Skąd we mnie to poczucie niemocy? Konformizm i tworzenie

Wyobraź sobie, że jesteś w górach. Ścieżka, którą szedłeś, jest widokowa i przyjemna. Od pewnego czasu stawała się coraz trudniejsza, teraz jednak doszedłeś do miejsca, w którym (wiesz to ponad wszelką wątpliwość), nie poradzisz sobie na niej. By iść dalej, potrzebujesz raków, czekana i liny. Bez tego, nie ma zmiłuj się, wpadniesz w przepaść. Nie jesteś samobójcą. Nie możesz zawrócić, za daleko zaszedłeś. Całe szczęście jesteś na przełęczy i tu okazuje się, że jest inna ścieżka. Wydaje się być całkiem w porządku. Biegnie w dobrym kierunku, wygląda nie najgorzej. Co robisz?

Gdy mamy przed sobą tylko dwie opcje, z których jedna jest zdecydowanie niefajna, mamy tendencję do wskakiwania, bez zastanawiania się w tą drugą. W przypadku górskiej wędrówki to uzasadnione. Skoro ścieżka w prawo prowadzi do przepaści, szkoda czasu na hamletyzowanie, idziesz w lewo.

Jednak we wielu innych dziedzinach, warto zastanowić się, czy ścieżka w lewo nie wiąże się z jeszcze większym niebezpieczeństwem.  Na przykład niebezpieczeństwem konformizmu.

O tym, jak zabrałem się za tę stronę „na poważnie”

W takiej mniej więcej sytuacji znalazłem się kilka miesięcy temu, gdy postanowiłem na poważnie zabrać się za prowadzenie tego bloga.

Sytuacja była trudna, wiedziałem, że nie stać mnie dalej na działalność hobbistyczną. Raki, czekan i liny, dzięki którym mógłbym dalej iść swoją ścieżką to pieniądze. To, co udało się zebrać dzięki metodzie „wrzuć coś do kapelusza, proszę…” mimo dużej szczodrości wielu osób, okazało się niewystarczające, by się wyposażyć w zestaw do wspinaczki po lodzie.

Co tu zrobić? Gdzie pójść? Okazało się, że jest jeszcze inna ścieżka. Ścieżka, do której wyboru zachęcało mnie wiele osób. Naucz się marketingu, słyszałem, zobacz, jak to robią inni, którzy nawet ze słabszą treścią radzą sobie znacznie lepiej. Zobacz, jak się pozycjonują, reklamują, jak ich teksty pojawiają się na pierwszych miejscach wyszukiwarek.

Racja, trzeba się nauczyć marketingu.

Obłożyłem się poradnikami, szkoleniami, ekspertami, wskazówkami. Zajęło to sporo czasu, ale doszedłem do wniosku, że nie ma wyjścia. Dobra, teraz złamię rytm publikacji, przez jakiś czas nic nie będzie się na blogu pojawiać, ale potem… dym!

Zacząłem analizować takie rzeczy, jak wejścia na blog, wyjścia, współczynniki odrzuceń, słowa kluczowe, przyjrzałem się konkurencji, niszom i możliwościom monetyzacji. Z tego wszystkiego wynikł plan (zadania, terminy, publikacje). Jasno określona, sprawdzona ścieżka, która doprowadzi do poprawy. Wszystko zgodne z radami ludzi, którzy odnieśli sukcesy dzięki swoim publikacjom.

To była ta ścieżka mająca mnie wybawić od przepaści, droga, nad której wyborem nie ma co się nawet zastanawiać.

Tylko skąd ten brak energii?

Nic tylko zacząć działać.

I wtedy poczułem brak energii wewnętrznej.

Zacząłem iść, ale cały mój organizm mówił: — Daj spokój, nie idź!

Próbowałem się rozruszać (czasem trzeba), ale wiele to nie zmieniło.

— Co się z tobą dzieje? — zapytałem swoją podświadomość (czy cokolwiek, co można zapytać, gdy człowiek rozmawia sam ze sobą) —Dlaczego jesteś taki leniwy? Nie chcesz zrobić niczego nowego?

Chwilę to trwało (kolejne tygodnie bez publikacji), zanim zrozumiałem przyczynę oporu. Dotarło do mnie, że u jego podstawy jest proste pytanie: Fajnie, wiesz jaką ścieżką masz iść, ale czy naprawdę chcesz dotrzeć tam, gdzie ona prowadzi? Jeżeli ci się wszystko uda, jeżeli będziesz zarabiać, czy to ci naprawdę wystarczy?

— No nie, stary to fajna droga, będziesz pisać, będziesz publikować, będzie dobrze.

— A myślałeś — odpowiedziało coś w środku — jak się będziesz czuć za jakieś pięć lat robienia tego, co zaplanowałeś?

Czy mogę wiedzieć, gdzie będę za pięć lat? Możesz. Zobacz, gdzie doszli ci, którzy poszli tą drogą.

Jeżeli idziesz taką samą ścieżką co inni, istnieje spore prawdopodobieństwo, że dojdziesz do tego samego miejsca, co oni. Możesz dotrzeć tam szybciej, później, o innej porze — ale to będzie to samo miejsce.

Czy ja chcę tam dojść?

Czy za pięć lat energia wewnętrzna ma być kolejną stroną o rozwoju osobistym z elementami popularnej psychologii? Jednym z tych łatwo-znajdowalnych serwisów internetowych dla ludzi, którzy poczuli się przez chwilę psychicznie rozchwiani? Może będzie nieco inna, mniej albo bardziej mądra, mniej lub bardziej autentyczna, mniej czy bardziej stylowa, ale czy chcę dołączyć do tych wszystkich blogów, które można znaleźć na pierwszych miejscach wyszukiwarek po wpisaniu haseł w rodzaju „wiara w siebie”, „radzenie sobie z emocjami”, „budowanie nawyków”, czy „efektywność osobista”?

Bogaty i hojny wujek Google

Nauka marketingu nie poszła na marne. Prowadzę stronę firmy szkoleniowej i efekty są momentami przerażające. Mało twórczy, jałowy tekst, napisany jednak pod dyktando bogatego wujaszka Googla, przebija popularnością tekst wyszarpany z samego środka. Nie inaczej jest w przypadku innych bogatych wujaszków (Facebooka czy Youtuba).

Dajemy ci publikę, dajemy ci wskazówki, możesz tworzyć. Chcesz pisać, nie oglądając się na nas? Spadaj, dlaczego mielibyśmy z tobą współpracować? Weźmy tekst, który teraz czytasz. Nie zostanie zauważony przez żadną z wyszukiwarek. Nie ma tu słów kluczowych. Nikt takiego tematu w przeglądarce nie wyszukuje. Pisanie tego tekstu, bo „czuję, że to ważne” jest skrajnym brakiem „profesjonalizmu”. Zamiast tego, powinienem napisać (sprytnie przy tym manipulując rozmieszczeniem tekstu i linkami) coś o tym „jak budować nawyki” czy „jak ćwiczyć aktywne słuchanie”, czy „jak podnieść wiarę w siebie w 7 minut”.

Internet nie różni się od innych ekosystemów, wielcy i drapieżni, podporządkowują sobie małych i łagodnych. Misją Google nie jest ułatwić ci znajdowanie tego, czego naprawdę szukasz. Tak twierdzą, ale bądźmy poważni, ja mam problemy ze zrozumieniem potrzeb ludzi, których znam od lat, a oni chcą zrozumieć moje potrzeby na podstawie kilku słów?

Celem Google jest stworzyć system, w którym ci, co szukają i ci, co tworzą, są zależni od ich pośrednictwa. Najlepiej, żeby ci, którzy szukają, szukali tego, co jest na ich liście (służy temu np. system autosugestii, uparcie podpowiadający, czego powinieneś szukać), a ci, którzy tworzą, tworzyli tylko to, co jest na ich liście. Im bardziej zawęzimy wymianę pomiędzy ludźmi do skończonego zestawu opcji, tym lepiej.

Niestety (dla Google, całe szczęście dla nas) 15% wyszukiwań, jakie wpisują ludzie to rzeczy, które komputer widzi po raz pierwszy (mimo tylu lat zbieranie danych). Całkiem sporo. Biorą pod uwagę ilość wyszukiwań to ponad 500 milionów zupełnie nowych pytań dziennie. Ale spokojnie, kilka lat temu to było 20%. Czy algorytm się rozwinął, czy to ludzie stali się większymi konformistami?

Czy warto poświęcać na to życie?

Mniejsza jednak o internetowych gigantów. Pytanie, jakie do mnie dotarło, brzmiało: czy na zbudowanie strony, jakieś życzy sobie wujek Google, warto poświęcić kilka lat  życia?

Nie chodzi o to, że nie chcę wspomagać korporacji w jej ekspansji. Aż taki zawzięty nie jestem (choć właśnie pracuję nad zrobieniem tej strony cookie free i pozbawieniem Google jakichkolwiek danych). Może się przecież zdarzyć, że strona, której chce Google, jest taką samą stroną, jaką chcesz stworzyć. Wiele takich stron istnieje.

Google obiecuje: pisz zgodnie z naszymi instrukcjami, a dostaniesz pięćdziesiąt tysięcy ludzi miesięcznie. Czy to nie wystarczy? Nie. By mieć motywację, to za mało wiedzieć, że twoją stronę odwiedza nieprzebrany tłum. Liczy się coś więcej. Liczy się to, jakie wpływ na tych ludzi wywierasz.

Dlatego moje podstawowe pytanie brzmiało: Kto i w jaki sposób będzie korzystał ze strony stworzonej zgodnie ze wskazówkami marketingowców? Jak będą wyglądać moi odbiorcy? W jakich sytuacjach będą czytać, to co napiszę? W jaki sposób będą to robić (z uwagą, pobieżnie, z kpiną, od niechcenia itp.)? Czy to, co napiszę, wpłynie w jakiś sposób na ich życie?

Zrobiłem proste ćwiczenie wyobraźni.

Marek pracuje w korporacji, której nie cierpi. Szef właśnie pominął go przy podwyżce. Jedzie do domu autobusem i z nudów zapytał swojej komórki „Jak być bardziej pewnym siebie”. Kliknął pierwszą stronę, przeczytał akapit a resztę tylko skroluje. Nie, aż tak bardzo mu nie zależy, żeby czytać, po kilku sekundach wraca do życia i przerzuca się na wyniki meczów.

Marzena lubi sobie posiedzieć dłużej w ubikacji. Kiedyś miała tam stos miesięczników, teraz woli telefon. Ponieważ interesuje się psychologią, lubi sobie poczytać tematycznie. Ciekawy artykuł, inni to inaczej ujmują… no, ale pora spuścić wodę.

Owszem, tysiące takich osób pozwala żyć: klikną, zapiszą się, kupią.

Tylko że ja wiem, że moja łatwo-wyszukiwalna-strona niczego nie zmieni w ich życiu. A nawet, jak zmieni, to jaka to będzie zmiana? Marek będzie mógł więcej czasu poświęcić na oglądanie meczów, a Marzena nie będzie się nudzić.

O to mi chodzi? Właśnie tak chcę zmienić świat?

Chwilę temu, na jednej z popularnych stron wyskoczył mi komunikat blokujący dostęp do artykułu: „Tworzenie treści to nasza pasja! Prosimy, doceń to i wyłącza Adblocka” (jeżeli nie wiesz, Adblock to jedno z rozszerzeń przeglądarki, które blokuje reklamy).

Czy to ma być moja przyszłość? Sprowadzić sens tworzenia do reklam upychanych w każdym tekście, przeszkadzających czytać, spowalniających twoje urządzenie, zapisujących nieskończoną ilość skryptów (zwanych ciasteczkami, choć powinny nazywać się szczurami), które będą cię śledzić, przesyłać twoje dane do centrów analiz i nachalnie wymuszać zakupy?

Gdy widzę taki komunikat, prawie nigdy nie wyłączam Adblocka, wolę zamknąć stronę i pójść gdzie indziej, bo wiem, że ci, którzy to robią, nie potrafią tworzyć niczego unikalnego i to samo jest na dziesiątkach innych stron. Może to, co jest na waszej stronie to „treść”, ale to nie „tworzenie” jest waszą pasją. Jedyne co was pasjonuje to nabijanie reklam. Mnie to zdecydowanie nie pasjonuje. Nie chcę być sprzedawcą reklam. Kim jednak chcę być? Tak, to kluczowe pytanie.

Kim chcę być, malarzem czy artystą?

Picasso powiedział:

Malarz to człowiek, który maluje to, co sprzedaje. Artysta to człowiek, który sprzedaje to, co maluje.

W wersji dostosowanej do potrzeb pisania ta myśl brzmi:

Copywriter to człowiek, który pisze teksty, jakich ludzie szukają. Pisarz to człowiek, którego tekstów ludzie szukają.

Jesteś sobie w stanie wyobrazić, jak Olga Tokarczuk, zanim coś napisze, sprawdza, co się sprzedaje, jak się teraz pisze i co się ludziom podoba?

Dlaczego miałaby to robić, skoro to ludzie szukają tego, co wyjątkowego, niepowtarzalnego ma do powiedzenia? Tokarczuk nie jest copywriterką, ale pisarką.

Nie mam aż takich ambicji, nie tylko nie zamierzam dostać Nobla, nawet nie zamierzam być przynajmniej w setnej części tak popularnym, jak Olga Tokarczuk, nawet zanim dostała Nobla.

Nie chodzi o ambicje, chodzi o uzmysłowienie sobie, że bycie copywriterem copywriterem to dwa zupełnie odmienne zajęcia, które prowadzą do stawania się dwoma odmiennymi typami ludzi.

Między jednym a drugim jest podobna różnica jak pomiędzy Słonecznikami Van Gogha wiszącymi w Amsterdamie (Plac Muzealny 6) a reprodukcją na kanarkowej ścianie kuchni u babci Maliny (Wólka Dolna 6).

Owszem jeden i drugi posługuje się słowem, ale to chyba wszystkie podobieństwa. Copywriter jest jedynie masową kopią tego pierwszego.

Sprawa nie dotyczy jego wartości jako człowieka ani możliwości, ale tego, co robi. Autor tekstu o wywabianiu plan, być może byłby w stanie napisać wspaniałą powieść, robi jednak coś zupełnie innego i z czasem przestaje być zdolny do tego, by się przestawić. Gdy podporządkowujesz się instrukcjom wydawanym przez automat, stajesz się automatem. A ja nie chcę być automatem.

Konformizm

Istnieją copywriterzy, którzy są całkiem szczęśliwi, oddając się swojemu zajęciu. Kopiują, zarabiają, wydają, kopiują, zarabiają, wydają, życie się kręci.

Jednak wielu z nich czuje, że to nie do końca to. Robią swoje, ale mają poczucie, że życie przecieka im między palcami.

Dlaczego nie staną się pisarzami (albo innego rodzaju twórcami)? Dlaczego nie zaczną tworzyć ze środka, w prawdziwy, niepowtarzalny sposób, zamiast powielania?

I tutaj docieramy do istoty naszych czasów: bo są konformistami.

Konformizm nie polega na tym, że wbrew sobie, dla świętego spokoju, czy też ze strachu, podporządkowujesz się, ale na tym, że nie wiesz, co sam myślisz i czego sam chcesz, że nie masz kontaktu z samym sobą i w efekcie opinie oraz dążenia innych przyjmujesz jako swoje własne. Konformizm polega na tym, że pozwalasz innym, by ci mówili, czego chcesz, co myślisz, czego pragniesz i co czujesz.

Konformiście często wydaje się, że jest niezależny i twórczy (bo mam swojego Apple‘a, piję Pepsi, noszę Vansy, biegam maratony, słucham jazzu, oglądam Almodóvara, medytuję dwadzieścia minut dziennie…), w rzeczywistości jednak robi rzeczy, które mu ktoś zasugerował. Jest jak człowiek, któremu hipnotyzer powiedział, że gdy pstryknie palcami, będzie podlotkiem, a teraz publiczność zwija się ze śmiechu, bo przecież widzi, że to stary facet.

Konformista być może zrobiłby to, czego  pragnie, ale nie wie, czego chce. Brakuje mu własnych pragnień, własnych myśli, własnego ja. Jego procesy psychiczne sprowadzają się do uzasadniania sobie, że chcę tego, czego powinienem chcieć.

Konformista nie wie, czego chce, ale nie to jest głównym problemem. Sam brak wiedzy, czego chcesz, nie jest czymś złym. Czasem ta wiedza dojrzewa powoli jak zasadzone z nasionka drzewko.

Konformizm polega na tym, że nie masz nawet zamiaru szukać, często nawet się nie domyślasz, że warto szukać, bo tom co masz to tylko atrapa. Konformista nie ma ani woli, ani odwagi, by ruszyć w podróż, której celem jest znalezienie siebie.

Gdy konformista tworzy, to tylko udaje

Bycie konformistą nie przeszkadza wielu ludziom w pisaniu wierszy, piosenek czy malowaniu obrazów,

Kilka dni temu usłyszałem wiersz napisany przez jakiegoś nastolatka. Zestaw cytatów, kalek i powieleń. Mieszanka Mickiewicza, Norwida, Słowackiego i kogoś tam jeszcze. Nie było w tym ani jednego własnego słowa. To nie jest prawdziwe tworzenie, to naśladowanie, powielanie, papugowanie.

Prawdziwe tworzenie jest przeciwieństwem konformizmu, bo jego najistotniejszą częścią jest docieranie do siebie samego — znajdowanie własnego głosu, oglądanie świata swoimi własnymi oczyma, odkrywanie, na czym najbardziej ci zależy, co cię najbardziej porusza, co najbardziej się dla ciebie liczy.

Gdy tworzysz, jesteś jak dziewiętnastowieczny górnik ropy naftowej z okolic Drohobycza czy Jasła: kopiesz dół, a gdy pojawia się w nim bulgocząca, śmierdząca metanem maź, włazisz do niej i wiadrami wynosisz na świat. Dopiero wtedy, gdy masz w sobie odwagę, by wejść do tej bulgoczącej, wybuchowej mazi, naprawdę tworzysz.

Oczywiście na włażeniu do dołu tworzenie się nie kończy. Trzeba wszystko poddać jeszcze rafinacji (oczyszczeniu) i komuś to sprzedać. Bez tego kopalnia nie ma sensu. Jeżeli jednak nie chcesz wejść w dół, tym bardziej nie ma sensu.

Konformista nie ma odwagi, by włazić do dołu, ryzykować i brudzić się swoim prawdziwym „ja”. W efekcie jest człowiekiem bez prawdziwego środka — z udawanymi pragnieniami, przemyśleniami i planami działania. Czy to dziwne, że nie ma energii, by je realizować?

Znalezienie siebie nie jest jednak trudne

Wiem, jak brzmi mówienie o „szukaniu w sobie”, czy „działaniu ze środka”: patetycznie by nie powiedzieć w sposób odleciany. Ale to nie jest nic niezwykłego, podniosłego ani odlecianego.

To przecież coś, z czym doskonale radzą sobie dzieci. Wystarczy przyjrzeć się temu, z jakim zapałem angażują się w to, co robią, jak łatwo mówią o swoich marzeniach i pragnieniach.

My to skomplikowaliśmy i teraz wydaje nam się, że dotrzeć do siebie to nie wiadomo jaka filozofia.

Wiek XX był czasem konformizmu, który doprowadził do faszyzmu i komunizmu. Wiek XXI jest czasem jeszcze większego konformizmu, który nie wiadomo, dokąd nas doprowadzi.

Konformizm nie jest pyszałkowatością

Konformizm nie oznacza, że nie słuchamy innych ludzi, nie uczymy się od nich, nigdy nikogo nie naśladujemy, nie inspirujemy się ich twórczością.

Niesłuchanie innych jest pychą. Osoba naprawdę twórcza słucha, choć inaczej niż konformista.

Walt Whitman (chyba w końcu zamieniłem sugestie Google na jego sugestie) pisał w The Song of the Open Road:

Idąc tam, gdzie zamierzam, pan siebie samego absolutny
Przysłuchuję się innym, dobrze rozważam, co mówią
Zatrzymuję się, szukam, przyjmuję, kontempluję

Konformista ma tylko dwa tryby słuchania: bezrefleksyjne przyjmowanie (daje się zahipnotyzować rodzicom, wujkom, księżom, politykom, gwiazdom, manipulatorom itd.) albo gwałtowny sprzeciw (to bzdura, atak, herezja, na stos!). Konformista nie potrafi zatrzymać się, przysłuchać, rozważyć, przyjąć co dobre, rozważyć jeszcze raz, jedną rzecz przyjąć, a drugą odrzucić.

Nie potrafi, bo gdy nie umiesz słuchać siebie, jeszcze bardziej nie umiesz słuchać innych. Wysłuchaj siebie, a będziesz mógł słuchać spokojnie wszystkich, bez obawy, że cię zmanipulują, przekabacą, przekręcą.

Dlaczego konformizm nie jest dobry? Bo pozbawia cię energii do tworzenia!

Krytykując konformizm, robię to nie ze względów etycznych, moralnych czy dydaktycznych. Chodzi mi przede wszystkim o względy praktyczne.

Ponieważ konformista nie ma kontaktu z sobą, nie umie w pełni zaangażować się w to, co robi. Jest jak ktoś, kto chce podnieść ciężar jednym palcem, zamiast chwycić go dwoma rękoma, zapierając się nogami i używając wszystkich mięśni. Konformista nie wykorzystuje wszystkich sił, jakimi dysponuje.

Efektem jest słabość. Nie zrobisz wiele, działając na pół gwizdka. Piszący konformista może jedynie prosić o odblokowanie Ablocka, malujący konformista może jedynie nagabywać turystów, by kupi jego malowaną pocztówkę.

Wiele potencjalnych talentów konformisty pozostaje nierozwiniętych, bez szans na to, by się ujawniły, wyklarowały i wzmocniły. Gdy latami piszesz krótkie notatki (zwane „treścią”), przestajesz być w stanie tworzyć wiersze. A przecież pisałeś je w ogólniaku. Owszem wielkie nie były, ale być może po kilku latach zmagania się, byłyby naprawdę mocne. Nie dałeś im jednak szansy, za szybko zostałeś copywriterem vel „twórcą treści”.

Gdy działasz ze środka, zdarzają się cuda. Nie tylko okazuje się, że masz w sobie więcej siły, niż myślałeś, ale nagle do twojego działania przyłączają się jakieś większe, przekraczające cię energię.

Tak o tym pisał Whitman (tuż po tych słowach, które wyżej zacytowałem):

Łagodnie, z niepowstrzymaną wolą, puszczam uchwyty, których się trzymałem
Wdycham hausty przestrzeni
Wschód i zachód są moje, północ i południe są moje
Jestem większy, lepszy niż myślałem
Nie wiedziałem, że tyle dobra jest we mnie

Te mocne słowa (Jestem lepszy, niż myślałem! Nie wiedziałem, że tyle dobra jest we mnie!) nie są zaklęciem do powtarzania. To nie są afirmacje poprawiające samopoczucie. To jest opis doświadczenia, które pojawia się, gdy tworzysz w harmonii ze sobą. To coś, co na ciebie spływa, gdy odważnie robisz to, co dla ciebie ważne. I gdy robisz to z samego środka.

Tworzenie daje człowiekowi siłę.

Konformista może być — gdy wszystko mu się uda, gdy zmusi odwiedzających do odblokowania Adblocka — najwyżej syty. Nie może być silny.

Czy musimy zmieniać srebro w nikiel?

Właśnie przypomniał mi się mój dzisiejszy sen. Ze snami jest śmiesznie. Kiedyś zwracałem na nie uwagę, pamiętałem je, a nawet zapisywałem. Od dawna tego nie robię i sny rzadko kiedy przebijają się do mojej świadomości. To chyba jest właśnie jeden z symptomów mojego odchodzenia od siebie i stawania się konformistą. W każdym razie ten sen się przebił.

Miałem w ręku srebrną, grubą monetę, na której był ktoś w rodzaju Homera (mam podobną monetę, choć nie srebrną, przywiezioną kiedyś z Grecji, gdy jeszcze nie było euro). Monetę włożyłem do maszyny, a ta wypluła z siebie dziesiątki małych, połyskujących monet, które rozsypały się wokół. Podniosłem jedną. To było normalne 10 groszy. Podniosłem inną, nieco większą, ale wciąż tylko dwadzieścia groszy. Monety błyszczały, było ich wiele. Ale były małe i drobne. Czułem się zawiedziony, pocieszałem się, że przecież nie masz kontroli nad maszyną, nigdy nie wiadomo co wypluje i trzeba się z tym pogodzić.

Czy musimy rozmieniać się na drobne? Czy jedyne co możemy zrobić, to powierzyć nasze talenty maszynie, która weźmie cenne srebro i wypluje nikiel?

Czy zrezygnowałeś już z możliwości wyboru?

Życie wpycha nas na ścieżki pełne konformizmu. Czasem naprawdę trzeba robić rzeczy, na które nie ma się ochoty. Czasem trzeba pisać teksty na tematy wyszukiwane przez znudzone masy i pod dyktando maszyny.

Czasem trzeba wykonywać ogłupiającą, bezosobową pracę, którą może wykonywać każdy głupiec.

Czasem trzeba zajmować się sprawami, które nas nudzą, wydają się niepotrzebne i głupie, ale które pozwalają przeżyć do pierwszego.

Sam wykonuję całkiem dużo takiej pracy i zapewne wciąż będę ją wykonywał.

Nie ma w tym nic złego.

Nie chcę robić nikomu wyrzutów, bo robienie takich zajęć jest często przejawem rozsądku i zaradności.

Problem zaczyna się wtedy, gdy dochodzisz do wniosku, że to całe twoje życie, że trzeba się z tego cieszyć, że nie ma powodów, by pragnąć czegoś więcej, że w zasadzie jesteś szczęśliwy z robienia tego, czego — gdyby głębiej zajrzeć w twoje odczucia — nie lubisz.

Prowadzi to do sytuacji, w której wybierasz z własnej woli pozbawioną serca ścieżkę, podczas gdy mógłbyś wybrać taką z sercem. Wybierasz pseudo-życie, gdy równie dobrze mógłbyś wybrać prawdziwe życie.

Wybierasz to, co inni (co sprawdzone, co przetarte), nawet wtedy, gdy powodzenia na jednej i drugiej ścieżce, jest tak samo prawdopodobne.

Czy to pewne, że łatwiej mi będzie zarabiać, gdy będę pisał pod Google‘a niż wtedy, gdy będę pisał pod siebie? Nie ma żadnej gwarancji ani tutaj, ani tutaj.

Dochodzisz do momentu, w którym możesz wybrać. Z jednej strony jest to, co cię ogranicza, ale jest przewidywalne, bezpieczne i sprawdzone, z drugiej to, co pozwoliłoby ci wykorzystać twoje prawdziwe talenty oraz dało poczucie siły i samorealizacji.

Jednak ponieważ przez długi czas przekonywałeś się, że to, co robisz to szczyt twoich marzeń i bardzo to lubisz, nie jesteś w stanie dokonać prawdziwego wyboru. Nie dajesz sobie szansy i tchórzliwie wybierasz to, co bardziej bezpieczne, a nie to, co bliższe twojej istocie.

Na pewno lubisz chodzić do szkoły!

Zaprawa do tego rodzaju wyborów zaczyna się już w dzieciństwie. „Na pewno lubisz chodzić do szkoły! Na pewno lubisz się uczyć!”. Często słyszałem to jako dziecko!

Czy naprawdę lubiłem? Czasem tak. Jednak czasem nie. Może byłoby tak, gdyby do szkoły można było iść, gdy ma się ochotę. Gdy okolica aż tak bardzo nie zachęca do włóczenia się, gdy łóżko nie jest takie ciepłe, gdy książka tak nie kusi przygodami. Erich Fromm w „Ucieczce od wolności” pisze:

Dziecko czuje, że się od niego oczekuje chęci codziennego uczęszczania do szkoły, i presja ta jest dostatecznie mocna, by stłumić uczucie, że jeśli chodzi tak często do szkoły, to tylko dlatego, że musi. Dziecko poczułoby się o wiele szczęśliwsze, gdyby mogło sobie uświadomić, że czasem chce iść do szkoły, a czasem idzie tylko dlatego, że trzeba. Jednak presja poczucia obowiązku jest na tyle silna, że dziecko doznaje uczucia, że to „ono” chce tego, czego od niego oczekują, by chciało.

Presja poczucia obowiązku zaczyna się w dzieciństwie, ale się nie kończy. Z obowiązku idziemy na studia, pobieramy się, robimy karierę, spotykamy się z ludźmi, a nawet spędzamy wolny czas.

Efektem jest, jak pisze Fromm „uczucie niemocy, które przenika całe nasze życie” oraz „poczucie rezygnacji”.

I na to uczucie właśnie trafiłem, planując moje Googlowe podboje. Poczucie rezygnacji, że znowu muszę oddalić się od siebie. Że znowu muszę stać się taki, jak sobie to ktoś, a raczej coś wymyśliło.

Jestem wdzięczny za tą niemoc i dumny z tego, że nie próbowałem jej na siłę przełamać. Dzięki niej dowiedziałem się wiele o sobie.

Jak się otrząsnąć z niemocy?

Pierwszym krokiem, by się z tych doznań otrząsnąć, jest przestać być aż tak gorliwym. Jeżeli coś musisz robić, nie racjonalizuj, nie wmawiaj sobie, że wszystko da się polubić. Czasem można coś polubić, a czasem nie. Rób, co musisz, ale szukaj okazji, by robić, to co cię pociąga.

Po drugie przestań słuchać tych wszystkich zapewnień, że coś jest sprawdzonym, najlepszym sposobem.

To, że coś jest statystycznie bezpieczniejsze (np. statystycznie lepiej jest uczyć się programowania niż pisania powieści), nie znaczy, że statystyka zadziała w odniesieniu do ciebie. Akurat w twoim przypadku może się okazać, że kariera programisty będzie pełna zmagań i porażek (bo nie będziesz mieć do tego dostatecznej motywacji), podczas gdy kariera pisarza powieści będzie pełna radości i sukcesów (bo będziesz mieć sporo zapału).

Trzecia droga — ta, którą stworzę stawiając własne kroki

Podobnie dzieje się nawet, przy wyborze tematu bloga. O czym mam pisać? O rozwoju osobistym, o tym, jak być bardziej pewnym siebie, jak mniej się stresować życiem i jak robić dobre wrażenie na szefie? Naprawdę? Luzik, mogło być gorzej, mogłem przecież pisać o tym, jak  zostać milionerem internetowym, albo w jakim banku założyć konto.

Nie, ten blog nie będzie na temat rozwoju osobistego, ani żadnego innego, często wyszukiwanego tematu. Nie będzie w nim żadnych popularnych słów kluczowych, gwarantujących możliwość wyświetlania reklam i sprzedawania durnych szkoleń wideo.

Tworzenie tego, co chce maszyna, nie jest jedyną ścieżką, jaką mam. Mój konformizm sprawił, że nie dostrzegłem innej drogi. Być może dlatego, że nie jest taka sprawdzona, pewna i udeptana. Na standardy konformisty  to zupełne bezdroża.

W górach tego nie rób, ale jeżeli w życiu jedna ścieżka prowadzi w przepaść a druga tam, gdzie inni, zrób swoją własną drogę.

To będzie się wiązać z pewnymi niedogodnościami. Nawet sporymi. Wierzę jednak, że nie prowadzi w przepaść. Wierzę, że to zupełnie coś nowego.

O tym jednak za tydzień, w następną niedzielę (7 marca).

Na dziś wystarczy. To zbyt długi tekst, nawet jak na moje standardy (w zasadzie są to 3 teksty). Potrzebowałem tego jednak i doszedłem do wniosku, że przecież wystarczy, gdy przeczytasz wybrany akapit — a nuż weźmiesz z niego coś dla siebie.

15 komentarzy

  1. Dziękuję za ten tekst. Przeczytałam cały i zostawiam go sobie do dalszego przemyślenia. To niepopularna perspektywa, ale jakże warta zastanowienia.

    Wolę, kiedy teksty pojawiają się rzadko, ale naprawdę o czymś traktują. Dlatego wracam regularnie do Twojego bloga. Pozdrawiam Cię serdecznie.

      • Długo szłam wlasna ścieżką – prowadzilam wlasna dzialanosc. Nie byly duze 4, ale mialam poczucie odrobiny niezależności (wolności chyba za duże slowo). Ale w sumie doszłam donikąd, na sam koniec dobiła mnie sytuacja z koronawirusem. Musiałam moją działalność zamknąć. Teraz pracuje jako sprzątaczka. Mam 50 lat. Nie gardzę ta praca, a nawet obserwuję siebie w tej sytuacji, jakby z boku, z niedowierzaniem. Ale czuję to, o czym min Pan tu piszę – czuję całkowitą rezygnację z siebie. I nie chodzi o ambicje, ale o całkowity brak satysfakcji z tej pod każdym względem. Nie wiem, czy uda mi się powrócić do mojej działalności – zapowiadaja kryzys gospodarczy. Nie wiem, czy odnajde się na rynku, czy jeszcze raz podniose skrzydła. A argumenty o placeniu rachunkow nie sa
        Z czapy wziete.Chyba nikt za bardzo nie chciałby mieszkać pod mostem. Teraz jednak czuję się martwa. Nie ma we mnie nic. Jestem jak automat. Życie potrafi naprawdę dokopać. Trudno być odważnym, wybierac wlasne drogi, ryzykowac, zwłaszcza, gdy zbliża się ten raczej trudniejszy okres w życiu (starość ). Ludzie na etatach maja zaoewniin emeryturki, socjale i in.Zawsze byłam i jestem chyba idealistka, ale jestem już zmęczona.Pozdrawia Panie Zbyszku, życzę powodzenia w swojej walce. Nigdy Pan nie wie, jakim, jtirum słowem Pan komuś pomoże w jego własnej drodze.

  2. Właśnie tego brakuje obecnie w Internecie – albo ja nie mogę tego znaleźć – treści prosto z serca, przemyśleń, inspirujących tekstów nie pod Seo. Wiem coś o tym, sama takie niestety też tworzę. Jednak Pana blog to coś świeżego, z głębszym przekazem i niezmiennie skłaniającego do przemyśleń. Czekam na teksty co tydzień i mam nadzieję, że wartościowe treści obronią się same i któregoś dnia to będzie ważniejsze niż wytyczne algorytmów Google 🙂

  3. „Rób, co musisz, ale szukaj okazji, by robić, to co cię pociąga” – to biorę dla siebie!
    Jak zaczęłam czytać to serce zaczęło potakiwać i potakiwało coraz szybciej do samego końca.
    A co czuje serce – tego nie da się wyprzeć.
    🙂

  4. Zaletą tego bloga jest autentyczność. Te teksty są prawdziwe, a nie ciosane hurtowo pod klucz. Wchodzę tu sam, bez pomocy wujka Google i robię to już od 8 lat. Na mnie masz wpływ, wielu rzeczy w sobie nie lubię, ale przyznam nieskromnie, że wyczucie do szczerych i autentycznych treści. Tutaj je znajduję. Nie zmieniaj się pod dyktando złotych zasad sukcesu. Pozostań małą tajemnicą dla wąskiego grona w swojej niszy. Załóż zbiórkę na Patronite, dołożę się.

  5. Początek zaczął się znajomo, ględzący od lat Zbigniew R. Czytając zastanawiam się na ile ten blog to twoja autoterapia – mądrze szczera.

    • Dziękuję Olgo, przeczytam. Z DuckDuck korzystam, ale problem jest taki, że wciąż słabo wyszukuje. Mam nadzieję, że jednak coś będzie się zmieniało. Coraz więcej osób próbuje wdrażać cookiles, jak na drożdżach rosną alternatywy do Google Analitics, które szanują prywatność. Zobaczymy, może nie jesteśmy do końca straceni 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *