To było olśnienie. Nie przyszło, trudno, z głębin psychiki. Nie usłyszałem go, stojąc w oknie i patrząc jak błyszczy, przypięta na niebie lampka Jowisza. Wyczytałem je. Ale to wciąż olśnienie. Czytasz przecież tyle rzeczy, ale są one jak tłum bladych przechodniów za zamkniętymi oknami. Jeżeli poruszyło cię to, co przeczytałeś, przyczyna była w tobie. Coś tam w tobie dojrzewało, domagało się wypuszczenia na wolność. Brakowało tylko szczeliny, przez którą mogłoby zmienić się w myśl.
W książce na temat pisania (mam wiele takich książek, rzadko pomagają w pisaniu) było zdanie: „Piszesz dla siebie. Styl wypływa z tego, kim jesteś i jedyne czego potrzebujesz to być prawdziwym wobec siebie”.
Dopasować się
Od wielu miesięcy staram się dopasować. Oglądam kursy na temat tego, jak blogować. Czytam rady tych, którym się udało. Dowiaduję się, jak osiągnęli sukces. Słucham ich przemyśleń o tym, co należy robić.
Wszystko sprowadza się do prostej rzeczy: „Musisz pisać dla mas, musisz wciąż zastanawiać się, czego chcą czytelnicy. Za mało zastanawiać. Musisz dokładnie wiedzieć, jakie hasła wpisują do wyszukiwarek, jakiego języka używają, jak myślą, co są w stanie zaakceptować”.
Wciąż tak nie umiem. Wciąż nie potrafię napisać tekstu pod tytułem „Dziesięć prostych sposobów na to, by mieć więcej pewności siebie”, albo „Dwie szybkie metody na wzrost samodyscypliny”. Wciąż jestem na to wściekły. I wciąż jestem niezadowolony z każdego kolejnego tekstu. Za mało zabawny. Za długi. Za skomplikowany. Ile razy coś opublikuję, mam poczucie, że dałem ciała. To wciąż nie będzie popularne. To wciąż nie jest to, co by napisał odnoszący sukcesy bloger, dziennikarz czy pisarz.
Mieszkanko
Piętro wyżej jest mieszkanie do wynajęcia. Malutkie, pokój z aneksem. Właściciel wynajmuje go od samego początku, będzie z dwadzieścia lat. Pamiętam gościa z tamtych czasów. Typ biznesmena w czarnym samochodzie. Był jednym z założycieli jakiegoś popularnego portalu internetowego. Sprzedał udziały i zainwestował w nieruchomości, mieszkanie wyżej było jednym z kilku. Zawsze ktoś w nim mieszkał. Ostatnio od kilku miesięcy na balkonie, jak pajęcza sieć, rozpiął się baner „Wynajmę”.
Mieszkanko nie stoi jednak puste. Każdego dnia, od dwóch miesięcy właściciel przyjeżdża wcześnie rano i wyjeżdża późnym wieczorem. Słyszę, jak włącza radio. Czasem widzę na schodach z góry białe ślady podeszw. Od dwóch miesięcy remontuje trzydziestometrowe mieszkanie. Mogę się tylko domyślać, ile razy pomalował już ściany, wypolerował płytki i wyczyścił sedes.
Na początku nie zwracałem na to uwagi. W którymś jednak momencie przypadkiem zobaczyłem, jak parkuje zdezelowany samochód (pieniądze musiały się dawno rozjechać), jak wychodzi na górę, choć młodszy ode mnie, krokiem starego człowieka.
Stopniowo zaczął mnie wkurzać. Człowieku, kiedy dasz sobie spokój? Kiedy przestaniesz wreszcie remontować? Stałem się wrażliwy na mruczenie radia, stukanie w ścianach, zacząłem rozpoznawać jego samochód. Gdy wczoraj po dziesiątej wieczór radio wciąż grało, zły zadzwoniłem do jego drzwi.
Nie otworzył. Usłyszałem zza nich przestraszony głos:
– Kto tam?
– Dobry wieczór. Chciałbym prosić tylko o ściszenie radia. Trochę się niesie.
– Dobrze.
– Dziękuję. Dobranoc.
Czy to nie ja sam?
Wróciłem, zastanawiając się, dlaczego ten człowiek mnie tak wkurza. Dlaczego wycelowałem w niego teleskop uwagi, mimo że mnie to tak naprawdę nie obchodzi. Dlaczego z tych wszystkich hałasów, jakie dobiegają zza okien i ścian, wyłapuję właśnie jego aktywność?
Gdy ktoś cię wkurza i nie do końca rozumiesz przyczyny, możesz być niemal pewien, że widzisz w nim siebie. Projektujesz na niego jakiś element siebie – swoje problemy, swoje podejście do życia, swoją sytuację. Emocje, które w odniesieniu do niego czujesz, tak naprawdę są emocjami, które masz do siebie samego.
Ten człowiek chowający się przed światem w ciasnych pozostałościach świetności; ten człowiek guzdrzący się nad prostymi pracami, byle tylko za szybko nie skończyć i nie musieć się zmierzyć z pustką; ten człowiek czekający na to, aż ktoś dostrzeże jego baner i zadzwoni – ten człowiek to ja.
Czym innym jest moje ustawiczne generowanie pomysłów, czym są moje próby dopasowania się, czym jest moje zmaganie się z tym, jak piszę?
Jak on, zacząłem zmieniać się w mamroczącego, chaotycznego, słuchającego cogodzinnych wiadomości starca. Moje wysiłki są jałowe i w żaden sposób nie zmieniają sytuacji. Moją nadzieją jest czekanie, aż przyjdzie jakiś Godot.
I niby wszystko jest ok. Wstaję każdego dnia rano. Ćwiczę. Wypijam kawę. Piszę. Robię coś. Czasem nawet się wysilam. Ale dzień mija, potem drugi, potem miesiąc. Nikt nie dzwoni. Nikt się nie pojawia. Świat się nie zmienia.
Wszystko w porządku.
W środku tylko jakaś wściekłość. Złość na wszystko. Na tego gościa, który zagubiony nie więcej niż ja, malując po raz piąty sufit, słucha nieistotnych informacji o nieistotnych ludziach.
Czasem jakaś przytłumiona rozpacz. Ta raczej wtedy, gdy patrzę na Jowisza, Saturna i goniący ich czerwony cekin Marsa. Gdy widzę, jak coraz wcześniej niebo ubiera się w błękitny pas Oriona, nic nie robiąc sobie z mojej szamotaniny.
I co? I tylko tyle miało być w tym życiu? I tylko to małe mieszkanko, które ktoś w końcu wynajmie, gdy czasy się poprawią? A potem już nawet sił nie będzie by się w nim poguzdrać?
I tylko na to mogę liczyć, na codzienną rutynę spraw, które można zrobić w pięć minut, rozciągniętą od wschodu do zachodu słońca?
Jeżeli nie, to powiedz mi, jak się z tego wszystkiego obudzić? Jak się uwolnić?
Odpowiedź
Oto odpowiedź: Bądź sobą. Nie dostosowuj się. Nie czekaj, aż ktoś cię znajdzie. Nie naśladuj. Poszukaj swojego głosu. Albo jeszcze lepiej: stwórz ten głos.
Pieprzyć rady blogerów, influencerów i tych, którzy dobrze wiedzą, jak się robi marketing. Kim są te Bartki, Maćki, Brajany, Ewki i Mariusze? Kim oni tak naprawdę są? Jaka jest ich prawdziwa twarz? Jaki jest ich prawdziwy głos? Co mają naprawdę do powiedzenia? Co umieją oprócz tych „dziesięciu prostych sposobów” i „szybkich metod na to by”.
Nic. Pustka. Myśli nieskażone zmaganiem, a serce współczuciem. Pusty optymizm nieskażony indywidualnością.
Próbując się uczyć od nich, próbując znaleźć formułę, dzięki której pokochają cię miliony, zamykasz się w kilkunastometrowym mieszkanku do końca życia. Myślisz, że opuścisz to więzienie, malując bez ustanku ściany, byle się spodobały przyszłym najemcom? Myślisz, że właśnie to powinieneś teraz robić?
Wiesz co, to dobrze, że masz ciężko. To dobrze, że nikt nie chce wynająć tych paru metrów twojego smętnego życia. Bo przecież co to za różnica? Czy gdy w końcu się sprzedasz, łatwiej ci będzie patrzeć w gwiazdy? Łatwiej ci będzie znosić chłód Oriona? A może właśnie wtedy poczujesz prawdziwą rozpacz. Dobrze, że nie ma wynajmujących, bo dzięki temu wiesz, że prawdziwe wyjście z tego więzienia jest zupełnie inne.
Prawdziwe wyjście polega na tym, by znaleźć swój głos, swoją twarz, swoją indywidualność.
Paradoks
Żyjemy w czasach cholernego paradoksu. Jak nigdy wcześniej nie jest dla nas tak oczywiste, jak bardzo potrzebujemy znaleźć siebie.
W świecie, który stworzony został od matrycy, w której jedno nie różni się niczym od drugiego, tęsknimy za unikalnością, wyjątkowością, jedynością. Najdroższe nie są buty z fabryki, ale te zrobione na zamówienie, przez rzemieślnika, który przelał na nie swoje zmagania. Kto dziś woli powiesić na ścianie wydrukowaną w milionach egzemplarzy grafikę z IKEA niż sygnowane przez twórcę, choćby mało znanego, autentyczne dzieło?
Czujemy, jak cenne jest to, co wyróżnia, co prawdziwe, co autentyczne, co indywidualne. A równocześnie, w tej samej chwili staramy się zmienić siebie w kogoś takiego jak inni. Cenimy autentyczność, a równocześnie staramy się iść śladami tych, co głoszą „sprawdzone metody” i „najlepsze techniki” i „zawsze sprawdzające się sposoby”.
Jest coś jeszcze cenniejszego niż prawdziwe buty na zamówienie; coś cenniejszego nawet niż autentyczny Picasso. To „coś” to autentyczny Ty.
Manifest
Każdy z nas jest wyjątkowy. Wyjątkowy w każdym rozumieniu tego słowa. Wyjątkowy, bo inny. Wyjątkowy, bo nie do podrobienia. Wyjątkowy, bo cenny.
Naszym zadaniem, które stoi przed nami do końca życia (nie tylko wtedy, gdy jesteś nastolatkiem) jest znaleźć i wzmacniać swój prawdziwy głos.
To nie jest zadanie, które można odrobić, gdy ma się osiemnaście lat, a potem mieć wolne. To zadanie, które staje się wciąż i wciąż aktualne. Co parę lat, co parę miesięcy, czasem co parę tygodni.
Po czym poznać, że dziś akurat stało się aktualne? Po powółóczeniu nogami. Po smutku, gdy patrzysz nocą nad dach. Po całym dniu zajętym czymś, co można skończyć w godzinę. Po wściekłości na rzeczy, które tak naprawdę są ci obojętne.
Gdy coś takiego w sobie czujesz, nie myśl: „Muszę się nauczyć technik odnoszenia sukcesu”. „Muszę się podszkolić w efektywności”, „Muszę dowiedzieć się, co mi radzą specjaliści”. Może to i przydatne. Może i warto. Ale nie to jest teraz najważniejsze. Na szczycie twoje listy właśnie znalazło się zadanie: „Sięgnij do swojego wnętrza i wyciągnij to, co w tej chwili, o tej godzinie, w tobie prawdziwe”.
Chciałem napisać, że to piękne zadanie. Ale ono jest głównie przerażające. Twój głos w tej chwili może być bełkotem. Może być paplaniem bez sensu. Może brzmieć jak skowyt. Może być pozbawiony logiki. A przede wszystkim może zniechęcić cały świat i skutecznie uniemożliwić ci zrobienie kariery Mateuszów, Bartków, Ew, czy Brajanów.
To jednak twój głos i nic z tego nie wyjdzie, gdy będziesz czekać, aż zabrzmi wspaniale i cudownie. Odważ się pójść za nim nawet wtedy, gdy będziesz mieć poczucie, że to, co wydobędzie się z twojej krtani, jest dyskwalifikujące.
Na razie zapomnij
To nie do końca tak, że liczysz się tylko ty. To, że słuchają cię inni ludzie, również jest ważne.
Ale na razie o nich zapomnij. To, co robisz, rób przede wszystkim dla siebie. Twoim celem nie jest znaleźć klientów, ale wyrazić siebie. Twoim celem jest być prawdziwym w stosunku do tego, co w tobie najgłębsze i najcenniejsze.
No i dobrze
Owszem, wiele osób ucieknie, gdy usłyszą twój prawdziwy głos. Powiedzą: „Boże, co za skowyt. Jakiś bełkot. Jakieś pieprzenie bez sensu”.
I co z tego? Ty jesteś ty. Oni są oni. Nie z każdym jest ci po drodze.
Od kiedy to chcesz być kochany przez wszystkich? Ich droga jest ich drogą. Twoja droga jest twoją.
Co najgorszego może się stać? Wypiszą się z listy? Niech się wypiszą. Po jaką cholerę się na nią zapisali? Przyślą pouczającego maila? Przynajmniej się zdobędą na jakiś wysiłek, niech im będzie na zdrowie. Nie wynajmą cię? I tak by tego nie zrobili.
Bądź sobą, cokolwiek robisz. Pozwól sobie na każdy skowyt, na każdy bełkot, na każdy chaos – jeżeli właśnie to masz teraz w sobie.
Może twoje mieszkanko jest i malutkie. Ale przestań je sprzątać i pucować byle się komuś spodobało. Masz prawo zrobić w nim burdel, pod warunkiem, że będzie prawdziwy. Nie przygotowuj go, aż komuś się spodoba, użyj go, by tworzyć. Zmień go w swój warsztat.
Doskonal
Owszem, doskonal siebie. Staraj się być lepszy. Staraj się opanować rzemiosło. Staraj się robić swoje lepiej i lepiej. Ale nie po to, by zadowalać miliony i stać się kolejnym bezpłciowym mini-celebrytą. Doskonal się, by być bliżej siebie. Doskonal się, by rozwinąć swój głos, a nie by się lepiej wpasować.
Cokolwiek robisz: piszesz, malujesz, śpiewasz, robisz buty, dekorujesz, tworzysz aplikacje, projektujesz, zakładasz biznesy – robisz to przede wszystkim dla siebie.
Tak długo, jak twoją główną motywacją jest staranie się, by przede wszystkim spełnić oczekiwania innych, przypodobać się masom, stać się akceptowanym – tkwisz w pułapce. Wolność zaczyna się dokładnie w momencie, w którym pozwalasz sobie być tym, kim jesteś i mieć taki głos, jaki masz.
Ten tekst
Ten tekst napisałem do siebie. Jeżeli w cokolwiek w tobie obudził – nie ma sprawy. Cieszę się, choć nie to było moim motywem.
Napisałem go w jednym, krótkim wybuchu, potem szybko poprawiłem. Nie miałem pomysłu na tytuł. I dobrze.
Jestem zadowolony? Jestem. Ale też jestem niepewny. Nie szkodzi. Nie chodzi o to, by było miło i wygodnie. Tak samo, jak nie chodzi o to, by zachwycić miliony.
Myślę, że mimo wszystko jestem dziś bliżej swojego głosu. To nie mój głos pisać o dziesięciu prostych przepisach i sprawdzonych technikach . A co jest moim głosem? Właśnie to trzeba odkryć.
[ratemypost]
Dziękuję,
to co napisałeś, znalazłam w sobie.
Cieszę się Ewo i dziękuję za komentarz.
Dzień dobry. Śledzę Pana twórczość od czasu wydania „energii wewnętrznej”. Nie każdy tekst przeczytałem. Nie każdy mnie przyciągnął do czytania ale ten tekst jest bardzo dobry i poruszył potrzebę bycia autentycznym we mnie. Kibicuję też Panu we własnych poszukiwaniach i rezultatach które poruszają czytelników 🙂
Dziękuję Arturze 🙂 Poszukiwania bywają ciężkie, ale chyba nie mam innego wyjścia jak szukać. Trzymam kciuki także za Twoje 🙂
O żesz. Dokładnie! I z tym wkurzeniem na innych – też dokładnie! Projekcja własnych emocji! Odwaga do bycia sobą, a nie pod dyktando!
Ależ mnie poruszył Twój tekst. Zabrzmiał jak manifest. Mocny, głośny, prawdziwy.
Dziękuję!
Byciem sobą nie zapłacisz czynszu.
Od 20lat szukam tego głosu w sobie.Już Ci kiedyś pisałam, że jestem w tej samej pracy od wielu lat.Moim marzeniem było co innego,ale do dziś nie wiem dlaczego nie wyszlo.8lat temu postanowiłam pójść za głosem serca i skierować się ku nauczaniu.Zostalam live coachempo półtorarocznej nauce i uzyskanym dyplomem.Brzmi pięknie.Zaczęlam od bloga,bo według mnie dobrze piszę,ale nie umiałam go rozpowszechnić,poskładałam CV, do dziś bez żadnego oddźwięku.No może poza jednym,ale mało realnym.Nadal tkwię tu gdzie jestem.Mam prawie 50lat i nie widzę żadnych znaków,no może poza jednym, że gdybym w styczniu po prostu się zwolniła,to dziś przez koronoświrusa byłabym bez środków do życia,a mam stałą pracę i comiesięczną pensję.Mam do siebie pretensje, że zamiast iść w coaching nie poszłam np.na technika farmacji i przynajmniej robiłabym teraz całkiem coś innego niż ,.Dla jednych mam tylko dyplom bez certyfikatów ICF…inni mogą prowadzić szkolenia po tygodniowym kursie.Czuję jak się marnuję,praca ma dla mnie ogromne znaczenie a ja od lat pracuję tylko dla pieniędzy…jak zwykła prostytutka.
I co mi daje moja lekka ręka w pisaniu,moja naturalność w kontaktach z ludźmi,moja wiedza…nie mam żadnych doświadczeń,jestem kobietą,która w tym wieku nie ma perspektyw w tym kraju.
Być może droga, którą sobie wymyśliłam nie jest moja,ale ja już nie mam ani nadziei, . czasu na zmianę.
I błagam mam dosyć słuchania, że jak się chce to wszystko można, że wiek jest bez znaczenia….
Nadal nie wiem dokąd pójść,nie potrafię się odnaleźć, zaakceptować tego co jest. Niby od akceptacji wszystko się zaczyna…nie wierzę już w to…
Nie chcę być jak inni, nawet nie potrafię,ale bycie sobą też mi niewiele daje. Za mało się staram,za mało robię,za dużo teorii? Już sama nie wiem.Czuję jak upływa mi czas na tym bezsensie.Ciagle coś czytam,słucham trenerów, osobistości lub zwykłych ludzi,którym się udało.I nic się nie zmienia.I nie czekam na cud,ale nie mam już pomysłów na siebie.Nie chcę tylko tego głosu szukać do końca życia
I tylko jednego chcę….nie mieć gorzkich myśli na temat swojego przeżytego życia.
Nie chcę na łożu śmierci,jak moja mama dzisiaj … powiedzieć, że tak naprawdę to nie żyłam.Nie chcę jedynie przetrwać, choć ostatnio często zadaję sobie pytanie…
Czy nie za duże mam wyobrażenia na swój temat…. może i jestem niepowtarzalna,ale jestem jedną z wielu więc dlaczego to ja właśnie miałabym być spełniona…
Dziękuję Julio. Pod wpływem Twojego komentarza napisałem nowy tekst, pojawi się w poniedziałek.
Znam ten ból.
Byciem sobą nie zapłacisz za czynsz, zgadza się. Ale sama piszesz, że w życiu nie chodzi o zapłaceni czynszu.
Dlaczego Ty miałbyś być spełniona? A dlaczego nie? Co to zmienia, że wokół Ciebie jest wiele innych, niepowtarzalnych osób? Jest jakaś ograniczona pula na „spełnianie się” ? Każdy powinien być spełniony, każdy powinien wydobyć swoją niepowtarzalność, Ty, jak, ta pani, tamten pan… 🙂
Już dawno nie czytam wpisów z cyklu *porad, czy dla mas. Tylko kilka osób czytam regularnie, a od pseudo informacji w masz mediach uciekam. Najprawdopodobniej przeczytałam większość dostępnych, Twoich wpisów i przeważnie odnajduję w nich to coś dla Mnie. Nie na co się oglądać na innych, warto żyć po swojemu zamiast udawać czy się dopasować….😘
Dziękuję Moniko!
Uff, przeczytanie czegoś takiego to ulga. Dość niedawno skończyłam studia, zaczęłam pracę zawodową w kierunku, nad którym nigdy nie myślałam, i nie wychodziła mi ona za dobrze; poza tym czułam się tak, jakbym ciągnęła za sobą strasznie ciężki, nieporęczny wór z piachem. Ale! Jaki prestiżowy to zawód! Jaka świetlana przyszłość przede mną! Ile faktur do wystawienia, pieniędzy do wydania!
Przestałam męczyć się w pracy dopiero wtedy, gdy obserwując pracę przełożonego powiedziałam sobie, że nie wyobrażam sobie siebie w jego miejscu za parę lat. Nie widzę siebie tam. Nie chcę iść tam, gdzie on, robić to, co on. Nie chcę tkwić w robocie, która według wszystkich daje wspaniałe możliwości – z tym że akurat nie mi.
Teraz mam inną pracę. Ilekroć opowiadam komuś o moim przebranżowieniu, słyszę: to takie mało kreatywne, takie nudne (jakby chcieli powiedzieć, że wtedy ja też siłą rzeczy jestem nudna). Albo inaczej: że jak zrobię to czy tamto, wespnę się na ten schodek, pokonam kolejny szczebelek drabiny, to spoko, będę miała prestiżowe stanowisko i niezłe zarobki. A mnie póki co guzik obchodzi prestiżowe stanowisko. Chcę szlifować umiejętności, wyrabiać etykę zawodową i ćwiczyć charakter. I mieć spokój ducha, że robię to, co naprawdę chcę.
Masz rację Dagno. Idź za tym, co rusza. To mit, że są jakieś prestiżowe, najlepsze zajęcia. Wszędzie dasz sobie radę, jeżeli będziesz dobra. I w każdym zawodzie nie dasz sobie rady, jeżeli będziesz kiepska. Ponoć bycie programistą albo lekarzem to doskonałe wybory. a bycie takim pisarzem, coachem czy terapeutą jest beznadziejne. Pytanie co jest lepsze, być miernym programistą albo miernym lekarzem, czy doskonałym pisarzem / coachem / terapeutą? Nie wierzę, że można na siłę stać się dobrym prorgamistą / lekarzem / prawnikiem / menedżerem. Trzeba czuć do tego jakąś miętę (choć to nie wystarcza). W moim kolejnym tekście (napisanym zanim przeczytałem Twój komentarz) będzie na ten temat perę słów. Dziękuję za komentarz!
Szczery tekst.
W wielu dziedzinach jak na przykład malarstwo, muzyka, aktorstwo czy zarządzanie znajomość zasad nie skutkuje uzyskaniem dobrych wyników.
Absolwent szkoły aktorskiej zna warsztat ale to nie znaczy że zostanie znanym aktorem.
Wiedza profesora ekonomii nie przekłada się na skuteczne zarządzanie.
Wiedza z psychologii nie gwarantuje sukcesów w życiu a nawet w relacjach z innymi.
Czy to oznacza, że ta wiedza jest nieprzydatna? Po prostu jest niewystarczająca.
Przy olbrzymiej konkurencji w dziedzinie blogów, piosenek, czy nawet w sporcie na najwyższym poziomie o porażce czy sukcesie decydują elementy „metafizyczne”.
Jak wskazał Mateusz Kusznierewicz gdy polskim zwyczajem komentator zapytał się: Panie Mateuszu co się stało że zajął Pan piąte miejsce a nie pierwsze w jakiś regatach ? Mateusz Kusznierewicz odpowiedział szczerze, że nic, bo przy tak wyrównanym poziomie decydują rzeczy na które nie ma się wpływu więc piąte miejsce jest tak samo zasłużone jak pierwsze i wymagało podobnego wysiłku, wiedzy i zaangażowania.
Wielu zwycięzców dorabia teorie do wyniku, aby nie przyznać się że równie dobrze mogli by zająć 5 czy nawet 10 miejsce. Wiele porad to know how plus racjonalizacja swojego sukcesu, którego źródła w części nie są racjonalne.
Z czego bierze się fenomen zespołów jednego utworu? Oni mogli by napisać ten sam tekst przy trzeciej próbie napisania hitu, Dlaczego nie wychodzi? Przecież robię to samo kiedy wyszło? Czemu innym wychodzi?
Wielu artystów, wpada w pułapkę wszystko albo nic, to znaczy albo będę tworzył i z tego żył i żył pełnią życia albo będę spędzał szare życie które jest porażką, bo nie robię w zupełności tego do czego jestem stworzony.
A co się stanie gdy Zbigniew Ryżak, nie będzie chwilowo wyłącznie zawodowym coachem, pisarzem itp. Nadal ma dar opisywania własnych przeżyć językiem zrozumiałym dla czytelników? Nadal może ten talent mógł wykorzystywać i się nim dzielić. Widać aktualny sposób monetaryzacji tego talentu zawodzi. Jednocześnie ten akapit to mogą być dudy smalone, bo przyczyną braku sukcesów jest brak chińskiej wersji bloga Energia wewnetrzna
Ten problem mają fachowcy z bankowości gdy banki się centralizują i ich wyjątkowej i jeszcze rok temu dobrze płatnej wiedzy nikt nie potrzebuje, adwokaci czy radcowie prawni gdy na rynku okazuje się że osoby które potrzebują ich wiedzy już są obsługiwani przez tych którzy byli tam wcześniej. Czy z tego powodu są gorsi od tych co już są na rynku? Nie po prostu ich talentu nie da się zmonetaryzować w ten sam sposób.
Bardzo ciekawe. Z dużą przyjemności i ciekawością przeczytałem Twój komentarz. To są wszystko ważne rzeczy.
Ja bym trochę to jeszcze rozszerzył. Złudzeniem jest to, że aby z czegoś żyć musisz być w „górnej piątce”. We współczesnym świecie, we większości obszarów, aby zmonetyzować swój talent / pasję nie musisz być nawet w górnej setce, nie musisz być nawet w górnych 10%. Dzięki Internetowi tłumy artystów, twórców, doradców w miarę dobrze funkcjonuje, mimo że w skali masowej mało kto ich zna. To, czy przebijesz się do powszechnej świadomości to przypadek, ale nie do końca jest przypadkiem możliwość znalezienie swoich ludzi (Seth Goddin mówi o swoim plemieniu).
Jeżeli np. tworzysz muzykę, nie musisz mieć milionów fanów. Wystarczy, że masz ich tysiącJeżeli każda z tych osób zapłaci ci za to, co robisz (za płytę, albo koncert) 100 złotych w ciągu roku, zarobisz 100 000 (ok. 8 tys w skali miesiące). Całkiem dobre pieniądze za robienie czegoś, co robisz (więcej o koncepcji 1000 fanów: https://kk.org/thetechnium/1000-true-fans/ lub wersji wideo: https://www.youtube.com/watch?v=FZ4u8IK_McQ. ). Jest tylko jeden warunek: to musi być prawdziwe.
Nie znajdziesz jednak nawet 10 prawdziwych fanów, jeżeli będziesz naśladować i udawać. Naśladowanie jest dla tych, którzy chcą zagrać w loterię pod tytułem „będę w górnym 1%”. Nie interesuje mnie to po pierwsze dlatego, że to loteria z mikronową szansą na wygraną, a po drugie zazwyczaj nie cierpię tego, co oferują ci z górnego 1%. Dlaczego miałbym do nich dołączać?
Dziękuję za uzupełnienie,
Większość osób czyta twój blog który jest raz intymnym pamiętnikiem a raz poradnikiem.
Wielu z nas dzieli z tobą od lat twoją radość, nadzieję, obawy, zniechęcenie, kolejną radość, autovivisekcję własnych myśli, gdy zastanawiasz się na blogu co gryzie Zbigniewa R.
Szczerość i brak infantylizmu to cecha szczególna twojego blogu.
Świat jest pełen kaznodziei, jeden kusi super samochodem i hasłem pójdź za mną a kupisz sobie taki sam, inny daje zagubionym kojące recepty (jak ojciec redaktor) trzeci mówi jam jestem tym co uczciwe bada i uczciwie się dzieli tymi wynikami.
Każdy się z nich próbuje rozpychać, choć nie każdy jest wart tyle samo.
Czekamy na kolejne dary od twojego talentu.