Muszę pisać co rozumiem przez „trudne sytuacje”? Weźmy kilka z brzegu: ugrzęzłem w pracy, która mi nie pasuje; straciłem pracę i nie wiem, co robić dalej; zawaliłem egzamin; nie złożyłem pracy w terminie; moja rodzina się rozpada; nie widzę dla siebie żadnych widoków na przyszłość; moja firma traci zlecenia… Nie ma sensu dłużej ciągnąć tej listy. Większość z nas doskonale zna swoje „trudne sytuacje”.
Jechałeś spokojnie przez życie. Śpiewały ptaki, powietrze było rześkie i pachnące, podziwiałeś świat i snułeś plany dotyczące tego, co zrobisz po obiedzie. Droga nie była być może zbyt równa, ale twój wóz jakoś toczył się do przodu i perspektywa obiadu pod jabłonią była bardzo realna.
Nagle zgrzyt. Koła wpadły we wielką błotnistą kałużę.
Co ludzie robią w takiej sytuacji?
1. Pierwszy sposób
Większość z nas robi rzecz absurdalną. Odkłada zajęcie się problemem na później.
– Zaraz się tym zajmę… Momencik… Przecież nie muszę tak od razu, tym bardziej, że tyle rzeczy jest ważnych!
Oczywiście, oczywiście, twoja zwłoka jest zupełnie uzasadniona:
– Zaraz się w sobie zbiorę i coś z tym zrobię, ale przecież muszę nabrać sił, odpocząć, przygotować się! To przecież tylko chwilka.
To nieprawda, że tylko chwilka. Ta „chwilka” będzie jeszcze wiele razy się powtarzać.
Skoro już sobie odpuściłeś, łatwiej ci będzie odpuścić jeszcze raz i jeszcze raz. Nawyk się umocni. Ścieżka neuronów pomiędzy odczuciem zagrożenia a ucieczką (czyli zajęciem się czymś zupełnie innym) stanie się szeroka i gładka niczym nowododana autostrada. Każde odłożenie spraw na chwilkę, sprawi, że następnym razem ten wybór będzie bardziej prawdopodobny.
A gdy odłożysz sprawę jeszcze kilkanaście razy (każde kolejne odłożenie będzie łatwiejsze) stanie się jedna z dwóch rzeczy.
Po pierwsze zapomnisz o perspektywie obiadu pod jabłonią. Zamieszkasz obok kałuży, która nie pozwoliła ci pojechać dalej. Będziesz sobie wmawiać, że lepszego miejsca i lepszego życia nie mogłeś sobie wyobrazić.
Może jednak stać się inaczej (wszystko zależy od sytuacji) problem wielokrotnie odkładany, wróci gigantycznie zwielokrotniony.
Będziesz musiał, jak narkoman uzależniony od swojej dawki spokoju, zapłacić niebotyczny rachunek za wszystkie chwilowe odloty. Już nie będziesz mógł odłożyć niczego na później.
2.
Ale może na to właśnie czekasz? Być może powiesz:
– No to świetnie, będę musiał się w końcu tym zająć!
Jedna z największych bzdur powtarzanych przez wodeolejów od rozwoju: Jeżeli będziesz stać pod ścianą, zrobisz to. Niektórzy nawet zalecają by samemu, czym prędzej postawić się na wprost ściany: spal za sobą mosty, rzuć się na głęboką wodę i temu podobne.
Nieprawda. Wystarczy popatrzeć na klasyczną, odkrytą ponad sto lat temu, krzywą Yerkesa-Dodsona. Krzywa ma kształt odwróconej litery U. Na osi pionowej jest sprawność działania, na poziomej, pobudzenie.
Owszem, jeżeli napięcie jest zbyt małe nie działamy skutecznie. By się zmobilizować i działać efektywnie, potrzebny jest jakiś nacisk. Tyle tylko, że efektywność nie rośnie bez końca. Gdy napięcie osiągnie pewien poziom, efektywność zaczyna spadać. W końcu spada do zera. Dla różnych osób i różnych zadań, optymalny poziom pobudzenia przy którym efektywnie działamy jest różny, ale w którymś momencie zawsze zaczyna się paraliż.
Gdy po serii odłożeń nie będziesz miał już wyjścia, jak zająć się problemem, napięcie może być już tak duże, że jakiekolwiek działanie będzie poza twoim zasięgiem.
To trochę tak jak ze sterowaniem tankowcem. By skręcić, musisz zacząć ruszać sterem dwadzieścia kilometrów wcześniej. Gdy widzisz górę lodową kilometr przed sobą, co najwyżej możesz spuścić na wodę łódź ratunkową. Owszem, zdarzają się sytuacje, gdy kapitan widząc przed nosem górę lodową, odkrywa na pulpicie przycisk z napisem „napęd rakietowy”. Tyle, że dzieje się to po pierwsze bardzo rzadko, a po drugie, często nawet napęd rakietowy nie pomaga.
3. Drugi sposób
Jeżeli nie chcesz sobie odpuścić, co innego możesz zrobić?
Druga, częsta opcja, to szukanie (czasem domaganie się) pomocy.
– Niech ktoś za mnie to załatwi, niech mi ktoś pomoże, niech się ktoś o mnie zatroszczy!
Mogę prosić ludzi, mogę się modlić, mogę organizować demonstracje… jest wiele możliwości.
Z całym szacunkiem do dobroci innych ludzi, odpowiednich instytucji oraz Boga: najczęściej się rozczarujesz.
To już nie te czasy, gdy mama czy tato brali nas na ręce i załatwiali wszystko za nas. Nie mówię, że pomoc ze strony innych jest nieważna. W końcu po to mamy przyjaciół i bliskich.
Jest jednak jeden podstawowy problem. Można go nazwać prawem odpychania.
Tzw. prawo przyciągania mówi, że jeżeli jesteś w trudnej sytuacji i wysyłasz prośbę o pomoc do ludzi, wszechświata, Boga czy kogokolwiek, w kogo wierzysz, twoja prośba się spełni, jeżeli będziesz tylko myślał pozytywnie i dostatecznie żywo określał to, na czym ci zależy.
Coś w tym oczywiście jest (inaczej książki z prawem przyciągania nie sprzedawałyby się tak dobrze) – wielu z nas ma to doświadczenie, że gdy skupimy się na czymś pozytywnym, zaczynają nam się przydarzać pozytywne rzeczy.
Kłopot jednak polega na tym, że gdy jedynie skupimy się na tym, czego potrzebujemy, nie przyciągniemy, ale odepchniemy pomoc.
Jeżeli tylko prosisz (domagasz się, wyobrażasz sobie, wysyłasz pragnienia – słowem, jeżeli tylko szukasz pomocy) blokujesz możliwość zmiany. Odpychasz swoje szanse zamiast je przyciągać.
Proszenie o pomoc ma sens, tylko wtedy, gdy twoim podstawowym sposobem reagowania na trudne sytuacje jest trzeci sposób.
4. Trzeci sposób
Jest stara opowieść, którą znalazłem w kilku źródłach, między innymi w jednym ze zbiorów Oskara Kolberga, jako powtarzana przez lud bajka.
Święty Piotr z Panem Jezusem zeszli na ziemię. Jest wiosna, ptaki śpiewają, drzewa wypuszczają pąki a na drogach mnóstwo kałuży.
Idą i patrzą. W jedną z kałuż wjechał wóz. Koła utonęły w błocie, koń nie jest w stanie ruszyć. Woźnica klęczy obok, ma złożone ręce, wzrok utkwiony w niebie, usta szepczą modły o to, by jakiś anioł zszedł i pomógł ruszyć wóz.
Popatrzyli przez chwilę. Pan Jezus mówi
– Chodź święty Piotrze, nic tu po nas.
Idą dalej. Daleko nie uszli, sytuacja podobna: koła w błocie, wóz nie może ruszyć.
Tyle, że woźnica inny. Ten, zamiast wznosić ręce ku górze i prosić o aniołów o pomoc, zakasał rękawy, wlazł do kałuży i krzycząc, klnąc, poganiając konia, z całych sił próbuje wyciągnąć wóz. Zapiera się, czerwienieje z wysiłku, żyły mu nabrzmiewają na czole, ale wóz ani drgnie.
– Święty Piotrze – mówi Pan Jezus – wskakuj do kałuży, pomożemy!
– Jak to? – pyta osłupiały Piotr – dopiero co nie kiwnęliśmy palcem, by pomóc tamtemu woźnicy, choć z taką wiarą prosił o to na kolanach, a chcesz pomóc temu gburowi, który wścieka się i wrzeszczy jak opętany?
– Różnica, Piotrze, na tym właśnie polega, że tamten zadowalał się czekaniem na pomoc, a ten robi, co w jego mocy. Chodź, nie trać czasu!
5. Ufność
W trudnych sytuacjach warto mieć w sobie ufność.
Ufność, to nie jest jednak miłe uczucie, które bierze się z fantazji, że zawsze ktoś mi pomoże, że ktoś się o mnie zatroszczy, że na pewno wszystko wyjdzie na prostą, że prędzej czy później coś wspaniałego się zdarzy…
Tego rodzaju ufność jest raczej oszukiwaniem samego siebie.
Ufność nie jest także stanem po medytacji, gdy dzięki zwolnionemu, regularnemu oddechowi udało nam się uciszyć swoje emocje i znaleźć jakieś okienko spokoju.
Ufność w ogóle ma niewiele wspólnego z emocjami.
Ufność jest wtedy, gdy stoisz po pas w błocie i z całych sił usiłujesz ruszyć wóz. Ufność jest wtedy, gdy robisz to, choć wydaje ci się to niemożliwe.
Jeżeli coś przyciąga dobre rzeczy do naszego życia, to są to właśnie nabrzmiałe od wysiłku żyły na skroni.
Gdy naprawdę robisz wszystko co w twojej mocy, gdy się nie oszczędzasz, gdy nie toczysz z sobą gry w „Na pewno ktoś mi pomoże”, „Na pewno coś się dobrego wydarzy”, „Za chwilę wszystko będzie dobrze – zaczynają się zdarzać cuda. W jakiś dziwny sposób twoje siły się zwielokrotniają. Podnosisz wóz, którego praktycznie nie powinieneś być w stanie unieść.
To jedyny sposób uruchamiania magii w naszym życiu.
Zrób co w twoje mocy.
Nie czekaj aż przyjdzie lepszy czas, nie odkładaj na potem.
Nie marz o darmowej pomocy, nie czekaj aż ktoś – ludzka, lub nadludzka siła – zamiast ciebie wejdzie po pas w błoto.
Możesz kląć, drzeć się, wrzeszczeć. Możesz się bać, panikować i mieć wątpliwości. Możesz dobrze nie spać, mieć problemy z trawieniem i czuć suchość w gardle. To tylko estetyka. Miła ale w tej sytuacji nieistotna.
Liczy się tylko to, czy jesteś w kałuży i dajesz z siebie tyle ile możesz.
Bardzo uniwersalny wpis, w zasadzie można zastosować go do wielu dziedzin naszego życia. Bardzo często widzimy postawę „teraz już wszystko w rękach Boga”, zamiast proaktywnie reagować wolimy odpuścić i grzecznie czekać na cud. Nikt nie jest idealny, po to też czyta się takie Blogi jak ten 🙂 ale warto przezwyciężać te nasze codzienne niedoskonałości. Dziękuję za ten wpis Zbyszku.
Dziękuję Dominiku za komentarz 🙂 Masz rację. Właśnie o to chodzi – przestać polegać na naszym wspaniałym planie „Teraz zdarzy się cud” 🙂
Dzien dobry, kilka dni temu wyslalam Panu wiadomosc przez formularz na stronie ws rozmowy dla „Tygodnika Powszechnego”. Bede wdzieczna za kontakt. Pozdrawiam, Beata Chomątowska
Dla mnie bardzo inspirujący wpis – dziękuję i pozdrawiam.
Cieszę się Tadku 🙂 Dziękuję za komentarz.
W trakcie czytania przyszła mi jedna sentencja na myśl którą kiedyś gdzieś widziałem, „działaj tak jakby wszystko zależało od Ciebie a módl się tak jakby wszystko zależało od Boga”
Dziękuje za kolejny wartościowy artykuł Zbyszek 🙂
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Dziękuję Sebastianie, ta sentencja tu pasuje 🙂
Tak przy okazji, kiedyś zainteresowałem się tym, skąd się wzięły te słowa. Otóż zazwyczaj przypisywane są Ignacemu Loyoli, problem jest taki, że Ignacy nigdy czegoś takiego nie powiedział, w jego pismach jest za to myślą, którą można przetłumaczyć odwrotnie: „działaj tak, jakby wszystko zależało od Boga, módl się tak, jakby wszystko zależało od ciebie”.
Można to rozumieć na różne sposoby, myślę, że chodziło mu o to, żeby działając nie martwić się tak strasznie o efekty, tylko skupić się na tym, co teraz mogę zrobić — to, co tu i teraz jest moim zadaniem, co z tego wyniknie – to już nie do końca moja sprawa.
Z kolei modlić się, tak jakby wszystko zależało ode mnie, to modląc się, wierzyć, ze nasze prośby są wysłuchiwane.
To tak na marginesie, bo w jednej czy w drugiej wersji myśl pasuje 🙂
„Działaj tak jakby wszystko zależało od Boga” – Twoje tłumaczenie tej postawy jest dla mnie zrozumiałe. I mi się podoba :). Ale „módl się tak jakby wszystko zależało od Ciebie” -Tłumacząc to wychodzi na to że czy wierze w Boga czy nie zależy jedynie ode mnie. I to Ja się modle bo chce żeby moje problemy były wysłuchane przez Boga który istnieje we mnie. ?:) …czy faktycznie do jakiejś siły wyższej która gdzieś tam jest i nie ma mnie gdzieś. To chyba kwestia wiary gdzie ten Bóg jest , De Mello tłumaczył że Boga widzi wszędzie, inni mówia że piękno nie jest czymś co istnieje na zewnątrz, istnieje we mnie bo ja je widzę i myślę że analogicznie jest z tym Bogiem 😉
Teraz jak przeczytałem to co napisałem to poczułem lekki smutek. Pocieszające było by wierzyć w Boga który istnieje gdzieś indziej niż tylko w moim umyśle
Sebastianie, nie jestem ekspertem do spraw religijnych, pisząc o nich mam poczucie, że się na nich po prostu nie znam. Trzeba by było zapytać o te sprawy kogoś, kto się tym zajmuje. Pytanie, gdzie są ci ludzie? (chyba jak większość ludzi mam żal że kościół jest jaki jest… żal, czasami nawet odrazę, ale dajmy spokój, nie ma sensu „karmić tego wilka” (pewnie znasz tą anegdotę). Moja działka to psychologia i nie odpowiem Ci gdzie jest Bóg.
Ale skoro już temat wyszedł, chciałbym sprostować. Chodziło mi jednak chyba o coś innego, źle wyraziłem bo pisałem w skrócie. Otóż niektórzy wierzą w Boga na zasadzie gwarancji, że nic im się nie stanie. „Jest Bóg, ja w niego wierzę, no to przecież coś mi się należy! Nic złego mi się nie stanie, bo skoro Bóg jest miłosierny to zawsze spadnę na cztery łapy.” To taka wiara w dobrego opiekuna / służącego / pomocnika czy nawet ojca, który za tobą chodzi i wszystko naprawia i z wyprzedzeniem wszystko załatwia. Czy jest sens taką osobę o coś prosić? Przecież ona jest zawsze o pół kroku przed tobą. Po co masz jej mówić czego potrzebujesz? Super by było mieć kogoś takiego. Pytanie, czy nie bylibyśmy wtedy wiecznie niedojrzali.
Zupełnie inna jest wiara np. psalmistów (bierz proszę cały czas poprawkę, że jestem w tych sprawach dyletantem). Psalmiści często krzyczą: „Wołam do Ciebie, bo ty mnie wysłuchujesz!”. Psalmiści są jak małe wiewiórki z kreskówki, które krzyczą do kogoś w górze „Hej, hej, słuchaj mnie, słuchaj mnie, słuchaj mnie, hej słyszysz mnie?!”. W te krzyki wkładają tyle siły, że aż chrypną z krzyku. Ich Bóg (jak ja to rozumiem) stoi pół kroku z tyłu i nie narzuca się swoją wyprzedzającą opieką. On wie czego ja potrzebuję, ale czeka aż go o to poproszę. Traktuje mnie jak dorosłą osobę, której należy się pełny szacunek. Co więcej czeka aż go o to mocno poproszę. Ta druga część sentencji to zachęta do takiego krzyku. Jest piękny opis jak Jakub zmagał się z Bogiem. Siłowali się całą noc aż Bóg mu przetrącił biodro. Po co się zmagał? Mógł powiedzieć: e…. co ja się tu będę zmagał, walczył, krzyczał, skoro i tak nie masz wyjścia jak tylko dać mi to, co najlepsze, luzik…
Nie wiem, być może ta część sentencji zawiera także wiarę w to, że na naszą prośbę Bóg może zmienić losy świata? Jak kiedyś znajdę książkę w której wyczytałem o ty innym rozumieniu słów św. Ignacego to sprawdzę o co tak naprawdę mu chodziło i dam Ci znać 🙂
Ok. wystarczy refleksji religijnych. Jestem psychologiem, nie księdzem. Jedyne co mogę z pewnością powiedzieć: nie podoba mi się wiara, której efektem jest chowanie się przed życiem i czekanie aż ktoś za mnie wszytko załatwi. Widziałem ludzi, dla których wiara nie była żadnym otumaniającym opium, ale impulsem do tworzenie, brania odpowiedzialności za siebie i ciągłej aktywności- i to mi się znacznie bardziej podobało (z psychologicznego punktu widzenia oczywiście).
Pozdrawiam serdecznie.
Wczoraj mialam podobna historie, jak ta z Jezusem. Popsul mi sie rower, kolo zablokowalo, ze nie poglam go prowadzic, a musialam tyl roweru niesc. Troche tych przeklenstw bylo, ale po drodze do sklepu rowerowego jakis mezczyzna zaoferowal mi pomoc. Rower juz naprawiony i znow go uzywam 🙂
I chyba o tym wczorajszym wydarzeniu zapomnialam, bo dzisiaj zamiast dzialac (pisac artykul) to siedze i marudze. Twoj nowy tekst Zbyszku przyszedl we wlasciwym momencie – zaczac, dzialac a pomoc przyjdzie po drodze. Bo jak ludzie widza, ze Ty dzialasz, to znaczy, ze Ty w swoja misje wierzysz i oni tez w to uwierza i bede chcieli byc czescia tego dzialania.
Pozdrawiam
Gosia
Dokładnie Gosiu! Pomoc przyjdzie po drodze. A jak nie przyjdzie, to przynajmniej coś będzie zrobione. Dziękuję za ten komentarz i pozdrawiam 🙂
Dziękuję.Bardzo pouczające.
Potrzebowałam przypomnienia,takiej mądrości życiowej.
Serdecznie pozdrawiam
Alina
Dziękuję Alino 🙂 Cieszę się, że mogłem się przydać. Najbardziej niesamowite jest to, że o wszystkim naprawdę wiem, ale tak często potrzebujemy sobie to przypominać. Dobrze to znam. Pozdrawiam serdecznie 🙂
– What if I fall?
– Oh, but my darling, what if you fly?
🙂
Chciałbym przyznać, że jak do tej pory nie raz zdarzyło mi się odczuwać potrzebę otrzymania pomocy z czyjejś strony, nawet ze strony niebios. Jednak zawsze to były tylko życzenia które blokowały osiągnięcie tego co było w zasięgu ręki i własnych możliwości. Chyba nadeszła pora na mnie, aby powoli pozbywać się złudzeń i jak to napisałeś zacząć dawać z siebie tyle ile się będzie dało. Wiem, że nie przyjdzie to od razu i nie będzie łatwe, ale czuję że muszę wykorzenić nawyk ciągłego wołania o pomoc i nieporadności. Dziękuje za tekst, który jest dla mnie swego rodzaju otrzeźwieniem.
Cieszę się Janku z tego co napisałeś. To rzeczywiście trudna sztuka – liczyć w pierwszym rzędzie na siebie. Warto jednak też pamiętać, by po drodze nie zgorzknieć. Bo ideałem nie jest człowiek, który ma gdzieś innych i nie chce nikomu niczego zawdzięczać. Robić wszystko co można zrobić i korzystać z każdej pomocy, jaka jest dostępna 🙂 To trudna sztuka.
Ciekawe, w aktualnej sytuacji życiowej doszedłem do identycznych wniosków…trzeba działać, zrobić pierwszy krok, opuścić strefę komfortu…do przodu i nie czekać na zbawienie!
Jak ktoś napisał, najbardziej przemawiają do nas rzeczy, do których sami doszliśmy 🙂 Cieszę się, że doszliśmy do podobnych wniosków.
Bywa też tak, że cały wóz w błocie i po długim wyciąganiu brak już zupełnie sił … Skąd brać je wtedy? To pytanie, które ostatnio zadaję sobie codziennie … Skąd mam wziąć siły? … Bywa tak, że sytuacji naprawdę trudnych jest naraz wiele …. Naprawdę trudnych …. śmierć dwójki rodzeństwa, rozwód, koniec umowy o pracę, konieczność wyprowadzenia się z domu do wynajmowanego mieszkania … wszystko w krótkim czasie …. Skąd brać siły?
To ważne i trudne pytanie. Nie podejmuję się krótkiej odpowiedzi. Przypomniała mi się tylko pewna sytuacja. Byłem po operacji serca, jakiegoś drugiego czy trzeciego dnia, przez pomyłkę dostałem z opóźnieniem dawkę środków przeciwbólowych. I wtedy dotarło mnie: jak wiele człowiek jest w stanie znieść, jak nie ma żadnego innego wyjścia. Czasem jedną rzeczą, którą możemy zrobić jest wytrzymać, pozwalając by czas działał. W końcu leki zaczęły działać a ja mogłem wziąć oddech. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Dziękuję i pozdrawiam 🙂
Cieszę się, Zbyszku, że napomknąłeś o ścieżce neuronów. Takie przypomnienie, że w twoich tekstach obrazowość na pograniczu poetyckości ma jednak stricte fizykalne podstawy.
Poza tym to kolejny tekst uświadamiający, jak kurewsko ciężkie jest życie. Dzięki! 😉
Dzięki Bartku 🙂 Ale czasem myślę: „Nie dość, że jest kurewsko ciężko, to ten ciągle o tym przypomina”. Może jednak chwilka relaksu byłaby cenniejsza 🙂
A neurony, jak najbardziej – trzeba o nich ciągle pamiętać. To daje właściwą proporcję.
Ciągle przypominam, bo motywujących wpisów nigdy dość 😉
Serio mówiąc, tak, powtarzam się. Zbyt często.
Ech, nędza wewnętrzna.
Brawo bartuś pojechałeś po całości, nie ma to jak topić się we własnym gównie i ściągnąć do niego osobę która chce Ci pomagać.
Przypomina mi się z zajęć, że aby uratować osobę topiącą się która się szamocze trzeba odczekać chwile aż się trochę podtopi , gdy przestanie tak się rzucać wtedy można ją zacząć ratować.
Nieudolna troska o Zbyszka, którego nie znasz, wskazuje tylko na łatwość, z jaką udziela ci się cudzy defetyzm. Bronisz się przed nim, atakując osobę w jakimś stopniu do siebie podobną. Uważam jednak, że jeszcze nie utonąłeś – głowa do góry i łykamy powietrze 🙂
Pozdrawiam.
To, dziękuje w takim razie za darmowa sesje psychoanalizy 😉 również pozdrawiam.
Witaj Zbyszku,
zgadzam się z Tobą, że trzeba działać, nawet w trudnych sytuacjach.
Fajnie byłoby gdyby Wszechświat rozwiązywał nasze problemy, ale rzadko „same” rozwiązują się.
Mam trudną sytuację w pracy, podejmowałam małe kroki, stopniowo coraz większe(wszystko rozłożone w czasie, 3 m-ce) aż nadarzyła się sytuacja, by zrobić ten ostatni-największy, nie wiedząc czy będzie pode mną grunt czy przepaść. Mam ufność ( może to naiwność?) że moje dążenie do sprawiedliwości i dobra zatriumfuje i że profesjonalizm wygra nad układami i układzikami. Zrobiłam w tej sprawie wszystko co mogłam, teraz czekam albo na ścięcie mojej głowy albo na rozwiązanie problemu.
Duże znaczenie ma wsparcie – bardzo wiele osób w pracy wspiera mnie w tym problemie, przyciągnęłam fajnych ludzi do siebie.