Jakiś czas temu postanowiłem zrobić szafę wnękową. Zrobienie półek było proste, przymocowałem do ściany podpórki, do nich deski. Trudniejszy był przód. Wymyśliłem przesuwane drzwi – drewniana rama, na której rozpięta jest ażurowa plecionka. Takie drzwi są lekkie, przewiewne i całkiem dobrze wyglądają. Kupiłem drewno, plecionkę, lakiery i wszystko, co trzeba. Praca była przyjemnością. Na początku kilka rzeczy nie wyszło, ale potem szybko zorientowałem się, o co chodzi. Przyciąłem, wyszlifowałem, zamontowałem, skleiłem.
Niestety, gdy wszystko było niemal gotowe, tuż przed lakierowaniem, zauważyłem, że całość nie łączy się tak, jakbym chciał. Szczeliny pomiędzy listwami raziły mnie w oczy. Próbowałem wszystko dokładniej dopasować, ale się nie dało. By zrobić lepiej, musiałbym wszystko zaczynać od nowa. Wyrzucić to, co wyciąłem, nawierciłem, przymocowałem i powtórzyć wszystko od pierwszego kroku.
Przez chwilę miałem taką pokusę. Myślałem: Tym razem, wiedziałbym jak wszystko zrobić precyzyjnie. Tym razem bym to zrobił tak, że mucha nie siada!
Nie miałem jednak czasu. A poza tym – pomyślałem – stary, robisz to tylko dla siebie. Mało kto, oprócz rodziny będzie to oglądać!
Polakierowałem i zamontowałem drzwi.
Przez kilka kolejnych dni, stając przed szafą, wzdychałem, przyglądałem się jej niedoskonałościom i zastanawiałem, czy rzeczywiście dobrze zrobiłem, nie zaczynając od nowa.
Tak się złożyło, że jakiś tydzień potem odwiedził mnie znajomy. Gdy zauważyłem, że przygląda się mojemu dziełu, zacząłem się tłumaczyć:
– Wiesz, nie wyszły mi te połączenia, za duże szczeliny, Trochę to niedorobione…
– O czym ty mówisz? Jakie szczeliny?
– Nie widzisz? Przyjrzyj się. O tutaj!
– Gdzie? Nic nie widzę.
– Tutaj, widzisz?
– To? Chyba żartujesz.
Zrozumiałem, że naprawdę nie widzi żadnych niedoróbek. Jeszcze raz popatrzyłem na drzwi, tym razem z jego perspektywy, perspektywy kogoś, kto nie stara się uporczywie znaleźć tego, co jest nie takie, jak powinno i kto nie wpatruje się w detale, ale dostrzega całość.
Pracując nad szafą, byłem skupiony na szczegółach. Trudno nie być, gdy się przycina, szlifuje i klei. Uwaga jest wtedy jak szkło powiększające, w którym nawet małe nierówności wyglądają jak coś wielkiego.
Gdy jednak patrzysz na szafę, którą zrobił ktoś inny (i nie jesteś nastawiony na wyszukiwanie niedoróbek) twoja uwaga pracuje inaczej. Skupia się raczej na ogólnym wrażeniu (kolorach, projekcie, doborze materiałów czy temu, jak wszystko pasuje do innych mebli). Sprawdzanie, czy między poprzeczną a podłużną listewką są milimetrowe szczeliny, nie przychodzi ci do głowy.
Dziś, kilka lat po zrobieniu szafy, sam nie zauważam tego, co prawie mnie skłoniło do tego, by wszystko zacząć od nowa.
Lekcja z tej historii jest prosta:
Gdy kończysz swoje dzieło i masz wątpliwości, gdy czujesz, że być może lepiej wszystko włożyć do szuflady i zacząć od nowa, gdy wstyd ci pokazać to ludziom, pamiętaj, że to, co widzi inna osoba, różni się od tego, co ty widzisz. To, co zrobiłeś, z zewnątrz wygląda inaczej niż od środka.
Owszem, czasem trzeba powiedzieć sobie: nie wyszło, zacznę od nowa. Nie ma sensu zasypywać ludzi każdym shitem, tylko dlatego, że się go zrobiło.
Jednak nie ma także sensu wywalać wszystkiego w krzaki, tylko dlatego, że masz takie wrażenie.
Gdy masz wątpliwości czy z czymś wyjść do ludzi, możesz zrobić dwie rzeczy.
Po pierwsze, popatrz na to z zewnątrz. Popatrz na to, co zrobiłeś, tak jakby to było dzieło kogoś innego (ale kogoś, z kim nie musisz konkurować). Co by było, gdyby ten tekst, ofertę, artykuł, piosenkę, opowiadanie napisał ktoś inny?
Często jesteśmy znacznie bardziej tolerancyjni dla dzieł innych niż dla swoich. Wczoraj oglądałem film, w którym jeden z bohaterów, w kluczowym momencie przełamuje się i wali w szczękę czarnego charakteru. Naciągane, westchnąłem. Naprawdę, takie łatwe to było? Mimo tego obejrzałem film do końca i dobrze się bawiłem. Kto powiedział, że w komedii wszystko musi być głęboko uzasadnione i przemyślane? Nawet kilka niedociągnięć nie przeszkadza w dobrej zabawie.
Co by było, gdybym sam nakręcił ten film? O nie. Nie sądzę, by dało się nad tym przejść do porządku dziennego. Czy to się nazywa perfekcjonizm? Owszem. Perfekcjonizm to jednak dość zróżnicowane zjawisko. Czasem wiąże się z problemami emocjonalnymi, a czasem z nieumiejętnością odsunięcia od siebie tego, co zrobiłeś i przyjrzenia się temu z innej perspektywy.
Gdy patrzysz na coś z bliska, widzisz pory, nierówności, niedokładności. To przydatne przez jakiś czas. Potem jednak trzeba odsunąć wszystko od siebie i popatrzyć z daleka, tak jakby na to patrzył ktoś obcy. Sprawa prostej zmiany perspektywy.
Po drugie, gdy wciąż widzisz niedostatki, gdy nawet z zewnątrz wydaje ci się, że twoje dzieło ma sporo niedoróbek, zastosuj wobec siebie ulgowy przelicznik.
Kilka dni temu pisałem, by zabierając się za coś, być przygotowanym na 10 razy więcej trudności, niż te, których się spodziewasz. Przelicznik 10-krotny pozwala poradzić sobie z nadmiernym optymizmem, którego efektem jest mała wytrwałość.
Tym razem, proponuję przelicznik 3-krotny. By poradzić sobie z perfekcjonizmem, przyjmij, że aby coś pokazać innym może to być 3 razy gorsze, niż byś chciał.
Gdy jest 4 razy gorsze – OK. wyrzuć to. Ale jak tylko jest 2 razy słabsze, weź głęboki oddech i bądź mężczyzną/ kobietą. Najwyżej będzie jatka, ale pokaż to. Najwyżej zapadniesz się pod ziemię ze wstydu, ale wytrzymaj.
Czujesz, że to nie jest to, o co chodziło? Że to gorsze niż sobie wyobrażałeś?
Zanim rzucisz się do poprawiania, odsuń się, popatrz jeszcze raz i pomyśl: Ile razy gorsze? Dwa razy? No to idź i pokaż.
Przyznam szczerze, że jako rasowa perfekcjonistka nigdy bym nie wpadła na ten 3-krotny przelicznik! To genialny pomysł! 😃 Dziękuję, wypróbuję!
Dziękuję. Mam nadzieję, że zadziała 🙂
Czytam, analizuję, staram się wprowadzać w życie 🙂 Tym krótkim stwierdzeniem chcę podziękować, że mogę z czerpać z Twoich tekstów, bo jest to wartość, z której korzystam zupełnie za darmo. Pozdrawiam 🙂
Dziękuję Wiolu 🙂