Jakie życie byłoby piękne, gdyby nie ci wszyscy okropni ludzie wokół nas! Gdybyśmy nie musieli się nimi złościć! Gdyby tylko robili to, co do nich należy i kierowali się podstawowymi zasadami!
Zdarza ci się czasem tak czuć?
Patrz pan, jacy ludzie!
Przychodziliśmy tam na wakacyjne obiady. Jedzenie, co prawda bez polotu, ale sama restauracja gustowna. Krzesła obite białą skórą, ściany z fakturą cegieł. Drewniana podłoga, solidne stoły, pod sufitem miedziane, stylizowane rury. Dopracowany każdy detal. Najbardziej podobały mi się regały z książkami, ustawione przed wejściem do toalet.
Stałem przy jednym i oglądałem jakieś zszarzałe wydanie Dublińczyków. Trzyletnia Zuzia również coś kartkowała.
– Tato, w tej książce nie ma obrazków…
Rozczarowana rzuciła książkę na podłogę i od razu sięgnęła po następną
– I w tej też …
– Tak, bo to dla dorosłych. Chodźmy już…
Gdy odkładałem książki, z hukiem otwarły się drzwi, na których przylepiona była postać chłopca w czerwonej czapce. Dziarskim krokiem wyszedł starszy pan. Na głowie siwy jeż. Okulary w złotych oprawkach. Wysunięta do przodu szczęka. Biała koszulka polo, kremowa myśliwska kamizelka z mnóstwem kieszonek i zamków.
W ręku książka.
– Ktoś wziął, żeby poczytać i zostawił.
Popatrzył na Zuzię, pochylił się w moją stronę i nieco ciszej dodał – Pieprzony naród! Bałaganiarze! No jak tak można?!
Miał w ręku dowód. Trudno dyskutować.
Kiwnąłem głową i wydusiłem z siebie
– Tak jest…
– No – brwi uniosły się wysoko – widział pan?! Z energią odłożył książkę na półkę i odmaszerował. Zapewne w stronę kolejnego frontu walki z bałaganiarskim narodem.
Nawet gdybym miał odwagę, nie zdążyłbym mu opowiedzieć, co wydarzyło się kilka minut temu.
A było tak. Skończyliśmy obiad i mieliśmy już wychodzić, gdy Zuzia powiedziała:
– Kupę!
– Może wytrzymasz do domu?
– Nie! Teraz!
Nie było wyjścia. Na chwilę zatrzymałem się przed drzwiami. Do których wejść? Czy do tych ozdobionych figurką dziewczynki w kwiecistej sukience? W końcu to Zuzia chciała się załatwić. A może do tych z chłopcem? W końcu była ze mną. Gdy analizowałem za i przeciw, sięgnęła po niewielką książkę w twardej, zielonej okładce.
Wybrałem drzwi z chłopczykiem. W środku było czysto i pachnąco. Jasne, halogenowe lampki odbijały się w białych płytkach. Już miałem rozebrać dziecko, ale sprawdziłem czy jest papier toaletowy. Nie było. Popatrzyłem na pojemnik na papierowe ręczniki obok kranu. Też pusto.
– Zuziu, idziemy do drugiej toalety. Tu nie ma papieru.
Z jej miny zrozumiałem, że muszę się śpieszyć. Szybko na ręce i biegiem do damskiej.
Tu było jeszcze piękniej. Lampy art-deco ze zwisającymi wokół klosza białymi koralikami.
Ale papieru też nie było. Zacząłem zastanawiać się, jakie naprawdę było przeznaczenie książek przed wejściem. Styl restauracji nawiązywał do dworku lub solidnej chaty, ale żeby aż tak? A tak w ogóle, gdzie jest ta książka? No tak, Zuzia zostawiła w męskiej.
Całe szczęście tutaj były przynajmniej papierowe ręczniki.
W tym samym czasie do męskiej toalety musiał wejść ostrzyżony na jeża pan. Na podłodze znalazł zostawioną w pośpiechu książkę.
– Bałaganiarze!
Z doświadczeniem się nie dyskutuje
Jaki wniosek z tej historii?
W tym, co widzisz wokół, jest więcej ciebie niż się spodziewasz. Często nie widzisz świata, ale swoje konstrukcje. Dopasowujesz to, co widzisz do swoich teorii. Tworzysz sztuczne fakty, wyolbrzymiasz, koloryzujesz.
Zasadniczy pan zapewne wszędzie widzi dowody bałaganu i niedociągnięć. Pewnie mógłby godzinami podawać przykłady tego, jak ludzie są nieporządni. Jego doświadczenie pokazuje mu, że ma rację.
Dlaczego? Czyżby ten człowiek był głupszy od innych? Miał zaburzone zdolności poznawcze? Takie etykiety kuszą. On jest głupi, ja jestem mądry. On ma problemy z myśleniem, ja nie. Mogę wzruszyć ramionami i odejść ciesząc się poczuciem bezpieczeństwa i zadowolenia.
Niestety. Jego umysł na pewno funkcjonuje doskonale. Przynajmniej tak dobrze jak umysł większości z nas. To nie jest kwestia mądrości lub jej braku. Każdy z nas stoi przed podobnym zagrożeniem. Także ludzie bardzo kreatywni i inteligentni.
Jakiś czas temu współautor serialu „Świat według Kiepskich” ogłosił, że emigruje do Egiptu, bo nie może wytrzymać tego, co doświadcza w Polsce. Mówił w wywiadzie:
Ludzie w Polsce są z roku na rok coraz bardziej agresywni i prostaccy. Narkomania w szkołach, pijaństwo, przestępczość na ulicach, seks w parkach. Materializm, brak tolerancji, zanik duchowości. Taka jest Polska.
Przez gazetę, która to opisała przetoczyła się dyskusja, czytelników. Wielu wtórowało emigrantowi, pisząc np. tak:
Wyemigrowałem na wieś, staram się być samowystarczalny i unikam ludzi. Moje otoczenie jest przyjazne, to pies ptaki, kawałek lasku, łąki, własny ogród. Ale za płotem zaczyna się piekło.
Piekło za płotem. Podoba mi się to sformułowanie. Ktoś inny pisze:
W naszym kraju żyje się źle, smutno i w wiecznym, stresie. Ostatnio wykańczałem mieszkanie i sam jestem wykończony – problemami z deweloperami, sprzedawcami, wykonawcami… Chcę być miłym, uczynnym, sympatycznym człowiekiem. Ale jak to zrobić, skoro wszyscy zachowuję się tak, jakby chcieli cię zniszczyć, wykiwać, dowalić.
Doskonale rozumiem tych ludzi.
Kiedyś ja również żyłem w takim koszmarnym świecie. Wokół pełno było cwaniaków, sfrustrowanych kretynów, kołtunów, karierowiczów, hipokrytów… Marzyłem, żeby wyjechać z tego koszmarnego kraju, w którym psy robią na chodnik, rodzice mieszają własne dzieci z błotem, ludzie są fałszywi i sztuczni, drogi dziurawe a ludzie pozbawieni empatii i skrupułów. To były ciężkie czasy.
Gdybym mógł, też pewnie bym wyjechał. Zamiast tego starałem się być najlepszym jak tylko się da. Przebaczałem ludziom, pamiętałem o tym, że trzeba być życzliwym, kontrolowałem swoje reakcje – ale nic z tego. Ludzie wokół wszystko psuli. Mógłbym się podpisać pod słowami jednego z pacjentów Karen Horney: Gdyby nie rzeczywistość zewnętrzna, nie miałbym żadnych problemów.
To było kiedyś. Od dawna nigdzie się nie ruszyłem poza Kraków, a nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spotkałem się z chamskim, agresywnym zachowaniem. Oczywiście nie jest idealnie. Czasem ktoś mnie potrąca. Bywam zły na ludzi. Czasem spotykam ludzi pijanych lub będących pod wpływem narkotyków. O seksie w parku się nie wypowiadam, bo może chodzę nie do tego parku i nie o tej porze, co trzeba?
Moje doświadczenie się zmieniło, mimo, że świat wokół zbytnio się nie zmienił.
Moja zmiana zaczęła się wtedy, gdy zacząłem traktować odczuwane przeze mnie oburzenie i święty gniew, jako informację o swoich własnych emocjach, a nie o tym, jacy są ludzie czy świat wokół mnie. Takie działanie nazywane jest czasem wycofywaniem projekcji.
Jak wycofać projekcję?
Pora na krótką pracę. Zastanów się czy jest coś, co cię denerwuje w innych ludziach. Jaka ich cecha szczególnie cię wkurza? Jakiego zachowania szczególnie nie znosisz? Na co zazwyczaj narzekasz?
Pomyśl przez chwilę.
Może to:
- niestaranność,
- agresja,
- brak wyczucia,
- skupienie na sobie,
- brak inicjatywy,
- brak współczucia,
- rozbabranie,
- chamstwo,
- …(to tylko przykłady, znajdź swoje.)
Spisz trzy najważniejsze punkty.
Jeżeli już znalazłeś, zadaj sobie pytanie odwracające. To pytanie można sformułować na kilka sposobów, może ono np. brzmieć:
Kiedy ostatni raz brała mnie chęć by się tak zachować?
Kiedy ostatni raz czułem ochotę by być właśnie takim?
Na ile w tym, co mnie tak oburza obecne są moje własne, ukryte intencje?
Na ile mogę w tym znaleźć siebie samego?
Załóżmy, że cechą, która mnie absolutnie denerwuje, osłabia i wyprowadza z równowagi jest chamskie, agresywne zachowanie ludzi. Gdy ktoś mnie wyprzedzi na ulicy lub, gdy ktoś mnie popchnie na chodniku, lub wciśnie się gdzieś przede mną, nie mogę tego zaakceptować. Czuję święte oburzenie. Mam ochotę wołać o pomstę do nieba.
Moje pytanie odwracające mogłoby brzmieć:
Kiedy ostatni raz miałem ochotę by przestać się liczyć z innymi?
Kiedy ostatni raz czułem się zmęczony tym by być dla wszystkich dobry i uprzejmy?
Ile w tym agresywnym zachowaniu, jest moich własnych intencji?
Czy mam w sobie jakieś agresywne, wrogie intencje?
Jeżeli coś mnie potwornie wkurza i denerwuje, to najczęściej dlatego, że po pierwsze odnajduję to w samym sobie, a po drugie jest to coś całkowicie sprzecznego z moim idealnym obrazem siebie.
Gdy tak potwornie denerwuje mnie to, że ludzie są nieporządni, to znak, że po pierwsze ja sam mam ochotę wyłamać się spod sztywnych reguł i przestać poddawać się porządkowi, a po drugie kurczowo trzymam się swojego wyobrażenia siebie, jako osoby wyłącznie porządnej.
Jedyną receptą by czegoś takiego się pozbyć jest z jednej strony akceptacja wszystkich swoich emocji, a po drugie nabranie dystansu do swoich idealnych obrazów.
Nabrać dystansu do swoich mniemań
O akceptacji swoich emocji była już mowa kilka razy. Tutak chodzi o to, by przestać kurczowo utrzymywać mniemania na swój temat. Mógłbym zadać sobie kilka pytań:
Czy muszę być zawsze oddany innym ludziom?
Czy musze nuć zawsze usłużny i bezinteresowny?
Czy muszę być zawsze osobą dobrą, uprzejmą, łagodną, mającą zawsze dobre relacja?
Czy muszę zawsze podobać się ludziom?
Czy naprawdę pod żadnym pozorem nie mogę być twardy?
Nie chodzi to, by poddać się tym wszystkim nieakceptowanym impulsom. Chodzi tylko o to, by umieć je w sobie nazwać. Samoświadomość wycofuje projekcje.
Inspirujący artykuł! Ostatnio dużo i uporczywie myślałam o tym mechanizmie, głęboko się zastanawiałam, dlaczego niektóre zachowania mnie tak bardzo denerwują. Teraz już wiem, że może cena jaką płacę, żeby wyzbyć (a raczej codziennie i mozolnie wyzbywać) się ich u siebie, jest wysoka… Dziękuję za lekturę i pozdrawiam serdecznie!
czara
Dziękuję za wizytę i komentarz. Cieszę się, że tekst inspiruje. Obiecuję zaglądać do „rozcinam-pomaracze”!
Bardzo fajny tekst. Jasny, przejrzysty, zrozumiały i z polotem! Serdeczne dzięki.
My nie mamy dojścia do zdarzenia jako takiego. Każde zdarzenie możemy jedynie doświadczyć w formie przeżycia. A przeżycie jest zawsze subiektywne. Obiektywnych przeżyć nie ma. Nie ma obiektywnych postrzegań. Nie ma obiektywnych relacji. Nie ma obiektywnych poglądów.
Na tym wstępnym etapie, sprawa jest zarówno jasna, jak i do zaakceptowania. Schody zaczynają się dopiero, gdy ten trop prześledzimy konsekwentnie do końca. Zwykle każdy ma swoje granice, do których dochodzi i zatrzymuje się.
Gdyby się nie zatrzymał, to musiałby wtedy zaakceptować wszystko. “A tak przecież też znowu nie można! Bo w końcu co by to było! Toż to by człowiek już całkiem zgłupiał!” 🙂
Dziękuję Waldku. Skąd się biorą te granice? Z przyzwyczajenia? Naszych możliwości poznawczych?
Wydaje mi sie, ze szybciej z wychowania. Początek wszystkich naszych obaw, strachów i stresów wywodzi sie z domu i otoczenia w którym sie urodziliśmy. A właściwie brak dojrzałości rodziców/opiekunów, ograniczona inteligencja emocjonalna i zwykle nadużywanie władzy rodzicielskiej. Rownież brak powagi z ich strony: lekceważenie własnych dzieci… W konsekwencji dzieci dorastają z masa niepotrzebnych nawarstwiajacych sie problemów.
Zakładam Zbyszku, że wiesz, że wszystko, co w twoim mózgu powstaje, to projekcje. Staramy się dociec, w jakim stopniu są one w stanie odzwierciedlić rzeczywistość. Im bardziej wydają się nam one odpowiadać rzeczywistości, tym bardziej są one przez nas uważane za obiektywne. Im bardziej wydają się nam one odbiegać od rzeczywistości, tym bardziej traktujemy je jako subiektywne. Rzadko kiedy wpadamy na pomysł, by stawić w ogóle pod znakiem zapytania istnienie rzeczywistości w innej postaci aniżeli w formie projekcji.
Obiektywnych projekcji nie ma. I nie ma co lamentować z tego powodu. Nie ma również co, wmawiać sobie, że jest inaczej.
Można spokojnie żyć wiedząc, że to, co mam do dyspozycji to tylko moje własne projekcje. Nic w tym złego. Swiadomość tego faktu w niczym nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Pomaga w akceptacji osób i zdarzeń. Szczególnie wówczas, gdy nie odpowiadają one naszym oczekiwaniom.
Pytasz, skąd nasze granice. Sami je sobie stawiamy. Powodem jest brak zaufania. Skąd brak zaufania? Powodem jest lęk. Skąd z kolei lęk? Możemy pytać bez końca a idąc tym tropem zajdziemy do Adama i Ewy. Zachęcam!
„Nie chodzi to, by poddać się tym wszystkim nieakceptowanym impulsom. Chodzi tylko o to, by umieć je w sobie nazwać. Samoświadomość wycofuje projekcje.” – jestem zdania, że prawdziwie wycofuje projekcję dopiero zintegrowanie w sobie tych impulsów. Czyli świadome włożenie ich do swojego życia, faktyczne ich przeżywanie – oczywiście mogą one nabrać trochę innych znaczeń i przejawiać się w inny sposób, bardziej konstruktywny. Czyli krok dalej niż to, co opisujesz, ale oczywiście samo uświadomienie sobie jest najczęściej sporą pracą. pozdrawiam 🙂
Asiu, wszystko zależy jak rozumiesz świadomość. Jeżeli na poziomie informacji, czy stwierdzenia faktu, to masz rację. Dla mnie raczej świadomość to „poznanie” w taki, sensie, jak w dawnym języku mówiło się, że mąż „poznał” żonę. Czy wszedł z nią w bardzo intymny, ścisły związek. Być świadomym to więcej niż wiedzieć. Czyli przezywać i integrować. Do istoty się zgadzam. Różnica tylko w terminologii.
“Nie chodzi to, by poddać się tym wszystkim nieakceptowanym impulsom. Chodzi tylko o to, by umieć je w sobie nazwać. Samoświadomość wycofuje projekcje.” [Cyt. Zbyszek] – jestem zdania, że prawdziwie wycofuje projekcję dopiero zintegrowanie w sobie tych impulsów. Czyli świadome włożenie ich do swojego życia, faktyczne ich przeżywanie [Cyt. Joanna]”
Czy wolno dorzucić? Chciałbym zaproponować rozszerzenie zrozumienia pojęcia “projekcja”.
Jeżeli będziemy używać tego pojęcia jako określenie nanoszenia moich własnych schematów (wyobrażeń, doświadczeń, oczekiwań) na obraz osoby, którą obserwuję, jak również łączącą się z tą obserwacją ocenę, która również bazuje na tychże schematach, to automatycznie będę starał się znaleźć drogę, na której byłbym w stanie pozbyć się tej projekcji – a w wyniku tego byłbym w stanie obserwować daną osobę taką, jaka jest naprawdę. Jestem przekonany, że to droga do nikąd. Zawsze będę projektować a
walka z projekcjami to gonienie przysłowiowego króliczka, którego można tylko gonić. Bo w momencie złapania okazuje się, że był on tylko złudzeniem. Proponuję nie gonić go. Nie ma takiej potrzeby. On nic nikomu nie zrobił. Bo on sam już jest projekcją.
Proponuję szerzej: projekcją jest już sam proces percepcji. I nasz dostęp do rzeczywistości polega na projekcji. Innego dostępu nie mamy. Słoń, którego widzę, słyszę i czuję jest już projekcją i tylko do niej mam dostęp. Do słonia, który istnieje poza mną, dostępu nie mam. Walka z projekcjami to walka z rzeczywistością, w której się obracamy i w której żyjemy.
Ta walka jest niepotrzebna. O wiele lepiej jest uświadomić sobie, że całe moje życie polega na projekcji. W momencie, gdy jestem w stanie to sobie uświadomić oraz zaakceptować, mój dostęp do życia zmienia się diametralnie. Złość na kogokolwiek, jeżeli w ogóle się czasami pojawia, znika natychmiast.
A moje projekcje nie są niczym złym. Przecież one pozwalają mi na uczestniczenie w życiu. Bo tylko dzięki nim mam jakikolwiek dostęp do rzeczywistości. A fakt, że ten dostęp polega na tworzeniu jej, nie jest niczym, co człowiekowi mogłoby urągać. To przecież wspaniały dostęp!
Owszem, może pojawić się niebezpieczeństwo. Skoro i tak tworzę, to w takim razie na całego. Można na tej drodze porządnie „odlecieć“. Niemniej jednak niebezpieczeństwa związane z naszą „poprawną“ drogą nie uważam za mniejsze. Łudzenie się, że mam dojście do „obiektywnego poznania“ może również skończyć się wojną i uśmiercaniem innych. Co gorsza: często tak się kończy.
Cytat:
Jeżeli coś mnie potwornie wkurza i denerwuje, to najczęściej dlatego, że po pierwsze odnajduję to w samym sobie, a po drugie jest to coś całkowicie sprzecznego z moim idealnym obrazem siebie.
–a moze najzywczajniej wkurza cie jak dalej piszez nieporzadek?
Ciekawy temat ale nie moge zrozumiec dlaczego reakcja na cos co dzieje sie wokol to reakcja na samego siebie. Oburzaja mnie sikajacy na ulicy faceci – to wcale nei znaczy ze ja sama mam ochote sikac na ulicy. Potrzeby fizjologiczne zalatwiamy w prywatnosci i tak juz jest. Oderwanie do tego schematu razi/wkurza. CO to ma wspolnego z idealnym obrazem siebie?
Marzeno, wszystko zależy jak bardzo i jak często cię to wkurza. Jak raz na rok zobaczysz sikającego na ulicy faceta i zaklniesz pod nosem i więcej do niego nie wrócisz – wszystko w porządku.
Ale jak ciągle widzisz takich gości, ciągle o nich mówisz, ciągle cię wkurzają i nie możesz przez pół godziny o niczym innym myśleć – coś jest w tym więcej.
Dwa dni temu widziałem właśnie sikającego faceta. Na początku się trochę wkurzyłem, bo było to niedaleko mojego biura, ale potem bardziej mnie to rozśmieszyło niż wkurzało. To był śmieszny widok, jak gość usiłował udawać, że mnie nie ma.
Jeżeli bardzo wkurzają cię tacy faceci, to nie znaczy, że ty masz ochotę zrobić to samo. Sikanie na ulicy jest aktem złamania norm społecznych. I to bardzo mocnym i jednoznacznym. Jest przecież nawet zwrot „olewam to”.
To na co może mieć ochotę osoba wściekła to chęć złamania norm, „olania” tego, co inni chcą od niej. Konflikt prowadzący do projekcji pojawia się, gdy ta ochota trafia na mocno osadzoną wizję siebie jako osoby dostosowanej i społecznej.
Jeżeli rzeczywiście takie widoczki są dla ciebie problemem, pomyśl czy to, co widzisz nie jest jakiś symbolem, tego na co nie chcesz sobie pozwolić. Może masz ochotę olać tych wszystkich, którzy od ciebie zbyt wiele wymagają, którzy cię upokarzają, którzy naciskają. Poszukaj tego odczucia i jeszcze raz przyjrzyj się biednym, zapijaczonym facetom, którym pęcherz nad ranem nie daje spokoju. Czy tak samo są wkurzający?
Albo sprzątaczki wysłane na 5 godzin w miejsce gdzie nie ma toalety i radzą sobie jak mogą…
Monterzy, budowlańcy lub inni specjaliści którzy musza! wykonać swoją prace bez dostępu do toalety?
Bylibyście na tyle uprzejmi wpuścić kogos obcego do siebie do domu/biura gdyby zapytali czy mogą skorzystać z toalety?
Jest niewiele możliwości dlaczego ludzie to robią: z braku dostępu do toalety, z braku drobnych na toaletę, z powodu chorego pęcherza… Z niechlujstwa czasem. Ale rzadko.
Nikt z ludzi, których znam a zrobili to w ten sposób, normalnie nigdy by tego nie zrobił gdyby nie był „przyparty do muru”.
Rożne sa powody. Ale zgadzam sie ze takie zachowanie jest obrzydliwe.
Najlepiej pewnie skomentuje to Zbyszek jako autor artykułu, ale pozwolę sobie na komentarz do wypowiedzi Marzeny. Wydaje mi się, że Zbyszek chciał przekazać wieloprzyczynowe pojawianie się silnych emocji, w tym wypadku destrukcyjnych. Oburzenie pojawiające się w sytuacji, kiedy ktoś łamie ogólnoprzyjęte zasady, w tym wypadku obyczajowe (w Indiach nie wzbudził by ten widok pewnie oburzenia;-), nie musi oznaczać, że samemu mamy ochotę na podjęcie takiego działania – to zbytnie uproszczenie. Posłużę się swoim przykładem, żeby nie teoretyzować, a pokazać jak w moim przypadku działa ta machina emocji. Konkretnie również nomen oment dotyczy podobnego zdarzenia.
Przechodziłam kryzys, związany z pracą i miejscem gdzie mieszkałam. Nienawidziłam swojej pracy, tego miejsca. Moim zadaniem, które mi nie wychodziło, była zmiana.
Któregoś wieczoru, przed parkanem domu, gdzie wynajmowałam mieszkanie, zatrzymała się podniszczona furgonetka. Stałam przed domem, po drugiej stronie ogrodzenia, właśnie wróciłam z pracy w okropnym nastroju. Z samochodu wytoczył się człowiek, nietrzeźwy i zaczął załatwiać swoje potrzeby na „mój” parkan, nie zważając w ogóle na moją obecność.
Może mnie nie widział w tym zamroczeniu, zresztą było dosyć ciemno.
Wprowadziło mnie to zachowanie w wściekłość i do dzisiaj ją pamiętam. Była niewspółmierna do zdarzenia – czemu się dziwić? nietrzeźwi pracownicy budowy po pracy.
Czułam, że „wyżywam się” na tym człowieku – bo nienawidzę tego miejsca, bo jest mi tu ciężko, a na dodatek jeszcze on udawadnia mi swoim zachowaniem, jakie to wstrętne miejsce.
Było karykaturalne to, że zaczęłam straszyć tych ludzi, że wezwę policję, jak nie zabiorą kolegi natychmiast. Określiłam ich jako niecywilizowanych, mówiłam podniesionym głosem. Koszmar.
To jest projekcja właśnie – stan, który nosimy w sobie. Czułam się „lepsza od tych ludzi”, oczytana, wyspecjalizowana;-), kulturalna. A zaistniałą sytuację odbierałam jako krnąbrną odpowiedź na moją postawę:-)
W skrócie, Zbyszku pomóż. Nie potrafię tak składnie uargumentować jak Ty to robisz.
Romano, dziękuję za wspaniały komentarz. Naprawdę jest składny i klarowny. Masz rację, projekcja sprawia, że małe wydarzenie może przerodzić się we wielką wściekłość.
Nie wiem czy aż tak potrafiłabym sie opanować jak ty i ograniczać sie jedynie do gróźb. Znając siebie poprostu chyba bym tylko wyciągnęła telefon, poprosiłabym zeby sie uśmiechnął i poinformowała go, ze jutro bedzie mógł podziwiać go cały internet😄
Niestety to chyba działa najskuteczniej.
Ale jesli nie byloby takich projekcji – dobrych i zlych – to pewnie nie byloby emocji i nie byloby dzialan. Nie jestem psychologiem i nie wiem gdzie sie zaczyna i gdzie konczy projekcja ale gdybys na przyklad Ty poszla pod parkan sasiada i zaczela zalatwiac swoje potrzeby (przepraszma za przyklad) to bylaby – w moim laickim zrozumieniu – projekcja. Nienawidzisz miejsca i to podkreslasz.
Z racji nieobecności Zbyszka pozwolę sobie na wyjaśnienie jednej rzeczy. Projekcja to najprościej mówiąc dostrzeganie w innych osobach cech, czy impulsów, które mamy sami w sobie, ale sobie ich nie uświadamiamy, czy też nie akceptujemy w sobie. Z tego powodu, to co widzimy na zewnątrz budzi w nas silne, najczęściej negatywne emocje. Wycofanie projekcji polega na zauważeniu tego w sobie i skupieniu się na wewnętrznym pogodzeniu się z nielubianą cechą. Jeśli projekcja jest silna, to bardzo niechętnie chcemy przyznać, że coś jest projekcją, właśnie dlatego, że jest tak dalekie od naszej tożsamości („nienawidzę agresji i zupełnie nie mam ochoty być agresywna, tak jak oni”). Ważne też jest to, że projekcja nie jest dosłowna – jeśli wkurzają mnie sikający faceci pod parkanem, to wcale nie znaczy, że ja też tak chcę. Ale może znaczyć, że jest we mnie część, która chciałaby kiedyś sprzeciwić się jakimś normom społecznym albo pobyć niechlujna, albo poczuć totalną wolność…
Dzięki Asiu, za pomoc. 100% racji.
hm, czyli jakikolwiek sprzeciw czy nie godzenie sie jest projekcja?
Nie. Sprzeciw to emocja czy doznanie. Projekcja to wyświetlanie ze swojego wnętrza (jak projektorem) potworów na zewnątrz.
Inni ludzie stają się tylko białym prześcieradłem na którym wyświetlasz swój film. Możesz wyświetlać różne rzeczy, nie tylko złość. Np. smutek (wydaje ci się wtedy, że wszyscy są smutni i musisz ich pocieszać) albo np. pożądanie (masz wrażenie, że wszyscy chcą cię zgwałcić).
Sama projekcja to zabarwienie świata znaczeniami, jakich w nim nie ma. Takie zabarwianie, czy projektowanie dzieje się wtedy, gdy te znaczenia są odszczepione od nas i gdy nie mamy w sobie gotowości ich przeżyć.
Myślę, że chodzi tu nie o sprzeciw czy brak akceptacji świadomy i bezemocjonalny. Powróćmy do tytułu artykułu – wściekłość, rozdrażnienie…mogą być (zawsze są?, częściowo są?) skutkiem projekcji. Chodzi o coś czego nienawidzimy, co rodzi silne destrukcyjne emocje.
A co z tymi silnymi, pozytywnymi emocjami? W miłości dochodzi do idealizacji np. obiektu. Czy to nie projekcja na obiekt naszego wyidealizowanego uczucia. Pragniemy bardzo mocno idealnych relacji, pięknych bezinteresownych gestów, i projektujemy na obiekt. Nieraz zostajemy z tą projekcją:-), bo obiekt okazał się inny…???
Mogą być. Zawsze chyba nie. Masz rację co do pozytywnych emocji. To chyba dosyć częste – wiele osób żeni się / wychodzi za mąż za swoje idealizacje 😉
Dlaczego dostrzeganie w innych pewnych rzeczy cech impulsow to projekcja tego co widze u siebie? Jesli widze ze np. szereg osob wokol mnie powtarza podobne zachowania a ja ich nie rozumiem, zaczynam je analizowac i dochodze do wniosku ze one dzialaja zgednie z jakims impulsem , ktorego ja nie widzialam/nie zauwazylam ale teraz -poprzez prawo serii- dostrzegam, i jesli to jest cos co nie zgadza sie z moja skala wartosci nie poddaje sie (jesli to jest atak) czy tez przeciwstawiam sie jesli tego wymaga sytuacja. Gdzie tu jest projekcja? i jakie to ma znaczenie? Nie znam sie na psychologii ale z tego co tu czytam nie wiem na ile jest ta projekcja pomocna. Na dobre, jak sama siebie zaczne pytac czy kiedykolwiek mialam taki czy inny impuls to pewnie mozna powiedzic ze jakims stopniu wszyscy odczuwaja (prawie) szystkie impulsy. Pogodzic sie ze wszyskimi impulsami i byc biernym, nie wiem projekcji nie miec zlosci, radosci (te zpewnie efekt projekcji). Nie widze pozytecznosci tego pojecia bo dziala w kontekscie tej dyskusji jak wszystko i nic. Moze ktos to przyblizy.
Może tak: Nie wszystkie emocje są projekcją. Nie wszystkie projekcje są emocjami.
Problemy sa tylko takie na które mamy wpływ i takie z którymi nic nie możemy zrobic. Bycie biernym czasem jest jedynym wyjściem. Ale to na krótka metę. Prędzej czy pozniej człowiek wybucha. Jak sobie poradzić? Odpowiednia pozycja społeczna ułatwia sprawę. Ale bycie na najniższym szczeblu to bezsilność. Wyzwala czasem samobójcze lub mordercze myśli. Wniosek?
Nie jestem psychologiem, więc moja opinia to tylko obraz moich obserwacji i doświadczeń. Myślę, że nie każda silna emocja związana z innymi jest projekcją.To zupełnie naturalne, że czyjeś zachowanie może wzbudzić we mnie jakieś uczucie,coś mi się podoba, coś nie itd.
Projekcja zaczyna się wtedy, gdy emocje są nieadekwatne do sytuacji lub częste w stosunku do jakiejś osoby, niezależnie od tego, co zrobi czy nie zrobi. Projekcją są też nierealistyczne obrazy rzeczywistości czy innych ludzi, uogólnienia – takie jak przykłady podane we wpisie autora.
Rozwijam się od wielu lat. W ostatnich trzech latach brałam udział w cyklu warsztatów intensywnej pracy nad sobą. Pracowałam m.in. nad tzw. jungowskim cieniem, czyli tymi cechami czy uczuciami, które projektuję na innych. To była i jest niełatwa praca. Naprawdę zobaczyć i pogodzić się z tym, że bywam np. agresywna, nie jest prosto. Ale to bardzo uwalniające, jakbym odblokowywała pokłady energii. I jaka ulga – mogę przyznać, tak, bywam agresywna, nie muszę udawać, jaka to ja miła ciągle jestem. Te „cieniowe” cechy czy uczucia są naprawdę trudne do zaakceptowania. Ale gdy już są uświadomione i przyjęte, to przestają nas inni ludzi drażnić, złościć w takim stopniu, jak wcześniej. Mam teraz o wiele więcej tolerancji na innych i poczucia humoru. A dzięki odblokowywanej energii mogę łatwiej zmieniać w sobie to, co chcę zmienić.
Dziekuję za Marzeno, za ten doskonały komentarz.
W stu procentach się zgadzam, doskonałe podsumowanie: >Projekcja zaczyna się wtedy, gdy emocje są nieadekwatne do
>sytuacji lub częste w stosunku do jakiejś osoby, niezależnie od
> tego, co zrobi czy nie zrobi. Projekcją są też nierealistyczne
>obrazy rzeczywistości czy innych ludzi, uogólnienia – takie jak
>przykłady podane we wpisie autora.
Amen 🙂
Nie było mnie przez chwilę, a tu taka wspaniała dyskusja! Bardzo się cieszę i dziękuję! 🙂
No i po przeczytaniu wszystkiego, okazało się, że wszystko co mógłbym powiedzieć zostało powiedziane przez was kochani. Jeszcze raz dziękuję!
Kto ocenia i skąd wiadomo, czy emocja jest adekwatna do sytuacji czy nie. Kto ustala normy adekwatnosci?
Nie jest to czasem kwestia zdolności do nabierania odpowiedniego dystansu? Określenie własnych norm i granic jest potrzebne ale i niebezpieczne. Człowiek uczy sie całe życie. Skąd mamy wiedzieć dokąd nas doprowadza zmiany jakich chcemy w sobie dokonać? To taki niekończoncy sie eksperyment na nas samych z rożnym rezultatem.
Powiedzmy, ze mimo wszelkich starań, przeczytania tony mądrych książek, rozmów z ludźmi z podobnymi problemami, po wielu latach laduje sie w punkcie wyjścia?
Moze trzeba jakiś bardziej radykalnych zmian, zeby poszerzyć własne perspektywy i przeżyć cos, co zmieni na dobre nasz punkt widzenia. A przede wszystkim pozwoli uporządkować swoje odczucia i pokonać to co nas tak denerwuje.
Metoda małych kroków jest dobra. Ale nie zawsze działa jak należy. Zależy jak zmieniają sie okoliczności.
To, w moim rozumieniu, każdy ustala sam dla siebie, dopiero wtedy, gdy to spostrzeże i zacznie się zastanawiać nad swoim zachowaniem w określonych sytuacjach. Odpowiadam na podstawie własnego doświadczenia, być może nie jest to jedyna poprawna odpowiedź, lub też jest ona całkiem niepoprawna. Proszę o weryfikację!
Zgadzam się z tym.
No właśnie, dobre pytanie, kto ustala te normy? Nie mieć emocji to zle, mieć za duzo albo nieadekwatne – tez nie tak. Jak to właścicie powinno być? Doswiadczenie (z komentarza Waldka) mnie nie przekonuje. Moim zdaniem jest przeceniane (jak slusznie ktoś napisal, Time is a great teacher, but unfortunately it kills all its pupils), po drugie po to jest nauka i profesjonalisci zeby samemu nie doswiadczac wszystkiego tylko wdrazac zycie to co najlepsze. Poza tym, kazdy ma doswiadczenie dosc wyrywkowe i sybiektywne i jak moje wlasne to wcale nie znaczy ze najlepsze i najwartosciowsze. Wole swiadomie wybierac ale musze wiedziec miedzy czym a czym. Wracajac do emocji: jakie jest status quo w sprawie emocji ktore warto osiagnac?
Jeśli stać cię, by poświęcić czas na wyszukanie w ł a ś c i w e g o profesjonalisty oraz, by przy tym nie zrujnować się finansowo – można spróbować. To trochę tak, jak z samochodem: potrafisz naprawić sam, możesz to zrobić, albo zaufać jakiemuś profesjonaliście, który – jak się czasami okazuje – nie zawsze wykona pracę właściwie. To, czy wybór był słuszny, okazuje się na końcu. Dlatego nie przeceniałbym porad specjalistów (muszę dodać, że mi akurat zdarzyło się trafić na w ł a ś c i w ą terapeutkę na wszystkie kłopoty – brzmi niewiarygodnie, a jednak! Szukałem przez większość życia i trafiałem na różnych. Z wiedzy i usług niektórych skorzystałem z korzyścią, a niekiedy był to rzut kulą w płot, a też kosztował).
Co do własnego doświadczenia, być może, a nawet napewno jest ono subiektywne i wyrywkowe, a l e uważam, że skoro moje własne, to być może właśnie tylko t a k i e jest mi akurat potrzebne, bo przecież to mnie sprawa dotyczy. I dlatego ja uważam, że właśnie najlepsze i najwartościowsze.W życiu nie wystarczy czasu i pieniędzy na korzystanie wyłącznie z pierwszej ligi.
Generalnie zasadą jest, że to, co miłe i przyjemne wiele nas nie nauczy. To, co boli i jest niewygodne zmusza do przemyśleń oraz rewizji myślenia i postępowania.
Jeśli chodzi o emocje, które warto osiągać, to chyba zależy od usposobienia i od tego, co chce się robić w życiu. Są ludzie, którzy co raz to szukają mocnych wrażeń, takich, od których spokojnemu dawno wysiadłoby serce.
Jeszcze tylko słowo na tytułowy temat: zdaje się, że przeczytałem to u Colemana w jego „Inteligencji emocjonalnej”. Niemożność panowania nad silnymi emocjami określił mianem „porwania emocjonalnego” i bardzo dokładnie, krok po kroku opisał fizjologię tego procesu, pokazując zarazem, jak nauczyć się je opanowywać.
zaczęłam terapię na temat złości i jestem w szoku,jak mało siebie znam.siedzę przy dwóch pytaniach na pozór błachych i nie wiem jak je ugryzć.Pierwsze brzmi:.pomyśl,czy twoja złość nie pryzbierała formy świętego oburzenia,które dawało ci możiwości krytykowania nowych idei,a drugie to,jak poprzez to,że zrobiłaś z siebie strażnika moralności,sam nic nie musiałeś zmieniać.Pomóżcie kochani.
Mocne. Do mnie dotarło jedno przesłanie (znalezione w internecie) : jesli chcesz mnie oceniać, śmiało, zrób to. Ale nie zapomnij do końca życia sam byc idealny.
I jeszcze jedno: zmiany sa przerażajace. Ale czy tkwienie ciagle w tym samym miejscu nie jest gorsze?
I mówią, ze książka Colemana to „biblia” wsród książek. Doskonale podstawy i wstep do pracy nad sobą.
W odpowiedzi na artykuł i komentarze „jak poradzić sobie w wściekłością i rozdrażnieniem”.
Jestem niezmiernie wdzięczna za takie tematy rozmów. W dzisiejszych czasach wyjątkowo trudno zaakceptować zaistniały stan rzeczy tj. sposoby zachowywania się ludzi. Rodzice wpajali nam pewne normy, zasady i reguły życia w społeczeństwie, uczyliśmy się tego również w szkole. Niestety to wpajanie norm przebiegało z różnym skutkiem i w różnych formach. Jedni kładli nacisk na potrzebę mówienia „dzień dobry” przy spotkaniu z sąsiadem, a inni niekoniecznie. Normy nam zakodowano. Będąc osobami dorosłymi, oczekujemy, że napotkani przez nas ludzie, będą zachowywać się zgodnie z naszą „projekcją”. Niestety, najczęściej bywa odwrotnie. I to nas najbardziej denerwuje.
Osobiście, najbardziej razi mnie złośliwość i nieżyczliwość ludzka. Po przeczytaniu artykułu uświadomiłam sobie, że zasadę bycia grzecznym, uprzejmym i życzliwym wpajano mi w rodzinnym domu. W obecnie wykonywanej pracy spotykam się z ogromną nieżyczliwością i złośliwością ludzką w stosunku do mnie. Jestem wściekła, że ludzie są zdolni do tego by pójść i „nakablować” do przełożonego. Podczas, gdy „JA” tego nie uczynię (dla dobra sprawy, aby nie okazać się osobą, która kabluje? Sama się zastanawiam, dlaczego nie?). Bzdura – do tego właśnie doszłam, dlaczego nie uwolnić się od tej zabójczej myśli. Odnoszę wrażenie, że gdybym dała sobie takie przyzwolenie, na to co mnie razi popatrzyłabym inaczej. Uwolniłabym się od tej złości. W taki sposób ja zrozumiałam projekcję i jej istotę.
Teraz bardzo się cieszę, bo być może to milowy krok w dążeniu do uzyskania wewnętrznej harmoni życia.
Mimo, że nie jestem typowym „kablem”, niedawno zdarzyło mi się donieść do przełożonych na mojego zwierzchnika. A to dlatego, że postanowił mnie totalnie zignorować w sprawie stricte zawodowej. Tłumaczył mi się później głupkowato, że znudziło go ciągłe instruowanie każdego z osobna na temat obsługi nowej maszyny. Pracuję w zakładzie o 400 osobowej załodze, wieść rozniosła się szybko, a ja miałem wyrzuty sumienia, że właśnie zakablowałem. Długo odnoszono się do mnie ostrożnie i z rezerwą. Wytrzymałem napór, wychodzi na to, że taka szkoła była potrzebna i mnie i jemu. Po roku stosunki między mną i resztą załogi wróciły do normy – tak mi się przynajmniej wydaje.
Ludziom niekiedy brakuje empatii, nie wszyscy są z natury skłonni do refleksji nad swoim postępowaniem. Zdarzyło mi się też ostatnio, że człowiek, prawnik, z którym kontaktowałem się 8 lat w sprawie podziału majątku (nie mogę stwierdzić, że znałem go 8 lat, bo poznałem dopiero 2 miesiące temu) deklarował cały ten czas, że wczuwa się w moje położenie, bo podobne zdarzenia miał ponoć za sobą. Gdy sprawy przyjęły BARDZO ZŁY OBRÓT (tak zły, że wskutek tego, że bez wahania realizowałem jego sugestie, jestem teraz zmuszony sprzedać dom rodzinny i wynajmować pokój) stwierdził, że nie jestem jeszcze w takiej złej sytuacji. Był takim kaleką emocjonalnym, a równocześnie tak bezczelny, że bez zmrużenia oka spytał wprost, za ile NAJMNIEJ mógłbym JEMU ten dom sprzedać.
Oj ja tez mam to na codzień. Z ta różnica, ze wiem tez jak to jest byc przełożonym.
Po tym doświadczeniu jestem zdania, ze tego typu zachowania, które opisujesz u swoich kolegów, nie bedą miały wpływu na twoja karierę.
W moim przypadku sprawdziła sie zasada, ze im wiecej skarg na danego pracownika, tym lepsza okazywał sie osoba. Lojalna i oddana pracy.
W zależności od skarg oczywiscie.
Wiec dzisiaj, stojąc znowu po drugiej stronie ( z własnego wyboru), raczej przymykam oko na to. Ufam mojemu przełożonemu.