Dążenie wyżej

Aby wyżej

Przeglądając jakieś stare czasopismo, trafiłem na wywiad z Wojciechem Bonowiczem, wspominającym księdza Tischnera. Bonowicz zwierza się, że na jednej z jego książek ma dedykację autora: Wojtkowi, aby wyżej.

Aby wyżej – to temat, który chodzi za mną od dawna.

Na poziomie ogólnych deklaracji sprawa jest oczywista. Mamy w głowie całą litanię haseł: mierz wysoko, sięgaj gdzie wzrok nie sięga, nie poprzestawaj, dąż do doskonałości, zrób to lepiej…. Wygląda jakbyśmy byli narodem, który ma w swojej kulturze dążenie wyżej. Złośliwiec mógłby powiedzieć nawet, że jesteśmy kulturą ludzi skaczących wyżej niż siedzą. Mania własnej wielkości, perfekcjonizm, udawanie kogoś lepszego niż się jest – dużo tego.

Gdyby na takim rozumieniu się zatrzymać, zasada, aby wyżej warta byłaby wrzucenia do kosza. Szkoda czasu. Nie podskakuj. Chodź po ziemi, bądź normalny, nie przesadzaj. Przyjmij taką postawę jak psalmista:

moje serce się nie pyszni i oczy nie są wyniosłe

nie gonię za tym, co wielkie, ani co przerasta moje siły

Ale czy podskakiwanie jest tym samym, co dążenie wyżej? Czy bycie pokornym, pogodzonym i wyciszonym wyklucza intencję aby wyżej?

Ryby, żaby i raki

Ludzie zakładają firmy, restauracje, dostają pracę w wymarzonej firmie. Zaczynają z zapałem. Mówią wszystkim o swojej pasji, przejęciu i potrzebie doskonałości. Podskakują jak młode żabki w stronę księżyca.

A potem, po kilku tygodniach pytasz kogoś, kto ich odwiedził czy korzystał z ich usług:

– I jak tam?

– Bez rewelacji

– Kiepsko?

– Nie, całkiem znośnie, ale nic specjalnego.

Bez rewelacji. Poprawne szkolenia, poprawne książki, poprawne raporty, poprawne przemówienia, poprawne oferty. Nie można się zbytnio przyczepić, ale też nie można zapamiętać.

Jakiś tydzień temu moja córka była na urodzinach swojej koleżanki. Jej rodzice skorzystali z oferty urodzinowej klubu przedszkolaka. Na ich stronie internetowej można znaleźć teksty: Naszą pasją jest ciągły rozwój, naszą fascynacją są dzieci, czerpiemy radość i satysfakcję z naszej pracy. Piękne zdjęcia pracowników, pełne kwiatów i uśmiechów.

A jak to wygląda od strony klientów?

– Bez rewelacji…

– Obiecali, że zadzwonią, nikt nie zadzwonił.

– Na stronie jest reklama kilkunastu zajęć, ale żadne się nie odbywają.

– Pani prowadząca nie radziła sobie z grupą

– Zatrudniają nieopierzonych studentów

– Ciastka mi nie smakowały.

– Pani była trochę nudna.

Żabie podskakiwanie. Mówienie o pasji to coś zupełnie innego niż działanie z pasją.

Wcale nie twierdzę, że wszystko, co człowiek robi musi być rewelacyjne. Nie da się ciągle zapierać ludziom dech w piersiach. Co gorsza nie da się stworzyć nic wielkiego, gdy ciągle myślisz o tym, że to, co robisz musi być wielkie.

Ale nie o tym mowa. Chodzi o to, jak pracujesz a nie, jakie masz zamiary. To bez rewelacji, ze strony klienta jest efektem żabiego sposobu pracy. A dokładniej żabo – rybo – raczego:

Ryby, żaby i raki
Raz wpadły na pomysł taki
Żeby opuścić staw, siąść pod drzewem
I zacząć zarabiać śpiewem.
No, ale cóż, kiedy ryby
Śpiewały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

Karp wydął żałośnie skrzele:
„Słuchajcie mnie przyjaciele,
Mam sposób zupełnie prosty –
Zacznijmy budować mosty!”
No, ale cóż, kiedy ryby
Budowały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

Rak tedy rzecze: „Rodacy,
Musimy się wziąć do pracy,
Mam pomysł zupełnie nowy –
Zacznijmy kuć podkowy!”
No, ale cóż, kiedy ryby
Kuły tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

Odezwie się więc ropucha:
„Straszna u nas posucha,
Coś zróbmy, coś zaróbmy,
Trochę żywnosci kupmy!
Jest sposob, ja wam mówię,
Zacznijmy szyć obuwie!”
No, ale cóż, kiedy ryby
Szyły tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.

I tak dalej… Jan Brzechwa naprawdę był geniuszem. Rodacyna niby, na aby-aby, byle jak.

Niezadowolenie

Władysław Tatarkiewicz rozważając czym jest twórczość pisał, że oczywiście oryginalność i nowość się liczy, ale to zbyt mało by uznać kogoś za twórcę. I małpa może przypadkiem namalować obraz, jakiego nikt nie namalował. W twórczości nie chodzi tylko o wymyślanie nowych kombinacji (jak wydaje się niektórym tzw. trenerom twórczości). Istotą działania twórcy, jak pisze Tatarkiewicz jest szczególne napięcie czy energia umysłowa.

Energia umysłowa brzmi dobrze, ale ja wolę nazywać to po prostu niezadowoleniem.

Problemem ryb, raków i żab jest to, że są wiecznie zadowolone. Po prostu się robi i się idzie dalej. Wychodzi jak wychodzi, nie ma co tracić czasu. Następny, następny, następny… (au suivant! jak śpiewał Jacques Brel). Nie bawmy się w sentymenty.

Parę dni temu, podczas pewnego szkolenia brałem udział w ćwiczeniu, w którym trzeba było powiedzieć, z czego znana jest druga osoba. Moja koleżanka powiedziała, że jestem znany z tego, że przejmuję się wszystkim, co robię. Miłe to było, ale chciała chyba powiedzieć coś innego: Zbyszek jest znany z tego, że do wszystkiego się przyczepia, nic mu się nie podoba i wszędzie coś zmienia.

Tak rzeczywiście jest. Wiele rzeczy zajmuje mi cztery razy więcej czasu niż by mogły. Gdyby nie moje szukanie kwadratowych jaj (jak nazywa to mój tato) o wielu rzeczach dawno bym już zapomniał. Pewnie miałbym na koncie pięć razy więcej ukończonych książek i projektów.

Dosyć długo obawiałem się tej cechy. Uważałem ją za słabość. Mówiłem sobie: człowieku czy ty znowu musisz kombinować, nie możesz po prostu być zadowolony z pierwszej wersji? Albo przynajmniej zamknąć oczy i udawać, że wszystko jest ok.?

Ale w końcu zrozumiałem, że to nie do końca tak. Byłbym bez grosza przy duszy, gdyby nie moje niezadowolenie. Dzięki niemu poszedłem na studia (byłem niezadowolony z pracy technika), dzięki niemu założyłem firmę (nie byłem zadowolony z miejsca w którym pracowałem). Dzięki niemu robiłem szkolenia, na które ludzie tłumnie przyjeżdżali (bo byłem niezadowolony z każdej kolejnej wersji i zawsze wprowadzałem zmiany).

Niezadowolenie było cenne w moim przypadku. Ale z tego co wiem, jeszcze bardziej cenne jest w przypadku ludzi, którzy robią naprawdę wielkie rzeczy. Wystarczy przyjrzeć się malarzom, pisarzom czy choćby filmowcom. Ciągle im się coś nie podoba. Kolejne szkice, kolejne wersje, kolejne ujęcia. Ciągłe: to nie to, to nie to…

Profesjonaliści niezadowolenia

Susan Sontag w eseju, który wycięty z gazety, przez kilka lat wisiał na mojej ścianie, nazywa artystów profesjonalistami niezadowolenia.

Ernest Hemingway przepisywał ostatnie strony Pożegnania z bronią, trzydzieści dziewięć razy. Pablo Picasso, znany z żywiołowości i szybkości tworzenia, do obrazu Guernica zrobił czterdzieści pięć szkiców. Michał Anioł, roztrzaskał prawie na kawałki swoją Pietę Florencką.

Sontag z kolei twierdzi:

Pisze się po to, by przeczytać to, co się napisało i sprawdzić czy jest „w porządku”, bo przecież nigdy w porządku nie jest. Pisze się po to, aby napisać to samo na nowo – raz, dwa razy, tyle, ile trzeba, żeby w czytaniu to, co napisane wypadło znośnie.

Zadowolenie z pierwszej wersji zawsze jest sygnałem amatorszczyzny. I nie chodzi o to, czy pierwsza wersja jest znośna czy nie. Bywa znośna. Nie chodzi o to, czy ludziom się spodoba. Ludzie akceptują dziś prawie wszystko. Chodzi o coś zupełnie innego. Nawet, gdy ci coś wyjdzie za pierwszym razem, myślisz (jak pisze Sontag):

Jeżeli potrafiłem osiągnąć ten poziom za pierwszym podejściem bez większej walki, czyż nie potrafię zrobić tego jeszcze lepiej?

Ale najczęściej jest tak, że za pierwszym razem nie osiąga się niczego godnego uwagi. Ernest Hemingway mawiał: The first draft of everything is shit (przepraszam za słowa, ale to nie ja, tylko Ernest: Pierwsza wersja zawsze jest do dupy).

Sontag pisze:

Powiedzmy, że to wszystko jest do niczego. Ale jest szansa, że da się poprawić. Wypowiedzieć jaśniej, głębiej, dobitniej… Chcesz, aby twoja książka była bardziej pojemna, bardziej autorytatywna. Chcesz wydźwignąć siebie ponad siebie. Chcesz wydźwignąć książkę ze swojej przeładowanej świadomości. Tak jak rzeźba ukryta jest w bloku marmuru, tak powieść jest zatopiona w twoim umyśle. Próbujesz ją uwolnić.… Czytasz więc swoje zdania na nowo. Czy to jest właśnie książka, którą piszę? Czy to już wszystko? … Czy nie potrafię tego zrobić jeszcze lepiej?


Czy to już wszystko?

Twórczość to pogoń za doskonałością. Wydobywanie z siebie czegoś większego. Próba zbliżenia się do czegoś, co nas przerasta.

Nie jest ważne, co robisz. Czy piszesz poradnik o tym jak hodować patyczaki, czy przygotowujesz szkolenia z obsługi wózka widłowego, czy serwujesz kawę i szarlotkę czy też odpowiadasz na pytania klientów jak się włącza telefon. W każdej dziedzinie są dwa typy ludzi. Ryby, raki i żaby oraz artyści. Tacy, którym wystarczy zrobić cokolwiek i iść dalej oraz tacy, którzy sięgają wyżej. Tacy, którym wystarczy żeby klient nie protestował oraz tacy, którzy mają odwagę zadawać sobie pytania:

Czy to już wszystko?

Czy potrafię to zrobić jeszcze lepiej?

Czy potrafię wydźwignąć się ponad?

Jakie pytanie dziś powinieneś sobie zadać? Może takie:

Czy potrafię zrobić to szkolenie jeszcze ciekawszym?

Czy potrafię zrobić ten obiad jeszcze bardziej pożywnym i smaczny?

Czy mogę jeszcze bardziej ułatwić temu dziecku rozwój?

Czy mogę jeszcze bardziej pomóc klientowi?

Czy mogę dostarczyć moim słuchaczom jeszcze lepszych doświadczeń?

Czy mogę jeszcze trafniej odpowiedzieć na potrzeby ludzi?

Czy to aby nie perfekcjonizm?

Oczywiście nie każde niezadowolenie i nie każde napięcie można uznać za twórcze. Gdyby tak było, każdy neurotyk miałby zagwarantowane miejsce w Muzeum Narodowym. Tymczasem nie ma rzeczy bardziej odległej od twórczości jak perfekcjonizm.

Perfekcjonizm wiąże się z niezadowoleniem, ale innego rodzaju. Perfekcjonista jest przekonany, że to, co zrobił jest do niczego, nawet gdy na to nie spojrzał. Na pewno mi nic nie wyszło, nawet nie ma co poprawiać – myśli.

Perfekcjonista unika konfrontacji ze swoją pracą. Za żadne skarby nie jest w stanie przeprowadzić pięciu, sześciu redakcji swojego tekstu. On nie jest nawet w stanie spokojnie przeczytać tego, co napisał. Poprawienie własnego tekstu to dla niego męka gorsza od wyładunku tony węgla.

Perfekcjonista najbardziej kocha dostawać brawa albo zaczynać od zera. Wierzy w to, że coś jest albo doskonałe, albo całkiem do niczego. Jeżeli nie wyszło mu bez skazy – szkoda gadać. Lepiej strzelić sobie w głowę, upić się albo zacząć od nowa. Poprawki nie wchodzą w grę.

Artysta, podchodzi do tego, co zrobił inaczej. Redagowanie, poprawianie i korygowanie to praca nawet przyjemniejsza niż robienie czegoś od nowa. W końcu to powolne zbliżanie się do ideału.

Perfekcjonista nie ma wyczucia minimum – gdy już zacznie coś poprawiać, będzie to robił bez końca, aż tak się w tym zgubi, że będzie musiał wyrzucić wszystko na śmietnik. Artysta dobrze wie, kiedy osiąga akceptowalne minimum. I mimo, że ciągle nie do końca jest zadowolony z tego, co zrobił, czuje, że udało mu się przybliżyć do absolutu.

Niezadowolenie z siebie czy niezadowolenie z kolejnych wersji?

Oczywiście artyści bywają neurotykami. Ale nie wtedy, gdy tworzą.

Przyczyną tej różnicy pomiędzy artystą a neurotykiem jest to, co ma stać się doskonałe. Perfekcjonistę obchodzi tylko jego własna doskonałość. Jedynym dziełem, które go interesuje jest on sam, a dokładniej zestaw jego wyobrażeń na swój temat. To ja sam mam być doskonały, boski i cudowny. Niezadowolenie – owszem, ale niezadowolenie z siebie.

Niezadowolenie artysty dotyczy jego dzieła. Jest niezadowolony, bo to, co zrobił nie do końca jest takie, jak w jego wizji. Ale nie chodzi o niego samego, tylko jego dzieło. To nie ja się liczę. Liczy się moja książka, obraz, przedszkole, biuro tłumaczeń czy restauracja. A dokładniej, nawet te rzeczy nie liczą się najbardziej. Najważniejsze jest to, jak wpływają na innych ludzi (ale to już temat na inną pogadankę).

Ktoś, kto szuka doskonałości siebie samego, nie jest w stanie pracować nad trzydziestą dziewiątą wersją tej samej strony. Konieczność kolejnej poprawki jest dla niego sygnałem braku talentu. Geniusz przecież tworzy tak, jak w potocznych wyobrażeniach tworzył Mozart: przepisuje wszystko z głowy, bez żadnych poprawek, od razu same epokowe dzieła. Nie musi zmieniać nawet jednej litery. Niestety Mozart poprawiał, redagował i korygował. Listy, które do dziś niektórzy cytują, jako dowód, że twórczość jest efektem boskiego błysku są fałszywką sporządzoną przez pewnego starego muzykologa.

Jeżeli chcesz sprawdzić, czy jesteś neurotykiem czy artystą zrób prosty eksperyment. Napisz coś, odłóż na parę godzin a potem wróć do tekstu i popraw. Jeżeli jesteś perfekcjonistą poprawienie siebie będzie bolesne. Każdy znaleziony błąd będzie jak nieprzyjemne ukłucie.

Jeżeli z kolei jesteś narcyzem, twój tekst będzie ci się podobał bez zastrzeżeń. Nie znajdziesz niczego do poprawki. Będziesz się nim upajał.

Ani neurotyk, ani perfekcjonista niczego cennego nie stworzy. Robert Fritz (jeden z ludzi, którzy zarazili mnie pomysłem, że to biznesmeni powinni się uczyć działania od artystów a nie odwrotnie) pisze:

Sztuka tworzenia leży w zdolności dostosowywania tego, co zrobiłeś do tej pory.

Jeżeli chcesz rozwinąć swoje twórcze zdolności, przestań troszczyć się o to, czy ty sam jesteś doskonały czy nie, przestań uzależniać swoje samopoczucie od tego czy coś ci wyszło dobrze za pierwszym razem. Skup się na tym, co robisz.

Poprawianie siebie może na początku boleć. Ale jeżeli przestaniesz gonić za sobą samym, z czasem odkryjesz w tym przyjemność. Tak jak Susan Sontag, która pisze:

…zasiadanie nad pustą kartką jest zawsze momentem groźnym i onieśmielającym. Jak skok do lodowatego jeziora. Potem przychodzi faza ciepła, kiedy ma się już nad czym pracować, co poprawiać i redagować.

Największa przyjemność twórcy, to możliwość poprawiania tego, co jest jeszcze do dupy, tak by stawało się z każdym krokiem coraz doskonalsze.


Jeszcze raz: poprawiaj siebie

Ten tekst napisałem wczoraj. Mogłem go zamieścić od razu. Ale wiedziałem, że lepiej będzie, gdy usiądę nad nim rano i jeszcze raz go przeczytam. Znalazłem w nim wiele błędów, kilka rzeczy wyrzuciłem, wprowadziłem kilka poprawek. Nie jest doskonały, ale jest lepszy.

Nie zawsze masz możliwość tego rodzaju redagowania. Ale zawsze masz możliwość by się zatrzymać i przyjrzeć się z boku temu, co robisz. Zastanowić się, jak mógłbyś to ulepszyć. Co mógłbyś poprawić? Co mógłbyś ująć inaczej?

Jeżeli czujesz, że odniosłeś totalną klapę i zupełnie ci nie wyszło, odłóż to na jakiś czas. Potem wstań rano, przyjrzyj się wszystkiemu z boku i popraw to, co umiesz. Nie masz prawa narzekać, że ci nie wychodzi, póki nie zrobisz trzydziestu dziewięciu wersji.

Jeżeli czujesz, że wyszło ci doskonale za pierwszym razem, jeszcze bardziej powinieneś odłożyć swoje dzieło na bok i potem do niego wrócić. Jedna z zasad, której nauczyłem się podczas pisania książek jest taka, że jeżeli napiszesz coś, z czego jesteś niesamowicie dumny, najczęściej możesz skreślić to bez zastanawiania się. Nie ma bardziej pretensjonalnej rzeczy niż książka pełna „złotych myśli”. Odłóż a potem wróć i przyjrzyj się temu z boku. Jak teraz ci się to podoba? Czy rzeczywiście nic nie da się zrobić lepiej?

Nie chodzi o to, że zawsze musisz wprowadzać zmiany. Chodzi o to, by mieć odwagę poprawiania siebie. Taka odwaga wymaga z kolei odwagi patrzenia na siebie z boku, tak jakby patrzył ktoś inny.

Jesteś narzędziem. Przestań pracować nad sobą. Zacznij pracować nad swoim dziełem. Rzeźbiarz może mieć ręce wybrudzone gliną, ale jego posąg może być kryształowo czysty.

Dla osób mających tendencje neurotyczne poprawianie siebie może boleć. Nie przejmuj się bólem. Z czasem człowiek przywyka. Pamiętaj o tym, co napisał Sol Stein (który jako redaktor pracował z połową znanych na świecie autorów):

Niechęć do poprawiania siebie zazwyczaj sygnalizuje amatora.

Amator, to człowiek zadowolony z tego, co mu wyszło za pierwszym razem. Artysta to człowiek, który nawet, gdy pierwsza wersja mu się podoba i tak zrobi trzydzieści dziewięć kolejnych.

26 komentarzy

  1. Może sam cykl średnio do mnie przemawia, ale tekst jak zwykle świetny i pełen pozytywnej energii.
    Zawsze uważałem siebie za „Mistrza Neurotyków”, ale po lekturze patrze na siebie bardziej jak na Artystę (wpis ten poprawiłem dwa razy i zrobiłem to z przyjemnością) 🙂
    Pozdrawiam Zbyszku

    • Dzięki Adamie za komentarz. Tak, czasem zbyt łatwo oceniamy coś co w nas jest pozytywnego, jako coś złego, tylko dlatego, że inni robią inaczej. Albo, że inni mówią, że trzeba robić inaczej.

      Kocham tych wszystkich naturszczyków, którzy mówią, że „nie trzeba się piep…..” tylko wysyłać to, co się ma. Oni po prostu nie są zdolni do tego by robić coś innego. Nie są w stanie zobaczyć innej możliwości i wstawiają to, co robią jako jedyne rozwiązanie. Easy, świat nie składa się tylko z tych, który najpierw robią a potem myślą. Są inne style

      Co do cyklu to do mnie też coraz słabiej przemawia. Choć może raczej moja wizja tego o czym chcę napisać bardzo się zmieniała od czasu, gdy go zacząłem. Co gorsza nie wiem jak będzie wyglądać za jakiś czas. Ale to jest w tym całym blogowaniu fajne: można iść w tą stronę w która się chce. W każdym razie nie ma co przejmować się cyklami – a na pewno wtedy, gdy ja mówię, że coś jest cyklem – bo i tak wyjdzie mi to, co chce wyjść. Za żywe to jest bym mógł wszystko zaplanować.
      Pozdrawiam 🙂

    • Cykl do mnie też nie przemawia, ale skoro nie przejmować się, to to czynię: Lubię, jak sensy, tematy zbaczają nieoczekiwanie na pogranicza, by później jednak okazać się nierozerwalnie związane z wyjściową ideą 🙂

  2. Witaj, Zbyszku – zawsze z niecierpliwością wyczekuję twoich nowych tekstów, chociaż ostatnimi czasy mniej komentuję… Dzisiejszy artykuł naprowadził mnie na bardzo pomocny trop, dzięki rozróżnieniu między profesjonalnym niezadowoleniem a perfekcjonizmem. Niejednokrotnie balansowałam pomiędzy jednym a drugim. Wydawało mi się, że poczyniłam solidny krok do przodu w wyzbyciu się „ciasnego” pancerza perfekcjonizmu, wpuściłam do wewnątrz więcej świeżego powietrza. Ale… zdarza mi się słyszeć komentarze, czy wreszcie nie mogłabym po prostu ucieszyć się z bieżącej sytuacji, uznać ją za wystarczającą i sobie odpuścić zmiany i korekty (chociaż podejrzewam, że troska innych o mnie wywołana jest tym, że to im nie zawsze odpuszczam :):):) Hmmm, dobrze pojęte niezadowolenie, niedawanie łatwego przyzwolenia na bylejakość wydaje się konieczne, by wywołać pozytywny ruch zmian, zarówno tych wewnątrz siebie, jak i w otoczeniu.

    • Alicjo, dziękuję za komentarz i bardzo się cieszę, że czytasz to, co piszę.
      Balansowanie, to pomocne słowo. Nie pamiętam z jakiej okazji, ale dawno temu doszedłem do wniosku, że jeżeli w jakiejś zasadzie nie ma paradoksu, to jest ona raczej bezużyteczna. Masz na przykład dążyć do doskonałości, ale akceptować niedoskonałość. Masz być ciągle niezadowolony, ale zadowolony itp. Dopiero gdy nasz umysł trochę się rozciągnie pomiędzy tymi przeciwieństwami, łapie jakiś balans i zaczyna pracować w pełni.

      I masz świętą rację pisząc, że niedawanie przyzwolenia na bylejakość jest warunkiem zmian.

      Pozdrawiam serdecznie 🙂

    • Kiedyś natknęłam się na wywiad z pewnym akrobatą-linoskoczkiem. Na pytanie, w jaki sposób utrzymuje równowagę, ku zdziwieniu pytającego, stwierdził, że tak w ogóle, to nie jest w stanie równowagi. Ale… w granicach, które w całej rozpiętości (skojarzenie z umysłem rozciągniętym miedzy przeciwieństwami, o którym trafnie piszesz) może kontrolować. Dzięki temu nie spada. Balansowanie często potocznie rozumie się jako stan równowagi. Jednak po stronie „równowagi” jest stabilność, w której siły się znoszą, jest wreszcie brak oporu. „Balansowanie” to ruch, zbiór wyborów.
      Dzięki, Zbyszku, za inspirację.

  3. Witam,, mam nadzieję, że tym razem uda mi się wysłać komentarz bez problemów technicznych.

    Tekst bardzo mi się podoba. Szczególnie koncepcja pozwalająca na odróżnienie artysty od neurotyka. Ja również przyznaję się do tendencji neurotycznych, niestety szukam niedoskonałośći w sobie i ciągle wydaje mi się, że nie jestem zbyt dobra, żeby coś robić, nawet zacząć. Jakbym od razu musiala stworzyć dzieło genialne;)) I przyznam, że jest to naprawdę męczące.
    Masz rację Zbyszku, trzeba się skupiać na dziele, na robieniu a nie rozmyslaniu nad sobą:) Jeszcze raz dziękuję za fantastyczne teksty, które nie tylko fajnie się czyta, ale też można sporo się nauczyć:)
    Co do cyklu, podoba mi się, choć ja wciąż mam nadzieję, że będzie coś na temat znajdowania i rozpoznawania pasji;)
    Pozdrawiam
    Ania

    • Dziękuję Aniu,
      Bardzo się cieszę, że znajdujesz w tym coś pomocnego.

      Rozpoznawanie i znajdowanie pasji to ważny temat. Ale też bardzo duży. Postaram się dać coś o tym, choć boję się bym nie zrobił z tego jakiegoś „wielkiego cyklu” 😉

    • Podpuszczamy? Nie, no skąd… A tak poważnie, to widzę wokół siebie (pominąwszy „zadowolonych inaczej” :)) mnóstwo interesujących ludzi, pełnych energii, z przysłowiową pasją w oku, z żarem w sercu, ale działających trochę na oślep. Bardzo łatwo można wtedy się wypalić, roztrwonić dar bycia „artystą”.

    • „Rozpoznawanie i znajdowanie pasji” sam bym o tym chętnie przeczytał. Wbrew pozorom to dla wielu trudniejsze niż się wydaje… pasja AUTENTYCZNA (nie taka którą sami sobie wmawiamy bo jest wygodna i poprawna)

    • Pomysł brzmi dobrze. Muszę tylko coś się o tym dowiedzieć. Poza tym, dawno nie było żadnego szkolenia on-line. Temat ciekawy (oprócz tego, że nie wiem jak się do niego zabrać). Jak ktoś ma pomysł lub sugestię to będę wdzięczny 🙂

  4. Podoba mi się tekst, tym razem nie będę się czepiać 😉 Choć faktycznie chyba trochę „odryfował” od tematu cyklu. Ale to nic. Podobnie, jak Czara, bywam w różnych rolach, gdy pracuję nad czymś. Znam dobrze perfekcjonizm – stany paraliżu po ocenie, że coś jest „do niczego” i chęć zaczynania od zera. Ostatnio w dużym stopniu minął. To, co u siebie zaobserwowałam, opisałeś, Zbyszku, w tekście. Perfekcjonizm to faktycznie niezadowolenie z siebie. Im więcej tzw. zadowolenia z siebie (nie mam na myśli bezmyślnego samozadowolenia, chodzi mi o zdrowe widzenie siebie – to we mnie fajne, to mniej, a to, to już okropne – i zgodę na to), tym łatwiej jest spokojnie oceniać to, co się robi, nie bać się krytyki, poprawiać. Moja koncepcja mówi więc, że im więcej zdrowego zadowolenia z siebie, tym więcej zdrowego niezadowolenia z tego, co się robi. I więcej energii to szukania lepszych wersji 🙂

    • Marzeno, „czepienie” się jest przyjemne 🙂
      Ładnie to napisałaś, zgadzam się z Tobą. Choć ja używam pojęcia „zgody na siebie”, ale chodzi mi o to samo, co Tobie, gdy mówisz o „zadowoleniu z siebie”. W każdym razie ważne by relacja z sobą nie opierała się na jakichś koncepcja mnie samego (bo mam być taki albo owaki) tylko na samym fakcie, że istnieję (bez pojęć, obrazów czy pomysłów).

  5. Z uwagą czytam wpisy na tym blogu, Zbyszku. Znalazłam go po lekturze Twojej książki, która przypadła mi do gustu i zaproponowała nowe spojrzenia na to, co dla mnie ważne. Twój blog jest też bardzo interesujący.

    Ostatnie trzy wpisy są mi szczególnie bliskie – tworzenie dotyczy przecież każdego aspektu naszego życia. Przyznam się nawet, że pytania dotyczące bycia artystą przetrenowałam sobie na osobie, którą podziwiam.

    Dzisiejszy wpis uświadomił mi, że nie jestem odosobniona w ciągłym poprawianiu, ulepszaniu, dopisywaniu i przepisywaniu. Dziękuję Ci bardzo, przede wszystkim za odróżnienie perfekcjonizmu, który niszczy od artyzmu, który umacnia i podbudowuje.

    Ponieważ mój zawód to edukowanie/trenowanie ludzi bardzo często mam okazję doświadczyć, że w narodzie zanika powoli uważność nad swoja pracą. Tempo zmusza nas do dostarczania wszystkiego szybko, szybciej, bez należytego zastanowienia się.

    I tutaj mała uwaga, czy nie wydaje Ci się, że czasem nasza amatorszczyzna jest wynikiem pośpiechu narzuconego nam odgórnie? Że amatorzy są kreowani przez system edukacji i wymagania zawodowe?

    Pozdrawiam,

    Inga

    • Witaj Ingo,
      Bardzo się cieszę, że trafiłaŚ na książkę i bloga. Cieszę, że w tych tekstach coś Ci zawibrowało.

      Zastanawiam się nad tym co napisałaś. Siedziałem własnie przed chwilą i poprawiałem przez godzinę, coś, co ktoś zrobił niestarannie. Pewnie mu się śpieszyło. Pewnie dzięki temu pośpiechowi mógł dłużej pooglądać telewizję, dłużej poczytać gazetę, czy stracić więcej czasu na rozmowy…. Myślę, że brak staranności jest przede wszystkim efektem naszych wartości. Każdy mam mało czasu. Pytanie tylko co bardziej cenisz: dłubanie w nosie i czytanie gazet czy efekt swojej pracy. Mam wrażenie, że gdy ktoś jest naprawdę przekonany o wartości czegoś, to się przestaje śpieszyć. A gdy się śpieszy, to znaczy, że nie ceni tego, co robi.

      Serdecznie pozadrawiam i cieszę się Ingo, że zabrałaś głos 🙂

  6. Troche nie w temacie ale pytanie prosze Zbyszku potraktuj powaznie: czy polska chciwosc moze byc rozpatrywana w kategoriach choroby psychicznej? Ja mieszkam czesciowo W USA gdzie ponoc wszystko sie kreci wokol pieniadza ale tak chciwych ludzi jak w Polsce nie spotkalam nigdzie. Chodzi mi o to ze sa ludzie ktorzy potrzebuja pieniedzy ale polska chciwosc jest taka, ze ludzie po prostu z zlotowke za grosze sa w stanie zabic czlowieka. I tak naprawde ta zlotowka nie ma anaczenia w ich zyciu: nie rpzybliza ich do konkretnego celu, nie zmienia zycia…o co wiec chodzi? Ja zawsze myslalam ze cos takiego to jakas psychoza. Jak bys rozpatrzyl chciowsc: co to ejst? to nei jest tylko wada czy cecha osobowosci, to cos znaczenie bardziej zlozonego. O co chodzi? ja pytam powaznie i chce zrozumiec.

  7. What i don’t understood is in reality how you are not actually much more well-appreciated than you may be right now. You are so intelligent. You recognize thus significantly with regards to this subject, made me in my opinion consider it from a lot of varied angles. Its like women and men don’t seem to be involved unless it is something to accomplish with Girl gaga! Your personal stuffs outstanding. Always deal with it up!|

Skomentuj IngaAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *