze) i nie chce się podejmować nowych rzeczy w których sądzi, że jest „słaby” z obawy przed przegraną,
    – kupiliśmy mu rower to po roku odłączyliśmy boczne kółka i zaczęliśmy uczyć jeździć na 2 kołach, nie chciał, to motywacja – nagroda (dość kosztowna) nauczysz się jeździć – dostaniesz. Nauczył się, nagrodę odebrał i od tamtego czasu (prawie rok) na rower nie wsiadł.
    Teraz – nowy punkt widzenia – trzeba to spróbować wcielić w życie.

    • Piotrze,
      Tak, takie podejście może być rzeczywiście problemem. Ale jestem pewien, że uda ci się znaleźć jakiś sposób.
      Myślę, że ważne jest uczenie dziecka przykładem i wspólne robienie pewnych rzeczy – nie dla wyniku, nie dla nagrody – dla samej przyjemności robienia tego.

    • Piotrze, nie obwiniaj się za jego dołki. Zabrzmię znowuż defetystycznie i pewnie mi się oberwie: syn to prawdopodobnie taki typ, wrażliwy, dostrzegający głównie swoje słabe strony itd. Moim zdaniem Twoja rola polega teraz na próbie wskazania mu sposobów minimalizowania cierpienia, które takiemu „programowi” towarzyszy.

      Ewenementem przyrodniczym się nie uważam, więc dodam własny przykład. Też opornie szła mi nauka jazdy na dwóch kółkach mniej. Później, z biegiem lat, przychodziły jeszcze trudniejsze zadania… I podobne wyobrażenie sobie klęski za każdym razem, jeszcze przed podjęciem działania (o ile takowe w ogóle nastąpiło). Teraz, po 30-iluś latach życia, stwierdzić muszę, że bardzo niewiele różnię się od siebie 5-7-letniego. Parę centymetrów więcej tu i ówdzie, więcej włosów… tu i ówdzie (przesadzasz, Bartku, przesadzasz…), umiem całą tabliczkę mnożenia i wiem, że stolicą Zambii jest Lusaka (piszę z pamięci – ciekawe czy mam rację :-)) Relacje ze światem (komunikacja, pożytek, wkład własny) i samym sobą – niemal identyczne, uwzględniając proporcję oczywiście.
      Mam wrażenie, że człowiek, cokolwiek by nie mówił i nie robił, tak prawdziwie zmienia się w ciągu życia w minimalnym stopniu, jeśli w ogóle… Ale to taka refleksja ogólna, luźno związana z historią Piotra.

  3. Ja mam taki schemat że gdy planuje sobie co mam dokładnie zrobić przychodzą mi myśli: „to nie tak” + poczucie że powinienem zrobić to inaczej oraz silne napięcie. Czasami go nie ma… Teraz przyszło mi do głowy że dobrym pomysłem było by zobaczyć co go odpala, bo to chyba tak jak z tą taśmą. Jak masz jakiś pomysł Zbyszku to poproszę.

  4. Wskazówki które umieściłeś Zbyszku na końcu zdają się być bardzo cenne. Natomiast zechciej mi wyjaśnić:
    „Jeżeli robienie czegoś nie sprawia ci żadnej przyjemności, to znaczy, że coś robisz nie tak”. Jeśli dobrze Cię rozumiem to w każdym zajęciu jakie można podjąć zawsze możemy znaleźć coś interesującego. Nie wydaje mi się. Nie sądzę żeby ktoś kto uwielbia ścinać drzewo, nagle posadzony w biurze księgowości mógł znaleźć cokolwiek co mogło by mu się podobać i jest to możliwe nie uważasz?

    • Owszem Janku, człowiek może znaleźć coś ciekawego w zupełnie nowym środowisku – pod warunkiem, że jest średnio (lub bardziej) inteligentny, czyli tak jak np. my wszyscy tutaj się udzielający (nie, to nie kokieteria, sam jestem zupełnie przeciętnie inteligentny, a przynajmniej tak mówią koledzy z Mensy, hahaha ;-))

      Osobiście odebrałem ten tekst jako właśnie zachętę do dostrzeżenia plusów w nielubianej pracy. Przykładowo, zapieprzając w Biedronce, kombinować, jak tu zrobić, by być w dwóch czy nawet trzech miejscach w jednym czasie. I to może być ciekawe…

      • Bartku, masz rację inteligencja się przydaje (choć akurat Mensa słabo mierzy zdolności twórcze i radzenie sobie w sytuacjach pozbawionych struktury). Owszem kombinowanie jak by tu być w dwóch miejscach w ty samym czasie może wnieść powiew nowości w życie człowieka, ale raczej bym się skłaniał w stronę kombinowania, jak tu się znaleźć w jednym, zupełnie innym miejscu, które mi się cholernie podoba. Jak pisałem przed chwilą – bez cudów na kiju i szukania najlepszego miejsca na świecie (wiadomo, że jest tam, gdzie nas nie ma) ale czasem, gdy człowiek szczerze sobie powie: „tego, co robię teraz, cholernie nie lubię i nigdy nie polubię” trzeba coś zmienić, bo szkoda życia. Praca powinna być w przeważającej mierze przyjemna. Jak nie jest – albo ją robisz nie tak jak trzeba, albo to nie jest ta praca.

    • Zgadzam się, nie zawsze. Czasem trzeba zmienić zajęcie. Chodziło mi o to, by pochopnie nie zmieniać na zasadzie – to mnie zmęczyło, to poszukam czegoś innego. Ale czasem są ludzie, którzy nigdy nie polubią tego, co obecnie robią – i wtedy są tylko dwie możliwości: znaleźć dobre hobby, albo całkiem zmienić karierę. Jestem zwolennikiem tego drugiego rozwiązania.

  5. Bardzo madry tekst, rzeczywiscie jest takie przekonanie, ze kobieta powinna umiec gotowac i to dobrze, przez dlugi czas blokowalo mnie to i mimo, ze lubie dlubac w kuchni, zylam w przekonaniu, ze nie umiem tego robic, ale postanowilam wziac byka za rogi i odwazylam sie rozwijac kuchennie, testowac nowe przepisy i utrwalac to na blogu. Choc oczywiscie juz podlapalam kilka komentarzy, ze moje przepisy sa beznadziejne, ale nie daje po sobie jechac, przeciez nie jestem autostrada. Pozdrawiam serdecznie Beata

  6. Mam dwa skojarzenia z moim życiem, które jakoś wiążą mi się w powyższym tekstem:
    1. Moja Babcia GENIALNIE gotowała. Musiała. To była Jej codzienna praca, ale widziałam, że czas spędzony nad kuchnią sprawia Jej autentyczną przyjemność. Razem zaczytywałyśmy się w każdym przepisie, który wpadł nam w oko. Spod Jej ręki wychodziły istne cuda sztuki kulinarnej, z najprostszej potrawy potrafiła zrobić arcydzieło, które smakowało absolutnie wszystkim. Za KAŻDYM razem mówiła, że dziś Jej nie całkiem wyszło. I była o tym święcie przekonana.
    Moja Mama GENIALNIE piecze. Ciasta, ciasteczka, torty – raj dla podniebienia. Za KAŻDYM razem mówi, że akurat teraz Jej nie wyszło. I jest o tym święcie przekonana.
    Bardzo długo nawet nie zaczynałam gotować czy piec, bo przecież skoro takie pyszności, jakie Babcia czy Mama produkowały były niedoskonałe, to jakże ja miałam zrobić coś jadalnego.
    Aż kiedyś, COŚ się stało. Sama nie wiem co, bo nie pamiętam tej przełomowej chwili. Teraz zamykam drzwi kuchni, zakładam moje Parroty i słuchając muzyki (od Griega do Pearl Jam) oddaję się totalnemu szaleństwu. Mieszam, przyprawiam, wącham, redukuję, piekę, lukruję… Uwielbiam gotować :-). I robię to naprawdę dobrze (co nie znaczy, że bez porażek).
    2. Mój Tato jest chodzącą encyklopedią fizjologii człowieka. Zadaj Mu pytanie przy obiedzie i już masz godzinny, szczegółowy (i porywający) wykład, który zaczyna się od witamin, hormonów i neuroprzekaźników a kończy na teorii stresu Selyego. Widać, że lubi swoją pracę. Ba, On ją uwielbia! Pół dzieciństwa słucham jak zaczarowana, ale przecież na pewno NIGDY taka dobra nie będę, więc nawet się nie zabieram za pracę naukową. Kończę politechnikę z wynikiem bdb (sic!) i po jakimś czasie zakładam biuro projektowe. Męczę się tak bardzo, że po 3 latach ląduję u kardiologa.
    Dziś jestem w trakcie doktoratu (niestety nie w Polsce, bo „po 30-tym roku życia nie zaczyna się doktoratu, kobiety się do takiej specjalizacji nie nadają i ogólnie takiej specjalizacji nie ma” ). Wymyśliłam coś, o realizację czego kłóciły się 3 uznane uniwersytety, nadrabiam braki w wiedzy po nocach, siedzę nad badaniami po 14h, ale jestem przeszczęśliwa. NARESZCIE robię to, co lubię. Tylko czasem żałuję, że nie odważyłam się zacząć wcześniej. Choć, z drugiej strony, może wtedy nie był na to czas?
    Jedno jest dla mnie jasne: teraz staram się bardzo, żeby moja córka widziała, że czegoś nie wiem, że popełniam błędy, że coś mi nie wychodzi… ALE nawet wtedy świat nadal świetnie funkcjonuje.
    Dziękuję za ten tekst 😉

  7. Pańskie artykuły są genialne. Przeczytałem do tej pory tylko dwa, ale bardzo do mnie trafiają. „”Uważaj z zewnętrznymi „umilaczami”. Niektórzy mówią – jak nie lubisz pisać, to wpuść sobie miłą muzyczkę, postaw coś fajnego do picia i jakość przeżyjesz.” – ostatnio zacząłem tak robić podczas rysowania. I z przerażeniem odkryłem, że bez moich ulubionych kawałków ciężko mi się skupić.

  8. Pierwsze skojarzenie po przeczytaniu artykułu – sport. Przez całe życie zajmowałam się sportem, lubiłam to, relaksowałam się dzięki temu. Odkąd zaczęłam zwracać większą uwagę na swój wygląd, sport nie był już przyjemnością, a koniecznością. Bieganie już nie smakuje tak samo, jak kiedyś. Ciało również nie wygląda perfekcyjnie. To smutne, bo sama doprowadziłam sobie do tego stanu. Gdyby człowiek wiedział, że tak będzie, to by tak do tego nie podchodził 😛
    Jestem w trakcie zmian, jest mi bardzo trudno, ale wierzę, że wrócę to poprzedniego stanu. Bo lepiej żyć przyjemnie z nieperfekcyjnym wyglądem, niż żyć nieprzyjemnie również z nieperfekcyjnym wyglądem, bo w moim przypadku dążenie do perfekcjonizmu to walka z wiatrakami.

  9. Bardzo się cieszę, że odkryłam Twoją stronę. Po dzisiejszym dniu, potrzebowałam odzyskać moją energię wewnętrzną.
    Z pewnością będę tu zaglądała często 🙂

  10. „Przyjrzyj się swoim reakcjom na porażki i błędy. Czy czujesz się wtedy, jakby ci ktoś wyrywał dywanik spod nóg? Jeżeli tak, zamiast unikać błędów, zacznij je popełniać w sposób celowy.”

    Witam wszystkich. Mi sie to zdarzylo, odbywalam staz, ktory nie mial skonczyc sie najlepsza ocena bo nie bylam w najlepszej formie… Ktoregos dnia zdecydowalam, ze go przerywam, tlumaczac to stresem i koniecznoscia powrotu do domu (studiuje za granica). Uniknelam wiec oceny, ktora by mnie nie usatysfakcjonowala.. -Popelnilam ten „blad”, tzn przedluzylam studia w sposob celowy.. Staz powtorzylam i bylam z niego bardziej zadowolona, bo poprosilam o zmiane miejsca. W nowym miejscu poznalam ciekawych ludzi i nauczylam sie duzo wiecej. (Choc tez nie bylo rozowo).
    W szerszym ujeciu, dalam sobie wiecej czasu na zalatwienie wszystkich spraw zwiazanych z koncem studiow, przedluzajac je. I dalam sobie szanse, aby poczuc sie lepiej przygotowana. Za wszystko jest jakas cena do zaplacenia, ale na pewno nie bylabym osoba szczesliwsza, gdybym zacisnela zeby i wymusila na sobie kontynuacje.
    Czasem dobrze jest celowo popelnic blad… Pojsc w cos, w co wiesz ze wszyscy dookola skrytykowaliby… Moze mamy potrzebe nauczyc sie na bledzie? Mimo, ze nie jest to moze powod do dumy, to jest to wtedy czesc naszej drogi, jakas lekcja… Sa momenty, kiedy trzeba zagluszyc rozum i pokierowac sie inuicja.

  11. Chcialabym tez dodac, ze ten blog uswiadomil mi wiele ciekawych rzeczy. Za co dziekuje 🙂 . Jest dobry dla kogos „po przejsciach”, dla kogo pierwsze zafascynowanie rozwojem osobistym to juz historia. Zwlaszcza w artykule, w ktorym pisze Pan o mlodych osobach, ktorzy zajmuja sie rozwojem osobistym… Moim zdaniem trzeba cos przezyc, zeby moc komus pomoc. A najpierw trzeba sobie pomoc.

Skomentuj SebastianAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *