Staliśmy na zielonym, równo przyciętym trawniku, obok Dworku Białoprądnickiego. Pod kawiarnianymi parasolami ludzie jedli lody, pili kawę i piwo. Jesień ucięła sobie drzemkę. Zostawiła tylko leniwy wiatr, by przypominał, że to już nie lato.
Przyszliśmy z latawcem. Zuzia nie mogła się doczekać aż go wypuścimy. Rozłożyłem czerwono – niebieskie skrzydła. Stanąłem tyłem do wiatru, wyrzuciłem go w powietrze i napiąłem sznurek. Wiatr chwycił latawiec i pociągnął w górę. Ale za chwilę osłabł, tak że latawiec, ślizgającym ruchem opadł na trawę.
Zuzia podeszła do niego, kucnęła i zaczęła z nim rozmawiać:
– Leć latawcu, leć do góry!
Wczułem się w rolę latawca:
– Nie mogę lecieć, nie mam siły
– Dlaczego?
– Bo nie ma wiatru. My latawce potrzebujemy wiatru, który wieje nam w twarz by móc wysoko się wnieść.
Zresztą, zupełnie tak jak my – pomyślałem – człowiek jest jak latawiec, potrzebuje wiatru z naprzeciwka, by wznieść się do góry.
mądre
i zwykle narzekamy na wiatr w twarz
Ta jest 🙂
Wojciech 🙂
Piękna historia. Tylko każdy latawiec żeby właściwie poszybować potrzebuje jeszcze 'supportu’ pod postacia linki, inaczej bedzie miotal sie, poczym rozbije sie o pierwsze lepsze drzewo, dom, cokolwiek :(. Dobrze być na takiej emocjonalnej lince z kims, mysle 🙂