Jak sobie poradzić, gdy wpadasz w czarny dół?

Mam nadzieję, że nie jesteś w takiej sytuacji i czujesz się dobrze. Ale, tak teoretycznie, co by było, gdybyś znalazł się na dnie samopoczucia, gdybyś doświadczył braku energii, motywacji i jakiejkolwiek woli działania? Gdybyś trafił na dno czarnej doliny, w której siedzisz i myślisz:

– To wszystko nie ma sensu…

– Na pewno mi się nie uda…

– To będzie porażka…

– Na pewno to spieprzę…

– Jestem do niczego…

– Nic mi nie wychodzi…

– Do niczego się nie nadaję…

Czarne myśli kłębią się w głowie. Czujesz jak spada ci energia, dopada depresja, jak uciekasz od życia, próbując zagłuszyć ból bezsensownymi zajęciami (pogram sobie tylko przez chwilkę, wypiję tylko małe piwko,  tylko zamienię kilka słów, poplotkuję przez chwilę, sprawdzę co tam na Facebooku).

Nigdy ci się to nie zdarza? Jeżeli nigdy, nie czytaj dalej. Nie wiem co ci poradzić. Oszukiwanie samego siebie jest nawet większym problemem niż wpadanie co jakiś czas w czarne doły.

Większość z nas (przeważająca większość) doświadcza takich negatywnych stanów. Prawie nie ma ludzi, którym przynajmniej raz na jakiś czas nie przechodzą przez głowę tego rodzaju myśli.

Najczęściej takie myśli przychodzą i szybko odchodzą. Nie ma powodów by się niepokoić.

Ale co zrobić, gdy przychodzą i nie chcą odejść? Co zrobić gdy wpadamy w nie, jak Alicja do nory królika i nie potrafimy się z nich wydostać?

Co zrobić, gdy tego rodzaju myśli siedzą nam w głowie nie tylko przez parę sekund czy minut, ale godzinami, dniami czy tygodniami?

Czy jest jakiś sposób na to by ruszyć się z tej czarnej doliny i wspiąć na choćby niewielkie zbocze z którego widać jakiekolwiek światło?

Szczerze mówiąc nie wiem, ale chciałby się podzielić metodą, którą sam stosuję i która zazwyczaj pomaga. To trzy proste punkty.

1.

Po pierwsze, przyjrzyj się temu, co się z tobą dzieje. Stań z boku i posłuchaj przez chwilę tego, co do siebie mówisz, co czujesz, co ci przychodzi do głowy (zwróć uwagę na obrazy, wspomnienia, skojarzenia itp.)

– Co mi przyszło do głowy?  Co sobie powiedziałem? Co się we mnie, w tej chwili, dzieje?

Jeżeli jest ci trudno usłyszeć to, co do siebie mówisz, zadaj sobie pytanie:

– Co dla mnie znaczy sytuacja, w której się znalazłem?

Już samo uświadomienie sobie, tego, co się dzieje w naszej głowie poprawia nasz stan.

– Aha, znowu sobie mówię, że jestem do niczego.

– Aha, znowu widzę siebie jako kogoś niezgrabnego, ociężałego, z ciężkim garbem na plecach.

– Aha, czuję apatię, lęk, smutek, rozczarowanie sobą…

Jeżeli masz kogoś, komu ufasz i kto potrafi uważnie słuchać – powiedz mu o tym co się w tobie dzieje. Nie chodzi o to, by dawał ci jakiekolwiek rady (przeciwnie, rady  dołują zamiast pomagać). Chodzi o to, byś mógł opowiedzieć komuś o tym, co się z tobą dzieje.

Opowiadając stajesz z boku.

Gdy już wyrzucisz z siebie to wszystko, możesz (choć nie jest to niezbędne) zadać sobie kilka pytań dodatkowych:

– Czy naprawdę tak jest? Czy mam jakieś dowody na to, by tak twierdzić (np. że jestem do niczego?)

– A może jest zupełnie inaczej? Może dałoby się popatrzeć na to z zupełnie innej strony? Czy znalazłbym dowody na zupełnie inne wnioski?

– Czy ja czasem nie katastrofizuję? Czy nie roztaczam przed sobą nadmiernie przerażających scenariuszy? Co najgorszego, tak naprawdę, może się stać? Gdyby to się stało, czy to byłby rzeczywiście koniec świata? Czy nic nie dałoby się zrobić? Jaki scenariusz jest najbardziej prawdopodobny?

– A nawet, gdyby to wszystko okazało się prawdą, nawet gdybym okazało się, że ten najczarniejszy, negatywny scenariusz jest prawdopodobny, czy jest sens myśleć  w taki sposób? Czy to mnie przygotowuje do niego, czy przeciwnie, pozbawia mnie możliwości?

Gdy zadasz sobie te cztery pytania, twój dystans do tego, co się dzieje w twojej głowie może się powiększyć. O ile na początku wierzyłeś w swojej myśli w sposób absolutny – na 200% –  teraz wierzysz w nie, powiedzmy, na 60%-70%.

2.

Nie poprzestawaj jednak na uświadamianiu sobie tego, co się z tobą dzieje, ani na dyskutowaniu z myślami. To pomaga, ale nie wyciąga z dna.

Drugi punkt to dotarcie do tego, co jest dla ciebie w tej chwili ważne.

Każda czarna dziura rozpaczy, ma w sobie dwie strony (jeżeli można tak powiedzieć o dziurze).

Po jednej stronie jest to wszystko, o czym mówiliśmy:  lęki, obawy, negatywne myśli, oczekiwanie porażek, wizje nieuchronnie czekających nas tragedii, niekończąca się prokrastynacja, ucieczki przed bólem i niewygodą itp.

Po drugiej stronie są pozytywne pragnienia. Lęk i pragnienie są jak dwa skrzydła ptaka. Jeżeli na czymś ci zależy, to się boisz (że tego nie dostaniesz lub że to stracisz). Jeżeli się czegoś boisz, to znaczy, że ci na czymś zależy. Gdyby ci nie zależało, to byś się nie bał.

Powiedzmy, że masz przemówić przed grupą nie znanych ci osób. Czujesz tremę. Dlaczego? Bo zależy ci na tym, by dobrze wypaść. Chcesz być uznany za osobę cenną, mającą coś do wniesienia, za kogoś inteligentnego i sensownego. Normalne ludzkie pragnienia i normlany ludzki lęk.

Boisz się występować, tylko wtedy, gdy masz w sobie tego rodzaju pragnienia. Jeżeli masz przed sobą grupę, w odniesieniu do której, albo ci zupełnie nie zależy na reakcjach (bo np. są to cztery ściany do których mówisz) albo jesteś pewien ich reakcji (bo jest to np. grupa przyjaciół, których szacunku jesteś pewien) – nie czujesz tremy.

Drugą stroną lęku jest pragnienie.

Z wielu różnych powodów skupiamy się jednak nie na pragnieniach, ale na lękach, obawach, problemach – na tym wszystkim co negatywne. Szybko te negatywne doznania wypychają pragnienia poza horyzont świadomości.

– Tak mnie wszystko boli, tak mnie przeraża, tak jestem skołowany, tak już mam  dość, że niczego nie chcę…

Czasem odrzucamy swoje pragnienia, bo wydają nam się głupie, egoistyczne czy nieuprawnione:

– To głupie chcieć dobrze wypaść; to małostkowe chcieć być kimś ważnym; nie powinienem pragnąć tego by czuć się dobrze; to małe, pragnąć dobrej zabawy.

Odrzucając pragnienia, tracimy z nimi kontakt i równocześnie całkowicie tracimy możliwość poradzenia sobie z negatywnymi doznaniami.

Jeżeli czujesz lęk, obawy, smutek, złość, rozczarowanie, poszukaj w sobie pragnienia.

– Czego pragnę? Jakie pragnienie jest po drugiej stronie moich negatywnych doznań?

Może się okazać, że po drugiej stronie, takich pragnień jest kilka. Np.: chciałbym się dobrze bawić, chciałbym być szanowany, chciałbym być kimś cenionym, chciałbym cieszyć się zdrowiem…

Gdy masz kilka pragnień, sprawdź:

– Które z moich pragnień, w tym momencie, jest najważniejsze? Na którym z nich tak naprawdę mi zależy?

W pierwszej chwili możesz np. stwierdzić:

– Chciałbym, żeby mnie wszyscy kochali, szanowali i podziwiali.

Jednak po chwili zastanowienia, dochodzisz do wniosku, że:

– Może nie do końca o to mi chodzi, w zasadzie wystarczy, by ludzie docenili to, co mam do powiedzenia. A może, tak naprawdę bardziej mi zależy na tym, by dać im coś, co jest dla nich cenne? By się z nimi czymś podzielić?

Pomyśl przez chwilę o tych wszystkich pragnieniach, jakie są po drugiej stronie twojego lęku, depresji, przerażenia czy niewygody, a potem wybierz to, które jest najważniejsze.

Spróbuj je sformułować w sposób pozytywny. Np.:

– Chciałbym, aby ludzie mnie docenili

– Chciałbym cieszyć się zdrowiem

– Pragnę bliskości z ludźmi

– Chciałbym by ludzie mnie szanowali

– Chcę być szanowany

– Chcę wzbudzać szacunek u ludzi

3.

Wiesz już co się w tobie dzieje. Wiesz co jest twoim pragnieniem. To ciągle za mało by wyrwać się z nory. Potrzebny jest trzeci punkt:

– Co teraz, w tym momencie, najszybciej jak to możliwe, mogę zrobić?

To pytanie, ale ten punkt nie polega na zadawaniu sobie pytań. Chodzi o to, żeby jak najszybciej coś zrobić. Małe, nawet banalne działanie, które przybliży cię do tego, co jest dla ciebie ważne. Coś, za co możesz się zabrać natychmiast, bez przygotowań. Jeżeli np. moim celem jest wyjść, w trakcie prezentacji, jaką wygłoszę, na osobę, która jest mądra i ma coś do powiedzenia, mogę otworzyć komputer i przygotować jeden slajd, albo spisać najważniejsze punkty, albo przeczytać rozdział na temat związany z prezentacją.

Chodzi o to, byś jak najszybciej znalazł coś do zrobienia i bez zwlekania się za to zabrał.

To nie zawsze jest łatwe, bo nasz umysł zazwyczaj stara się rozwiązywać wielkie, skomplikowane problemy. Szukamy rozwiązań całościowych, kompleksowych, zasadniczych. Wolimy projektować domy niż naprawić cieknący kran. Wolimy projektować miasta niż wymienić chyboczące się na chodniku płytki. Wolimy zmieniać ustrój już pomóc staruszce mieszkającej tuż obok.

Poprzedni punkt dotyczył pragnień. Pragnienia to coś abstrakcyjnego (co nie znaczy, że nieważnego). Teraz wszystko zależy od tego, czy uda ci się porzucić perspektywę „strategicznej zmiany ustroju” i zamiast tego, zabrać się za rzeczy proste, banalne, które nie rozwiążą  wszystkich możliwych bolączek (ani twoich, ani świata), ale za które można zabrać się tutaj i teraz.

Pamiętaj, że w tym kroku nie chodzi o to, by wszystko zmieniać i rozwiązywać wszystkie problemy. Na to będziesz mieć jeszcze sporo czasu. Chodzi o to, by wydobyć się z mroku i znaleźć się przynajmniej w półmroku. Chodzi o to, by przestać kręcić się w kółko na dnie czarnego dołu i zacząć się wspinać.

Ważne jest działanie, ale nie jakiekolwiek działanie. Jakiekolwiek działanie pogłębia nasze problemy. Czy nie to robimy, gdy prokrastynujemy? Co będę marudził, lepiej obejrzę parę śmiesznych filmików na youtubie! Co będę się stresował, lepiej przez chwilę pogram w jakąś grę.  

Chodzi o działanie, które przybliży cię do tego, co jest twoim zasadniczym pragnieniem (dlatego wcześniej było pytanie o to, co jest ważne). To może być bardzo mały kro, ale niech będzie ogólnie skierowany we właściwą stronę (nie baw się w dokładne określanie azymutu).

Cenne jest także by dokończyć to małe zadanie, doprowadzić go do jakiegoś efektu – jeżeli np. siadasz z zamiarem zrobienia krótkiej notatki, nie wstawaj, póki jej nie zrobisz. Nie chodzi o to, by zacząć pisać i sobie coś popisać, ale o to, by coś napisać. Gdy zamkniesz zadanie, szansa wyjścia z czarnej doliny, będzie jeszcze większa.

*

Mam nadzieję, że te trzy proste punkty pomogą ci, gdy któregoś dnia wpadniesz do dziury i nie będziesz umiał sobie poradzić z wyjściem.

Te punkty nie rozwiążą wszystkich problemów, ale pomogą ci, mam nadzieję, ruszyć z miejsca.

Powtórzmy je:

  1. Co się we mnie dzieje? (Co do siebie mówię? Jakie emocje czuję? Jakie obrazy pojawiają mi się w głowie?)
  2. Jakie pragnienie jest po drugiej stronie moich negatywnych emocji?
  3. Co małego mogę teraz zrobić by, choćby o milimetr przybliżyć się do tego, na czym mi zależy?

Gdy uda ci się kilka razy zastosować te punkty, na dwa pierwsze wystarczy ci parę sekund. W ten sposób nabierzesz nawyku szybkiego zabierania się za działanie. A gdy ci się uda zabrać za działanie i doprowadzić je do końca, będziesz w znacznie lepszej sytuacji by się rozejrzeć i zaplanować co dalej. Spróbuj.

Pamiętasz te trzy punkty?

  1. Świadomość: Co się we mnie dzieje?
  2. Pragnienie: Na czym mi zależy?
  3. Mały krok: Co mogę natychmiast zrobić?

38 komentarzy

  1. Osobiście gdy mam problem, znajdę się w kryzysie, to wykonuję trzy kroki:
    1. Zastanawiam się dlaczego mam problem, jaka jest przyczyna. Tutaj staram się określić za co odpowiadam ja, a co jest niezależne ode mnie
    2. Określam co mogę i co chcę zrobić. Wyciągam wnioski z sytuacji, by uniknąć jej w przyszłości
    3. Tworzę plan działania i określam co mogę zrobić już teraz by poprawić sytuację

    • Dzięki za komentarz. Rozumiem twoje podejście i cieszę się, że Ci pomaga. Jednak dla większości osób rozwiązaniem nie jest analizowanie, planowanie i określanie celów. To jest właśnie przyczyna ich problemów. Chodzi o to, by jak najszybciej wyjść ze swojej głowy. Podejście, które proponujesz prowadzi bardzo często do jeszcze większego zaplątania się.

      • No tak, jak ktoś kto nigdy nie był na dnie miałby to sobie „teoretycznie” wyobrazic?
        Metody opisane w artykule sa bardzo trafne.
        Określenie priorytetu conajmniej 1 jest juz wyzwaniem. A podjęcie działania to juz to niewyobrazalny wysiłek. Szacun dla tych, którym sie udało.
        Kolejny krok to wyrobienie sobie nawyków.
        To trudna, mozolna praca.
        To jak z uczeniem sie pływać… Dopóki myśli sie o dnie, to idzie sie na dno. A jak zacznie sie myślec o unoszeniu sie na wodzie, to nagle zaczyna wychodzić.

  2. Albo okres jest wyjątkowo podatny na wpadanie do takich dziur albo czytasz w myślach 🙂
    Mnie pochłania właśnie taka czarna dziura. O ile doraźnie, powyższe metody faktycznie są skuteczne – zabranie się za konkretną rzecz naprawdę przybliża do normalności – o tyle nie jestem pewna, bądź brakuje mi wiary w to, że ta czarna rozpacz nie pochłonie mnie bardziej, że uda mi się z niej na dobre wydostać.
    Ostatnio coraz bliżej mi do myśli, że to „wpadanie” jest pewną dyspozycją, uwarunkowaniem, na które nie mamy wpływu. Ta myśl niestety coraz bardziej utrudnia mi doraźną walkę z lękiem, odrealnieniem, z poczuciem beznadziei.
    Poprzedni rok był dla mnie rokiem wielu zwycięstw i powinnam być szczęśliwa i dumna a w zamian za to mam ochotę skulić się, nic nie robić i powtarzać w kółko, że jestem do niczego.

    Czy myślisz, że można (trzeba) założyć, że to pewna prawidłowość, że być może niektórzy tak mają i jedyne co powinni to nie przestawać pomagać sobie doraźnie, przeczekać czarny okres?
    Czy jednak jest szansa, żeby w końcu znaleźć właściwą dla siebie drogę i już zawsze czuć się ze sobą dobrze?

    PS: Dzięki za ten wpis!

    • Dziękuję Zosiu za podzielenie się swoimi przeżyciami. Na pewno jest tak, że są ludzie, którzy mają większe predyspozycje do tego by wpadać w dołki. To specyfika układy nerwowego (poziom neurotyzmu i jakieś jakieś tam inne czynniki). Z drugiej strony straszenie trudno wyznaczyć granicę – gdzie jest dyspozycja układu nerwowego, a gdzie nasze nawyki.

      Jednak to, że częściej wpadasz w dołki nie znaczy, że masz gorzej. Jestem pewien, że jest to pewien rodzaj wrażliwości. Ludzie, którzy w dołki nie wpadają nie są wrażliwi na wiele rzeczy. Oczywiście jest duża różnica między wpadaniem a tkwieniem.

      Czy można znaleźć właściwą drogą i zawsze czuć się ze sobą dobrze? Można. Można czuć się dobrze nawet mając czarne okresy.

      Pozdrawiam serdecznie 🙂

      • Tylko że, obawiam się, kołczing jest niewystarczający w oswajaniu tej k******j nadwrażliwości. Bez rzetelnej psychoterapii się nie obędzie. Bez farmakologii takowoż.

      • Mozna to obejść bez leków. Jednak samemu bedzie cieżko.
        Miałam taka sytuacje (co mnie dobiło):
        Oddałbyś innym wszystko byle by im pomoc… ale nie widzisz, aby oni kiedykolwiek komukolwiek pomagali chodźby w najdrobniejszych sprawach?
        Ty to altruista, tamci to egoiści.
        Musisz postawić wiec granice. Np.: pomogę, ale tylko wtedy kiedy zostanę o to poproszony i tylko osobie, która naprawdę potrzebuje tej pomocy. Reszta musi sobie radzić sama.
        Słowo „nie” jest ważne. Ale „tak” tez.
        Tak dla tych którzy chcą cos ze mna robic bez korzyści dla nich samych,
        Nie dla tych, którzy przychodzą jedynie jak sa w potrzebie.

        Mnie pomogło wydostać sie z dołka chęć bycia samodzielna, niezależna i umieć poradzić sobie w każdej sytuacji.

        Uodpornienie sie na opinie innych. Organicznie dostępu do siebie: mój dom, moja twierdza.
        A wszystko czego pragniesz: zaplanuj, nikomu nie mów, i osiągnij.
        Zwykle inni blokują nas bardziej niż my sami siebie. (Przynajmniej w moim przypadku).
        Ja juz sie nie boje byc sama. Wiecej osiągnęłam w ten sposób.
        Ludzie z natury sa zawistni. Jest moze tylko garstka takich, którzy bedą ci dopingować i bedą szczęśliwi z twoich osiągnieć i sukcesów.
        Ja trzymam kciuki za ciebie. Uda ci sie. Znajdziesz sposób. Wiem, ze będziesz jeszcze szczęśliwy.

  3. Zbyszek, miałeś doła że tak długo Cię nie było? W końcu jesteś z czego się ciesze. Ktoś pisał że robisz nowy projet. Jak postępy, długo jeszcze? – nie nie pośpieszam tylko pytam bo jestem zainteresowany. Możesz trochę zdradzić na czym polega przedsięwzięcie?

    • Sebastian, doły nigdy mi nie przeszkadzały pisać. Siedziałem w zupełnie innych projektach zawodowych. A nowy projekt, tak coś tak dłubię, pewnie niedługo uruchomię, choć ciągle się okazuje, że po drodze coś wypada. Pozdrawiam 🙂

    • Po co piszesz „jutro”, skoro słowa nie dotrzymujesz? I to nie pierwszy raz. Według mnie powiedzieć „odpowiem jutro” znaczy ni mniej ni więcej jak danie obietnicy, gwarancji opublikowania odpowiedzi następnego dnia. Mogłeś odroczyć odpowiedź na dziesiątki sposobów bez okłamywania innych i siebie.

      Co do tekstu, przez pierwsze dwa punkty miałem wrażenie czytania truizmów i powielania pomysłow z poprzednich artykułów. Dopiero przy trzecim wstrzymałem oddech, głównie dzięki trafiającym do emocji aluzjom. Świetne, celne.

      • Bartku, gdybym chciał się nie powtarzać, nic bym już nie pisał. Żadnego tekstu. W każdym tekście się powtarzam, wciąż piszę o tym samym. Wiem o tym, ale o to chodzi. Kolejne próby ujęcia tego samego. Czasem trochę mniej nieudane niż poprzednie, czasem gorsze. Ale tak to działa.

  4. Też czekałam z niecierpliwością na nowy tekst! Akurat mam „doła”, dzięki nieciekawym sytuacjom, w które jakoś tak wplątałam się sama. Dziękuję!

  5. Wydaje mi się, że im większa świadomość świata …tym częściej wpada się w czarne dziury.
    Odkrywam z wiekiem prawdy, świat…nie są kolorowe, czarnych dziur coraz więcej.

    Sen trochę pomaga, kociska na kolanach…oraz wiosna i lato.

    • Tak, ale pomaga jeszcze tyle innych rzeczy: rozmowy z bliskimi, jazda na sankach / nartach, pieczenie ciast, pisanie, czytanie, słuchanie…. im większa świadomość świata, tym bywa smutniej, ale tym więcej znamy sposób na to, by znaleźć miejsce, z którego świat tak źle nie wygląda 🙂

  6. Szanowny Panie Zbyszku
    Bardzo dziękuję za kolejny tekst. Zawsze można się coś wartościowego od Pana dowiedziec. Ja, tak jak inni Pana czytelnicy wpadam i wypadam raz po raz w dziury. Ostatnio, w końcu udało mi się nazwac mój problem. Dystymia. Wiedziałam, że nie zmagam się z depresją bo nie miałam typowy objawów. Podobne problemy miał mój ojciec. Oboje byliśmy uważani w rodzinie za „nostalgicznych”.
    Ale nie o tym chciałam napisac. Od dawna zadaję sobie pytanie czy możliwa jest powszechna edukacja, w formie jakiegoś programu, czy zajęc dotycząca zagadnień budowania lub nauczenia się poczucia własnej wartości. Chciałabym, żeby mądrzy ludzie, tak jak Pan postarali się napisac taki program, czy nie wiem jak to fachowo nazwac. Zdaję sobie sprawę, że nie ma uniwersalnych metod.
    że każdy z nas jest inny. Mam jednak wrażenie, nikt nigdy nie uczy nas lub nawet nie wskazuje nam
    jak mamy zwracac uwagę na siebie, swoją wartośc i budowanie własnej wartości. Zaczynamy się nad tym zastanawiac, gdy mamy już poważny problem ze sobą. Jestem w tej chwili poza Polską i ob serwuję zachowania ludzi różnych narodowości. Są inni, wiadomo. Jednak wydaje mi się, że nie ma w naszym kraju odpowiedniego systemu edukacji w zakresie kreatywności osobowości, chocby od przedszkola. Nienauczeni własnej wartości rodzice nie potrafią wesprzec własnych dzieci w ich drodze rozwoju. Może isteje szansa zwrócenia uwagi na ten problem i stworzenia czegoś, co pomoże innym. Serdecznie pozdrawiam. Dla mnie jest Pan prawdziwy.

    • Bardzo, bardzo dziękuję za ten komentarz. W 100 procentach się zgadzam. Brak poczucia własnej wartości to kluczowa sprawa i naprawdę warto by było coś z tym zrobić. To jeden z moich celów – stworzyć taki program. Pracuję nad tym od jakiegoś czasu (co najmniej kilku miesięcy) ale wciąż jeszcze trochę mi brakuje by go uruchomić.
      Dziękuję za miłe słowa 🙂 i trzymam kciuki w radzeniu sobie z dziurami.

      • Poczucie wartości to inaczej poczucie że coś znacze… Mam pytanie do Ciebie Zbyszku, czy poczucie wartości odnosi się tylko do innych ludzi czy może odnosić się też do samego siebie, przecież każdy dla siebie samego jest najważniejszy (no może nie każdy przykład Matka Teresa, nie będę jednak rozstrzygał czy to co robiła miało znamiono nagrody (pojście do nieba) zgodnie z wiedzą psychologiczną czy couchingową musiała by wtedy się strasznie męczyć, wiec twierdze że to lubiła – czuła się spełniona. Ty pewnie byś powiedział że odnalazła własne wartości, którymi wypełniała swoje życie.) Nasuwa mi się taka myśl, żeby nie szukać tego jakie ma się znaczenie (czyli nie szukać poczucia własnej wartości) ale szukać co ma znaczenie „dla mnie” – ale nie poczucia wartości. Takie odnalezienie powinno nadać sens, …cholera to ma sens 😀

      • dokończe: Skoro sam dla siebie mam znaczenie to czemu nie czuje poczucia własnej wartości? Może dla tego że chodzi o poczucie znaczenia dla innych. Może tym jest właśnie poczucie wartości. Ale jeżeli moje istnienie nie ma znaczenia dla innych. – co raczej żadko się zdarza. Zawsze można liczyć na Boga. Może komuś się przyda:
        „Czy kiedykolwiek przyszło Ci do głowy, że ja Cię lubię? Nie tylko Cię kocham ale naprawdę lubię.
        Czy widziałeś kiedyś w sklepie samoobsługowym dumnego tatusia ze swoją pierworodną pociechą? Maluch może wyrzucić wszystko do kosza na zakupy a twarz jego taty mówi. „To mój dzieciak! Czyż nie jest wspaniały?”
        To właśnie czuje do Ciebie. Z dumą pokazuję Cię aniołom na górze i mówię: „Popatrzcie! Zobaczcie moje dziecko! Czyż nie wspaniałe mam dziecko!”
        Śpiewam pieśni na cześć twojego życia. Jesteś moim ulubieńcem i nie pozwolę, by ktokolwiek mówił Ci coś innego. Twój Największy Fan, Bóg”

        Pozdrawiam

      • „nie szukać tego jakie ma się znaczenie (czyli nie szukać poczucia własnej wartości) ale szukać co ma znaczenie „dla mnie” – ładnie napisane i słuszne.
        Bóg, owszem jest źródłem poczucia naszej wartości (jeżeli oczywiście w niego wierzymy), ale myślę, że inni ludzie zawsze mogą być takim źródłem, ale na zasadzie: nie pytaj dla kogo jestem kimś wartościowym, ale pytaj: komu mogę dać coś wartościowego. Pozdrawiam 🙂

      • Właśnie, rób to co lubisz… Poprostu. Bez analizowania i rozmieniania na drobne😉
        Taka była rada mojego starego przyjaciela.
        Mówił, ze z wiekiem człowiek przestaje sie przejmować czymkolwiek. Cieszy sie poprostu, ze żyje.
        Kiedyś wszyscy umrą, jaki jest wiec sens oglądania sie na innych? Mamy swoje życie do przeżycia. Nikt za nas tego nie zrobi. Nikt za nas nie bedzie szczęśliwy.
        Wszystko w naszych rekach😉

  7. Dobrze jest poczytać o tym w jaki sposób radzisz sobie z problemami, bo dobrze jest wiedzieć, że ktoś taki jak ty Zbyszku też zmaga się z podobnymi trudnościami. Przez samo to że nie tylko ja bywam w dołku czuję się odrobinę bardziej zrozumiany. Ciekawi mnie dość mocno czy ludzie o wydawać by się mogło niepodważalnej pewności siebie nie mają tylu wątpliwości co ja? Czy tylko to ukrywają? Ile więcej mają z życia? Nie wiem. Cenię w ludziach pokorę. Nie nieudolność lecz wiedzę, że różne rzeczy mogą się stać i natychmiast zmyć z twarzy pewność siebie.
    Będę chciał wypróbować twoich 3 kroków. Zobaczę czy podziałają.
    Dziękuje Zbyszku za to w jaki sposób piszesz.

    • Dziękuję Janku. Pokora to strasznie trudna rzecz. Gdy udaje mi się ją w sobie znaleźć od razu czuję pokój w sobie. A być równocześnie i pokornym i pewnym siebie — to już mistrzostwo, nad którym trzeba sporo pracować.
      Dziękuję, że zechciałeś to przeczytać 🙂

  8. Drogi Zbyszka. Bardzo czekałam na twój kolejny tekst. Akurat trafił na „czarnego doła”. Umiem wszystko wymyslec o swoim życiu ale bardzo trudno jest robić te konkretne rzeczy, czasem nawet śmiesznie łatwe w gruncie rzeczy. Mam koszmarnego szefa a przez miesiące nie potrafiłam się zdobyć na napisanie cv. Przestałam też karać siebie myślami o tym, że nie zrobiłam tej jakiejś konkretnej rzeczy. Wpadalam wtedy w dół i czułam się jeszcze bardziej beznadziejnie i wtedy to już w ogóle nie robiłam nic. Robienie konkretnych rzeczy jest trudne. Tak sobie mówię. Ale możliwe. To wyeliminowalo u mnie paralizujaca mysl o tym, ze wszyscy potrafią tylko nie ja. Nie, wcale nie wszyscy potrafią i wcale nie jestem taka beznadziejna gdy mi się nie chce. I wysłałam 8 podań o nową pracę. „Trzasnelam” to😊 bo w końcu przestałam myśleć. I czuję się jak bohater. Bo to właśnie było trudne. Dziękuję Zbyszka za popchniecie mnie do konkretów. Patrycja

    • Bardzo się cieszę Patrycjo. Zasługujesz na to, by czuć się jak bohater 🙂
      „Nie, wcale nie wszyscy potrafią i wcale nie jestem taka beznadziejna gdy mi się nie chce” — o tak. Jerome K. Jerome (angielski pisarz) napisał słowa, które bardzo mi się podobają: „To w naszych błędach i brakach, a nie w naszych cnotach, spotykamy się ze sobą i odnajdujemy wzajemne zrozumienie. To w naszych szaleństwach jesteśmy zjednoczeni.” Nasza wielkość za każdym razem jest nieco inna (jeden jest dobry w bieganiu, inny w śpiewaniu, inny w gotowaniu, inny w opiekowaniu się dziećmi itd.) ale słabości mamy zastanawiająco podobne. Poczucie: „tylko ja sobie nie radzę” to jedno z najgorszych złudzeń na świecie.

  9. Nie daje mi spokoju punkt 2: „Pragnienie: Na czym mi zależy?” Tu może być pułapka i cały pies pogrzebany. Mianowicie jeżeli zbudujemy sobie nierealistyczne marzenia i pragnienia to możemy całe życie użerać się z czarnymi dołami. Nierealistyczne marzenia możemy sobie „wypracowywać” latami przez czytanie książek lub blogów o samorozwoju. Większość z nich zawiera obietnicę, że jeżeli bardzo, bardzo się postaram to mogę osiągnąć bardzo dużo. Problem w tym, że gdy patrzymy na „kariery” ludzi wokół nas, to są to zwyczajne żywoty, ze zwyczajną pracą, z troskami i radościami dnia codziennego. Może ten współczesny trend namawiający nas, by być „kimś” robi nam większą krzywdę niż pomaga? Przecież wiemy, że szczęście to nie jest mieć dużo, tylko mieć tyle ile oczekujemy. Są ludzie osiągający bardzo wiele, ale jaki to jest procent społeczeństwa? Jedna tysiączna? Czy warto użerać się całe życie mając szansę jedną na tysiąc? Współczesna pop-psychologia pompuje balonik oczekiwań i to jest chyba największy dramat. Jeżeli latami pompowaliśmy balonik oczekiwań względem siebie, to potem, nieuchronnie wpadamy w dół za dołem. Nie chodzi o to, by zwiesić głowę i pogodzić się ze swoim losem. Chodzi bardziej o to, by docenić to co mam, rozejrzeć się w około i zauważyć, że kurczę jestem normalnym zwyczajnym człowiekiem. I to jest ok.
    Jeden zwyczajny człowiek powiedział mi kiedyś, że gdy próbuje robić coś nowego i „idzie jak po grudach”, to jest to znak, że to nie jest dla niego. A my naczytamy się blogów i książek, od lat brniemy ścieżką naszych pragnień, która jest usiana grudami i za żadne skarby świata nie przyznamy się, że może to nie jest dla nas. Teraz mam doła, ale muszę się tylko bardziej postarać i dam radę!

    • Maćku, dziękuję za zwrócenie na to uwagi. Myślę, że nie do końca jasno przedstawiłem to, o co mi chodziło. Być może powinienem napisać o tym jeszcze raz. Dam ci przykład tego, o co mi chodziło. Przed chwilą zobaczyłem dwa wulgarne, obraźliwe komentarze z bloga. Nic wielkiego, ostatnio jest jakiś gigantyczny wzrost agresji internetowej (być może walka polityczna zaczyna się rozprzestrzeniać). Moją Pierwsza reakcją był smutek i coś w rodzaju osłabienia. Kurcze, co jak im zrobiłem… Smutek zmieszany ze złością. Druga reakcja: „nie powinienem tak się czuć, powinienem czuć się ponad tym, te odczucia są niepotrzebne”. Zaczynam kręcić się kółko ze swoimi emocjami. Ale potem myśl: dlaczego nie mam tego czuć. Przecież moja złość i smutek jest efektem pragnienia tego, by być traktowanym z szacunkiem i sprawiedliwie. Przecież mam do tego prawo. Na tym mi zależy w tej sytuacji. Chodzi o to, by przyznać się do swoich pragnień. Jeżeli powiem sobie: jestem zły, ale mam prawo do tego by się tak czuć, następny krok jest prosty – co mogę zrobić? Skasować i pójść dalej.
      Może to nie jest najbardziej klarowne, ale mam nadzieję, że kiedyś do tego wrócę (nie będę obiecywał, bo jak obiecuję, to najczęściej przechodzi mi chęć napisania o tym 🙂 Pozdrawiam i dziękuję.

      • Panie Zbyszku, powiedziałabym raczej najpierw umiejętność rozpoznawania emocji np. teraz jestem zły, smutny, rozgoryczony, wesoły itp. bo właśnie slogany coachingów czy jak to tam się zwie, starają się wypierać te negatywne emocje żeby zastąpić pozytywnymi w rezultacie człowiek już sam nie potrafi rozpoznać co czuje.
        Gdy już rozpozna emocje – np. smutek bo ktoś przykładowo mnie odrzucił wtedy odnaleźć co się za tym kryje. strach przed odrzuceniem to pragnienie bycia akceptowanym , ważnym , kochanym itp. Można rozdrabniać się dlaczego się tego boję , dlaczego tego pragnę ale w rezultacie człowiek się zapętla a podstawy są w niskiej samoocenie zwykle. Ktoś mnie akceptuje albo nie. Ma do tego prawo tak samo jak i ja. coś mi się podoba a coś nie itp. osoba z niską samooceną bierze to za dramat życia. Wydaje mi się, że nie ma tu nic wspólnego z nadwrażliwością , bo nadwrażliwość jest jedynie skutkiem ”choroby’ 'niskiej samooceny. Choć mogę się mylić. Wszak nie jestem psychologiem.
        Podsumowując- najpierw trzeba nauczyć się rozpoznawania emocji ( coachingi , rodzice, babcie i inni co chcieli nam pomóc na zasadzie” aj nie płacz przecież to nie boli” a boli jak cholera) a potem przypasować faktycznie pragnienie. Wydaje mi się , że o to Panu chodziło

    • Kiedy byłam nastolatka należałam do tej grupy dzieciaków, których na nic nie było stać. Ciuchy z drugiej ręki, buty dziurawe itp… W klasie było nas pol na pol biedni/bogaci.
      Niestety to były czasy kiedy modę narzucało MTV. : czyli ciuchy, muza,kosmetyki, solarium itp.
      Czulam sie tak jak ty teraz.
      Ale kiedy większość tak sie stroiła, stwierdziłam, ze ja tak nie chce. Chce byc sobą. Nie cierpię kiedy tłumy idą jak ślepe owce za tym co modne… Nie rozumiem kiedy ktoś mówi, ze cos zrobił bo ktoś inny tez tak zrobił.
      Lubię kiedy ludzie podejmują decyzje bez względu na panujące trendy, zasady czy reguły.
      Czasem zgadza sie to z przyjętymi zasadami. Pewnie, czemu nie?! Ważne, zeby zostać wiernym sobie.
      Trudniej kiedy jest to wbrew wszystkiemu. Zostaje sie samemu, z krytyka i poniżeniem.
      Bez obaw. To tez jest Ok.

  10. Witam wszystkich serdecznie, szczególnie Pana Zbyszka, bohatera tego mądrego zamieszania, który pomaga, prowokuje innych do pogłębienia w sobie odporności na trudne sytuacje.
    Tym razem historia o swojej i nie tylko swojej „czarnej dziurze”. Od dłuższego czasu poszukuję nie tylko dla siebie wyjścia z b. trudnej sytuacji. Od 15 lat z pasją prowadzę artystyczną organizację non profit dla dzieci, młodzieży i dorosłych.
    Od ok. dwóch lat jesteśmy bez dofinansowań. Wzięłam więc dwa kredyty, potem chwilówki…(wiem, że to niemądre, ale ciągle z nadzieją, że wygramy następne konkursy). Kiedy zajrzy się na nasz profil fb, lub stronę internetową, można odnieść wrażenie, że powodzi się nam co najmniej dobrze. Pełen profesjonalizm. Bo robimy swoje. Tak na prawdę, została nas garstka
    zaangażowanych wolontariuszy. Wiele zabiegów o podniesienie kondycji finansowej nie powiodło się. Gmina rozkłada ręce: do końca roku nie ma ogłoszeń na konkursy. Od dwóch lat, równolegle i intensywnie poszukuję pracy. Jestem pedagogiem o specjalizacji wychowanie estetyczne. Stworzyliśmy też m. innymi duży sztab kryzysowy, ogłaszając się fb, z prośbą o jakiekolwiek datki, żeby móc uregulować zaległości czynszowe (ok.10 tys. zł). Ze sprawą zapoznało się ok 1000 osób. Nie wpłynęła nawet złotówka. Nie mamy do nikogo pretensji. Wszystko, co nas spotyka, uczy pokory. Tak ma artystyczny rodzaj ludzki – z mniejszymi szansami na radzenie sobie z ekonomią tego świata. Miną już następny miesiąc. Grozi nam wymówienie umowy najmu lokalu. Jako założyciel, prowadząca ten okręcik mam w głowie: „To nie może umrzeć (no tak: nie mówimy „nie”-zła afirmacja). Taki wiele osób z tego korzysta, taki piękny lokal, tyle dorobku, pracy, najczęściej społecznej…. To wszystko na nic? Przecież mimo wszystko, rozwijamy się”. I wszyscy o tym wiedzą.
    Od dwóch miesięcy „pukają” do mnie banki, parabanki, a pieniędzy nie mamy. Ciągle się nie poddajemy, tworzymy akcje, prowadzimy warsztaty. I wreszcie światełko w tunelu: Reklama Dzieciom przyznała nam 13 tys. zł dofinansowania na naszą działalność. Jednak środki będą za ok. miesiąc. Wówczas może nas już nie być(!). Desperacko poszukując pieniędzy, aktualnie nie mam kiedy wystąpić do różnych fundacji o dotacje. Za wszystko winię siebie: „nie udaje się, bo jestem w b. złej kondycji psychicznej i dlatego ściągam to, co ściągam”. Gdyby nie mój wcześniejszy optymizm, determinacja, udane zmagania się z przeciwnościami, dawno bym się poddała. Teraz w takim, nie najlepszym stanie, w jakim jestem, nadal jest we mnie heroizm. Nie zamierzam z tego zrezygnować. Próbuję pozytywnych afirmacji, czytam mądre teksty, trafiłam też do Was… Panie Zbyszku, odnosząc się do Pana mądrych rad: po 1. wiem, co się ze mną dzieje, po 2. staram się mimo wszystko nie uświadamiać sobie tego, co się ze mną dzieje, ani nie dyskutować z myślami (chociaż są natarczywe ponad miarę – codzienna bojaźń przed odbieraniem telefonów z banków, chwilówki, windykacja). Kim się stałam?…”I jak tu żyć?”. „A może już wystarczy”, jak ktoś powiedział. Co jest ważne w tej chwili? Pragnienie jest oczywiste. Po 3. co mogę zrobić? Robię wszystko i więcej, zapewne o to „więcej” za dużo? Wiara (chociaż ostatnio mała, jak ziarnko gorczycy) w powodzenie nie opuszcza mnie. Mimo wątpliwości, są jeszcze ścieżki nie rozdeptane, którymi można zmierzać do celu. Nie zamierzam z nikim konkurować w kwestii, kto z nas jest bardziej w ciemnej dziurze. Tak, wiem, zapracowałam sobie na nią. Tylko ja jestem odpowiedzialna za efekty tej sytuacji. Czego uczy mnie moje doświadczenie? Między innymi refleksji, że tak na prawdę człowiek dla siebie samego nie potrzebuje wiele, żeby być szczęśliwym i spełnionym, ale piszę to tylko we własnym imieniu. Serdecznie pozdrawiam wszystkich, życząc powodzenia i mądrych wyborów podczas wychodzenia z dziurawych sytuacji:) Basia A.

  11. Artykuł trafia prosto w sedno. Wszyscy czasami doświadczamy trudnych chwil, więc cieszę się, że autor dzieli się praktycznymi poradami na radzenie sobie z czarnym dołem.

Skomentuj DelkaAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *