Porażki, sukcesy i droga do domu

Człowiek sukcesu?

Przyznam się. Nie jestem człowiekiem, który mógłby służyć młodzieży za wzór sukcesu. Może, kiedyś, gdy będę już bardzo stary i przypadkiem uda mi się coś wielkiego, będę mógł świecić przykładem. Może będę mógł opowiadać anegdoty jak to sobie zawsze doskonale radziłem. Stopniowo moja pamięć będzie coraz bardziej życzliwa i w końcu sam uwierzę, że mam patent na życie. Będę mówił: tak róbta ludziska, a będziecie szczęśliwi… a słuchacze będą patrzeć z otwartymi ustami myśląc: wow, ja też chcę być taki jak dorosnę…

Ale póki co, te czasy jeszcze nie nadeszły. Wciąż jestem człowiekiem, który doznaje więcej porażek niż sukcesów. Mniejszych, średnich i większych. Wciąż jestem nieuważny, wciąż za szybko się wycofuję, wciąż nie umiem skupić się na jednej rzeczy, wciąż koncentruję się głównie na sobie… to nie spowiedź, nie będę rozwijał. Ale weźmy coś konkretnego. Jakiś czas postawiłem przed sobą cel by pisać jedną książkę na miesiąc i po jakimś czasie utrzymywać się z tego. Piszę dosyć szybko. Byłbym to w stanie zrobić. Ale po roku z moich wielkich zamierzeń nie zostało prawie nic. Jedna wydana książka i jeden e-book, mnóstwo rozproszonych tekstów. Utrzymać się z tego na pewno nie można.

Nie kochani. Niech nikt nie szuka u mnie rady. Nie jestem tym, który może je dawać. Może, gdy czytasz te słowa widzisz dynamicznego i skutecznego człowieka. Szanuję obrazy jakie ludzie mają w głowach, ale jak to zazwyczaj bywa z obrazami nie mają one wiele wspólnego z rzeczywistością. Bywam dynamiczny i skuteczny. Ale bywam też zupełnie inny. Mógłbym napisać, że nie jest ze mnie żaden Winston Churchil, gdyby nie to, że Winston co prawda innych motywował, ale sam miał depresję, był alkoholikiem a dodatkowo miał, delikatnie mówiąc, słabość do kobiet. No dobra, przynajmniej nie jest ze mnie żaden Lincoln. O, sorry, też depresja. Goethe? Schumann? Luther? Tołstoj? No dobra, wystarczy. Wszystko deprecha.

Wróćmy do tematu.

Jeżeli szukasz rad od ludzi sukcesu, jestem pewien, że znajdziesz ich wiele. Jest tyle blogów, których autorzy wszystko wiedzą i wszystko potrafią. Tylu autorów, którzy próbowali wszystkiego. Którzy wiedzą jak sobie poradzić i jak zawsze, niezawidnie osiągać sukcesy.

Owszem, zazdroszczę im. Też bym tak chciał. Chciałbym wszystko umieć, wiedzieć, zawsze sobie radzić i zawsze być skuteczny. Iść od sukcesu do sukcesu. Nigdy nie czuć przygnębienia, pomieszania i przegranej.

Umiem udawać taką osobę. Gdy człowiek pracuje parę lat, jako trener uczy się wielu sztuczek. Zdarzało mi się prowadzić z migreną całe szkolenie. Wszyscy na sali byli uśmiechnięci i radości. Ale na każdej przerwie szukałem miejsca gdzie nikt mnie nie widział i kładłem się na podłodze lub siadałem pod ścianą bez ruchu. To nie jest takie trudne jak się wydaje. Jeszcze łatwiejsze jest udawać człowieka sukcesu. Niestety i to mi się zdarzało.

Ale jakiś czas temu dotarło do mnie, że autentyczność jest wartością, która za cholerę nie chce się ode mnie odczepić. Chciałbym sobie poudawać. Nie być tak do bólu szczery. Już mi to nie wychodzi.

Dlatego trzeba się przyznać. Jeżeli musiałbym się zdefiniować na wymiarze sukces – porażka, muszę powiedzieć: tak jestem człowiekiem porażek.

Nie mówię tego z dumą.

Gdy patrzę jak niewiele udało mi się zrealizować celów, myślę z goryczą: szkoda, za dużo błędów, za częste porażki, wolałbym inaczej…

Zakładam, że znasz to uczucie. Bo jeżeli nie, to ten tekst nie jest dla ciebie.

Poddać się?

Uczucie wątpliwości, osłabienia sobą samym. Bezradność. Myśl: chyba nigdy mi się nie uda.

Pierwsza pokusa – wszystko sobie odpuścić. Przestać się szarpać. Pójść na łatwiznę. To i tak nie było możliwe. Uderz się w głowę. I tak byłeś bez szans. To było za trudne. Nie walcz już. Żyj z dnia na dzień. Pogódź się, że nie dla ciebie morski wiatr w liściach palm, śnieg na niebosiężnych szczytach czy czerwone dachy Paryża. Nie dla ciebie setki klientów zadowolonych z twoich usług, duże nakłady książek czy pełna gości kawiarnia.

Bierz, co dają. Od ósmej do czwartej. Książka do poduszki. Wolne soboty. Nie taki znowu zły szef. Te, tylko trochę głupie, imprezy firmowe. Teściowa na niedzielnym obiedzie, którą jakoś można znieść. Grymaszące dziecko. Te same, coraz bardziej zmęczone oczy patrzące z lustra.

Bierz, co dają. W menu nie ma nic innego.

Jakiś czas temu, zasypiając po trudnym dniu, w którym zbyt dużo mówiłem i zbyt mocno się szarpałem, przyszła mi do głowy myśl, o tym, jakie to wspaniałe, że życie kiedyś się kończy. Poczułem, że to zupełnie nieważne, co jest po drugiej stronie: prawda i światło czy pustka – tak czy owak jest ciszej. Zatęskniłem do tej ciszy. Następnego dnia byłem bardzo zdziwiony, tym, że taka myśl w ogóle pojawiła się w mojej głowie. Człowiek nawet nie wie, co w sobie ma.

Ale gdy się poddajesz, gdy przestajesz podążać swoją drogą, tworzysz coraz więcej i więcej miejsca dla tej zjawy (czarnego psa, jak nazywał ją Churchill). Stopniowo zjawa może stać się większa. W końcu może cię nawet zmusić do unikania peronów, mostów, wieżowców i krawędzi. Winston Churchill zwierzał się:

Nie lubię stać blisko krawędzi peronu, gdy przejeżdżają pociągi. Lubię stać z tyłu i jeżeli to możliwe mieć coś między mną a pociągiem. Nie lubię stać przy burcie statku i patrzeć w dół na wodę. Działanie podjęte w sekundę mogłoby wszystko skończyć. Kilka kropel desperacji.

Wziąć się za mordę?

Ale przychodzi też druga pokusa. Nie, nie poddam się! Muszę się wziąć za siebie. Ordug! Zniszczyć to, co opóźnia marsz. Chwycić się w karby, zaciągnąć gorset. Mocno ścisnąć jego sznurki, tak by ciało prawie nie mogło oddychać.

Jakiś człowiek pod jednym z moich tekstów napisał, że nie znam się na samodyscyplinie. Bo samodyscyplina polega na tym, że każdego dnia ma się twardy plan i realizuje się go krok za krokiem. Ma się kalendarz a w nim cele i harmonogramy. Wie się, kiedy praca się zaczyna a kiedy się kończy. Panuje się nad każdą myślą i każdym ruchem.

Nie odpisałem temu człowiekowi. Musiałbym mu napisać, że myli samodyscyplinę z nerwicą natręctw. Że najpierw powinien stawić czoła lękowi a później wypowiadać się na tematy związane z kierowaniem sobą.

Lęk sprawia, że wpadają nam do głowy dziwne pomysły. Próbujemy zmienić żywe ciało w metal. Próbujemy za pomocą zaklęć zmienić swoją psychikę w krzemowy procesor.

Zamiast żyć i być sobą, zaczynamy siebie odgrywać. Zmieniamy życie w kukiełkowy teatrzyk. Autor tego komentarza podpisał się mgr Piotr. Pan magister intelektualista – i tak skromna kukiełka. Sam mam kilka lepszych: pan psycholog dyplomowany na UJ; autor książek dwóch; człowiek, który zaczynał dwieście metrów od końca Polski itp.

Jest tyle wspaniałych kukiełek – tożsamości do wyboru: święty, geniusz, jedyny-który-ma-rację, wybraniec, zawsze przebojowy człowiek, jedyny sprawiedliwy…

Nie, to również nie jest droga. Nie lubię żyć według scenariusza opracowanego przez głowę. Bez zaskoczeń, zdziwienia i niespodzianek.

Podróż pociągiem

Nie tak dawno temu, była sobie pewna utalentowana dziewczyna. Jako dziecko śmiała się, biegała i była pełna pasji i marzeń. Dobrze się uczyła i dostała się na trudne studia. Gdy je skończyła przyjęli ją do dobrej firmy konsultingowej. Rodzice byli szczęśliwi. Koleżanki zazdrościły. Nowi przełożeni zachwycali się. Doskonale łapała wszelkie meandry prawa i księgowości. Po ponad dziesięciu latach została partnerem, dyrektorem i cenionym specjalistą od spraw inwestycyjnych. Wszyscy gratulowali jej sukcesów i mówili jak spójna, pełna konsekwencji jest jej kariera.

Nikt już nie pamiętał, że skończyła biologię a nie księgowość, że całe dzieciństwo marzyła by być jak Jane Goodall. Że jej pasją były zwierzęta, że to ich dotyczyły jej marzenia i fantazje. Że to nimi chciała się opiekować, leczyć i poznawać. Ale przecież każdy wie, że nie da się z tego wyżyć. Dała się przekonać, że najlepsze jest celowe i planowe działanie. Najpierw musi zdobyć konkretny zawód, zaoszczędzić, a później będzie mogła robić, co chce. Prosty plan.

Gdyby jakiś uważny psychoanalityk przyjrzał się jej pracy zauważyłby, że zawsze zostawiała furtkę dla porażki – zapominała o dołączeniu kluczowych danych, albo specjalnie zapominała o sprawdzeniu czegoś. Tak, jakby coś w niej chciało uciec z całej tej pełnej sukcesów kariery. Ale firma miała dobre procedury i zawsze udawało się w miarę szybko wyłapać to, co było nie tak, kładąc to na karb normalnej ludzkiej omylności. Efektem był sukces za sukcesem.

Teraz, mając czterdzieści parę lat, kobieta siedzi w wygodnym wagonie pierwszej klasy. Od niechcenia przegląda gazetę i trafia na artykuł o młodych ludziach, którzy prowadzą stadninę koni. Patrzy na zdjęcia i czuje w środku coś dziwnego. Smutek? Złość? Porażkę? Pogardę dla naiwności małolatów? Zamyka oczy, jakby to miało wyprowadzić na prostą tą kotłującą się grupę zdezorientowanych biegaczy.

Nagle czuje, że ktoś dotyka jej ramienia.

– Pani bilet poproszę…

– Co proszę?

– Kontrola biletów.

Podaje bilet.

– Niestety, to nie jest bilet na ten pociąg. Wsiadła pani do innego pociągu.

Co z tego, że pociąg odjechał o czasie, co z tego, że jest pełen wygód, co z tego, że mknie przez kolejne stacje jak burza? Co z tego, skoro to nie jest właściwy pociąg?

Czy jesteś we właściwym pociągu? Tak, jestem we właściwym bo jest mi wygodnie, bo wagon restauracyjny serwuje doskonałe potrawy a za oknem szybko mijają pola i drzewa. Jakie to ma związek?

Sukcesy są przyjemne, miłe i wygodne. Ale to nie one mają znaczenie. Nie patrz na nie. Nie szukaj w nich sensu.

Właściwe pociągi rzadko bywają wygodne, punktualne i niezatłoczone. Ale co zrobić, jeżeli tylko takie kursują do twojej stacji? Co zrobić, gdy tylko takie mogą cię zawieźć do domu?

Zostaniesz na peronie?

Przesiądziesz się do innego, wygodniejszego i ładniejszego, ale jadącego na drugi kraniec świata?

Będziesz czekał, aż przyjedzie lepszy, mniej zatłoczony?

Co się liczy?

Nie szukaj drogi, na której nie ma porażek. Szukaj drogi, która ma serce. Takiej, która prowadzi do domu. Do miejsca, do którego należysz. Do miejsca, w którym chcesz spędzać święta.

Nie liczy się to ile odnosisz porażek a ile sukcesów. Liczy się to, gdzie prowadzi droga. Na każdej drodze spotkasz trochę tego i trochę tego. Nie ma reguł, ale jeżeli jest zbyt wygodnie, jeżeli wszystko idzie zbyt łatwo i zbyt szybko, warto się rozejrzeć, czy to na pewno właściwa droga. Droga z sercem, częściej jest niewygodna i męcząca. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. Może Bóg miał gorszy dzień, gdy to wymyślał? Skąd mam wiedzieć?

Lepiej odnosić porażki będąc na dobrej drodze niż sukcesy będąc na złej.

Odniosłeś porażkę? Porażkę za porażką? Jesteś człowiekiem porażek? Jednym wielkim, chodzącym nieszczęściem?

To się nie liczy. Liczy się to, czy jesteś na właściwej drodze. Czy jesteś człowiekiem, który kieruje się tym, co jest najważniejsze. Nie musisz odnosić sukcesów, ale musisz robić w swoim życiu to, co ważne.

Jeszcze jedna sprawa

Aha. Gdybym miał się zdefiniować na wymiarze brak szczęścia – szczęście, to bym powiedział: tak, jestem szczęśliwym człowiekiem. Jak cholera! Największym szczęściarzem z ludzi, których znam.

———–

Zdjęcia: Justina KochanskyAmir Jina

42 komentarze

  1. A dzisiaj tekst bez „cyklu”. Takich kilka myśli, które mają zachęcić do tego by nie wysiadać z pociągu. Hm… teraz chyba powinienem pomyśleć o tym jak wsiadać do właściwego pociągu.
    Co o tym myślisz? 🙂

  2. Mój pociąg to chyba jakaś kolejka wąskotorowa, jadąca maksymalnie okrężną trasą 🙂 Ale ostatnio bardzo w niej wesoło, chociaż wlecze się niemiłosiernie i staje często. Już bym się chyba za bardzo nudziła w pierwszej klasie ekspresu 🙂
    Fajnie, że jesteś szczęśliwy, Zbyszku 🙂

    • Pamiętam podróże kolejką wąskotorową w Bieszczadach. To było niesamowite, można było wyskoczyć, zerwać jabłka z jabłoni rosnącej nieopodal i jeszcze ją dogonić. Ekspress się do niej nie umywał. Ciepło pozdrawiam Marzeno i dziękuję za komentarz.

  3. Witam,
    ja też wyczekuję wtorków i nowych tekstów;)
    I znowu będę monotematyczna; wiem, które pociągi nie są właściwe dla mnie, ale nie wiem które są tymi, do których naprawdę chcę wsiąść. Czy mam stać na peronie, czekając na ten właściwy?
    Ostatnio zaintrygowana tematem pasji, przeszukałam kilkanaście blogów na temat poszukiwania pasji w życiu. Oczywiście większość rad pokrywała się, Reasumując powinnam robić wiele rzeczy i sprawdzać czy któraś z nich będzie prawdziwą pasją. Ale ja naprawdę od kilku lat intensywnie poszukuję i jakoś nic z tego nie wychodzi. Jest po prostu kilka rzeczy, które mnie interesują, ale czy to już są pasje czy jeszcze zainteresowania?
    A jeśli nie wiem, co naprawdę chcę robić w życiu, to właściwie do czasu odkrycia tego jestem skazana na wsiadanie do niewłaściwych pociągów! Wcale nie muszą być ładniejsze czy wygodniejsze, po prostu te przyjeżdżają.
    Od kilku miesięcy staram się uniknąć wsiadania do niewłaściwego pociągu i powoli kończą mi się pieniądze i cierpliwość. Co teraz?
    Zbyszku, jak to było z Tobą? Skąd wiedziałeś, że to właściwy pociąg? Może ktoś z czytelników podzieli się przemyśleniami?
    Pozdrawiam

    • Aniu, pytasz o bardzo ważną rzecz, a odpowiedź wcale nie jest banalna w stylu „sprawdź co lubisz robić”. Postaram się na to pytanie odpowiedzieć szerzej. Tak szeroko jak tylko się da. Po poprzednim tekście pojawił się nawet pomysł na cykl tekstów. Myślę raczej o warsztatach, Mogłyby mieć tytuł: Jak wsiąść do właściwego pociągu? Lub – jak zmienić pociąg na ten właściwy.

      Potrzebuję trochę czasu by wszystko mi się ułożyło.

      A póki co to zachęcam wszystkich by odpowiedzieli na pytanie Ani. Jak to było z wami?

    • Zbyszku, bardzo dziękuję za odpowiedź. Myślę, że warsztaty to świetny pomysł:) Zresztą cykl artykułów na pewno też spotkałby się z dużym zainteresowaniem, bo temat naprawdę ważny, a zwykle traktowany po macoszemu.
      Pozdrawiam serdecznie i czekam cierpliwie na kolejne teksty 🙂
      Ania

  4. Zbyszku, wzruszyłam się…, dokładnie tyle, ile znaczy to słowo…
    Mogę pomnożyć szczęście twoje o moje własne, rodzinne, bardzo mocne… W innych sprawach przesiadam się zazwyczaj z pociągu do pociągu. Przeskakuję przez tory, na skróty, myśląc, że tak będzie szybciej i łatwiej, czasami wystawiają mi mandaty… Płacę, ale nie czuję, że straciłam. Wtorek to dobry dzień… :):):)

  5. Witaj Zbyszku 🙂
    Moim skromnym zdaniem, to nie sukcesy są miarą człowieka, ale porażki i to jak sobie z nimi radzi. Czy przyjmuje się je jako policzek, czy jako lekcję na przyszłość. A osiągnięcie czegoś pomimo porażek smakuje o niebo lepiej, niż kiedy przyjdzie to łatwo i lekko.
    Ja też jestem człowiekiem porażek. Wielu ludzi dziwi się, że jeszcze się nie poddałam. Ale to nie w moim stylu. Bo wiem, że nawet jeśli teraz jest trudniej, to za chwilę cały wysiłek się opłaci.
    Pozdrawiam 🙂

    • Dziękuję Agnieszko. Jak to ktoś powiedział (nie mogę sobie przypomnieć kto, ale ktoś znany): jedyną receptą na osiągnięcie sukcesy jest odnoszenie większej ilości porażek. Cieszę się, że się nie poddajesz.

  6. Dziękuję Autorowi za pełen pokory tekst 🙂
    Ale po przeczytaniu komentarzy, które proszą o wskazanie właściwego pociągu, nasuwa mi się refleksja, że zwykle to nie jest jeden pociąg na całe życie, (zgadzam się z Alicją!) a czasem nawet nie na większość życia.
    Mówię o sobie. Mam kilka talentów, rozwijałam w dzieciństwie rysowanie i granie, potem zaczęłam pisać (ale nie publicznie), a koło dojrzałości dostrzegłam roślinki i teraz z pasją je sobie uprawiam na parapecie. Moja wiedza o roślinach jest szeroka, bo to moja pasja. Przesiadałam się z pociągu do pociągu i czuje się z tym dobrze. Niemal każdą rzecz robiłam z zaangażowaniem, gdy to lubiłam. Nawet uczyłam się chemii z zaangażowaniem większym, niż wymagał nauczyciel. Mogę o sobie powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo nawet pracę urzędniczą wykonuję z radością, choć dla innych to nuda do sześcianu. Żyję w zgodzie ze sobą (chyba wiele zawdzięczam akceptującego moje różne pasje tacie, który mnie zawsze wspierał i wspiera, choć moja mama wciąż mnie krytykuje i na mnie narzeka, że jej śmiecę, he, he). Kasy dużej nie mam, sukces zewnętrzny (wedle miar tego świata) też mizerny, ale czuję się szczęśliwa. Widzę też, jak wiele przemian się we mnie dokonało i wcale nie myślę, że kiedyś było lepiej, bo chodziłam dużo po górach, a teraz mam dziecko i męża, którzy tego nie lubią.
    Ale przyznam szczerze – zmiana boli. Bolała rezygnacja z wolności po urodzeniu dziecka, bolał brak możliwości planowania dnia, gdy niemowlak okazał się nieprzewidywalny, bolało przewartościowanie dotychczasowego życia. Czy tak nazywa się porażkę? Czy to było przesiadanie się do właściwego pociągu?

    • Agato, rozszerzyłaś ciekawie to, co napisałam poprzez skrót. Oczywiście mogłabym podpisać się w dużej mierze pod tym, co napisałaś. Podobnie jak ty wykonuję od kilku lat pracę urzędniczą z niekłamaną radością, wydawałoby się kompletnie odległą od wcześniejszych moich zajęć i zainteresowań, ale to dzięki niej właśnie przyswoiłam umiejętności, których zdecydowanie brakowało mi przy moim pierwszym większym zawodowym projekcie. Pociąg, do którego musiałam wsiąść z życiowej konieczności, okazał się ku mojemu zdumieniu niezwykle ważny, choć niewygodny i bardzo uwierający początkowo. I na pewno nie jest to moja ostatnia stacja. W odpowiednim momencie, jak znam siebie, wysiądę, by spróbować innej podróży. Myślę, że większym, a może raczej trudniejszym krokiem jest nie tyle wsiąść do takiego a nie innego pociągu, co raczej mieć odwagę opuścić przedział, w którym rozsiadły się Nuda i Przyzwyczajenie.

    • Agato, bardzo dziękuję za bardzo ciekawy komentarz.
      Myślę, że naszą najgłębszą potrzebą jest żyć ważnym życiem, być kimś cennym, kimś, kto robi coś ważnego, coś istotnego. Być we „właściwym pociągu” znaczy mieć poczucie, że takie życie się toczy. Są ludzie, którzy mają wszystko – sukcesy, pieniądze, karierę, sławę, ale gdzieś w środku coś im mówi, że ich życie nie jest ważne, takie jak powinno być. Że wygody, sukcesy, przyjemności porwały ich i odwróciły uwagę od czegoś co naprawdę istotne. „Być we właściwym pociągu” to podejmować codzienne decyzje z perspektywy, tego co w moim życiu najważniejsze. Trochę z przekąsem pisałem o porażkach. Tak naprawdę jedyną porażką jest podejmować swoje decyzje kierując się wygoda, przyzwyczajeniem czy zdaniem innym. W rzeczywistości, wiele z moich „porażek” to porażki tylko z perspektywy zewnętrznej. Tak, nie skończyłem książką, ale dlatego, że po drodze wybrałem, że ważniejsze jest coś innego. Prawdziwą porażką byłoby wybrać książkę, gdy czułem, że ważniejsze jest coś innego.

      Jedziesz we właściwym pociągu, gdy kierujesz się tym, co ważne. To, co się zmienia – obowiązki czy zajęcia to krajobrazy za oknem. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. To znak, że podejmujesz właściwe decyzje i cały czas jesteś tam gdzie trzeba.

      Ale wielu, wielu z nas, czuje, że to wszystko co robią to nie to. Że ich życie mogłoby być czymś większym. Ale nie wiedza jak się za to zabrać, jak zrobić pierwszy krok. Życie nie staje się przecież większe od myślenia o nim, ale od działania. I ci ludzie potrzebują pomocy.

      Pozdrawiam serdecznie 🙂

  7. Czytam tekst, za ktory bardzo dziekuje i komentarze i tak sie zastanawiam, tak to bylo ze mna… Ja bardzo dlugo nie moglam znalezc sobie miejsca i nic nie wydawalo mi sie do konca „dla mnie”. Niesamowite zawsze bylo dla mnie spotkac kogos, kto praktycznie do najwczesniejszych lat juz wiedzial co chce i bez wzgledu na przeciwnosci po prostu to robil. Wielka dla mnie zagadka. Poniewaz, mam jak to ludzie mowia wiele talentow, czyli tresci ale brakowalo mi zawsze formy… Moj zawod i kariera sa wlasnie jednym z tych szybszych pociagow. Za nim jednak do niego wsiadlam tez mialam watpliwosci. Nikt z moich znajonych i przyjaciol nie mogl uwierzyc, ze ja sie tym zajelam, ze poszlam w kierunku swiata korporacji i cyferek. Sama rowniez nie moglam w to uwierzyc, przez jakis czas. U mnie decyzja byla zwiazana z pytaniem: czy jestem do czegos przeznaczona? NIE. To ja wybieram i kreuje swoja droge i ja odpowiadam, za to czy jestem na niej szczesliwa czy nie. I wtedy sobie pomyslalam, ze skoro nie wiem co chce robic w zyciu to wybiore sobie cos i bede to robic, bo koniec juz tego stania na rozdrozu… cale zycie tak mozna stac i gapic sie i niczego nie zobaczyc. I poszlam tam gdzie stalam akuart najblizej. Takie malzenstwo z rozsadku… i milosc przyszla pozniej… Oczywiscie, sa i watpliwosci ale kogoz nie nachodza? Najwieksi piarze i artysci i inni, ktorzy odniesli sukces nie raz watpili w swoje wybory ale nie poddwali sie. Moj pociag pomimo ze szybszy tez nie jest latwy. Godziny nauki, wyrzeczen, sters i niezrozumienie innych, ale jakby mi ktos przyszedl i powiedzial, ze pomylilam pociagi to bym go wysmiala… bo skad on moze to wiedziec?

    • Anka, dziękuję za ten komentarz. Doskonale Cię rozumiem. Kiedyś nawet napisałem tekst w którym wykłócałem się o to, że nie ma czegoś takiego jak „powołanie”, a jeżeli jest to jest nim zadanie by dobrze przeżyć życie. Szukanie odpowiedzi w testach osobowości / radach ekspertów / podpowiedziach spowiedników i tysiącach innych źródeł jest pułapką. Nikt i nic za ciebie nie podejmie wyboru. A co by to był za wybór, jakby nie wiązał się z ryzykiem i wątpliwości. Jak ktoś czeka aż dostanie posłanie prosto od Boga (najlepiej w taki sposób jak Jake w Blues Brothers) to może się nieco naczekać 🙂
      Pozdrawiam i dziękuję 🙂

  8. Zbyszku,
    Bardzo dziękuję za ten tekst. Uzmysłowił mi, że jest mi b. trudno przyjąć porażki, choć wiem, że są nieuniknione. Czasami bardzo bolą i mogą nam podciąć skrzydła, zniechęcić do dalszych starań. Bardzo łatwo jest się poddać gdy idzie się pod górkę. Łatwo jest dać za wygraną i pogodzić się z wygodną jazdą, w miarę stabilną i bezpieczną, bez większych zawirowań. Pociąg kariery zawodowej, do którego kiedyś wsiadłam, z jakiś powodów inny niż dyktowało mi serce, nie dowiózł mnie moim zdaniem do stacji „wielki sukces”. Choć to co robię często daje mi dużo radości i satysfakcji, jest dla mnie ważne to co daje innym, to jednak serce ciągnie mnie do czegoś innego, pewnie ważniejszego. Czy mogę pokierować pociąg na inne tory, z tym doświadczeniem, które zdobyłam? Działam w tym kierunku, i mam mam nadzieję, że to osiągnę 🙂 Często szukam wskazówek w Twoich tekstach, szukam czasami rad, gdy nie znajduję rozwiązania. Uważam, że zawsze można skorzystać z czyjegoś doświadczenia – wychodzę z założenia, że od każdego mogę się nauczyć i nie jestem „lepsza” od innych. Czekam z niecierpliwości na dalszy ciąg cyklu do przemyśleń i inspiracji.
    A na tej drodze, na której jestem między innymi dzięki Twoim tekstom, jestem szczęśliwa (nawet z bagażem porażek).

    • Elu, bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę, że idziesz w tą stronę, w którą „cię ciągnie”. To nic złego zmieniać. Czasem człowiek musi coś zmienić nie dlatego, że poszedł na kompromis czy nie dlatego, że to co robi jest nie dość satysfakcjonujące, ale dlatego, że po prostu z pewnych rzeczy zaczyna wyrastać. Wczoraj przeczytałem takie słowa Saint-Exuperiego: „człowiek nie szczęścia szuka, ale siebie takiego, który jest najbardziej sobą”.

      Bardzo się cieszę, że udaje Ci się znaleźć coś w tych tekstach. To dużo dla mnie znaczy. Dziękuję 🙂

  9. Jestem człowiekiem porażką. Gdy byłem dzieckiem – byłem tym najsłabszym – bity przez rówieśników (i młodszych).Z ludzi którzy byli całkiem zdrowi – najsłabszy. Gdy podrosłem – gdy siła przestała być tak istotna – jestem biedny. Z osób bez wyniszczających nałogów – najbiedniejszy.

    Ćwiczyłem – by być silniejszym – zapracować na to co inni dostali od losu – nie udało się.

    Pracowałem – by mieć choć pieniądze – mieć to co inni dostają od rodziców – nie udało się.

    Ale po wysłuchaniu Twojego audiobooka – Zbyszku – zaczyna się zmieniać – nie nie ja – ja jestem taki sam.

    Ale nie walczę już z sobą. Nie próbuję się zmienić. Przykład?
    Zamiast sie zmieniać – zmieniłem miejsce pracy. Wynająłem biurko (dotychczas pracowałem w domu) – nie jestem już sam – jestem wśród ludzi – widzę jak pracują, uczę się od nich, widzę że też mają problemy ale walczą z nimi – nie ze sobą.

    Gdybym wtedy jako dziecko – przełamał strach i zaczął uprawiać jakiś sport – razem z ludźmi. Pewnie nie byłbym długo tym najsłabszym.

    Wsiadam do właściwego pociągu – i jadę nim do końca. Mój pociąg musi być pełen ludzi. Boję się jak cholera. Ale to tylko strach – nic rzeczywistego. Zmykam do pracy.

    Dzięki

    • Darku, bardzo dziękuję. Pięknie i mądrze to napisałeś. Nic dodać, nic ująć. Strach to strach. Nie jest przyjemnie go doświadczać, ale to nie znaczy, że nie zostaje tylko bezruch.

      Tym bardziej się cieszę, że w uwolnieniu twojej mądrości miało udział, to co napisałem. Gdy tak czytam twój komentarz ciągle się nie mogę nadziwić jak to wszystko działa. Człowiek dzieli się tym, co się w nim dzieje i tym samym pomaga innym. Twój komentarze pomaga teraz mnie: czuję, że warto robić to, co robię, dociera do mnie, że moje różnego typu obawy to tylko obawy. Chyba każdy pociąg powinien być pełny ludzi. Nie zawsze dosłownie (niektórzy wolą pracować na uboczu) ale zawsze musimy wychodzić do innych, dzielić się, angażować ich.

      Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję.

  10. Zbyszku,
    mnie też wzruszył jakoś ten tekst… to odmiana, bo kilka Twoich ostatnich mnie wkurzało 🙂

    także jestem ciekawa odpowiedzi na pytanie o właściwy pociąg, bo czuję, że ludzie często szukają odpowiedzi jak to znaleźć, a informacje od „mądrych” są banalne… zbyt banalne… i jakoś nie mam przekonania, że działają.
    Mi samej pomysł na pociąg przyszedł dość dawno temu, w liceum wiedziałam, że chcę iśc na psychologię. Jednak studia wcale nie dały odpowiedzi jaki konkretnie ma to być pociag, jedynie pokazywały możliwe regiony. Udało się jednak trafić… przypadkiem? poprzez wykluczanie? częściowo tak, bo łatwo było stwierdzić, że tego i tak nie chcę… pozostawały więc inne możliwości, które dawały o sobie znać o wiele wcześniej, tylko jeszcze wtedy nie chciałam ich wysłuchać i tak trafiłam w działkę psychoterapii, która jest moim pociągiem i czuję, że pojadę w nim jeszcze jakiś kawałek… czy do końca, nie wiem.

    • Powiem ci w sekrecie, że niektóre z moich ostatnich tekstów też mnie wkurzają. Niektóre bardzo, ale jakoś nie potrafię sobie z nimi poradzić 🙂 Bardzo dziękuję za podzielenie się opowieścią o swoim „pociągu”. Gratuluję odwagi wytrwania w pociągu. To nie jest łatwe. Sam prawie codziennie mam pokusę znalezienia jakieś szybszego pociągu (mimo, że na to nie wyglądam).

  11. ..WITAM…piszesz o mnie i mam takie przeświadczenie że dla mnie (też dla mnie)….
    … to, co i o czym czytam w Twoich artykułach jest ważne naprawdę……….
    …osiągamy wiedzę (również) czytając z pasją i zrozumieniem – coraz bardziej poszerzamy jej obszar…..może przydałby się artykuł o SKUTECZNYM stosowaniu ?

    Pozdrawiam serdecznie

    RobertPiotrS

  12. Podoba się tekst. Dobrze ujęta metafora o pociągu. Co z tego, że pociąg jest wygodny, jeśli jedzie w złą stronę. Pociągi, które jadą w dobrą stronę są niewygodne i zatłoczone.

  13. Od jakiegoś czasu zaglądam na stronę energii wewnętrznej. Podobają mi się teksty-są proste i pisane z werwą. Podoba mi się też tekst powyższy. Wzruszyłam się.
    Przypomniał mi się również wiersz Jana Twardowskiego, stanowi, w moim przekonaniu, trafny komentarz:

    Zaufałem drodze
    Wąskiej
    takiej na łeb na szyję
    z dziurami po kolana
    takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki
    i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka
    — nareszcie — powiedziała
    — martwiłem się już
    że poszedłeś inaczej
    prościej
    po asfalcie
    autostradą do nieba — z nagrodą do ministra
    i że cię diabli wzięli

    Pozdrawiam autora:)

  14. Cześć Zbyszku! Co z Twoim blogiem? Wróciłeś, kontynuujesz, prowokujesz, przechodzisz trudny okres czy po prostu zawiesiłeś stronę z powodu awarii?
    Jakby nie było, pozdrawiam serdecznie!!!

  15. Przyłączam się do pytania. Mnie również bardzo brakowało Twojego bloga Zbyszku! Czekam z niecierpliwością na jakiś nowy post i mam nadzieję, że u Ciebie wszystko ok.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ania

  16. Choć poczułam OLBRZYMI żal, gdy zajrzałam na zawieszoną stronę i przeczytałam komunikat tam umieszczony, to jednak pomyślałam, że dawno nie przeczytałam czegoś równie bardzo wymownego i poruszającego niż te kilka zdań w kontekście tak wielu stron tekstu. Ale poruszenie było zbudowane na tych tekstach. Dzięki Autorowi tego bloga jestem ubogacona o niezliczone refleksje, które poprawiają mi życie – innym wokół mnie też. BARDZO proszę o kontynuację! Albo o nową książkę… 🙂

  17. Dobrze, że znów jesteś, wiesz? 🙂
    Ucieszyłam się, kiedy kliknęłam i znów byłeś.
    Jestem we właściwym pociągu. Nie jest łatwo, ale też- dzięki dobroci bliskiej osoby- nie jest trudno. 🙂 A porażki…zamazują się…pamięć, tak jak napisałeś, jest nam życzliwa. 🙂
    Śpiewał Kaczmarski: „Brniemy, brniemy zaciekle, dopóki życia staje, danym za frajer piekłem, rzadko dostępnym rajem”. Ale tego raju może być więcej, jeśli chce się dostrzegać dobre strony sytuacji. Owo słynne, nieco Polyannowe: „Co w tym jest dobrego?” 🙂

    A więc dobrze, że Jesteś! 🙂

    Pozdrawiam ciepło i życzę szczęśliwych gwiazd świecących nad głową w 2011. 🙂

  18. Nie wiem, czy to właściwe miejsce na wpis,ale dobrze,że tu trafiłam. Odnoszę wrażenie,że cały czas wsiadam do niewłaściwego pociągu… ale dzięki lekturze Pana książki + audiobooka nie zrobię czegoś w stylu „wyskoczyc z pędzącego pociągu” 😉 Zafascynowała mnie koncepcja „struktury” tego czym jest się w środku w byciu skutecznym w życiu. Też tak to czułam , gdzieś pod skórą. Zrodziła się we mnie akceptacja. „Ok, jadę niewłaściwym pociągiem, ale jak elegancko przesiąśc się do innego?” Jestem pełna energii. Uwielbiam rzeczy , które zmieniają się z gruntu, z fundamentu, a nie wskakiwanie w nowe „fatałaszki” i za jakiś czas…. klops!
    Bardzo energetuzujące jest… poddanie się procesowi zmian . Dziękuję i pozdrawiam. Anka

  19. Uff:)) jak to dobrze że na tym świecie są NORMALNI LUDZIE!!
    Zbyszku Ciebie tak nazwalam:) często spotykam w swoim życiu samych FACHOWCÓW……jeden „mądrzejszy:” od drugiego….a efekty ich działalności zostawię bez komentarza.
    Dziękuję Zbyszku Ryżaku ze jesteś tak wspaniale „nieudolny” i spłodziłeś tak „niewiele”. Chwała Tobie że idziesz na jakość a nie na ilość,chwała ci za to że piszesz dla potrzebujących a nie dla poklasku. Z wielką wdzięcznością pozdrawiam
    ja „zwyczajna człowieko” 😉

  20. Ostatnio przeżyłam właśnie taką porażkę… Z natury jestem taka że dużo rozmyślam, na dodatek strasznie się dołuję każdą sytuacją która jest nie pomyśli… Dużo czasu zajmuje mi układanie w głowie myśli typu-czego już więcej nie zrobie, jak zrobie, jak zachowam się w danej chwili… i zaczęło mnie to już męczyć. Niby jestem człowiekiem który ma jaieś idee jakimi podąża, bo wlasnie duzo analizuje… ale z drugiej strony mam wrażenie że daję sobą w jakiś sposób manipulować, zachowuję sie jak ludzie z którymi przebywam i sama wmawiam sobie jakieś schematy… Zauważyłąm też że chcialabym postępować tak aby ludzie mieli o mnie dobre zdanie, żeby wypaść dobrze w ocenie… w tym wszystkim czesto sama nie wiem czego chce… i to popycha mnie do jeszcze większych analiz. Staram się ćwiczyć uważność… I tak wlasnie sie zastanawiam jak rozpoznać tę dobrą drogę? Kiedy staje sie przed wyborem.. to którą ściężkę wybrać??

Skomentuj RomanaAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *