Mit jednego strzału i praktyka regularności

Próbowałem i nie wyszło. To nie ma sensu. To za trudne, nie daję rady, miałem za duże oczekiwania, liczyłem na zbyt wiele…

Lodowaty prysznic za koszulę.

— Jestem do niczego…

Zaczynam się snuć bez celu i bez energii.

— Może zajmę się czymś innym, może inaczej ustawię swoje życie? Może coś przepracuję w sobie? Może wyrzucę wszystko i zacznę po raz kolejny od zera?

Czas mija, zimny prysznic przestaje być aż tak zimy. Pojawiają się nowe pomysły. I oto któregoś dnia znowu budzę się z wielką wizją.

— Tak, spróbuję, tak tym razem mi się uda! Czuję ten rytm, czuję tą melodię!

W głowie Eminem ze swoim „Lose yourself”:

Gdybyś miał jeden strzał, jedną szansę by chwycić to wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłeś, jeden moment, czy pozwoliłbyś się temu wyślizgnąć? Masz jeden strzał, nie spudłuj.

— Masz jeden strzał, jedną możliwość by pokazać ile jesteś warty. Gdy ci nie wyjdzie, nic się nie zmieni w twoim życiu, możliwość się wymknie, już nigdy ci się nic nie uda…

Jaki jest efekt takiego myślenia?

Dobrze by było, gdyby to była koncentracja, skupienia i determinacja. Jeden strzał, staję więc prosto i wykorzystuję wszystkie, ukryte w środku możliwości.

Ale czy rzeczywiście tak to wygląda?

Większość z nas w sytuacji „jednego strzału” zachowuje się zupełnie inaczej. Tak bardzo dokładamy starań, że zaczyna nam się dwoić w oczach, plączą się nogi, zaczyna brakować oddechu, drżą ręce, czujmy pustkę w głowie, oczy zasłania mgła, nie kojarzymy faktów… Staramy się to wszystko jakoś opanować, ale im więcej dokładamy starań, tym gorzej z nami.

Możesz powiedzieć:

— Ale to są koszty robienia czegoś. Życie jest pasmem jednorazowych okazji i musimy nauczyć się z tym radzić.

To nie jest prawda. Zdarzają się sytuacje, gdy rzeczywiście mamy tylko jedną okazję. Nie ma wtedy wyboru — trzeba znieść napięcie. Jednak dziewięćdziesiąt procent wyzwań, które przed nami stają to nie są jednostrzałowce. To tylko my patrzymy na nie w taki sposób, pogarszając swoje szanse na sukces.

Żyjemy w takiej kulturze. Nie mamy czasu ani cierpliwości do innych ludzi:

— Stary, pokaż co potrafisz. Nie wychodzi ci? No to spadaj, wokół jest tysiące osób, którym wyjdzie.

Tak samo traktujemy siebie.

Gdy nam coś wyjdzie za pierwszym razem, gdy zapalimy ognisko jedną zapałką, czujemy się boscy. Gdy pierwsza zapałka gaśnie a ognia nie ma, biegniemy rozpalić coś innego. Czujemy wstyd i rozczarowanie sobą. Zupełnie nas nie interesuje, że w kieszeni mamy wielkie pudełko zapałek i że nikt nawet nie zwróci uwagi za pomocą ilu zapałek roznieciliśmy ogień.

* * *

Mam być jak nowy telefon: naciskam przycisk i wszystko działa. Ale nie tylko. Gdy już zacznę pracować, nic nie może się popsuć.

Parę miesięcy temu komuś z rodziny popsuło się radio. Poszukaliśmy adresu warsztatu naprawczego. Sam, zanim poszedłem na psychologię, skończyłem technikum elektroniczne. Nie zajmowałem się tym jednak od dwudziestu lat. Liczyłem naiwnie, że ktoś jeszcze naprawia radia.

Niestety, w punkcie napraw nikt nawet nie odkręcił śrubki.

—To się nie opłaca. Naprawa będzie kosztowała 80 złotych, za te pieniądze można kupić nowy odbiornik.

Tak zrobiliśmy. Byłem jednak ciekawy popsutego radia. Okręciłem śrubki, zdjąłem obudowę i okazało się, że wystarczyło przylutować jeden przewód. Naprawa trwała trzy minuty i kosztowała zero złotych.

Doskonale jednak rozumiem naprawiaczy. Wiele przedmiotów elektronicznych robionych jest tak, by jakakolwiek naprawa, albo wymiana zużytych podzespołów była niemożliwa. Dzięki temu użytkownik co kilka lat musi, chce czy nie, wymienić sprzęt na nowy (mistrzem jest tutaj firma Apple).

Nie wiem czy nasza mentalność wypływa z tych wszystkich praktyk, czy te praktyki żerują na naszej mentalności, wiem jednak, że tak właśnie podchodzimy do świata: jak się coś popsuje, trzeba to wyrzucić i znaleźć coś nowego. Wszystko ma sprawnie działać od pierwszego momentu, do chwili gdy się znudzimy.

Tak samo traktujemy siebie. Wszystko ma mi wychodzić od pierwszej do ostatniej chwili. Inaczej: jestem beznadziejny, do niczego się nie nadaję, nie umiem, to dla mnie za ciężkie… słowem: niskie poczucie własnej wartości.

Nie jesteś iPodem, radiem czy telewizorem. Nikt cię nie wyprodukował w fabryce zgodnie z zasadami ISO 9000.

* * *

Co by było, gdyby twój sukces wcale nie zależał od bezbłędnego, jednego strzału, ale od regularnych prób?

Co by było, gdyby liczyło się nie to, jak dobrze ci coś wychodzi, ale to, jak często podejmujesz próby?

Co by było, gdyby najlepszą strategią pokonywania większości wyzwań przed jakimi stoisz była cierpliwość?

Gdyby ważniejsze od tego jak kończą się twoje próby, było to czy je zaczynasz?

Jeżeli tak jak ja, jesteś osobą niecierpliwą, jeżeli tak jak ja, masz tendencję do tego by traktować siebie jak nowy telefon, który albo działa, albo proszę mi go wymienić – to prawdopodobnie marnujesz większość okazji w swoim życiu. Pora nauczyć się czegoś innego.

Pora przestać traktować swoje przedsięwzięcia na zasadzie jedej zapałki (czy jednego strzału)  — teraz albo nigdy — i zacząć je traktować jako regularną praktykę popełniania błędów.

Tak, umiejętność regularnego popełniania błędów, w sposób spokojny, bez straszenia siebie samego i histeryzowania, jest patentem na większość z twoich problemów.

Jak się do tego zabrać?

* * *

Trzy tygodnie temu postanowiłem dać sobie spokój z pisaniem tego bloga (nie wchodźmy w szczegóły, ale miałem pewne powody). Już, już miałem wszystko zamknąć, gdy zrozumiałem, że jedną z charakterystycznych cech tego bloga jest brak regularności. Parę odcinków pojawiających się co kilka dni, potem przerwa na kilka miesięcy, potem znowu kilka bliskich artykułów. Pomyślałem, że jednej rzeczy jeszcze nie próbowałem: regularności.

Przyjąłem kilka zasad, które być może uda ci się zaadaptować na swoje potrzeby. Oto te zasady. Postanowiłem:

  • umieszczać co tydzień, w środę przed godziną 15 jeden tekst;
  • opublikować, niezależnie od rezultatów i odczuć, 16 tekstów;
  • nie przejmować się efektami aż do 16 tekstu (25 marca 2015);
  • dwa dni po jego umieszczeniu (27 marca 2015) podsumować wyniki i zastanowić się nad kosztami i korzyściami, dopiero wtedy podjąć decyzje czy warto tworzyć dalej;
  • każdej kolejnej środy siadać rano nad tekstem i poświęcać na niego maksymalnie trzy godziny, nie przekraczać tego limitu;
  • nie przygotowywać tekstów na zapas – chodzi głównie o to, by pracować regularnie;
  • pisać teksty od zera, bez wcześniejszych planów i przygotowań;
  • publikować każdy napisany tekst, niezależnie od tego jak go oceniam i na ile w moim odczuciu jest gotowy;
  • skracać czas tworzenia każdego kolejnego odcinaka co najmniej o minutę.

Zachęcam Cię byś do mnie dołączył. Zaplanuj coś, co będziesz robić każdego tygodnia przez kolejne 3-4 miesiące.

Określ ile czasu i jakiego dnia będziesz to robić. To nie musi być, tak jak w moim przypadku 3 godziny. Wystarczy pół godziny na tydzień. Z góry załóż, że częściej będziesz niezadowolony. Odłóż dywagowanie na potem. Określ dokładnie kiedy podsumujesz wyniki. Póki nie przyjdzie ten moment, pozwól sobie na pomyłki i porażki.

Opracuj swoje zasady. Moje są dopasowane do moich potrzeb (np. jednym z moich problemów jest zbyt długa praca nad odcinkami, zbyt rozbudowane przygotowania i zbyt częste rezygnowanie z napisanych już tekstów). Zapewne masz nieco inne potrzeby – pomyśl jak je uwzględnić w swoich zasadach.

Dbaj o to, by nie symulować cotygodniowej pracy. Nie chodzi przecież o to, by robić cokolwiek. Chodzi o to, by co tydzień podejmować próbę, bez ustraszniania, bez udawania, że masz jedną zapałkę, ale także bez błąkania się i bylejakości. W moim przypadku gwarancją, że nie zmarnuję cotygodniowego czasu jest zasada publikacji tego co napiszę niezależnie od odczuć oraz limit czasowy. Co będzie w twoich zasadach?

Gdy napiszesz zasady, wydrukuj kalendarz, w którym będziesz dużym czerwonym krzyżykiem zaznaczał każdy tydzień, w którym wywiążesz się ze swojego zobowiązania. Potem powieś go na ścianie i bądź konsekwentny. Nawet, jeżeli wyznaczony przez Ciebie termin wypadnie w Wigilię (tak, dziś jest Wigilia a ja jestem w biurze i piszę) – trzymaj się ustaleń.

To ćwiczenie rozwinie także twoją pewność siebie. Znaczne bardziej niż jakiekolwiek pozytywne afirmacje.

A tak przy okazji: Dobrych Świąt dla wszystkich. Życzę nam wszystkim byśmy mieli odwagę pozwolić urodzić się w nas temu co bezbronne i słabe, ale prawdziwe. Niech to Boże Narodzenie będzie także narodzeniem nas samych.

24 komentarze

  1. Również bardzo się cieszę z takich wiadomości, Twoja postawa i wpisy niesamowicie motywują za co bardzo Ci dziękuję. Dzięki ostatnim wpisom autentycznie podjęłam działania, z którymi zwlekałam od dawna. Życzę wytrwałości! 🙂

  2. A może stwórzmy grupę wspierających się nawzajem? Jest kilka programów ułatwiających takie działania np. świetny Lift https://www.lift.do/
    Byłoby genialnie, gdybyśmy stworzyli grupę, która wzajemnie wspiera się w zobowiązaniu (accountability partners). Gdyby komuś nie szło mógłby wykupić u ciebie Zbyszku profesjonalne wsparcie.

    • Dziekuje za Twoje artykuly Zbyszku. Zwykle przychodza w momencie, gdy ich potrzebuje. Wczorajszy jednakze jest potwierdzeniem moich wlasnych przemyslen i obserwacji. Przed miesiacem zaczelam regularnie pracowac nad kolejnym manuskryptem, czyms, co odkladalam od kilku lat. Pracuje codziennie, chociaz nie zawsze poswiecam tyle samo czasu. W ramach motywacji stworzylam z moim przyjacielem duet. Piszemy codziennie o wykonanych dzialaniach, a raz na tydzien rozmawiamy o tym ile juz zrobilismy, ile zostalo i jakie podejmiemy dalsze dzialania. Swietnie sie to sprawdza, szczegolnie, gdy jednego z nas dopadnie zniechecenie. Pozdrawiam I zycze wytrwalosci.

  3. Proszę, nie zamykaj tego bloga, niezależnie od rezultatów eksperymentu z regularnością… Mogę czekać miesiącami na jeden Twój tekst. To zawsze wartościowy i wspaniały prezent, który otwiera mi na coś oczy. Za wszystkie artykuły w tym roku serdecznie dziękuję i życzę Ci wesołych Świąt! 🙂

  4. Myślę, że to dobry czas na to, żeby się do czegoś przyznać +)). CODZIENNIE, gdzieś od około roku, kiedy włączam komputer sprawdzam najpierw czy nie pojawił się na energii wewnętrznej jakiś nowy wpis. Przeczytałam już wszystkie, niektóre niejednokrotnie. Pewne idee, sformułowania, metafory noszę ze sobą wszędzie w głowie i używam kiedy zachodzi taka potrzeba. Nie nudzą mi się, nie zastępuje ich niczym „nowym”, są jak szyte na miarę! Pewnie także i dlatego, że 99,9% tematów tu poruszanych dotyczy moich największych bolączek i rozmyślań. Z tego wniosek, że musimy być bardzo podobni, ha ha+)). A tak na serio, moje życie byłoby uboższe bez tego bloga, wiem o tym. Bardzo Cię proszę, żebyś pisał dla nas jeszcze i trzymam kciuki za 4 miesiące z regularnością! Zastanawiam się właśnie jak ja mogłabym się dołączyć i z jakim mini-treningiem regularności, dam znać!

    p.s. również wierzę w duety.

  5. Drogi Zbyszku! Będę się do Ciebie tak zwracał ponieważ czytam Cię już kilka lat a linkedlin co rusz proponuje mi nawiązanie kontaktu… 😉

    Zbyszku!
    Nie wiem ilu ludzi Cię czyta, nie wiem prawie nic. Wiem tylko to, że Twoje teksty są mi potrzebne, bliskie, ważne, etc. Wiem również, że pomogły uzyskać inną perspektywę innym osobom z mojego grona przyjaciół czy osób szczególnie bliskich; np. poprzedni tekst został skomentowany – „true story”…
    Wierzę również w to, iż człowiek często musi przeczytać po wielokroć w sumie tą samą prawdę aby do niego dotarła. I często mam wrażenie, że do mnie od Ciebie dociera… i do tych nielicznych, którzy pozostawiają komentarze.
    To oczywiście będzie Twój wybór czy zamkniesz ten kramik i jednocześnie proszę Cię rób wszystko aby swoje unikalne pisanie uchronić, komercjalizować co się da. Po prostu pomagasz ludziom, kropka.

    Od poniedziałku zaczynam swój projekt, mocno odkładany, zaczęty. 7*25 minut skupienia i pracy nad projektem w tygodniu, do wieczora w piątek. To czasu niby mało (też 3h) ale nieskończenie wiele w porównaniu do dziesiątek tygodni podczas których nie ruszyłem palcem. Dlaczego po 25minut? Bo na mnie dobrze działa technika pomodoro… Projekt oczywiście z efektami tygodniowymi mierzalnymi 😉 i opracowuję właśnie wszelkie zasady w moim notesie. Kalendarz mam już ogarnięty, już stosowałem tę technikę i byłem bardzo szczęśliwy.

    Stało się – zobowiązałem się – podobnie jak Ty Zbyszku…

    No to się trzymajmy 😉

    • Dziękuję 🙂 Jak również nie wiem ile osób mnie czyta. Od pewnego czasu specjalnie nie sprawdzam. Staram się pisać tak, jakbym pisał do jednej osoby – inaczej człowiek się za bardzo napina. Cieszę się, że to, co piszę trafia do Ciebie. Choć tak szczerze, gdy ktoś mi to mówi, to mam poczucie, że to coś mną trafia, trochę bez mojego udziału. Ale to dobrze uczucie 🙂 Mam nadzieję, że kramik uda się uchronić. Jak to coś, co mną trafia będzie chciało, dalej to robić, to będzie dobrze, jak nie -to na pewno wybierze inną, jeszcze lepszą drogę do każdego z czytelników.
      Cieszę się, ze zobowiązania. Mam nadzieję, że się uda, bo plany masz ambitne.
      Trzymamy się 🙂
      Pozdrawiam serdecznie.

  6. Dziękuję Zbyszku 🙂 Pojawiasz się w moim życiu zawsze jak przyjaciel, wtedy kiedy potrzebna jest mi pomoc i nowa inspiracja, więc dla mnie jest w sam raz 🙂 Pozdrawiam i bądz ,bym mogła Ciebie odnajdywać wrazie czego….. 😉 <3

  7. Dzięki Zbyszku za świetny artykuł, jest w nim wiele o mnie, dzięki za rady i pomoc.
    Dzięki za życzenia, Tobie również życzę w Nowym roku zdrowia oraz pomyślności w spełnianiu marzeń i planów.
    Pozdrawiam

  8. Trafiłam tu dziś przypadkiem i pod wrażeniem jednego z tekstów od razu przeczytałam wszystkie, chociaż powinnam już spać. Bardzo brakuje takich tekstów, takiego totalnie szczerego i tym samym przekonywującego podejścia. Bez słodzenia i poklepywania po ramieniu. Uderza Pan od razu w samo sedno i o to chodzi. Od razu mam ochotę na bazie proponowanych przez Pana ćwiczeń zacząć coś robić. Już szukam pomysłów. Od lat „zajmuję się swoim rozwojem osobistym”, nie chce mi się wchodzić w szczegóły, ale strasznie dużo czasu zmarnowałam, mamiąc się złudzeniami, w tym takimi, że coś ze sobą robię. A tak naprawdę od lat marnuję sobie życie. Mniejsza z tym teraz. Próbowałam kilkakrotnie podchodzić do psychoterapii, różnych nurtów i za każdym razem nic pożytecznego z tego dla mnie nie wyszło. Myślałam, że jak „jestem na terapii” to pani psycholog powinna się mną zająć. Myślałam też masę innych bzdurnych rzeczy. Bo schemat jest taki, że jak przebąkujesz, że ci źle w życiu, to należy się udać na psychoterapię, bo to taka najskuteczniejsza metoda pomocy. I jak tego nie robisz, to znaczy, że o siebie nie dbasz. Dziś już wiem trochę więcej, ale uważam, że nadal nie jestem gotowa na terapię. Bo nie dogadam się z żadnym terapeutą, jeśli nie będę rozumiała siebie. A taki jest mój problem. Terapeuta jak każdy szanujący się fachowiec, ma ustalić problem i poszukać razem z klientem rozwiązania. A jeśli klient sam do końca nie wie czego w danym temacie chce, chciałby poszukać odpowiedzi, ale ma poczucie, że jest przez zniecierpliwionego terapeutę poganiany do szybkiego określenia celu i ustępuje, przyjmuje nie swój, a zasugerowany cel, dla świętego spokoju i poczucia, że wreszcie się ta terapia zaczęła, wreszcie coś się zacznie dziać – jest przegrany. Minimum wysiłku i zamiana w pasażera pociągu. A maszynistą ma być terapeuta. Od jakiegoś czasu skłaniam się ku przestawieniu się na decyzję, że nie podejmę się kolejnej terapii. Bo od dłuższego czasu żyłam nadzieją, że jeśli będę jeszcze trochę bardziej świadoma siebie, to starczy mi „wiedzy” na podjęcie terapii. Bo czułam, że na razie to bez sensu. I nadal jest, więc odwieszam na kołek. Po co mi terapia, jeśli mam problem ogólnie z porozumieniem się z innymi ludźmi, bo jestem nieogarnięta, chaotyczna, sama siebie nie rozumiem, a oczekuję, że ktoś nie tylko mnie zrozumie, ale jeszcze podejmie z tymi moimi niewypowiedzianymi myślami dyskusję i wyprowadzi mnie z tego. Uleczy mnie. Chciałam być krok po kroku bezpiecznie przeprowadzona przez to bagno za rączkę. I myślałam, że właśnie dobry terapeuta to taki, który to potrafi. Zdjąć odpowiedzialność ze mnie i niby, że ja to zrobię, ale non stop z podpowiedziami i asekurowana. Odnośnie terapii dodam jeszcze, że zbyt dyplomatyczne i głaszczące podejście wielu terapeutów robi też wiele złego. I niestety nie tylko nie pomaga, a szkodzi, czyniąc terapię stratą czasu (i pieniędzy). Przykład: klient chce porozmawiać o jakiejś swojej słabości, czymś co mu przeszkadza i chciałby zmienić, ale najpierw chciałby się temu przyjrzeć, żeby dobrze tą część siebie poznać, z ciekawością, bez jakiegoś ubolewania, że „taka jestem zła, takie mam wady okropne”. A terapeuta nie rozumiejąc intencji, próbuje zaprzeczać, przypuszczając, że należy w tym momencie zaniechać temat, bo klient niechybnie jest niedowartościowany i trzeba mu pokazać, że wcale to nie jest złe i że wcale nie ma takiej słabości. Jak ma. I nie mówi o niej, bo chce ponarzekać, tylko chce ją poznać i docelowo coś z tym zrobić. Podsumowując, przepraszam za chaos (wspomniałam już wcześniej, że to niejako moja domena) i chcę powiedzieć, że to co Pan przekazuje jest naprawdę bardzo cenne. Przynajmniej do mnie Pana sposób pisania bardzo trafia. Na pewno coś z tego dla siebie wyniosę.

    • Aniu, bardzo dziękuję za twój komentarz. Bardzo dobrze ujęłaś to wszystko co napisałeś o terapii. Tak, terapia to bardzo często strata czasu i pieniędzy. Często sztuka unikania życia i odpowiedzialności. Próba schowania się przed zrobieniem jakiegoś istotnego kroku. Cieszę się, że to co piszę do Ciebie trafia. Pozdrawiam i trzymam kciuki 🙂

  9. Witam Zbyszku.
    Na blogu bywam od kilku lat i podobnie jak większość komentujących doceniam przedstawiane w nim treści. Szczerze i bez lukrowania mogę powiedzieć, że bardzo wiele zyskałam od kiedy pierwszy raz (przez przypadek nie przypadek) przeczytałam co masz do powiedzenia. Wiele bym straciła, gdybyś zdecydował o zamknięciu bloga, bo pisząc na wstępie, że „na blogu bywam” oddałam najpełniej mój związek z tym miejscem w sieci. Kiedy czuję, że życie mnie przygniata i mam wszystkiego dosyć, wchodzę na Twojego bloga, czytam po kolei tekst za tekstem i za każdym razem odkrywam „coś”, co pomaga mi pozbierać się do kupki, otrzepać poszarpane piórka i powiedzieć sobie: Baśka chociaż żaden z ciebie orzeł, raczej zwykła kurka, to też możesz podfrunąć wyżej niż ci się wydaje, też masz parę szczytów do osiągnięcia. A cierpliwości jaką masz do tego swojego upierdliwego życia to niejeden orzeł może ci pozazdrościć, więc nie jest źle, dasz sobie radę, dziób do góry i lecimy…
    Dlatego Zbyszku za to „coś”, co pozwala mi tak myśleć, a czego nauczyłam się czytając Twoje artykuły, bardzo dziękuję. Proszę nieśmiało: nie likwiduj bloga, bo to cenne źródełko inspiracji dla tych, których nie przekonuje zaklinanie rzeczywistości pozytywnymi afirmacjami. W przeciwieństwie do wielu innych fachowców z Twojej branży jesteś uczciwy wobec czytelnika i nie mamisz ludzi obietnicami bezproblemowego życia, ale pokazujesz jak sobie poradzić z takim losem jaki nam się trafił, najlepiej jak można.
    Serdecznie Cię pozdrawiam i życzę, żebyś w Nowym Roku znalazł rozwiązanie starych problemów a nowych żeby Ci nie przybywało. Barbara

    • Barbaro, bardzo, bardzo dziękuję. Bardzo się ciesze, że to co piszę Ci się przydaje. Szczerze mówiąc nigdy nie śmiałem marzyć, że będą ludzie, który to aż tak pomoga (pewnie gdybym to zaplanował to z napięcie bym nie był w stanie nic napisać). Pięknie napisałaś to o ciepliwej kurce 🙂 To duża sztuka mieć w sobie taką cieprliwość. Tobie również życzę wiele dobrego w tym roku 🙂

  10. Właśnie opisałeś większość problemów dotyczących pisania bloga.Niepewność czy to jest wystarczająco dobre czyli niepotrzebny perfekcjonizm. Zbyt długie przygotowania przed napisaniem tekstu, choć tak naprawdę nie straci on na jakości mimo naszych obaw (obniżenie standardów czyli kolejny świetny tekst na Energii Wewnętrznej 🙂 ). I wiele innych bolączek, które dotykają blogerów. Cieszę się, że nie tylko ja mam takie obawy. I cieszę się, że znalazłam to miejsce jakiś czas temu. Pozdrawiam.

Skomentuj Zbyszek RyżakAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *