Idź dalej lub spadaj, Ryżak

Chciałbym złożyć publiczną deklarację. Nie ważne czy będę miał dużo czasu czy też będzie mi go brakowało; czy wiatry ułożą się pomyślnie czy będą wiały prosto w twarz; czy będę miał dużo szczęścia czy za każdym rogiem będzie dopadał mnie pech… Dokładnie za dwa tygodnie, 20 kwietnia 2012 podejmę decyzję o zamknięciu lub kontynuacji bloga Energia Wewnętrzna.

Wiele razy byłem już blisko emocjonalnej decyzji by dać sobie z tym spokój. Ale potem wiele razy z poczucia obowiązku czy w poszukiwaniu ulgi wracałem do pisania. Dzisiejsza decyzja jest inna.

Chodzi o chłodne stwierdzenie faktu: Jestem w stanie to rozwijać czy nie? Jestem w stanie przyciągać nowych ludzi czy nie? Jestem w stanie wnosić wartość w ich życie czy nie? I wreszcie: jestem w stanie utrzymywać się z pisania czy nie?

Jeżeli 20 kwietnie będę dokładnie w tym samym miejscu co teraz, blog zostanie zamknięty. Co znaczy, dokładnie w tym samym miejscu? Trzy wskaźniki: (1) ta sama ilość czytelników  (w rss-ie jest  teraz ok. 400 osób, mimo, że nie wszyscy z tego korzystają, ten wskaźnik dość dobrze koreluje z ilością odwiedzin); (2) czas potrzebny na obsługę bloga przekraczający 30 godzin tygodniowo (teraz to nawet  40 godzin); (3) wartość sprzedaży nie większa niż ok. 250 zł/ miesiąc.

Nie chodzi o to, że to wszystko jest dla mnie jakoś strasznie ważne, że muszę od razu mieć tysiące czytelników, pracować cztery godziny w tygodniu i zarabiać pięć tysięcy na tydzień. Chodzi o rozwój. O to że jestem w stanie zarządzać tym blogiem. Oczywiście to mogłoby być przedsięwzięcie hobbystyczne, coś co robię po godzinach. Próbowałem, ale nie umiem. Wada czy zaleta – nie wiem. Ale nie umiem tego zmienić.

Czuję, że jestem za bardzo zaplątany w to wszystko. Stres i napięcie sprawiają, że wkładam w to przedsięwzięcie wiele, wiele pracy, bez refleksji czy ma to jakąś wartość i czy mnie na to stać. A to z kolei wywołuje jeszcze większy stres, a to sprawia, że dystans jest jeszcze mniejszy, a to wywołuje jeszcze większy stres…. i tak w kółko. Jeżeli postawię przed sobą jasnych kryteriów, będę pisał, wymyślał, próbował, dopieszczał i planował do momentu aż komornik wyrwie mi klawiaturę z ręki. Znasz , to uczucie, że za zakrętem  wszystko będzie już jasne i proste? A tam widać tylko następny zakręt. Mam to już pod paru lat. Tak można spędzić całe życie. Wszystko po to, by się nie przyznać do pobłądzenia. Kręci się człowiek w kółko powtarzają pod nosem: Tak, tak, wszystko jest jak na mapie!

Mam wiele wad, ale jedną z najbardziej dokuczliwych jest nieco chore poczucie odpowiedzialności (jestem najstarszym dzieckiem, to trochę tłumaczy) i ośli upór. Już raz w życiu spieprzyłem coś ważnego przez swoją nieumiejętność rozczarowywania ludzi. Tylko dlatego by nie zawieść kilku osób, z uporem maniaka robiłem coś, co nie miało szans powodzenia. W końcu wszyscy stracili, także ci, których nie chciałem rozczarować. Wniosek: nigdy więcej nie przejmuj się tym, czy ktoś poczuje się rozczarowany twoją decyzją czy nie.

Ludzie są ważni. Ich potrzeby się liczą. Słuchaj ich. Ale nie udawaj boga. I tak przecież nie jesteś wieczny. I tak prędzej czy później na to, co robisz przyjdzie koniec. Na wszystko. Jeżeli coś nie ma sensu, zostaw to i idź dalej. Jeżeli na coś cię nie stać, nie bierz na to kredytu (tak, czasem nie stać nas na wymarzoną pracę). Odpowiedzialnie używaj swojego czasu i czasu swoich bliskich. Wtedy, gdy ostatni raz spieprzyłem projekt, nie umiałem twardo zwolnić kilku osób. Wylać ich na zbity pysk, dla mojego dobra, dobra klientów i dobra ich samych. Dziś, być  może, nie umiem zwolnić siebie. Wylać się na zbity ryj, dla dobra projektów o których jeszcze nic nie wiem. Być może. Jeszcze tego nie wiem. 20 kwietnia będę.

Owszem, często  najlepszą metodą by wyjść z zaplątania jest zagryźć zęby i wytrzymać. Ale czasem lepiej zostawić wszystko co masz, wyrzucić to do śmietnika i zacząć od nowa. Kiedy która metoda jest lepsza? Właśnie z tego powodu życie jest sztuką a nie pieczeniem bułeczek na podstawie prostego przepisu.

Ale bez obaw. To, co naprawdę ważne i tak gdzieś w tobie zostanie. I nie chodzi tu o żaden pieprzony minimalizm (nowa moda: kolega sprząta w swoim pokoju u mamuśki i udaje Leo Babuatę).  Nie, bez minimalizmu proszę. Nawet, gdy naprawdę żyjesz minimalnie nie robisz nic wielkiego. To żadna sztuka nie mieć nic. Prawdziwa sztuka to mieć wiele i umieć zostawić to w ciągu sekundy.

I  wcale nie przedmioty są najgorsze. Większość z nas umiałaby zostawić bez oglądania się za siebie te wszystkie durne meble, samochody a nawet mieszkania (naprawdę nic ci się nie  znudziło? założę się, że gdybyś wygrał parę milionów, większość bez żalu byś wyrzucił). Czymś co wleczemy za sobą jak wielką kulę u nogi są te wszystkie bzdurne wizje siebie samego, dziesiątki planów, dziesiątki zaczętych projektów, dziesiątki pomysłów… Tak trudno mi zostawić te wszystkie zaczęte i nie wydane książki. Tak trudno wyrzucić   te wszystkie notatki, te wszystkie kolejne wersje, te wszystkie któregoś dnia o tym napiszę…  Te wszystkie wizje siebie siedzącego. Gość pucujący co dwa dni swój błyszczący samochodzik naszpikowany gadżetami jest przy mnie super minimalistą. Czuję, że jestem strasznym tchórzem. Nie mam odwagi zostawić za sobą przeszłości i nierealnych fantazji… Dlatego stawiam się w takiej sytuacji jak ta: publicznie, z datą i kryteriami. Tak lub nie. Albo to ma sens, albo nie ma.

Niech to jednak nie brzmi, jakbym o niczym innym nie marzył jak tylko o nowym początku (to też jest ryzyko – jak turysta szukać wciąż nowych ekscytacji). Nie, uczciwie przez te dni będę się starać. Ale albo mi się uda, albo nie. Jeżeli się nie uda, bo zbyt mało czasu, bo zbyt dużo pechowych zbiegów okoliczności, bo za późno, bo za wcześnie, bo cokolwiek… to się nie uda. Kropka. Wiggle room – no more.

20 kwietnia napiszę: udało się, rozwijam się, idę we właściwym kierunku, ta droga ma sens, to wzbudza rezonans i oto dowody…, albo napiszę: dziękuję za kawałek drogi, który pokonaliśmy razem, musiało być tak jak było, trawiaste bezdroża czekają.

54 komentarze

  1. Wybacz, teraz moje potrzeby okazały się dla mmnie przez jakiś czas najważniejsze. Jeżeli zechcesz mi pomóc – podpowiedzieć, zareklamować itp. – ułatwisz mi złapanie wiatru w żagle. Będę niezmiernie wdzięczny.

    Będę też wdzięczny za wszystkie sugestie i porady.

    Nie zdziw się także na rożnie eksperymenty jakie się przewalą w najbliższych dniach: różne formuły postów, różne tematy, różna częstość, nagrania, video itp. Może coś „chwyci” :-). Muszę próbować.

    Pozdrawiam serdecznie.

    • Zbyszku, każdy Twój wpis jest cenny. Wielu czeka i czyta, ja też, nawet jeżeli nie na wszystko mam czas. No właśnie, jeżeli czasu nie ma czasu, to nie czytam, robię swoje. Rozumiem Twoje rozterki, sam jestem najstarszym dzieckiem z bardzo dużym i równie chorym poczuciem odpowiedzialności. Jak to szło? Kiedy się kocha, trzeba wyjechać… Taki kawałek Cendrarsa zapamiętany z przeszłości. Nawet Budda w romantycznych opowieściach by zostać Buddą musiał zerwać kajdany – porzucić syna… My tu jesteśmy, czekamy na kolejne wpisy, czytamy je. Ale może więcej dobrego zrobisz dla nas jeśli dasz nam kopa w tyłek? A może nie? Zobaczymy, powodzenia.

    • Dziękuję Zygmunt. To bardzo cenne, wiedzieć że ktoś to czyta.
      Tak, czasem kiedy się kocha trzeba wyjechać, ale czasem nie tyle o wyjazd chodzi ile o jego możliwość . Prawdziwa miłość jest wtedy, gdy jest się z kimś z wolnej decyzji, a nie dlatego, że się człowiek boi zerwania. Przekładając to na moją sytuację: gdy wiem, że to wcale nie muszę za każdą cenę walczyć, łatwiej mi wymyśleć coś sensownego.

  2. Witaj Zbyszku

    Chciałbym ci zaproponować lekturę tekstu bardzo mądrego człowieka. Napisał on wiele ciekawych postów, ale dziś pojawił się na jego blogu wpis idealnie pasujący jako odpowiedź na twój problem. Zresztą najlepiej od razu dam ci linka: http://www.energiawewnetrzna.pl/2012/bez-talentu-daleko-nie-zajdziesz/

    Ten mądry człowiek, pisze tam, że by stać się mistrzem w jakiejś dziedzinie trzeba poświęcić jej około 10 tyś godzin. Z twojego postu wnioskuję, że twoim głównym problemem, jest niska frekwencja na blogu, a co za tym idzie mała sprzedaż twoich produktów. Wg mnie twoim problemem są małe umiejętności e-marketingu. Może warto iść za radą tego mądrego człowieka i poświęcić np. 3h dziennie na „celową praktykę” e-marketingu?

  3. Dziś rano w drodze do pracy wertowałem sobie „Jak przestać się martwić i zacząć żyć” i rzucił mi się w oczy ten cytat:

    Żenuje mnie wprost przyznanie się do takiej głupoty. Ale już dawno odkryłem, że „łatwiej jest nauczyć 20 ludzi, co powinno się robić, niż być jednym z nich i postępować zgodnie z własnymi naukami”

    Uważam, że to wspaniałe, że na swoim blogu nie kreujesz się na powerfulnego motywatora z uśmiechem zakrywającym pół gęby i wielkimi kciukami uniesionymi do góry. Dobrze jest wiedzieć, że ktoś kto dzieli się z Tobą swoją mądrością nie jest jakimś zasranym półbogiem pozbawionym czynności fizjologicznych tylko człowiekiem który czasem czuje się tak samo mentalnie zbrukany jak ja, czy cała reszta.

    Nie mam zamiaru Cię pocieszać, albo wyjeżdżać z jakimiś mądrościami dorsza bo doświadczenie, życiowe nauczyło mnie, że to i tak albo przynosi odwrotny od zamierzonego efekt albo działa na krótką metę.

    Ostatnio doszedłem do wniosku, że 99,99% ludzi na świecie nigdy w życiu nie dokona niczego doniosłego i – do kurwy nędzy – nie ma nic złego w byciu jednym z nich.

    Znowu cytat, tym razem z George’a Carlina:

    „Gdzie te czasy, kiedy dziecko po prostu siedziało sobie na podwórku, wygrzebywało patykiem dołek w ziemi i miało trochę zabawy?”

    I tyle – życie to po prostu podwórko na którym każdy z nas swoim patykiem ryje w ziemi. I dobrze, jeśli czasem (nawet niezbyt często – po prostu od czasu do czasu) ma z tego trochę frajdy.

    Trzymaj się – niezależnie od tego jaką decyzję podejmiesz 20 kwietnia. Chleb z masłem dla Ciebie i Twojej rodziny jest po stokroć ważniejszy niż pisane z wypiekami na twarzy komentarze na tym blogu. Tak samo moje jak i każdego innego.

    • Bardzo, bardzo dziękuję Art 🙂 To dla mnie bardzo cenne. Mnie też zawsze drażnią „mistrzowie” którzy pokazują, że moje największe problemy to dla nich łatwizna i że przecież wszystko jest takie banale, że wystarczy kilka trików. Tak jakby mówili mi cały czas: jesteś niewydarzonym idiotą. To niby ma mi pomóc? Celowo piszę o swoich dołach, choć bardzo łatwo byłoby mi je odkryć. Nie zamierzam udawać kogoś, kim nie jestem.
      A co do samej dycyzji. Dla mnie sensem tego tekstu jest pierwsza część tytuły „Idź dalej…” To zamierzam. Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam 🙂

    • Nie jestem pewien czy to takie proste: udawanie nieomylnego mistrza – źle , bycie zawsze szczerym – dobrze. To piękne i odważne przyznać się do swojej słabości, ale jest wielu, którym takie świadectwo podcina skrzydła. Po takim wpisie w mojej głowie może pojawić się konkluzja: no tak, przeczytał tyle książek, poświęca 30h tygodniowo na główkowane nad rozwojem osobistym i pisze mi, że mimo tego nie daje sobie rady. To ja mały żuczek, który pracuję nad sobą 1h tygodniowo nie mam żadnych szans.

      Wiele lat temu, gdy byłem informatykiem-serwisantem byłem szczery do bólu. Gdy serwisowałem komputer, a klient zaglądając mi przez ramię pytał jak idzie, to mówiłem szczerze np. „nie mam pojęcia jak to naprawić i szukam rozwiązania w Googlach”, albo „ jest to bardzo trudny przypadek, testuję kolejne rozwiązanie i nic…”

      W pewnym momencie jeden klient nie wytrzymał i powiedział mi mniej więcej tak:
      „Ja nie chcę słyszeć, że nie umie Pan naprawić mojego komputera. Ja wolę trwać w przekonaniu, że mój komputer oddałem fachowcowi, który umie usunąć tą usterkę. Swój chwilowy kłopot proszę zachować dla siebie, a mnie pocieszyć, że prace idą zgodnie z planem”

      Niektórzy nie potrzebują widzieć Zbigniewa Ryżaka – człowieka, niektórzy widzą Zbigniewa Ryżaka – mentora, mistrza i może w tej roli nie musi informować wszystkich o swoich problemach. Z takiego samego powodu wielu oburza, gdy policjant łamie przepisy, ksiądz grzeszy, a lekarz nie dba o swoje zdrowie. Psycholog powinien radzić sobie sam ze sobą – zna wiele narzędzi, które mogą mu w tym pomóc. Oczywiście to moje własne zdanie i pewnie wielu się z tym nie zgodzi.

    • Naprawianie komputerów – ja też to robiłem i naprawdę nie miałem skrupułów by przed dziewczynami (naprawiałem sprzęt w NBP) udawać półboga, jak siedziałem za klawiaturą a one robiły mi herbatkę i miło się uśmiechały. Zgadzam się, że w takiej sytuacji trzeba robić wrażenie że się wszystko wie. Kto przy zdrowych zmysłach zrezygnuje z tych sarnich, wpatrzonych w siebie oczu? 😉

      Ale wyobraź sobie, że po pierwsze nie możesz dotknąć komputera klienta. Po drugie nie masz wglądu w to, na czym naprawdę polega awaria (bo masz zbyt mało danych). Jak możesz mu pomóc? Właśnie w taki sposób: pokazując jak radzisz sobie ze swoim sprzętem, komentując to, co robisz, umożliwiając oglądanie swoich działań. Jest nadzieja, że się czegoś nauczy. Moim zadaniem, jako psychologa jest pomagać ludziom, ale według mnie terapia na odległość bez dokładnej znajomości sytuacji jest nietyczna. Jedyną etyczną pomocą jest pokazać jak sam radzę sobie z awariami. Całe szczęście mam jeszcze trochę swoich awarii, nie wiem co będzie, jak ustąpią.

      Wiem, że to nie jest powszechne podejście. Ale to mnie wyróżnia, jak mówią marketingowcy to moje UPS (uniqal selling proposition czy jakoś tak 🙂

      Macieju piszesz:
      „Po takim wpisie w mojej głowie może pojawić się konkluzja: no tak, przeczytał tyle książek, poświęca 30h tygodniowo na główkowane nad rozwojem osobistym i pisze mi, że mimo tego nie daje sobie rady. To ja mały żuczek, który pracuję nad sobą 1h tygodniowo nie mam żadnych szans.”

      Jeżeli jest to konkluzja dotyczące emocji i ogólnie rozwoju osobistego, to dobrze, że się pojawia. Jedynym znanym mi, skutecznym sposobem radzenie sobie z negatywnymi doznaniami jest ich akceptacja, która się bierze z bezradności wobec nich (tak, bezradość w tym kontekście jest dobra).

      Pomyśl, teoretycznie, że nigdy nie pozbędziesz się negatywnych emocji, że tysiące książek ci nie pomoże, że co jakiś czas, nie wiadomo skąd przypłyną burzowe chmury.. czy to by coś zmieniło? Co byś wtedy zrobił? Owszem, być może byś poddał się. A być może – jak ja – poczułbyś ulgę. Największym źródłem zamieszania w naszym rozwoju wewnętrznym jest pogoń za złudą doskonałości. Ciągle próby „rozwinięcia się”. Skoro nie ma sensu się rozwijać, to może warto skupić się całkowicie na zrobieniu tego, co wazne? Może lepiej zgodzić się na huśtawkę i zacząć robić swoje?
      Ja wiem, że to może brzmi trochę dziwnie, ale sposób radzenia sobie z negatywnymi emocjami polega na ty, by sobie z nimi … nie radzić, robiąc to, co uważasz za słuszne.

      A w tym jestem bardzo mocny. Był kiedyś czas ( wiele lat temu ale pamiętam), że praktycznie byłem na krawędzi depresji, nie, że było mi smutno, budziłem nagle w nocy z poczuciem potwornego smutku, w zasadzie kwalifikowałem się do leczenia. Nie wiem dlaczego – układ nerwowy, przeżycia z dzieciństwa czy cokolwiek… mogłem wejść w rolę pacjenta i bawić się w prostowanie. Ale zaakceptowałem i wyszedłem z tego dwa razy silniejszy. Poza tym, nie chciałbym aby to zabrzmiało pyszałkowato – ja nie piszę o wielu, naprawdę dla nie trudnych rzeczach. Trochę w życiu przeszedłem i dlatego jestem przekonany, że ta „technika” jaką proponuję jest naprawdę skuteczna. Jaka technika? Być szczerym wobec siebie. Akceptować to, co się w tobie dzieje, pogodzić się z tym i iść do przodu (więcej o tym można przeczytać w rozdziale „Działaj Teraz” zatytułowanym „Koogzystancja z negatywnymi emocjami”. Dużo też będzie w książce o uwadze, która pojawi się na dniach.

    • Zbyszku, jeżeli jest to świadome i celowe działanie (rodzaj metody, twoje UPS) to warto pomysleć o dodaniu w każdym takim artykule linku do tekstu wyjaśniającego tą specyficzną metodę. Bo przyznam, że mój wniosek był taki, że nie jesteś spójny i to co piszesz w artykułach jest teoretyzowaniem, a w swoim życiu nie umiesz tego zastosować.
      Powszechnym standardem jest podejście zupełnie inne: O problemach lekarzy rozmawiają lekarze między sobą, podobnie jest z księżmi i każdym innym zawodem. Klienci nie są dopuszczani do tych dyskusji, bo to nie ich sprawa i do niczego nie jest im potrzebne. Tutaj proponujesz, że to ma nam pomóc.

      Ja nie jestem naiwniakiem wierzącym, że autor książki o rozwoju osobistym jest ideałem. Uznaję jednak, że bycie nauczycielem, rodzicem, synem, mężem, policjantem, mentorem, mistrzem to ROLA, która zakłada pewne ramy zachowań. To co mówię do mojego dziecka uzależniam od jego wieku, będąc w pracy mówię do klienta to co należy mówić w takiej roli.

  4. Ja się zgadzam z Maćkiem. I zastanawiam się też, w takim razie co? To co czytam np.w artykule Porazki, sukcesy i droga do domu to już nieważne? Odwołane?:
    „Co się liczy?
    Nie szukaj drogi, na której nie ma porażek. Szukaj drogi, która ma serce. Takiej, która prowadzi do domu. Do miejsca, do którego należysz. Do miejsca, w którym chcesz spędzać święta.
    Nie liczy się to ile odnosisz porażek a ile sukcesów. Liczy się to, gdzie prowadzi droga. Na każdej drodze spotkasz trochę tego i trochę tego. Nie ma reguł, ale jeżeli jest zbyt wygodnie, jeżeli wszystko idzie zbyt łatwo i zbyt szybko, warto się rozejrzeć, czy to na pewno właściwa droga. Droga z sercem, częściej jest niewygodna i męcząca. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Może Bóg miał gorszy dzień, gdy to wymyślał? Skąd mam wiedzieć?
    Lepiej odnosić porażki będąc na dobrej drodze niż sukcesy będąc na złej.
    Odniosłeś porażkę? Porażkę za porażką? Jesteś człowiekiem porażek? Jednym wielkim, chodzącym nieszczęściem?
    To się nie liczy. Liczy się to, czy jesteś na właściwej drodze. Czy jesteś człowiekiem, który kieruje się tym, co jest najważniejsze. Nie musisz odnosić sukcesów, ale musisz robić w swoim życiu to, co ważne.”
    Jeśli nie odwołałeś Zbyszku tych słów to na jakiej drodze jesteś? Maszerowanie trudną drogą nie jest obowiązkowe. Są przecież łatwiejsze.

    • Każdy ma inne potrzeby i oczekiwania. Jeden woli pójść do lekarza, który będzie mało kontaktowy, ale za to trafi w dziesiątkę z doborem leku. Inny potrzebuje lekarza, który poza dobraniem odpowiedniego leku szczegółowo mu wszystko wyjaśni. Jeszcze inny wybierze takiego, który mu powie, żeby zaczął ćwiczyć jogę, bo pigułki nie wyleczą jego problemu. Mam na myśli to, że metod działania jest wiele a że każdy klient/pacjent ma inne oczekiwania, może sobie do woli przebierać w lekarzach/psychoterapeutach, i wybrać takiego, który mu pasuje. Natomiast udanie się do lekarza mruka i pretensje do niego, że jest lekarzem mrukiem a nie lekarzem kumplem to moim zdaniem pomyłka. Są tacy, którzy za wizytę u mruka zapłacą ciężkie pieniądze, bo taki styl im odpowiada. Jest masa lekarzy kumpli i można w nich przebierać jak w ulęgałkach.
      Zmierzam do tego, że jeśli komuś psycholog, który „afiszuje się” ze swoimi problemami podcina skrzydła, to niech poszuka takiego, który swoje problemy zachowuje dla siebie. Bo że problemy ma, to pewne, wszyscy je mamy. Lekarze też umierają na raka…
      Może więc pozwólmy Zbyszkowi być sobą, zachować autentyczność, i jeśli chce być z potencjalnymi klientami/pacjentami szczery aż do bólu, to niech będzie. Ci, którzy chcą wierzyć w cud-metody, które raz na zawsze pomogą rozwiązać ich problemy, ci, którzy potrzebują, by ktoś ich wziął za rękę i z miną człowieka, który wie, dokąd zmierza poprowadził właściwą drogą, mogą przecież wybrać takiego przewodnika, który o swoich lękach, słabościach i wątpliwościach mówić nie będzie.
      Mnie osobiście jest obojętne, czy psycholog jest rozdygotany czy też sprawia wrażenie kwiatu lotosu na tafli jeziora. Ważne dla mnie, czy gada z sensem i ważne, czy jego metody, filozofia i pomysły działają u mnie. Jeśli dzięki nim idę do przodu i się rozwijam, to nie obchodzi mnie, czy ten, kto mnie danej metody nauczył sam miota się w kółko czy nie, choć oczywiście życzę mu jak najlepiej i wierzę, że kiedyś wyjdzie na prostą, tylko może potrzebuje więcej czasu niż ja lub sam jeszcze nie potrafi ze swoich metod skutecznie skorzystać.
      To dzieci w pierwszych latach życia wierzą, że rodzice są nieomylni i bez skazy. Potem odkrywają, że rodzice są jednak też ludźmi. Wiem, że każdy czasem chciałby być poprowadzony przez kogoś, kto da swoją postawą poczucie bezpieczeństwa, że idzie się w dobrym kierunku, ale ten przewodnik jest takim samym człowiekiem jak ja, więc…

      Przewodniczka
      Idę z tobą przez ciemnych skał turnie… Wiatr miota
      Zimnym deszczem… Drżę z trwogi… Ty mnie nie odpędzasz,
      Bo wiesz, że ja – bezsilny, biedny, słaby nędzarz –
      Na przewodniczkę swego wziąłem cię żywota…

      Czyś duszą mą? Czyś moim niecofnionym losem?…
      Wiedź mnie! Ominiem skały, lodowców gołoledź
      I przepaści, gdzie serce musi łkać i boleć…
      Przed rozbiciem ostrzeżesz mnie proroczym głosem…

      Patrz! Otośmy przybyli na błędne rozstaje…
      Jak tu straszno… jak dziko… Wiedź mnie w dal, w zacisze…
      Noc schodzi i rozpaczne całunki rozdaje…

      Zaciskasz usta… Przemów! Niech twój szept usłyszę…
      Czemu błądzisz przed sobą rękami obiema?…
      Przebóg! O, przewodniczko, tyś ślepa i niema!
      (L. Staff)

      Ja rozumiem tę potrzebę, by dentysta nie afiszował się ze swoją próchnicą i rozumiem, że dla wielu osób nie będzie on wiarygodny. Prawda jest jednak taka, że próchnica nie wybiera – jedni mogą myć zęby raz tygodniu i nie mieć ani jednej dziury a inni mogą myć je po każdy posiłku i mieć je do wymiany już w młodości. Co nie znaczy, że nie potrafią leczyć innych, dzięki swojej wiedzy i praktyce. I ewentualnie talentowi 😉

    • Marku, dziękuję za te słowa. To jest ważne i ciągle w to wierzę. Nie ma zamiaru zejść z drogi robienia tego co istotne.
      Ale oprócz przekonania, że coś jest ważne, trzeba od czasu do czasu stanąć z boku i zapytać siebie samego: czy ja naprawdę jestem na właściwej drodze? A może ja siebie tylko oszukuję? Może fantazjuję? Może udaję? Może nie mam odwagi wejść na tą właściwą drogę? Nie sądzę by trzeba było robić taki reality chceck zbyt często, ale czasem trzeba.
      Pisanie, pomaganie, psychologia – to się liczy. Ale to nie jest cały zestaw moich wartości. Obawiam się, że na pierwszym miejscu jest rodzina. Iść drogą, która ma serce, nie znaczy być ślepym. Co pewien czas trzeba się zatrzymywać i oceniać: jak to się ma do mojego kompasu? Czy ciągle idę w stronę prawdziwej północy? ( w moim przypadku jest to i praca i rodzina).
      To wymaga olbrzymiej uczciwości, ale też olbrzymiej odwagi. Odwago by czasem przyznać się do tego, że sobie tylko oszukiwałem. Myślę, że mam tą odwagę.
      Poza tym, mój przypadek nie do końca jest przypadkiem człowieka, który się wycofuje bo mu w życiu nie wyszło. Parę lat temu moja firma szkoleniowe miał 2 mln przychodu. Odsunąłem się od niej w momencie sukcesów, a nie wtedy gdy miała się źle. Doskonale wiedziałem, że beze mnie będzie stopniowa padać. A jednak zrobiłem to, wierząc, że warto robić to, co ma się w sercu. Gdybym stchórzył i stwierdził: pieprzę to wszystko, ważna jest tylko kasa dla mojej rodziny, to bym się zakręcił i wrócił do szkoleń (są fundusze europejskie itp.). Poza tym miewam czasem jakieś propozycje. Ale dlatego mam potrzebę sprawdzania. Wiesz to tak jak z niektórymi księżmi. Dziesiątki facetów gnije dzień za dniem, bo boi zadać sobie pytanie: czy ja w to jeszcze wierze? Wszyscy wokół widzą, że to ateiści, dla których liczy się tyko kasa, tylko oni tego nie widzą. Przez nieuwagę przestali być wierni swoim wartościom. Czasem, by być sobie wiernym, trzeba mieć odwagę zmienić kierunek. A przynajmniej przyznać się do wątpliwości i ich przed sobą nie ukrywać.

    • Jagienko, dziękuję za piękny wiersz i mądre słowa. Z tym dentystą, to jeszcze inaczej. To, co pokazuję to nie jest próchnica, to zęby. Wątpliwości, wahania i porażki nie są chorobą. Czy ktoś by poszedł do dentysty, który nigdy nie miał zębów? Albo który uważa posiadanie zębów za chorobę. Brrr… 🙂

  5. Ja z Jagienką zgadzam się…częściowo. Czy lekarz jest mruk czy gawędziarz to jeśli obaj postawią właściwą diagnozę i dobiorą odpowiedni lek, to wszystko w porządku, nie zaszkodzą. Czy psycholog jest jak skała, opoka czy jest wrażliwcem pełnym wewnętrznego niepokoju to też jest OK…tak długo jak długo potrafi być wiarygodny dla swoich klientów i skuteczny jako terapeuta.
    Bo przecież jest tak, że zdrowiejemy szybciej jeśli wierzymy, że lekarz nas nie truje, nawet jeśli na nas krzyczy i brzydko mu z ust pachnie. Mogę współczuć lekarzowi, że ma dziurawe buty i nie ma na prywatną szkołę dla dziecka, ale na recepcie chcę widzieć właściwy lek. Bycie lekarzem, psychologiem, pisarzem, nauczycielem, prezesem banku, właścicielem pubu, policjantem nie jest obowiązkiem. Podejmujemy decyzje, dokonujemy wyborów i powinniśmy rozumieć i przyjmować „na klatę” konsekwencje. Wszystko da się w jakimś stopniu poprawić, ulepszyć – nawet bieganie bez nóg. Jeśli to co robisz „nie działa” zrób coś innego, spróbuj czegoś innego, próbuj wiele razy jeśli RZECZYWIŚCIE chcesz byś pisarzem, psychologiem, coachem, lekarzem. Albo spójrz prawdzie w oczy.
    Wracałem do mojego psychoterapeuty jak bumerang przez wiele lat. Był dla mnie jak opoka i deska ratunku. Ale…pomógł mi trwale i zmienił moje zachowanie dopiero wtedy, gdy powiedział, że powinienem pomyśleć o zmianie psychoterapeuty. Wtedy zrozumiałem, że nie potrzebowałem psychoterapii tylko lubiłem rozmawiać z Piotrem – i teraz radzę sobie dobrze sam. Mój psychoterapeuta pozornie okazał bezradność i słabość, ale był w tym spójny wewnętrznie, szczery i prawdziwy. Wiem, że to nie była jego słabość, tylko jego najskuteczniejsze lekarstwo dla mnie, chociaż przez chwilę gorzkie. Więc- psycholog oddziałowuje nie tylko swoją wiedzą uniwersytecką i doświadczeniem, ale też każdym słowem, mimiką, gestem, zachowaniem, okazywanymi emocjami. To są jego „leki”, bo nie leczy zapalenia płuc czy grzybicy, ale nasze źle funkcjonujące sposoby zachowań. Ja mogę zaakceptować łkającego psychologa jeśli to co robi i mówi jest spójne, jeśli jest prawdziwe. Potrafię uczyć się również na cudzych błędach i słabościach.
    Przecież to, co pisze Zbyszek w swoich artykułach to nie są jego „odkrycia” jakby penicyliny czy zastosowania promieni rentgena. On tylko pewne psychologiczne teorie, metody przefiltrowuje jakby przez siebie, porządkuje, zbiera, dobiera przykłady, potoczyście i kwieciście przedstawia i wtedy to jest „jego” lek na nasze problemy, upichcony w psychologicznym laboratorium Zbyszka. Obawiam się jednak, że przez swoje powtarzające się i okazywane publicznie „kryzysy wiary”, Zbyszek osłabia wiarę potencjalnych klientów w swoje „leki”. Nie każdy ma jednakowo wysoki poziom samoświadomości. Niektórzy mogą czuć się nieco zdezorientowani, o co tu tak naprawdę Zbyszkowi chodzi.

  6. Bardzo się cieszę z tej dyskusji!
    Naprawdę. Jednym z pytań jakie postawiłem przed sobą brzmi: „jak i pisać?” a dokładniej „jakie reakcje wzbudzać przez to, co piszę?” Z perspektywy kogoś, kto pisze bloga są trzy ogólne możliwości: dawać rady, dostarczać rozrywki i angażować – zmuszać ludzi do rozmowy.
    Coraz bardziej przekonuję się, że istotą interentu jest ta trzecia możliwość. Może rady są cenne, może rozrywka jest ważna, ale tam gdzie poziom zaangażowania jest niski, gdzie nie tworzy się jakaś społeczność, i stoi tysięcy czytelników nic nie znaczy.
    To, że jest pod tym tekstem tyle, przemyślanych, pełnych zaangażowania komentarzy, jest ważną wskazówką: jeżeli chcesz angażować – musisz, od czasu do czasu przynajmniej, pisać w taki sposób.

    Poza tym, je chce być skutecznym a nie tylko znany. Jak tylko czytasz – to zapominasz, jak zabierasz głos – zaczynasz rozumieć, zadawać pytania, przetwarzać, patrzeć inaczej na życie. Za dużo prowadziłem w życiu szkoleń i za często uczyłem ludzi różnych umiejętności by nie wiedzieć jak bierne słuchanie jest niebezpieczne.
    Dlatego jestem w stanie nawet biegać na golasa byle wzbudzić dyskusję 😉 .Ale całe szczęście wystarczy napisać szczerze o swoich problemach.
    Bardzo dziękuję Wam wszystkim za wypowiedzi 🙂

  7. Ech, nie jestem w stanie teraz napisać wszystkiego co bym chciał (czas). Dlatego jeszcze tylko jedno. Potraktujecie to jak eksperyment: jeżeli przegram (spadnę), to znaczy że nie warto mnie słuchać. Ale jeżeli mi się uda, jeżeli „pójdę do przodu”, to będzie znaczyło, że zamęt, negatywne emocje, wątpliwości i cała ta reszta, nie są żadnym wytłumaczeniem. Można– mimo nich– iść do przodu i radzić sobie nie gorzej jak zawsze uśmiechnięci koledzy. I to będzie efekt: zademonstrować siłę działania mimo przeszkód i niegotowości.

  8. A ja cały czas twardo obstaję przy stwierdzeniu, że Zbyszek ze swoimi lękami, „rozmemłaniem” i brakiem zahamowań przed ich ujawnianiem jest najlepszym trenerem (chociaż nie wiem, czy to dobre określenie) i autorem tekstów z dziedziny motywacji z jakim się zetknąłem.

    Zaryzykowałbym nawet Zbyszku stwierdzenie, że zapoczątkowałeś tym tekstem nowy nurt który nazwać można „antymotywacją” (z tym, że używam tego określenia w jak najlepszej wierze).

    Cytując Tylera Durdena z „Fight Club” – „samodoskonalenie to masturbacja”. I chodzi o to, żeby przestać się masturbować, tylko zacząć robić coś naprawdę. Z duszą na ramieniu, z wątpliwościami, będąc przepełnionym niechęcią. Gdzie jest napisane, że nie mogę się bać? (W zasadzie jest napisanych mnóstwo książek na ten temat, ale co innego miałem na myśli :-)) Albo, że muszę mieć wysoką samoocenę? Albo, że muszę myśleć dobrze nawet o ludziach, którzy nie są mi życzliwi. W słowach motywatorów którzy kreują się na wszechmocnych i wszechwiedzących brzmi fałszywa nuta. Sam dawno temu wierzyłem, że kiedyś uda mi się zmienić. Że osiągnę mentalną homeostazę. Będę kontrolował swoje myśli i uczucia. Będę generował zmianę, zamiast się jej bezwolnie poddawać. Problem w tym, że TAKICH LUDZI NIE MA.

    Dlatego dziękuję Ci za „Idź dalej lub spadaj”. Ten tekst był cholernie mocny i prawdziwy. Trzeba mieć ogromne pokłady odwagi, żeby ludziom którzy czerpią inspirację z Twoich tekstów powiedzieć, że znalazłeś się na rozstaju dróg i teraz potrzebujesz inspiracji od nich.

    Chapeau bas! 🙂

  9. Moje zdanie jest takie: psychoterapeuta ma się z pacjentem swoimi problemami nie dzielić, coach o swoich perturbacjach z realizacjami celów też ma swoim klientom nie opowiadać, oczywiste. Zbyszek nie jest na blogu w tych rolach, jest sobą (od psychoterapii, jeśli dobrze pamiętam, trzyma się z daleka 😉 ) Pokazuje swoją perspektywę w temacie automotywacji, zresztą bardzo pod prąd wszelakim modnym teraz idiotyzmom i przez to wyjątkową i uważam bardzo potrzebną!!! (czytasz Zbyszku? 😉 ) Dla mnie to więc blog Zbyszka, który może pokazywać tu siebie tak jak chce. A w temacie wpisu – tak już jest, że czasem stajemy na rozdrożu i mamy niepewność, co wybrać dalej, kto nie miał??? Ale mamy takie idiotyczne wyobrażenie, kreowane głównie przez amerykańskich „specjalistów”od motywacji, że jak już dowiemy się dużo na ten temat, poznamy jedynie słuszne techniki, to nas nigdy wątpliwości nie ogarną i będziemy już kroczyć bez ustanku najwłaściwszą z dróg, pełni niebywałej mocy i samouwielbienia. Oj nie będziemy, nie będziemy 😉 Człowiek to nie maszyna i się (na szczęście 🙂 ) zaprogramować cud technikami nie da. Zawsze będą przychodziły kiedyś wątpliwości, trudne dni, bezsilność. Dać im prawo pobyć tyle, ile muszą, trudna sztuka, ale cenna.

    Moim zdaniem, Zbyszku, piszesz bardzo dobrze i Twój głos rozsądku w tym zalewie głupoty dużo wnosi. Dla mnie zamknięcie bloga to będzie strata. Ale ważne byś Ty osadził się w decyzji dobrej dla Ciebie i, jakakolwiek będzie, życzę Ci już powodzenia!

  10. Dziękuję Marzeno za miłe słowa. Masz rację, stronię od terapii, ale jednak muszę się przyznać – jestem choachem (choć nie używam tego słowa). Większości tekstów nie piszę tylko po to by się wyżyć / wyżalić, ale by pomagać (w każdym razie także po to :-). Mam wrażenie, że wiem co robię, różnica polega na tym, że mam nieco inne podejście do maski zawodowej niż większość speców i dość dziwne metody (że użyję bardzo dalekiej analogii, coś w rodzaju mojego ulubionego porucznika Columbo – nawet cygara kiedyś paliłem 😉

    A co do zamknięcie bloga: kurcze, weźcie przestańcie. Zamiast mówić, jaka to będzie niepowetowana strata, pomóżcie mi to rozkręcić.

    Jak? Napiszecie co zmienić (na przykład wiem, że muszę zrobić stronę „dla tych, którzy są tu po raz pierwszy”). Ale co jeszcze? Zasugerujcie gdzie warto napisać posta gościnnego, polećcie tą stornę na facebooku czy na waszym blogu.. itp. Będą mnie cieszyć najdrobniejsze gesty!

    Mam wrażenie, że to zresztą się dzieje. Że ktoś mi zaczął pomagać. Np. parę dni temy feedburner pokazywał 394 osoby dziś jest 408. Serdecznie dziękuję! Czyli coś się rusza! Zanim nawet odpaliłem swoje pomysły. Ja nie mam dołka typu „to bez sensu” – ja mam potrzebę sprawdzenie czy to ma szansę na rozwój. Powiedziawszy co powiedziałem (w tym tekście) zabrałem się za działanie. Po drodze wpadł mi dobry pomysł (niedługo się dowiecie) i teraz czuję euforię. Mógłbym teraz napisać tekst: „jak wspaniałe jest życie”, ale nie napisze bo przecież nie o to chodzi.

    Aha, ja sam deklaruję – jak ktoś mnie poprosi o pomoc, również może liczyć na moje „małe akty dobroci” (coś takiego nazywają chyba „Random Acts of Kindness”” choć ja wolę bez „random”)
    A teraz lecę, by pomysł nie wystygł 🙂

    • Witaj Zbyszku, jestem ci wdzieczna za to forum!!! i za Twoje wypowiedzi, za modelowanie ( dla mnie to jest modelowanie, takze), za odwage staniecia twarza w twarz i wyciagniecie otwartej reki, ktora nie tylko daje, ale takze prosi o wsparcie. bardzo to wazne, wg mnie, pokazanie takiej wlasnie postawy, w kontekscie tego, w jaki sposob stapasz po swojej drodze i budujesz swoja”Antykariere”. ( ostatnio przeczytalam i widze analogie jesli chodzi o droge serca)
      Twoje teksty nazwe swietnymi, pobudzaja mnie do dzialania a nie fantazjowania, wylewasz mi czesto wiadro zimnej wody na glowe..polubilam ten efekt:reflektowania…nie nazwe tego spadaniem ale reflektowaniem, poprawianiem siebie.

      nie jestem specjalista w obszarze e-sprzedazy, rozumiem twoje rozterki.

      pomagasz wielu osobom….czytam o tym tutaj, w twoim blogu.

      Teraz zapytam o Twoja oferte: czy udzielasz porad indywidualnych w ramach realizacji celow??
      Twoje taksty czytam raczej systematycznie..brakuje mi jednak czesto takiego superwizora wlasnych realizacji.

      chcialbys sprzedawac swoje ksiazki: mnie podobalo sie probne szkolenie, przynajmniej proba podjecia podobnych jest, wg mnie sensowna. a w pakiecie szkolen sprzedaz ksiazki, ksiazek….
      zycze ci trafnej i sercowej decyzji. dziekuje za twoje teksty.

      pozdrawiam serdecznie

    • Izo, bardzo dziękuję za wszystko co napisałaś.
      Porady indywidualne próbowałem ale jakoś nie wyszło. A jeżeli chodzi o szkolenie – właśnie o tym myślę. Planuję uruchomić tym razem 8 – tygodniowy program połączony z cochingiem. Dosyć mocno przestawia mi się zakres tego programu, ale mam nadzieję, że lada dzień o tym napiszę.
      Pozdrawiam i dziękuję 🙂

  11. Witam, uważam, że poprzez swojego bloga wyśmienicie Pan kreuje swoją markę, ale … nie pokazuje Pan konkretnie swoich produktów. Co ma klient kupić jak nie wie co ma Pan do sprzedania.

    • Masz rację Agnieszko (mam nadzieję, że bezpośrednia forma cię nie uraża 🙂 Jestem trochę jak ten człowiek z żydowskiego kawału , który modlił się by wygrać na loterii i w końcu Bóg nie wytrzymał i huknął: no dobra, ale daj mi wreszcie szansę i kup ten los! Zachęcam, zachęcam, buduję markę i … nie mówię co można kupić. Masz rację, trzeba nad tym popracować. Dziękuję za docenienienie „marki”. Tak „personal brand” jest ważny. Pozdrawiam 🙂

  12. Trafiłam, tu niedawno i już zostałam. Wiele, z tego co przeczytałam, zapadło w pamięć, poruszyło myśli i zastałe przekonania…. życzę spokojnego oddechu po podjęciu decyzji…jakakolwiek by ona nie była….

  13. Proponuję zacząć od analizy SWOT i business planu. Ma Pan mój adres e-mail. Chętnie podpowiem co jest nie tak.

  14. Od bardzo długiego czasu przeglądam tę stronę, ale nigdy nie zdobyłam się na pozostawienie tutaj komentarza. Wynika to chyba z mojej zbyt biernej postawy wobec wielu rzeczy, z którą walczę (no i z wieku – odnoszę wrażenie, że jestem jedną z młodszych czytelniczek, chociaż kto wie :))
    No ale do rzeczy. Ta strona była i jest dla mnie bardzo ważna, każdy tekst był i jest dla mnie wspaniałą inspiracją, odpowiedzią na moje zawahania i inne problemy życiowe.
    Bardzo podoba mi się brak lukrowania i wmawiania, że życie jest cudowne i pozbawione problemów, na co zwrócili uwagę już inni. Pańskie teksty (przepraszam, ale trudno mi zwracać się na Ty do osoby dużo ode mnie starszej i doświadczonej) wielokrotnie „otworzyły mi oczy” na wiele spraw i dały motywacyjnego kopa do działania. Jestem jednak mało wytrwała w swoich działaniach i nigdy nie udało mi się tego stanu utrzymać na dłużej. Jednak raz na jakiś czas pojawiał się nowy tekst, kolejny raz odpowiadający na pewne moje problemy. Czytając komentarze, obserwuję, że nie tylko ja tak mam i uważam to za niesamowite zjawisko 😀
    Co do tego konkretnie tekstu – uważam za bardzo cenne ujawnienie swoich słabości, ujawnienie siebie. Jest to szalenie autentyczne, szalenie prawdziwe i życiowe. Pokazuje bardzo dobitnie, że nikt nie jest ideałem, choćbyśmy kogoś za takowy uznawali i nie można się załamywać, samemu nim nie będąc. Taki kubeł zimnej wody na głowę – trochę może nieprzyjemny, ale za to jak bardzo orzeźwiający i pobudzający do działania 🙂 Co prawda ujawnia się to w niemalże każdym Pana tekście, ale tutaj jest szczególnie wyraźne.
    Nie chcę, aby moja wypowiedź stała się dla Pana jakiegoś rodzaju korzeniem trzymającym w czymś, co może przyczynić się do zaniedbania ważniejszej strony życia. Czułabym się jednak najzwyczajniej w świecie głupio gdybym nie pozostawiła po sobie niemalże żadnego śladu mojej bytności a Pan zdecydowałby się zamknąć bloga.
    Za te wszystkie teksty serdecznie dziękuję i życzę podjęcia słusznej decyzji 🙂

    • Olu, bardzo Ci dziękuję i gratuluję wyjścia na zewnątrz i podzielenie się swoją opinią.
      To, co napisałaś jest dla mnie bardzo, bardzo cenne.
      Nie jest to korzeniem (w każdym razie nie czymś co blokuje wybór). Dzięki twojemu (i innym komentarzom) czuję się trochę jak ktoś, kto siedział po ciemku i nagle dzięki nikłemu światełku zaczął się rozglądać i ze zdumieniem odkrył, że siedzi na skarbach.
      Dziękuję 🙂

  15. Panie Zbyszku, Natrafiłam na Pana audiobook „jojo w motywacji” i od tego czasu jestem Pana fanką. Przybliżył mi Pan filozofię „Constructive living”, z której korzystam i która można powiedzieć zmieniła i zmienia moje życie. DO tej pory byłam wizjonerką , a teraz mam nadzieję, że zmieniam się powoli w aktywnie działającą osobę. Dziękuję. Za książki, które Pan pisze, za bloga niezwykle cennego na pewno dla wielu ludzi, którzy tak jak ja znajdują tu odpowiedzi albo podpowiedzi na wiele pytań. Teksty o tym co robić w życiu sa po prostu genialne! takie życiowe, bez owijania w bawełnę… rozumiem, że ma Pan dylemat czy kontunuować bloga i jest fair, że podzielił się Pan swoimi wątpliwościami. Zrozumiem także jeśli nie zechce Pan kontunuować pisania dla nas… Chciałam tylko powiedzieć, że jestem bardzo wdzięczna za to co Pan zrobił i robi, to na prawdę pomaga wielu ludziom.

  16. A ja mam ochote zapytac: to czego oczekujesz?
    Ze beda „miliony” odwiedzin na Twojej stronie? Ze „uwielbienie” bedzie plynac strumieniami? Czy nie lepsze te „kilka setek”, ktore naprawde przeczyta tekst i zastanowi sie nad soba i swoim rozwojem? Czy to nie jest wystarczajacym miernikiem Twojej skutecznosic? Czy bierzesz pod uwage fakt, ze mozesz dotrzec do innych nawet o tym nie wiedzac?
    Pisanie bloga ma sprawiac Ci frajde, a nie byc udreka, nie robisz tego „za kare”, tylko dlatego ze masz wiedze, ktora chcesz sie dzielic…
    Przychodzi mi na mysl kilka opowiesci pana De Mello, ale przytocze tylko jedna konkluzje: „jesli to (co mowie) ma komus pomuc, to dobrze, ale jesli nie… to tez dobrze”- zycie bez niepotrzebnych „spinek” bywa latwiejsze…
    Pozdrawiam serdecznie.

    • Magdaleno, dobrze, że pytasz. Z chęcią odpowiem: chcę się z tego utrzymywać. Już jakiś czas temu odłożyłem wizje luksusu. Chodzi o proste rzeczy – móc np. dzieciom opłacić szkołę, kupić książki, iść na kawę itp. Nie potrzebuję uwielbienia, potrzebuję pieniędzy. Muszę chyba kiedyś napisać coś więcej o pieniądzach, bo to jest temat, który morduje wiele dobrych projektów. Gdybym miał pieniądze, nie miałbym żadnych wahań. Mój problem polega na tym, że długo utrzymywałem się mając wysoki tzw. pasywny dochód (byłem właścicielem firmy szkoleniowej) ale nie ma wiecznych pasywnych dochodów, skończyło się (mniejsza o powody). Teraz znów muszę zacząć aktywnie zarabiać. Nie wiem czy wiele osób utrzymuje się z takich rzeczy jak ja. Ale wiem, że nie jest to łatwe.
      To, że są ludzie, którym to pomaga, to że mi sprawia to frajdę – to wszystko doskonale, ale za mało. Tym nie opłacę rachunków.I decyzja polega na tym, by zbudować odpowiedni model działania, w którym jest wszystko: sens i przyjemność i pieniądze. Nie jestem ofermą, jeżeli chodzi o zarabianie pieniędzy. Założyłem kiedyś firmę, długo nią kierowałem, mam wiele niezwiąznych z tym blogiem pomysłów, mam też propozycje pracy gdzieś tam. Mógłbym się nie spinać i zająć czymś innym . Ale postanowiłem się spiąć, spiąć tak mocno jak umiem, by na bazie tego, co tu dobre zbudować coś, co będzie samowystarczalne i będzie mogło się rozwijać. I nie chodzi tylko o to, żebym ja miał pieniądze. Chodzi o to, by móc inwestować w rozwój – np. wydawać książki innych ludzi, oferować różne inne formy rozwoju, itp (tak jestem skonstruowany, że lubię mieć większą wizję, tego co robię).
      Ale nie jestem naiwny i wiem, że to jest trudne. Mam (wbrew pozorom) doświadczenie w e-marketingu (z innych nisz) i wiem, że aby coś stworzyć, trzeba mieć klarowną definicję nisz, słów kluczowych, dobre pomysły na produkty. Tego tutaj nie ma i trudno to ustawić (długo mógłbym mówić dlaczego ale to by było nudne).
      To potworna „spinka” zbudować podwaliny firmy w ciągu dwóch tygodni – i dlatego ten post z informacją: może mi nie wyjść. Ale może także wyjść i wtedy się dzielił tym doświadczeniem i mówił innym: patrz, w takiej byłem sytuacji, a teraz jestem tutaj….

      I ostatnia rzecz, bo często słyszę pytanie: dlaczego nie pójdziesz do pracy i nie zaczniesz pisać po godzinach? Często odpowiadam kpiąc, ale tym razem poważnie: tekst, taki jest np. ten o talencie to ok. 17 storn. To zajmuje (łącznie z redakcjami ok. 12-15 godzin). A trzeba doliczyć jeszcze zbieranie informacji i czytanie. W sumie jak dołożysz do tego jeszcze wiele innych rzeczy, wychodzi pełny etat. Zdecydowanie nie należę do osób które by marzyły o pracy przez 80 godzin w tygodniu. A dlaczego nie piszę szybciej? Bo nie jestem geniuszem. A dlaczego nie piszę krócej? Czasem piszę, ale gdybym tak pisał stale, nikt by tego nie czytał. Ja wiem, że z boku internet może wyglądać jak wolna działalność wolnych ludzi, którzy chcą się z innymi wszystkim dzielić, ale tak jest tylko do czasu.
      I na koniec:

      Przez kilka niedawnych wieczorów czytałem córce książkę Ericha Kästnera pod tytułem 35 maja, albo jak Konrad pojechał konno do mórz południowych. To książka napisania na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku. W którymś momencie Konrad trafia do Eletropolis – miasta przyszłoścu. Wiele rzeczy w tym mieście wzbudza zdziwienie bohaterów. Na przykład szokuje ich przechodzień, który wyciąga z kieszeni słuchawkę i mówi do niej, że spóźni się godzinę na obiad. Musiałem córce długo tłumaczyć dlaczego kieszonkowy telefon mógł być aż tak dziwny dla ludzi z początków dwudziestego wieku. Konrad zwierza się jednej z mieszkanek Elekropolis, że chce zostać szoferem by zarabiać pieniądze.

      – Po cóż chesz zarabiać pieniądze? – pytała dalej starsza pani
      – Ale pani jest śmieszna! – zawołał Konrad. – Kto nie pracuje, nie zarabia pieniędzy, a kto nie zarabia pieniędzy, musi zginąć z głodu.
      – Ależ to są przestarzałe poglądy – odparła starsza pani. – Kochane dziecko, tutaj, w Elektropolisie, pracuje się tylko dla własnej przyjemności albo żeby zachować linię, albo żeby komuś zrobić przyjemność, albo żeby się czegoś nauczyć. Wszystko bowiem czego potrzeba nam do życia jest sporządzane wyłącznie przez maszyny, a obywatele otrzymują to za darmo. Wszyscy ludzie mogą dostać wszystko, gdyż ziemia i maszyny produkują znacznie więcej, niż potrzebujmey. Nie wiedzieliście tego?

      Mimo, że mam telefon komórkowy, nie żyję jeszcze w Elektropolis 🙂
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

  17. Zbyszku,kilka temu poznałam człowieka.Dwoje dzieci,żona.I przegromna potrzeba pisania.Poczucie odpowiedzialności za rodzinę.Rodzina tradycyjna,z potrzebami.Na które ów człowiek pracował bardzo ciężko.Rodzina wymagała obecności,pomocy w domu itd.Miotał się ,cierpiał bo kradł czas na pisanie.Takie miał poczucie.Wściekałam się wtedy strasznie.Że standarty życia są tak wszczepione w nas ,że nie pozwalają swobodnie robić tego co się pragnie.Jak to bywało dawniej?Wydaje sie, że ci którzy czuli że mają coś ważnego do powiedzenia,czuli ze mają potrzebę zrobić to koniecznie,po prostu robili to bez względu na koszty.Może to miało związek z pozycją mężczyzny.Kobieta jako ta podległa godziła się na los jaki przyszło jej dzielić z wyjątkowym człowiekiem.Często sukces nie miał finansowego przełożenia,ale kiedy człowiek czuje że ma dar,talent,potrzebę powiedzienia tego co powinno być powiedziane,w sposób jaki nie było powiedziane.To trzeba to robić.Żyłam z człowiekiem który miał potrzebę powiedzenia o ważnych sprawach innym.Artysta który nie zarabiał wcale,na tym.Więcej,oddawał część zarobków na realizację zamierzeń.Żyliśmy skromnie,dostosowaliśmy całe życie do tych działań.Inaczej sobie nie wyobrażam.Dziś jesteśmy w przyjażni,gdyby można było wrócićdo tego życia ,nie zastanawiałabym się ani chwili.Pomagałabym jak wcześniej w realizacji planów.,,Czasam człowiek musi,inaczej sie udusi”

    • Anulko, dziękuję bardzo za komentarz. Wiem, że są tacy ludzie, którzy żyją sztuką i tym co robią – i chwała im. Ale w tym jest ukryta pułapka. Według mnie artysta bez publiczności ma duże szanse okazać się niedojrzałym dzieckiem lub świrem. Naprawdę dobrzy artyści mają i publiczność i co za tym idzie pieniądze. Czy to nie jest konformizm? To taki mit nastolatka, że tworzenie czegoś to tylko nieskrępowana ekspresja. Zawsze jednym okiem się patrzy na reakcję ludzi a jednym do środka.

  18. pewien mędrzec podczas przechadzki w parku usłyszał pięknie śpiewającego ptaka i rzekł:

    „- Zazdroszczę Ci – powiedział, stanąwszy pod drzewem – Musisz być bardzo szczęśliwy, skoro tak pięknie wyśpiewujesz swoja radość.”

    „Ale ja nie dlatego śpiewam, że jestem szczęśliwy” – odpowiedział ptak – „jestem szczęśliwy, dlatego że śpiewam.”

  19. Piszesz Zbyszku: „Naprawdę dobrzy artyści mają i publiczność i co za tym idzie pieniądze.”
    Jestem żoną artysty od …w tym roku będzie 36 lat… – dobrego artysty. Jest publiczność, nawet miłośnicy. Niestety nie idą za tym pieniądze. To znaczy idą, takie, że od 36 lat mój mąż utrzymuje rodzinę tylko z czystej sztukI, na skromnym poziomie. Żadnych „chałtur”, nauczania itp (chociaż to nic złego, ale mężowi szkoda na to czasu). Wiem, że gdyby ktoś z naszej rodziny miał smykałkę do marketingu i/lub ochotę żeby się tym zająć – nie musiałabym wybierać między kupnem książki a kremu przeciw zmarszczkom. Cóż – na szczęście mimo upływu czasu mam niewiele zmarszczek. ;). Ale pozostają inne wybory „finansowe”, często trudne, czasem bardzo trudne.
    Ty Zbyszku jesteś profesjonalistą i też masz „publiczność”, ale nie idą za tym wystarczające według Ciebie pieniądze. Mam wrażenie, że w ostatnim czasie problem pieniędzy stał się dla Ciebie tak ważny, że zaczął przysłaniać Ci wagę tego co robisz zawodowo. Czytałam co pisałeś wyżej o dochodach (pasywnych), szybkości z jaką tworzysz itd. Spójrz więc na całość sprawy – co możesz zrobić, z czego jesteś w stanie zrezygnować, co da się ulepszyć, z czego za nic nie zrezygnujesz i jesteś gotów ponieść konsekwencje. I – ponieś konsekwencje.
    Myślę, że nam wszystkim najgorzej wychodzi ponoszenie konsekwencji decyzji i wyborów.

    • Dziękuję Catta. Tak naprawdę to nie mam dużego pojęcia o świecie sztuki przez duże Sz. Ale jeżeli już o niem mowa, to myślę zazwyczaj o ludziach takich jak Dali czy Picasso . Nie wiem czy ci ludzie byli tylko sprawni marketingowo czy po prostu umieli to, co artysta powieniem umieć: trzymać odbiorcę za mordę, hipnotyzować, szokować i napastować. Oczywiście nie każdy musi być od razu wywrotowcem, dadaistą itp. ale tworzywem artysty – tak mi się wydaje, bo nim nie jestem – są emocje ludzi. I w tym sensie, relacje ludzie są sprawdzianem a nie zaprzeczeniem wartości tego co stworzył. Oczywiście można tu wejść w różnego typu rozważania czy to, co działa na ludzie to zawsze sztuka (case niedawno zmarłego Thomasa Kinkade – króla kiczu) ale to nie zmienia istoty rzeczy. Ale, jak mówiłem, nie znam się na tym i raczej nie zamierzam poznać.

      Piszesz „Mam wrażenie, że w ostatnim czasie problem pieniędzy stał się dla Ciebie tak ważny, że zaczął przysłaniać Ci wagę tego co robisz zawodowo.” – Nie do końca. Jestem losowi bardzo wdzięczny za kłopoty finansowe. Mam wrażenie, że dzięki nim rozwijam się w tempie ekspresu. Tego może nie widać, bo przecież blog to wycinek , ale po latach zastoju w wygodzie życia czuję, zaczynam czuć coś za czym – jak się okazało tęskniłem.

      Piszesz „Myślę, że nam wszystkim najgorzej wychodzi ponoszenie konsekwencji decyzji i wyborów” A ja myślę, że większość z nas zbyt łatwo godzi się na rzeczy na które nie powinna się godzić, nazywając je dla własnej wygody „konsekwencjami wyborów”. Skąd taka pewność, że nie warto szukać rozwiązania, w którym masz wszystko co dla Ciebie naprawdę ważne? Skąd taka pewność, że musi być „coś za coś”? Przyglądając się ludziom coraz częściej widzę jak łatwo rozgrzeszają się z wewnętrznej stagnacji „konsekwencjami decyzji i wyborów”.
      Poza tym – skąd niby mam wiedzieć jakie będę konsencje moich wyborów? To się okaże później. A jak się okaże to od wielu decyzji jest odwrót.
      Pozdrawiam 🙂

  20. Zbyszku,
    postrzegam jasny przekaz z Twoich wypowiedzi, że brakuje Ci ODWAGI, aby zrobić krok do przodu czy w innym kierunku. Jeśli za dwa dni zdecydujesz się zamknąć bloga, to już teraz dziękuję, że mogłem nauczyć się czegoś z Twoich tekstów. Szerze… wolałbym widzieć ten blog zamknięty niż z kolejnymi wywodami o stresie, jaki on w Tobie wywołuje.

    Miło było poznać, a teraz czas zasmakować innego życia zanim zjedzą nas robaki. Szkoda by było nie spróbować tylu innych ciekawych zawodów, nie zobaczyć nowych miejsc, nie poznać bardziej interesujących ludzi, nie dać sobie szansy na odważne podejmowanie decyzji. Sam stoję przed takimi zmianami i uświadamiam sobie, że beze mnie też będzie OK. Bez Ciebie Zbyszku, też będzie OK. Życzę wszystkiego dobrego! 🙂

    • Dziekuję Tomku! Mądre słowa. Taka perspektywa, że przecież na mnie świat się nie kończy jest bardzo cenna. Bloga – już wiem – nie zamknę. Czy to odwaga? Po pierwsze coś zrozumiałem (o tym napiszę w okolicach 20-tego) po drugie wkurzyłem się i spaliłem za sobą mosty. A ludzie potrafią być niesamowicie odważni, gdy nie mają innego wyboru. Pytanie tylko, czy to jeszcze odwaga.

      Ten czas, który sobie dałem był naprawdę niesamowity. To było okres „przyśpieszonej ewolucji”. Niekoniecznie bym polecał takie podejście, ale to było potrzebne. Myślę, że jestem po drugiej stronie rzeki… W każdym razie przygotowuję poradnik na temat tego jak podchodzić do życia pozytywnie.

      Piszesz: „wolałbym widzieć ten blog zamknięty niż z kolejnymi wywodami o stresie, jaki on w Tobie wywołuje.”Ktoś musi kurcze od czasu do czasu o tym pisać. To jest doświadczenie nas wszystkich. Zależy mi na tym byśmy nie żyli w fantastycznym świecie, gdzie każdy objaw stresu czy nawet lęku jest traktowany jak oznaka niepełnowartościowości. Ale masz rację – potrzebne są odpowiednie proporcje.
      Jak to śpiewa Myslovitz: „dosięgaj dna i odbijaj się… nie poddaj się, bierz życie jakim jest” (kurcze, jak tym gościom udało się napisać tak genialną pod każdym względem piosenkę?).
      Jeszcze raz, wielkie, wielkie dzięki 🙂

  21. Zbyszku:
    Piszesz: „Nie wiem czy ci ludzie byli tylko sprawni marketingowo czy po prostu umieli to, co artysta powieniem umieć: trzymać odbiorcę za mordę, hipnotyzować, szokować i napastować.”
    A ja nie wiem czego nie umieli Impresjoniści, ale na pewno umieli malować. A większość z nich za życia przymierała głodem.”Sukces” finansowy jest wypadkową wielu rzeczy i spraw i nie wszystkie z nich są pod naszą kontrolą.

    „A ja myślę, że większość z nas zbyt łatwo godzi się na rzeczy na które nie powinna się godzić, nazywając je dla własnej wygody „konsekwencjami wyborów”. Skąd taka pewność, że nie warto szukać rozwiązania, w którym masz wszystko co dla Ciebie naprawdę ważne? Skąd taka pewność, że musi być „coś za coś”? ”
    Przyjmowanie „na klatę” konsekwencji rzadko bywa wygodne ;). To co ja nazywam ponoszeniem konsekwencji nie oznacza, że godzę się na to, na co nie mam ochoty się godzić. Ponoszenie konsekwencji to stawianie czoła prawdzie – również tej o własnych słabościach i pomyłkach. To przyjmowanie do wiadomości oczywistego prawa rządzącego Wszechświatem – prawa przyczyny i skutku.
    Postąpiłam tak i tak, podjęłam taką oto decyzję – to przyczyna. Teraz mam skutek – konsekwencje- jestem sfrustrowana, zła, zagubiona, słucham krytycznych komentarzy, nieprzyjemnych uwag, wymądrznia się ludzi, z którymi się nie zgadzam, znoszę lekceważenie obcych ludzi. Włożyłam ocean wysiłku w projekt, który był moim „ukochanym dzieckiem” a mam wrażenie, że nie zostało z tego nic. Mówię w tej chwili o sobie, nie o Tobie, Zbyszku. Jestem w tej chwili w takiej sytuacji. Czy godzę się na taki stan? Rzeka wylała i zalała pola. Nie umocniłam brzegów rzeki. To są konsekwencje, mam zamiar je ponieść i nie zwalać tego na innych i – chociaż mam na to ochotę- staram się nie wypłakiwać nikomu w kamizelkę. Ale przecież nie oznacza to, że poddaję się. Nie będę siedzieć bezczynnie, dąsać się i obrażać na rzekę, że wylała. Umocnię brzegi, będę często sprawdzała poziom wody – jeśli naprawdę mi zależy, żeby pozostać w tym miejscu, które kocham, które jest dla mnie ważne. Można przecież wyprowadzić się w inne miejsce nie zagrożone powodzią.
    Jeśli coś ma dla mnie prawdziwe znaczenie, jest ważne nie powierzchownie, ale tkwi głęboko we mnie, to walczę i szukam rozwiązań problemów nawet gdy z trudem łapię oddech i woda mnie zalewa. „Coś za coś” ? Tak, ale tylko w tym sensie, że godzę się i rozumiem, że w tym najważniejszym dla mnie miejscu istnieje potencjalne zagrożenie wylania rzeki.
    Jeśli rezygnuję, to znaczy, że nie było to dla mnie aż tak ważne, jak buńczucznie głosiłam. I uświadomienie sobie tego (mało przyjemne doznanie) to też konsekwencja wyboru (czyli rezygnacji).

    • Catta, boję się, że dyskusja zrobiła się nieco teoretyczna. Nie wiem co dokładnie dla Ciewbie znaczy „ponosić konsekwencje” – musiałbym znać konkretne historie. Wiem, co to dla mnie znaczy. To znaczy przyjąć za pewnik, że albo piszę / pomagam ludziom, albo idę do pracy do koncernów które produkują coś, czego sam nie zanoszę.

      Chcę ponosić wszystkie konsekwencje, tego co zrobiłem i się wydarzyło w przyszłoścu, ale nie zamierzam godzić się na zakładane przyszłe konskwencje. ..Jakoś tak, ale to ciągle teoria, musiałbym opowiedzieć parę historii, by to się stało zrozumiałe.

      Co do arytystów: obawiam się, że mit „wielkiego artysty odkrytego po śmierci” staracił nieco na aktualności od czasu wynalezienia interentu. Jestem niemal pewien, że gdyby impresjoności dysponowali internetem nie cierpieliby głodu. Ale mit „wielkiego twórcy, na którym ludzie się nie poznali jest mocny”. Wiesz dlaczego uwielbiają go moi znajmoi aryści (znam dwie takie osoby)? Bo jest dla nich wygodny. Bo to tchórzliwe cioty (przepraszam wszystkie ciocie, nic do was nie mam) które wolą zrzędzić i narzekać niż narazić się na odrzucenie. Tak łatwo stworzyć wokół siebie grupkę wyznawców, którzy utwierdzają cię, że „wielkie rzczy tworzysz”. I tak trudno wyjść na środek ryzykując odrzycenie czy (jeszce gorzej) brak rekacji. Wystarczy prosta teoryjka, że „sukces jest wypadkową wielu czynników”. Owszem ale kluczowym czynnikiem jest twoja psychikai kruczowe trzymanie się „wielkie rzyczy tworzę, tylko nikt się na tym jeszce nie poznał”.

    • Aha, a piszę o tym tylko z jednego powodu: ja sam snułem przez jakiś czas tego rodzaju opowieść. Ale przypomniałem sobie wreszcie to znaczy przestać chować się za fantazjami na swój temat i przestać pławić się w podziwie życzliwych mi osób. Gdybym pisał scenariusz do polskiej komedii, to bym napisał:
      – Od dziś „wojownik” to moje drugie imię.. nie trzecie, bo na drugie mam Bogusław
      (polskie komedie tylko usiłują być śmieszne a sa głupie; a Bogusław to naprawdę moje drugie imię;-)

  22. Witam!

    Przyznam, że od momentu przeczytania tego wpisu (a było to przed Świętami), cały czas krąży on w mojej głowie.

    Uważam ten serwis za jeden z najbardziej wartościowych, jakie znam i jest to w tej chwili właściwie jedyna tego typu strona tematyczna, do której zaglądam regularnie. Poruszasz problemy, z którymi zmaga się obecnie wielu ludzi, w sposób indywidualny, nieszablonowy, nie będący jedynie kalką przemyśleń innych, a jednocześnie dopracowany merytorycznie. Widać tu zawsze duży osobisty wkład autora i dbałość o jakość wpisów. Takie właśnie spojrzenie, w zalewie NLP-ów, Sekretów, itp. jest niezwykle potrzebne! Za niezwykle wartościową uważam również Twoją książkę „Efekt jo-jo w motywacji” – wiele mi wyjaśniła, a poprzez bardzo obrazowe analogie mam niejako stale w pamięci aspekty szczególnie dla mnie ważne (np. Twoje porównanie do chęci przejechania skrzyżowania na czerwonym świetle).

    Ale doskonale rozumiem powody rozterek i ewentualne zakończenie tej formy Twojej działalności. Kasa… (piszesz o tym w wypowiedzi z 7.04). Pytanie zasadnicze: czy można się z tej działalności (tzn. prowadzenia bloga) utrzymać? Moje skromne przemyślenia, poparte obserwacjami podobnych inicjatyw, skłaniają mnie do wniosku, iż NIE.

    Generalnie mówiąc – ma obecnie miejsce „wysyp” rozmaitego typu publikacji elektronicznych oraz tradycyjnych, przekonujących odbiorcę, iż możliwe jest utrzymywanie się z szeroko rozumianych blogów, „dochodów pasywnych”, itp. To mrzonka, sprzedawanie marzeń. Myślę, że może to być swego rodzaju uzupełnieniem, traktowane jako prezentacja swojej osoby oraz poglądów na określone sprawy, ale traktowanie tego w sensie głównego źródła dochodu ma raczej małe szanse na powodzenie.

    Przypomina mi się blog pewnego faceta, który zafascynowany wspomnianymi wyżej ideami („pasywny dochód”, utrzymywanie się z bloga, 4-godzinny tydzień pracy, geoarbitraż, itp.) próbował żyć wg tych zasad, a przemyśleniami i wnioskami dzielił się na blogu. Blog był naprawdę ciekawy, miał naprawdę spory ruch (ja również bardzo chętnie go czytałem). Typowy schemat był mniej-więcej taki:
    1) zapoznanie się z ideą/koncepcją (np. geoarbitraż),
    2) wcielenie jej w życie,
    3) rozczarowanie i powrót do punktu 1.

    W końcowej fazie swojej działalności osoba ta postanowiła założyć biznes pod nazwą „Centrum Efektywnego Blogowania”, mający pomagać innym blogerom w „zdobyciu” i „odniesieniu sukcesu” na „rynku blogowym”. Uznawał on bowiem, iż kilka lat efektywnego prowadzenia poczytnego bloga daje mu dużą znajomość rynku, pozwalającą na efektywną pomoc początkującym w tym „biznesie”.

    Efekt końcowy był taki, iż facet po prostu zniknął – „Centrum” dość nagle zakończyło działalność, a na blogu pojawił się lakoniczny wpis o zakończeniu jego prowadzenia. Po jakimś czasie domena zniknęła z sieci (jeżeli ktoś chce sprawdzić powyższą historię, wystarczy wpisać w wiadomą wyszukiwarkę hasło „rentier blog”).

    Wychodzi trochę na to, że namawiam Cię do zaprzestania rozwoju tego serwisu… Wielokrotnie namawiałeś swoich czytelników do realnego przyjrzenia się określonym problemom, odrzucenia mrzonek, „cudownych metod” (np. Twój stosunek do „Sekretu”). Jeżeli patrzysz na rozwój tego serwisu jako podstawową „działalność operacyjną”, to uważam że jest to taka sama mrzonka, jak sposób na schudnięcie wg Rhondy Byrne (odnosisz się do tego przykładu w „Efekcie jo-jo w motywacji”).

    Prosisz o sugestie dotyczące kierunków rozwoju Twojej działalności. Jeżeli mogę coś zasugerować – powinieneś zadziałać w kierunku indywidualnego coachingu. Uważam, że nie miałbyś wielkiego kłopotu z zebraniem satysfakcjonującej liczby klientów, chcących za rozsądną cenę (to również Twoja pozytywna cecha – Twoje ceny są naprawdę bardzo rozsądne!) porozmawiać o swoim postępowaniu, rozwoju, itp. Ja bardzo chętnie skorzystałbym z takiej usługi (niestety – mieszkam w Poznaniu, więc do Krakowa trochę daleko…). Jedno już masz – swoją markę, wykreowaną za pomocą tego właśnie serwisu oraz Twoich publikacji. Twój blog byłby wówczas idealnym uzupełnieniem tej działalności! Z Twoich wpisów wynika, iż kiedyś się tym zajmowałeś, ale tego zaprzestałeś – niezależnie od tego myślę, że powinieneś to poważnie przemyśleć.

    W dyskusji dotyczącej Twojego wpisu wyróżnia się wątek Twojej otwartej postawy wobec własnej osoby – Twoja szczerość jest naprawdę zastanawiająca i sam zadawałem sobie pytania: czy ten facet dobrze robi, tak się ze swoimi niedoskonałościami ujawniając? Ostatecznie doszedłem do wniosku, że jak najbardziej tak! Zwykle jest bowiem tak, że Ci którzy są wybitnymi nauczycielami bądź innego typu organizatorami/menedżerami, sami w podstawowej działalności nie są najlepsi. Wybitni nauczyciele muzyki są zwykle przeciętnymi wykonawcami, wybitni trenerzy piłkarscy byli dość kiepskimi zawodnikami, itp. Oczywiście są wyjątki, ale raczej potwierdzają one tę regułę. Piszę to również w kontekście mojej sugestii dotyczącej wznowienia przez Ciebie działalności coachingowej. Namawiam Cię jeszcze raz gorąco do jej reaktywacji.

    Pozdrawiam serdecznie,

    Jacek

    P.S. Jedna prośba – gdybyś zdecydował o zaprzestaniu rozwoju serwisu, to byłaby wielka szkoda, gdyby zamieszczona w nim treść nie była dalej dostępna. Dobrze byłoby może wydać te artykuły w formie książki lub nawet (w ostateczności) sprzedać jej zawartość. Odwołuję się do przykładu przeze mnie przytoczonego – serwis ten zniknął z sieci, mimo iż wiele osób z chęcią wróciłoby do wpisów z „rentier bloga” (czemu dają wyraz w komentarzach dot. zamknięcia tego serwisu).

    J.

    • Jacku, dziękuję bardzo! To dla mnie bardzo, bardzo cenny komentarz. Dziękuję za w zasadzie bezpłatne doradztwo. Za chwilę jeszcze raz go uważnie przeczytam. Tego mi w ostatnich latach bardzo brakowało – spojrzenia z zewnątrz.

      Absolutnie zgadzam się, że z samego blogowania (szczególnie na polskim rynku) nie można się utrzymać. Choć z drugiej strony, jestem przekonany, że gdyby Marcin z Rentiera poradził się kogoś (chociażby mnie, nieskromnie mówiąc) to mógł naprawdę dobrze funkcjonować. Całe to Centrum Efektywnego Blogowania to było dowód nieumiejętności słuchania. Wystarczyło także by wypracował sobie bardziej klarowną wizję tego, co, dla kogo i po co robi (czy ktoś np. potrzebował tekstów o alkoholu?). Tak czy inaczej miał potencjał i wielka szkoda, że sobie nie poradził. Łatwo się oczywiście wymądrzać, patrząc z zewnątrz (dlatego tak cenię rady).

      Masz absolutną rację, że blog musi być częścią czegoś większego. Np. cochingu.
      Mam pewną wizję działania (choć nie wiąże się z coachingiem). Zastanawiam się kiedy o niej napisać (bo po tym tekście jestem chyba to winien). Może teraz, a może potem, gdy będzie już hulała? Pomyślę 🙂
      Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.

  23. Dzień dobry;
    dla wszystkich prowadzących dyskusję na temat szczerości , jaką prezentuje Zbyszek Ryżak na swoim blogu, mam zadanie:
    Wyobraźcie sobie, że macie sprawę w Sądzie, jesteście tuż przed rozprawą …..
    widzicie osoby oczekujące przed salami, otwierające się od tych sal drzwi zza których wychodzą uśmiechnięci, ponurzy, niedowierzający w to co usłyszeli ludzie. Pośrodku korytarza, idą wpatrzeni nieobecnym wzrokiem w dal (to sędziowie lub prokuratorzy) lub inni elegancko ubrani z zawodowym uśmiechem na twarzy rozmawiający z rozgorączkowanymi osobami.
    Przed Wami ważna rozprawa, za chwilę wejdziecie na salę ….
    może dla mam i ojców niech to będzie rozprawa o prawa rodzicielskie do ich własnych dzieci , które mają wyjechać w przypadku porażki na druga półkulę, dla przedsiębiorców niech to będzie sprawa w której jesteście pozwani o zapłatę olbrzymiej dla was kwoty, dla pozostałych niech to będzie akt oskarżenia, kiedy czujecie się niewinni.
    Powoli do was dociera, że prawo jak i sądy to jest system w którym bardzo wiele zależy od niezależnych od was i przypadkowych czynników. Świadkowie pamiętają wybiórczo, umowy zrozumiałe w chwili podpisywania wcale nie są zrozumiałe po argumentacji drugiej strony, druga strona skutecznie przedstawia dokumenty i świadków na okoliczności, które dla was oczywistą oczywistością są nieprawdziwe. Dowodów też nie ma, bo do prawnika przyszliście w ostatniej chwili a jakoś do tej pory mieliście wstręt do papierków. Przy przesłuchaniu różne okoliczności wychodzą na jaw , które wygodniej było pominąć.
    I macie pomocnika , adwokata radcę prawnego, który z jednej strony wie że przy aktualnych przepisach dwa plus dwa równa się ….  no tyle ile ma być i wie, że jego rachunki też mogą być zmienione przez drugą stronę. I zapłaciliście mu i w sumie to nie wiecie za co.
    I jakiej oczekujecie odpowiedź na pytanie: Panie mecenasie czy wygramy ?
    Prawdy ?
    Naprawdę jesteście na gotowi ?
    ….. to tyle w dyskusji na temat czy psycholog ma być mędrcem czy wątpiącym.
    Miło się czyta blog.
    Proszę tylko aby wyważyć świetne wystąpienia z pisanymi artykułami;
    oraz aby udało się znaleźć odpowiedź na pytanie jak w czasach nadmiaru darmowej wiedzy i poradnictwa (pozdrawiam coraz liczniejsze szkolenia za pieniądze EU) zachęcić ludzi do płacenia za wartościową wiedzę i umiejętności.
    Wierzę w społeczność energii, że rozwiąże ten problem , acta actą ale problem pozostał.
    Pozdrawiam

  24. Co prawda zapowiada się, że blog będzie… gdyby miał leżeć odłogiem, na wszelki wypadek poprę Jacka, że powinien przetrwać- czy to online, czy w formie drukowanej.

    Jeśli będzie kontynuowany – mała uwaga… Zbyszku, bardzo lubię czytać Twoje teksty. Ich wartość merytoryczna (i jakakolwiek inna) jest wielka. Są jak gęsty pożywny gulasz-dla-duszy 😉 I są sążniste. Plus dodatni dla autora, plus ujemny dla blogera. Bo blog to również komentujący, czyż nie? 😉 Ja, gdybym chciała komentować pod każdym tekstem, musiałabym założyć jakiś mirror-blog pt. wlasnie-przeczytalam-zbyszka 😀 i publikować wpisy równie długie jak artykuły na tym blogu. (Btw właśnie pod tym artykułem jest dużo takich komentarzy, pod innymi – już nie… Jak Zbyszka trzeba ratować, to się zbierze te kilka liter i napisze, ale zazwyczaj… no właśnie. Choć może się mylę i dostajesz codziennie epistoły na skrzynkę mailową w odpowiedzi na swoje artykuły :)).

    No i przez tę długość trzeba długo czekać na Twoje artykuły. A popularne blogi, które znam, przyciągają do siebie regularnymi, częstymi wpisami. Pamiętam, że wolisz pisać długie teksty, ale… może publikować najpierw jedną ich połowę, a potem drugą? Pół słonia będzie łatwiej ogarnąć 😉

    Przynajmniej mnie, bo może tylko ja tak mam? 😉

    • Asiu dziękuję za komenarz. Z tym blogiem to dobry pomysł. Z chęcią udostępnię łamy na moim blogu – jeżeli tylko masz ochotę, zapraszam. Co do długości: w dużym stopniu długość tekstów jest zdeterminowana tematem i powierzchownością. Gdy zacznę pisać na tematy mało ważne i w sposób powierzchowny będzie krócej. Na razie trzeba się męczyć 🙂 . Pozdrawiam.

    • Hm… to już wolę się „pomęczyć” 😉
      Co do bloga – może tak, może nie, może może 😉 aktualnie „zezuję” już między dwoma projektami. A jeszcze trzeba je zacząć 😉

Skomentuj Zbyszek RyżakAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *