1.
Jakiś czas temu, składając klientowi ofertę zażądałem zbyt wysokiej ceny. Gdybym podał niższą, mielibyśmy szansę zdobyć zlecenie. Nawet przy znacznie niższej cenie, byłoby dla nas bardzo zyskowne. To były dziesiątki dni szkoleniowych. Przestrzeliłem. Tym bardziej bolesne, że nie wykorzystałem wszystkich okazji by sprawdzić, jaką warto dać cenę. Słowem zawaliłem i nie miałem na to żadnego uzasadnienia. Gdybym był swoim pracodawcą, musiałbym się ocenić w sposób negatywny, nawet bardzo negatywny. Mógłbym nawet pogrozić palcem. A tak byłem tylko na siebie wściekły.
Czy ta ocena przeszkadza mi w podejmowaniu kolejnych decyzji cenowych? Wręcz przeciwnie. Z jeszcze większą chęcią je podejmuję, bo dowiedziałem się o sobie jednej rzeczy więcej. Wiem jak unikać podobnej wpadki w przyszłości.
Negatywna ocena własnych zachowań nie utrudnia mi życia. Jest nieprzyjemna, ale daleko od niej do paraliżu czy długotrwałych dywagacji nad tym, co zrobić z życiem. Nie jest przyjemnie wiedzieć, że popełniło się głupi błąd. Nie jest przyjemnie wiedzieć, że człowiek nie osiągnął zakładanego przez siebie celu. Nie jest przyjemnie wypaść gorzej w porównaniu z innymi (np. wiedzieć, że zarabia się mniej od sąsiada, że przeczytało się mniej książek niż kolega z klasy, czy że gorzej zna się język obcy niż, ktoś, kto zaczął uczyć się w tym samym czasie). Ale czy te sytuacje są na tyle trudne, by ktokolwiek potrzebował w nich pomocy? Nie sądzę.
2.
O co zatem chodzi ludziom, którzy narzekają na negatywną samoocenę? O co chodzi tym wszystkim skarżącym się na niskie poczucie własnej wartości i wątpliwości pod swoim adresem?
Rzadko chodzi o samoocenę. Większość z narzekających nie za bardzo wie, na czym polega ocena siebie – szczególnie ta negatywna. To, co nazywają negatywną oceną siebie, albo poczuciem niskiej wartości, w rzeczywistości jest głębokim poczuciem własnej bezwartościowości i bezradności.
To, co czują, to nie jest jedynie negatywna ocena siebie. To jest osłabiające, paraliżujące i dramatyczne poczucie, mówiące, że jestem:
- do niczego;
- nic nie warty;
- bezsilny;
- nieadekwatny;
- ułomny;
- pozbawiony jakichkolwiek szans;
- beznadziejny;
- zły;
- wadliwy;
- nie taki jaki powinienem być.
Samoocena – jak mówi nazwa – jest oceną. Oceny mogą być pozytywne lub negatywne, mogą być lepsze lub gorsze, mogą być mniej lub bardziej surowe.
Ale to nie jest ocena. To czarna dziura. Coś znacznie bardziej surowszego niż najbardziej surowa ocena – to raczej natychmiastowe wyrzucenie ze szkoły, albo rozmowa na dywaniku u dyrektora.
3.
Od strony poznawczej, negatywna ocena siebie różni się od poczucia bezradności pod kątem trzech aspektów:
Poczucie bezradności jest wszechczasowe: zawsze zawalam, nigdy mi nic nie wychodzi, nigdy mi się nic nie uda. W rzeczywistości to była moja pierwsza próba, nie wyszło mi raz – ja jednak czuję, że nie wyjdzie mi absolutni nigdy. Jestem do niczego in saecula saeculorum… amen.
- Poczucie bezradności jest zawodnikiem wszechkonkurencji. Nie udało mi się zrobić na kimś wrażenia albo napisać czegoś ciekawego i od razu czuję, że nic mi nie wychodzi, w niczym nie jestem dobry. Nie mam żadnych szans!
- Poczucie bezradności jest także skupione wyłącznie na sobie. Byłem na rozmowie rekrutacyjnej. Kobieta, która przeprowadzała ze mną wywiad ewidentnie miała zły dzień, konkurencja była ogromna. Co powiem sobie, gdy nie dostanę pracy? Że to ja jestem zupełnie beznadziejnym przypadkiem i wszystko przeze mnie.
4.
Dosyć łatwo rozpoznać ten wzorzec myślenia. To zawsze jest generalizacja, katastrofizacja i przesada. Nie ma ocen pośrednich. Nie ma umiarkowanego rozczarowania. Nie ma selektywności, czy brania pod uwagę tego, co naprawdę się wydarzyło.
Co pewien czas, na tyłach samochodów widzę slogan „Albo Suzuki albo nic”. Osoby cierpiące na poczucie bezwartościowości działają zgodnie z podobną zasadą: „Albo jesteś geniuszem, albo niczym”. Nie ma stanów pośrednich: jest tylko geniusz i nikczemnik.
Wszystko co nie łapie się na geniusza to „nic” – absolutne dno nie warte powietrza, które zużywa. Zero i jeden. Brak wartości pośrednich, czy jak mówią elektronicy, analogowych.
I to stanowi ogromny problem. Większość życia dzieje się na płaszczyźnie analogowej – wśród wartości pośrednich. Jeżeli je skreślisz, twoje życie stanie się rażąco ubogie.
Jeżeli oceniasz siebie w zdrowy sposób, we większości przypadków twoje oceny są umiarkowane. Czasem oceniasz się pozytywnie, czasem negatywnie, ale bardzo rzadko, jeżeli w ogóle, myślisz o sobie w kategoriach geniusza lub absolutnego potępieńca. Dla osoby „dwustanowej” sama możliwość takiego myślenia o sobie jest już podejrzana. Albo Suzuki, albo nic – albo geniusz, bóg, święty, miliarder – albo nie mam po co żyć. Wszystko co pośrodku jest zgniłym kompromisem na który nie wolno się godzić.
Jest wiele powodów, dla których taka osoba stawia przed sobą tak nieludzkie standardy. Przynajmniej na krótką metę jest to bardzo dla niej opłacalne. Zajmiemy się tym jeszcze kiedyś. Często jednak to nie jest kwestia strategii czy interesu. Często taka osoba nie umie inaczej z racji połączenia, jakie istnieje pomiędzy emocjami, nastrojami i pamięcią.
5.
Poczucie bezwartościowości i ułomności jest czymś uzasadnionym, gdy człowiek zrobi coś naprawdę okropnego i koszmarnego. Albo, gdy znajduje się w sytuacji całkowicie bez wyjścia, tuż przed katastrofą. Jednak zdecydowana większość osób nigdy nie znajduje się w takich sytuacjach a mimo to, często doświadcza takiego samego poczucia jakby, co najmniej popełniła ciężki, niewybaczalny grzech śmiertelny albo znalazła się w sytuacji całkowitej katastrofy.
Wystarczy coś naprawdę drobnego – niewielkie spóźnienie, małe odstępstwo od planów, brak entuzjazmu u osoby, którą prosiło się o ocenę, negatywna opinia kogoś, którego zdania nikt nie poważa, porażka będąca wynikiem zewnętrznych sił, błąd który nie ma wcale krytycznego znaczenia – a już następuje zjazd na sam dół piekła, zjazd do czarnej dziury bycia „niegodnym wyrzutkiem i najgorszym przestępcą”.
Co gorsza, czasem takie poczucie pojawia się zupełnie bez powodów. Człowiek w dobrej kondycji kładzie się spać, jednak rano dźwięk budzika wyrywa ze snu zupełnie inną osobę, kogoś pełnego poczucia całkowitej nieadekwatności.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego tak łatwo niektórym z nas zjechać na samo dno? Dlaczego tak często opanowuje nas demon poczucia bezradności, nieadekwatności i bezsilności? Skąd w ogóle bierze się w nas ta czarna noc?
6.
Jeżeli mieszkasz w przytulnym, dobrze ci znanym i w miarę wygodnym domu nie musisz sobie nic wyobrażać. Jeżeli nie, pomyśl o tym, jakie to mogłoby być przyjemne. Gdy już się wczujesz, wyobraź sobie, że którejś nocy twój dom się rozpada. Jakaś nieznana siła chwyta cię i nagle – nie masz zielonego pojęcia jak – znajdujesz się w czymś zupełnie ci obcym. Po raz pierwszy w życiu widzisz takie kolory, takie światło i słyszysz takie dźwięki. Ci, którzy cię porwali – ponieważ nie wiemy jak ich nazwać, nazwijmy ich kosmitami – są niepodobni do niczego, co do tej pory widziałeś. Są ogromni i wszechmocni. To, co umiałeś do tej pory w niczym się nie przydaje. Nie umiesz się ruszać w ich świecie, nie umiesz się porozumiewać…. Gdy czujesz głód, chłód albo niewygodę, możesz tylko krzyczeć, ale nawet twój krzyk jest dla ciebie całkowicie nowym doświadczeniem. Nigdy go nie słyszałeś.
Pytanie: czy w takiej sytuacji czułbyś się: (a) pewny siebie, pełny nadziei i spokoju; (b) bezsilny, przerażony i zagrożony?
Moja córka urodziła się w Szpitalu Uniwersyteckim. Nazwiska największych specjalistów wśród personelu i siermiężne sale pamiętające koniec XIX wieku. Pierwszego dnia, tuż nad ranem moja żona, trzymając się stojaka z kroplówką, poszła do sali, w której nocowały dzieci. Sala była wypełniona rzędami wózków. Taki mały supermarket. Nawet metki były. Tyle, że zamiast cen, nazwiska i godziny urodzin. Nasza mała darła się w niebogłosy, podobnie jak większość innych pakuneczków, ciasno owiniętych w wyblakłe od tysięcznych prań pieluch. Dwie pielęgniarki ze stoickim spokojem zajęte były wypełnianiem formularzy.
Pierwsze dni na tym świecie są trudne. Jesteś w stanie wczuć się przez chwilę w to, przez co musi przechodzić dziecko? Potocznie dzieciństwo kojarzy się z błogością i beztroską. To my, dorośli mamy prawdziwe problemy. Dzieci są takie zabawne, takie błogie… przecież one nie żyją jeszcze na poważnie… Patrzymy na nie przez pryzmat Kubusia Puchatka, Piotrusia Pana czy Boba Budowniczego. Gdy byłeś dzieckiem nie przypomniałeś w niczym misia imbecyla ani plastelinowej figurki, która „zawsze da radę”. Może czasem, ale oprócz tego toczyło się w tobie prawdziwe życie. Kubuś Puchatek jest opowieścią dorosłego o tym, jak chcielibyśmy, aby myślały dzieci. Ale one tak nie myślą. Znacznie bliżej ich psychiki jest William Golding we „Władcy Much” czy Janusz Korczak we wielu ze swych książek. Dzieci żyją naprawdę. Naprawdę cierpią, naprawdę się boją i naprawdę stają przed przerastającymi je problemami. My też żyliśmy naprawdę, tyle, że nie zawsze chcemy to pamiętać.
Oczywiście same traumatyczne przeżycia z okolic narodzin nie decydują o przyszłości człowieka. Ale dzieciństwo często jest jak film Hitchcocka – zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem jest tylko gorzej.
Nie mówię, że całe dzieciństwo, nie mówię, że dzieciństwo każdego. Ale we większości przypadków, gdyby nie doświadczenie bezradności, jakiego doznaliśmy w tym okresie, nie byłoby doświadczenia przytłaczającej bezradności w okresie dorosłości.
Ci z nas, którzy w trakcie dzieciństwa wiele razy musieli czuć, że są nic nie warci, źli, beznadziejni, godni pogardy, pozbawieni wartości, wadliwi, odrzuceni czy nie tacy jak powinni… doskonale opanowali wzorzec bezradności.
Co to jednak znaczy? Że powinniśmy przeprowadzić skomplikowaną analizę przeszłości by się uwolnić od poczucia bezsilności? Nic podobnego.
7.
To nie twoi rodzice ani twoje dzieciństwo jest winne tego, że co rusz czujesz się bezwartościowy. W dzieciństwie jedynie nauczyłeś się wzorców poczucia bezradności czy własnej nieadekwatności.
To trochę tak, jakby ktoś postawił kiedyś na twoje półce przytłaczający film pod tytułem „Jestem nic nie warty, ułomny i nieadekwatny”. Stoi na półce, to nie twoja zasługa, że go masz, ale od ciebie zależy jak często będziesz go oglądał. Czy to takie ważne, kto i kiedy go postawił? Czy świadomość tego cokolwiek zmieni?
Wątpię by możliwe było przeżycie dzieciństwa tak, by nie dostać po drodze tego filmu. Ja taki film dostałem i wszyscy, których dobrze znam też. Chciałbym powiedzieć, że moje córki będą pierwszymi osobami, które znam bez tego filmu, ale zbyt dobrze wiem, że taka sytuacja wymagałaby współpracy nauczycieli, dziadków, krewnych, kolegów i tysięcy innych ludzi. Każdy z nas prędzej czy później dostanie ten niechciany prezent. Oczywiście to nieco inna sytuacja dostać go od nauczyciela lub kolegi niż od rodzonego ojca, nie mnie jednak liczy się nie to, od kogo i w jakich warunkach go dostałeś, ale jak często go odtwarzasz.
Wiemy już skąd mamy możliwość zjazdów, ale ciągle nie wiemy, dlaczego tak łatwo w nie wpadamy. Dlaczego tak łatwo i tak często włączamy nasz przytłaczający film?
8.
Ponad trzydzieści lat temu dwóch brytyjskich psychologów poprosiło kilkunastu członków uniwersyteckiego klubu podwodnego o nauczenie się listy słów. Część z nich miała nauczyć się słów pod wodą, część na brzegu. Po opanowaniu listy badacze sprawdzali jak wiele ze słów nurkowie zapamiętali. Okazało się, że wiele zależy od tego gdzie odpamiętywane jest sprawdzane. Osoby, które uczyły się pod wodą, przypominały sobie ich znacznie więcej, będąc pod wodą. Osoby, które uczyły się ich na brzegu, znacznie więcej potrafiły ich sobie przypomnieć na brzegu. Okazało się, że kontekst ułatwia wydobycie z pamięci związanych z nim informacji.
Takim kontekstem mogą być nie tylko zewnętrzne warunki. Kolejne badania potwierdziły, że mogą być też nasze wewnętrzne warunki – szczególnie stany emocjonalne. Gdy jesteśmy smutni łatwiej nam przywołać do pamięci wydarzenia i informacja, z jakimi mieliśmy do czynienia, gdy byliśmy smutni. Fachowo to zjawisko nazywa się „pamięcią uzależnioną od stanu emocjonalnego”. Pod wpływem nastroju człowiek zmienia swój sposób myślenia oraz interpretowania rzeczywistości. Inaczej myślisz o sobie i świecie, gdy jesteś zadowolony, inaczej, gdy jesteś rozdrażniony czy smutny.
W efekcie niewielki zjazd nastroju może w nas uruchomić te same wzorce myślenia, jakie pojawiły się wtedy, gdy naprawdę byliśmy bezradni.
Nie mamy kontroli nad większością z naszych stanów emocjonalnych. To naturalne, że od czasu do czasu czujemy się zmęczeni, rozkojarzeni, apatyczni czy nie w sosie. Ludzie, którzy zawsze czują się tak samo pewni siebie, radośni i wypoczęci, powinni, czym prędzej odstawić prochy.
Problem jednak polega na tym, że niektóre z tych stanów emocjonalnych skojarzone są z wzorcami ułomności czy nieadekwatności. Zmęczenie, drobna porażka czy rozkojarzenie reaktywuje to wszystko, czego doświadczyliśmy w dzieciństwie. I mimo, że sytuacja jest teraz zupełnie inna, my na powrót stajemy się tym samym przerażonym wielkim światem dzieckiem. Nasze myślenie, emocje, doznania fizyczne wpadają w stare, dobrze znane koleiny.
9.
Co można z tym zrobić? Jest wiele szkół. Są tacy, którzy polecają dyskutować z swoimi myślami. Inni polecają przypominać sobie pozytywne doznania, inni wdrukowywać nowe doznania. Jeszcze inni polecają relaksacją i głębokie oddechy. Pomińmy tych wszystkich, którzy doradzają zakupy w aptece, monopolowym czy u dilera prochów.
Zanim zastosujesz jakąkolwiek metodę musisz mieć świadomość tego, co się dzieje.
Gdy już sobie uświadomisz, zobaczysz czy cokolwiek innego, oprócz świadomości będzie ci potrzebne. Pozytywne działanie większości z technik psychologicznych w ogromnej mierze jest efektem samej świadomości tego, co się z tobą dzieje. Świadomość to inaczej objęcie czegoś umysłem. Gdy uświadamiasz sobie jakiś zachodzący w tobie proces, stajesz się od niego większy. Nie można być świadomym czegoś, nie uruchamiając swojego „większego ja”.
Dlatego często wystarczy odpowiedzieć sobie na kilka prostych pytań:
Czy mój problem jest problemem z wątpliwościami i negatywnymi ocenami, jakie sobie czasem wystawiam czy też polega on raczej na uruchamiającym się poczuciem bezradności?
Jeżeli masz wątpliwości czy to, czego doświadczasz to poczucie bezradności, możesz sprawdzić, czy:
- wystawiasz sobie ocenę wszechczasów (zawsze, nigdy)
- wystawiasz sobie ocenę we wszystkich konkurencjach (nic mi nie wychodzi, nic mi się nie udaje)
- przypisujesz porażkę tylko i wyłącznie siebie (gdybym tylko był inny, gdybym tylko zrobił coś innego).
Przyjrzyj się także swoim:
- Emocjom (czy czujesz np. przygnębienie, lęk, apatię, wstręt?)
- Doznaniom fizycznym (czy czujesz np. łomotanie serca, mrowienie, brak oddechu, odpływ energii, watę w nogach)
- Wspomnieniom czy fantazjom (np. bycie opuszczonym przez matkę, wizja własnego pogrzebu)
- Automatycznym myślom (np. nie dam rady, jestem do niczego, zawiodłem)
Im bardziej absolutna i abstrakcyjna ocena, im większy jej towarzyszy ból, im mocniejsze są towarzyszące jej doznania, tym większe szanse, że to, co ma miejsce to nie jest żądna negatywna ocena ani wątpliwości pod swoim adresem ale automatycznie wzbudzone poczucie bezradności.
10.
Jeżeli masz do czynienia z poczuciem bezradności przyjrzyj się temu, kiedy się pojawia.
Co konkretnie go reaktywuje? Jakie sytuacje najczęściej go wyzwalają? Jakie odczucia są na jego początku? O jakich porach, w jakich warunkach maszyna się uruchamia?
Czy jest to na przykład:
- zmęczenie
- porażka
- pomyłka
- brak pochwał
- pochwały (to może wydawać się bezsensowne, ale pochwały także mogę wzbudzać „zjazd”)
- spóźnienie
- ból głowy
- niepewność
- niewyspanie
- atak ze strony kogoś
Możesz założyć dziennik i codziennie spisywać wszystkie te sytuacje, w których nachodziło cię poczucie bezsilności i własnej bezwartościowości.
Prowadź badania jak naukowiec, który chce zrozumieć fenomen. Nie staraj się na niego wpływać, ale jedynie go precyzyjnie opisać. Obserwuj także jak długo fenomen trwa, pod wpływem czego słabnie, pod wpływem czego rośnie jego natężenie, pod wpływem czego mija.
Już sama taka uważna, akceptująca obserwacja zazwyczaj zmniejsza ilość ataków poczucia bezradności. A jeżeli nie zmniejsza to przynajmniej minimalizuje ich wpływ na nasze życie.
To nie jest wszystko, co możemy zrobić wobec ataków bezradności. Zajmiemy się być może innymi sposobami. To jednak wystarczy na początek.
11.
Ten tekst napisałem kilka dni temu. Jest za długi, ale mimo tego postanowiłem do niego dopisać coś, co przydarzyło mi się kilka dni temu.
Zanim to opiszę, wyznanie – tak, poczucie własnej ułomności i braku wartości co pewien czas do mnie powraca. Nie tak mocno jak kiedyś, nie mniej jednak, ten tekst nie jest teoretyczny (mimo, że korzystałem przy jego pisaniu z wielu książek i teorii). A teraz historyjka.
Parę dni temu moja córka budziła mnie kilka razy pod rząd. To ten wiek, w którym dzieciom śnią się różne koszmary. Po takiej czwartej czy piątej pobudce, nie mogłem zasnąć. Na wpół śpiący leżałem i męczyłem się. W którymś momencie znalazłem się w tak totalnym dole, że trudno opisać. To było tak, jakby ktoś przestawił jakąś wajchę w moim umyśle. Pełna depresja. Ból istnienia niemal fizyczny. Poczucie bezwartościowości, bezsilności, ułomności. Skupienie na porażkach, błędach i niewykorzystanych okazjach (a przez kilka ostatnich dni zrobiłem więcej głupich błędów niż przez ostatnie dwa lata). Moje pierwsza rekcja była taka jak chyba wszystkich: trzeba to przerwać, trzeba to naprawić, muszę z tego wyjść jak najszybciej! Kto jak kto, ale jak (choćby z racji pisania tego bloga, nie mogę przecież cierpieć na depresję!) Zacząłem się szamotać, przemyśliwając i przeżuwając wszystko to, co w moim życiu jest nie takie. Im bardziej walczyłem, tym było gorzej. Sen odszedł a depresja się pogłębiała.
Już prawie na krawędzie pomyślałem sobie jednak:
– Przecież to doskonała okazja by sprawdzić to, o czym piszę! Właśnie teraz czuję się absolutnie ułomny i bezwartościowy.
Postanowiłem ułożyć się wygodnie i w pełni doznawać tego wszystkiego, co na mnie spływało. Zacząłem przyglądać się doznaniom z ciała, obrazom i myślom. Przez chwilę czułem się tak, jakbym obserwował operację na żywo prowadzoną na mnie samym. A chwilę potem było rano a ja czułem w sobie głęboką energią. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem. Gdy przestałem walczyć i zacząłem doświadczać, wszystko rozproszyło się, tak jakby było to jednorazowe uderzenie, bolesne, ale szybko mijające. Najlepszą metodą na to by poradzić sobie z poczuciem pełnej katastrofy jest pozwolić jej trwać tak długo jak tego wymaga. Gdy przestajesz ją rozdrapywać, ból szybko mija.
Gdy czujesz ból fizyczny, weź środek przeciwbólowy. Gdy czujesz ból psychiczny – przyjmuj, przyjmuj, przyjmuj do otwartych dłoni. To dziwne, ale to najlepszy środek przeciwbólowy.
12.
Temat jest wielgachny i dlatego mam pytanie: czym mam jeszcze coś na ten temat napisać? Czy może wystarczy i lepiej skupić się na czymś innym? Jak uważasz?
Dobra, dotarło: ma być częściej i krócej 🙂 Spróbuję się dogadać z tym co to pisze, ale powiem wam, że ostatnio mnie kolega coś przestał słuchać… mruczy coś o urlopie… bezczelny! Ja mu dam urlop! 😉
Zbyszku,
pisz długie i krótkie teksty. Wszystkie są wspaniałe i tym bardziej przekonywujące, im więcej przykładów z Twojego własnego doświadczenia.
Jesteś wiarygodny, nawet, gdy czasem mi się wydaje, że się nie zgadzam z tym, co piszesz.
Dziękuję za Twoją empatię i bezinteresowną życzliwość.
Elżbieta
Dziękuję Elżbieto 🙂 Ja Ci dziękuję za to samo 🙂
„Jest wiele powodów, dla których taka osoba [cierpiąca na poczucie bezwartościowości] stawia przed sobą tak nieludzkie standardy. Przynajmniej na krótką metę jest to bardzo dla niej opłacalne” –czego dotyczy ta opłacalność, o której Pan wspomniał ?
pozdrawiam
sylwia
Mówiąc w skrócie, bo temat jest fascynujący, chodzi o ustawiczne znajdowanie dla siebie alibi.
Na przykładzie:
Mam znajomego, który postawił kiedyś przed sobą zadanie polegające na tym by na studiach zdać egzamin z francuskiego. Nie znam szczegółów, ale chyba było to na poziomie średnio zaawansowanym. Takich egzaminów ludzie zdają mnóstwo. Co w jego przypadku było nietypowe? Otóż, pięć dni przed egzaminem nie znał nawet słowa (no może parę słów, ale nie wykraczała to poza bonjour, salut czy merci). Uczył się jak szalony. Dzień i noc. Nie zdał egzaminu, ale był blisko. Zabrakło mu kilka punktów. Najciekawszy był sposób w jaki to potem opisywał: „w ciągu pięciu dni zrobiłem to, co oni w ciągu dwóch lat! Byłem naprawdę blisko. Pomyśl tylko co by było, gdybym miał więcej czasu!”. Wydawał się bardzo zadowolony. Problem polegał tylko na tym, że on sam dał sobie tylko tyle czasu.
Gdy stawiasz przed sobą nieludzki cel, są dwie możliwości: albo ci się uda i będziesz mieć przekonanie, że jesteś nadczłowiekiem, albo ci się nie uda i wtedy będzie mieć alibi (np. gdyby miał więcej czasu, gdyby mi ktoś pomógł, gdybym był lepiej zorganizowany, gdybym był mniej leniwy).
Szczególnie ciekawe są te oskarżania siebie o lenistwo i brak organizacji. One są bolesne, ale taka osoba znacznie bardziej wieli znosić zarzuty o to, że jest leniwym i niezorganizowanym (bo przecież któregoś dnia się zorganizuję, bo przecież w końcu wezmę się w karby – a wtedy drzyj świecie!) niż podjąć ryzyko porażki.
Gdyby mój znajomy dał sobie na naukę dwa miesiące i nie zdałby albo zdał przeciętnie, nie miałby żadnego alibi. Nie mógłby powiedzieć sobie: jestem genialny. Musiałby jakoś żyć ze świadomością, że jest zwykłym człowiekiem, a to byłoby dla niego nie do zniesienia. A tak proszę bardzo: zrobiłbym to, gdybym był / miał / gdyby warunki… Takie stawiania sobie nieludzkich warunków daje zawsze alibi. Możemy bezkarnie żyć w poczuciu nieograniczoności własnych możliwości. A one – niestety – zawsze są ograniczone.
Dziękuję Sylwio za to pytanie i za uważne czytanie tekstu 🙂
A ja to inaczej widzę:)
Skoro w ciągu 5 dni nauczył się tego, co inni przez 2 lata i był, jak sam piszesz, bardzo blisko osiągnięcia celu, bo brakło mu tylko kilku punktów, to ja wcale się nie dziwię, że uważał się za genialnego, a przynajmniej bardzo zdolnego:)
To jest, moim zdaniem, przykład na coś innego – może na zwlekanie, może na brak priorytetów, ale nie na szukanie alibi.
Piszesz: „Gdy czujesz ból fizyczny, weź środek przeciwbólowy.”
Ból psychiczny czasem/często objawia się bólem fizycznym i wzięcie środka przeciwbólowego tłumi tylko objawy…
To doświadczenie opisane na końcu, a raczej Twoje podejście do niego Zbyszku, dla mnie jest po prostu akceptacją. Jest jak jest. Jest mi trudno. Jestem zły. Jestem zmęczony. Tak po prostu jest i z tym jestem w tym momencie. To takie się wydaje proste, a w życiu rzadko z tego korzystamy.
Jeśli mogę, to moja uwaga co do długości wpisów: dla mnie zdecydowanie za długie jak na blog. Przeszkadzają mi też dzielące wpisy obrazki, skądinąd bardzo ładne. Ja lubię wracać i poruszać się po tekście tam i z powrotem, a obrazki wydłużają czas i przeszkadzają mi w tym.
Pozdrawiam:)
Małgorzato – co jest lepsze: umieć francuski i zdać egzamin czy przez całe życie „być blisko”? No i co z tego, że jest „bardzo zdolny”. Świat jest przepełniony tysiącami żałosnych przypadków „bardzo zdolnych ludzi” którym prawie się udało. Całe szczęście oprócz nich są normalne, szare woły robocze, które nie boją się odnosić porażek. Poza tym, nie znam ludzi, o których nie dało by się powiedzieć, że „bardzo zdolni”. Są tylko ludzie zaniedbani. Jeżeli i oddychasz, jesteś „bardzo zdolna”.
Piszesz: „To jest, moim zdaniem, przykład na coś innego – może na zwlekanie, może na brak priorytetów, ale nie na szukanie alibi.” Tak, bo zwlekanie i brak priorytetów jest właśnie w szukaniem alibi i unikaniem konfrontacji. Zwlekamy by nie narazić się na przegraną. Nikt nie zwleka i nikt nie rozmywa swoich priorytetów tylko dlatego, ze nie przeczytał kilku durnych rad w stylu „określ priorytety, wiedz czego chcesz „. Boże, skąd to pełne pychy założenie kolejnych „geniuszy”, że są ludzie, którzy nie wiedzą czego chcą, albo nie wiedzą co powinni teraz robić? Nie ma ludzi, którzy nie wiedzieliby czego chcą, nie ma ludzi, którzy nie widzieliby jakie mają priorytety! Ludzie są głupi, ale nie aż tak. Zwlekamy, rozmywamy priorytety bo mamy ważny powód! Bo zwlekanie i niepamiętanie tego co się liczy jest nam potworne potrzebne. Zwlekanie i rozmywanie priorytetów to w 80% przypadków konstruowanie sobie alibi.
„Ból psychiczny czasem/często objawia się bólem fizycznym i wzięcie środka przeciwbólowego tłumi tylko objawy…” Czasem tak, ale jest w tym trochę pogardy dla naszej fizycznej storny. Tak jakbyśmy byli tylko psychiką, która manifestuje się w postaci ciała. Taki pomysł na człowieka przewija się w myśli ludzkiej od tysięcy lar. Ja wierzę, że jestem ciałem w takim samym stopniu jak psychiką. Moja sytuacja życiowa to nie jest „manifestacja”. Nie zamierzam zapisywać się do kościoła „Nowej Myśli”, nawet gdy obiecuje przyciągniecie całego bogactwa świata. Zapiszę się do nich, jak pokażą mi, że ich światła myśl rozprawiła się wreszcie ze śmiercią. A tak po prostu: jest naprawdę wiele bolesnych chorób, które nie mają nic wspólnego z psychiką. Począwszy od złamania ręki po choroby serca.
Akceptacja? Niech będzie akceptacja. Też ładne słowo. Ale akceptacja rozumiana jest często jako rezygnacja. Coś w czym nie ma „objęcia”, „stanięcia wyżej”. Nie chodzi tylko o to by nie walczyć. Chodzi o to by być uważnym.To się czasem nazwa po angielsku outgrowing – przerośnięciem doświadczenia.
Dziękuję za ciekawy komenatrz 🙂
Małgorzato – co do formy: myślę, że mam dobre rozwiązanie, ale zajmę się tym, jak się uporam z tzw. „odpaleniem” książki. Właśnie powienienem się tym zająć, ale odwlekam. Dobrze wiem co mam zrobić, ale piszę komentarze. Nie ma co, trzeba się przywitać z lękiem i zacząć działać, mimo, że siedzi na ramieniu 🙂
Ciekawe jest to, o czym Pan pisze. „Nie ma ludzi, którzy nie wiedzieliby czego chcą, nie ma ludzi, którzy nie widzieliby jakie mają priorytety! Ludzie są głupi, ale nie aż tak. Zwlekamy, rozmywamy priorytety bo mamy ważny powód! Bo zwlekanie i niepamiętanie tego co się liczy jest nam potworne potrzebne. Zwlekanie i rozmywanie priorytetów to w 80% przypadków konstruowanie sobie alibi. ”
Zastanawiam się jak to się ma do przypadków dzieci wychowywanych przez bardzo rygorystycznych rodziców wymagających całkowitego posłuszeństwa, które nie uczą się podejmowania decyzji w oparciu o własne przekonania, a potem spędzają dorosłe życie zastanawiając się, jakie są te ich priorytety? Z pewnością jest to w pewnym sensie unikanie odpowiedzialności za własne życie, bo odpowiedzialność i samostanowienie jest czymś nowym i nieznanym, ale czy sprowadza się to tylko do tego?
Zbyszku, ubiegłeś mnie w tym komentarzu ostatnim. Otóż, podany przez ciebie przykład znajduje precyzyjne odzwierciedlenie w mojej przeszłości niestety. Nazbyt dobrze znany mi rodzaj automanipulacji. Lekarstwem okazała się pokora. Natomiast „akceptacja” rzeczywiście kojarzyła mi się z rezygnacją i poddaniem się. Teraz wolę mówić raczej o świadomym przyzwoleniu sobie po prostu na słabość i zwyczajność 🙂
A propos szaty graficznej, nie dogodzisz wszystkim :), ilustracje twoich tekstów są dla mnie nieodzownym uzupełnieniem, a nawet poszerzeniem metaforycznym wielu twoich sądów.
dziękuję za odpowiedź, alibi–faktycznie, chyba tak to działa :), mnie samej również zdarza się sięgnąć po alibi na nieudaną realizację wcześniej powziętych przeze mnie, dość ambitnych planów, to prawda, wygodniej jest szukać przyczyn porażki w czynnikach zewnętrznych, niezależnych ode mnie, dodatkowo mogę uniknąć w ten sposób odpowiedzialności za poniesione straty..
dziękuję za odpowiedź 🙂 mając świadomość poszukiwania alibi, postaram się teraz znacznie rzadziej z niego korzystać i jednocześnie nie unikać odpowiedzialności za poniesienie ew. strat przy nieudanej realizacji ambitnych planów 😉
Witam.Piszę, by zwrócić szczególną uwagę na ostatnie zdania tego artykułu.Sposób na mądre,pozbycie się bólu emocjonlnego.Kilka lat temu spotkało mnie zdarzenie podobne do opisywanego tutaj.Rozwiązanie było podobne.Mieszkałam już wtedy w mieszkaniu komunalnym ,które mi przydzielono po rozwodzie.Było wiosenne póżne popołudnie,nie mam pojęcia dlaczego zaszłam aż tak daleko,spacerując z psem.Znalazłam się pod domem w którym mieszkałam z mężem.Nagle, zalała mnie fala emocji związanych z przeszłymi przeżyciami.Poczucie krzywdy,straty,bezradności,niesprawiedliwości itd.Dodatkowo okolica przypominała jeden wielki śmietnik.Po zimie,walające sie reklamówki,papiery,psie kupy.Wracałam do domu ,czując sie jak staruszka nad grobem.Fizycznie paskudnie,wszystkie komórki błagały o ratunek.Psychicznie zszokowana przeżyciem.Pośpiesznie wracałam do siebie.Gdy weszłam do mieszkania ,przypomniał mi się sposób na takie problemy,a mimo to pierwszą potrzebą było włączyć film,muzykę,cokolwiek by uciec od tego stanu.Jednak skorzystałam z tego mądrego sposobu.Położyłam sie w ciszy ,przykryłam ciepłym kocem.I obserwowałam wszystko to co przetaczło się przez moją duszę.Ciężkie jak czołgi radzieckie.Byłam z tym,czułam ,z całą uwagą i świadomością.W którymś momencie poczułam że odpuściło trochę i już spokojniej obserwowałam,nie wstałam jednak ,bo ciekawa byłam co będzie dalej.Spokój najpierw powoli ,potem coraz szybciej,aż poczułam że mam kontakt z tym co wokół,a zaraz potem radość że nie zapadłam się w sobie,że nie ma tego stanu strasznego,przerażającego.Jest radość,nawet rodzaj euforii ,bo jestem bezpieczna,bo nic złego sie nie dzieje.Wstałam z łóżka i spędziłam dalszą czesć wieczoru w doskonałym nastroju.Myślę że długo będę pamiętać ten dzień,to doświadczenie.Od tamtej pory przechodzę obok dawnego mieszkania z obojętnością.A dość często ,bo jest tam sklep specjalistyczny w którym całe lata się zaopatruję.Przed tym zdarzeniem ,omijałam tę okolicę łukiem.Zbyszku,jestem wdzięczna że napisałeś o swoim doświadczeniu.Warto by inni zwrócili na takie ,,załatwienie problemu”uwagę.Wydaje się bolesny ,ale skuteczny i oczyszczający.Dziękuję za ten artykuł.Pozdrawiam.
Piękny opis 🙂 Dziękuję, Anulko, że się tym podzieliłaś. Jestem pewny, że będzie to bardzo pomocne także dla innych.
Zgadzam się z ideą „szukania sobie alibi”. Dobrze jest nie podejmować działań, „bo”… bo się nie ma czasu, warunków, bo się miało trudne dzieciństwo itp. Dobrze jest wycofywać się z aktywności, żeby nie musieć doznać porażki. Gorzej, żeby dowiedzieć się, że tak naprawdę jest się tylko jednym z wielu, a nie ukrytym (z powodu braku czasu np.) geniuszem, który jeszcze wszystkim pokaże. Dobrze jest i nie dobrze, równocześnie.
A z innej beczki, jaki odwagę trzeba mieć, tak jak Anulka, żeby się tak zanurzyć w te doznania. Może to i pomaga, ale ile osób ma siłę, żeby temu stawić czoła?
Co do formy, to pamiętaj, że lepsze jest wrogiem dobrego – ja bardzo lubię te zdjęcia i podziwiam, że zawsze znajdujesz czas na tak staranną oprawę graficzną. Tekst jest długi, ale tak jak napisałeś – temat jest wielgachny, więc pobieżne potraktowanie go, nic by nikomu nie przyniosło. Przy tym jest bardzo ciekawy – ja mam nadzieję, na więcej.
Czara pisze,że trzeba mieć odwagę by zanurzyć sie w doznania.To ,,ostatnia deska ratunku”.Mówię o sobie.Wcześniej były tradycyjne terapie,nawet leki,bo i depresja się pojawiła.Lata minęły od tamtych przeżyć.Dziś nie korzystam z tzw. pomocy.Stosuję po prostu bycie w tym, co się dzieje.Bez kłamstw,matactw,manipulacji.Siadam czasem w zazen.Widać pomaga, bo znajomi uważają mnie za jedną z najbardziej optymistycznych ,radosnych osób.I nie jest tak że ktoś coś za mnie zapłaci,wykona.A ja mogę zajmować się sama sobą . Muszę radzić sobie z rzeczywistością w dzisiejszej Polsce.Tyle że staram sie być elastyczna,warunki sie zmieniają ,to i ja zmieniam system działań.Zawsze pracowałam na własny rachunek,chwilowo pracowałam nawet fizycznie,ale wcielam już kolejny plan.I jeszcze sie przy tym dobrze bawię:)To niezła strategia.Polecam.
A co następuje wtedy, kiedy uświadomiłam sobie w połowie mojej drogi, że moje cele są nierealne do spełnienia. Mam zaprzestać ich realizacji bo z już wiem, ze jest to mało prawdopodobne żebym zdążyła na czas, a jak zdążę to jestem supermenem i to tez jest zgubne?. Pisze prace magisterska, za której pisanie zabrałam się za późno ( wówczas myślałam, ze ustaliłam sobie odpowiedni czas), również biorąc pod uwagę inne czynniki ze jest to coś co robię po raz pierwszy, coś nowego. Ale nastąpiła frustracja, zmęczenie, nie idzie mi pisanie tak szybko jak myślałam. Nie mam lekkiego pióra.
Pojawiły sie przyczyny nieżelazne ode mnie, dużo obowiązków w pracy, awaria komputera itd. I już dzisiaj wiem, ze nie zdążę obronić się w określonym terminie.
Mam zaprzestać, bo wiem ze i tak nie spełnię tego celu teraz? Tak, rzeczywiście spudłowałam z odpowiednim rozplanowaniem. Zwlekałam i wyszłam z założenia, ze jak herosi napisze to w przeciągu kilku miesięcy( a okazało sie ze jest to dla mnie za trudne. hmm… a może jestem beznadziejna, bo znam takich którzy napisali pracę w dwa tyg.) powoduje , ze mam sobie odpuścić? No cóż rozlało się mleko. Teraz trzeba je wypić. Będę pisać dalej z założeniem, ze złoże prace później i obronie się w późniejszym terminie.
I zastanawia mnie to czy kolega od francuskiego nie mógł za jakiś czas, za rok itd. podejść ponownie do egzaminu? Byłby wówczas bogatszy o tą wiedzę jak zakładać sobie ludzkie cele i jak do nich podchodzić. Może wówczas nie uczyłby sie 4 dni przed 😉 Myślę, ze jak ja miałabym drugi raz pisać prace mgr to na pewno inaczej bym postąpiła.
No miejmy nadzieje, ze mi się uda.Presja mojego otoczenia jest duża, co w o gole mi nie pomaga a bardziej właśnie paraliżuje.
pozdrawiam
Blublu, dla mnie jest różnica pomiędzy próbą nauczenia się francuskiego w ciągu pięciu dni a napisaniem magisterki w kilka miesięcy. To pierwsze znacznie wykracza poza nasze możliwości, to drugie mieści się w nich. Dla mnie twój cel był realny, choć trudny. Nauczyć się francuskiego w pięć dni to tak, jakby oddzielić tonę maku od piasku. Napisać magisterkę w parę miesięcy nie jest podobne do tego.
Teraz mam wrażenie szukasz powodu by się wycofać i poluzować sobie. Momencik. Po pierwsze
postawiłaś przed sobą cel, po drugie w jego osiągnięcie włożyłaś dużo pracy i wysiłku. Po trzecie nie masz siły, masz wątpliwości i wydaje ci się, że Ci się nie uda. To normalne uczucie. To, że je czujesz to nie powód by wracać do punktu wyjścia i analizować jeszcze raz swoje cele. Jak mówią – nie zmienia się koni w trakcie przeprawy przez rzekę. Dotrzyj do drugiego brzegu i wtedy będziesz zmieniać konie. Takie analizy – jak ustalać cele będziesz przeprowadzać jak to skończysz. Pewnie byłaś w stosunku do siebie nieco twarda przy ustalaniu celu. Ale skąd wiesz, jakie są twoje możliwości jak nie spróbujesz ich przekroczyć.
Ja w takiej sytuacji walczyłbym do końca, mówiąc sobie: najwyżej nie zdążę, ale zrobię wszystko na co mnie stać. Najwyżej przegram, ale wykorzystam wszystkie możliwości jakie mam. Miej odwagę użyć wszystkich swoich możliwości jakie są ci dostępne. Wyrwij z siebie wszystko co możesz. Gdy wygrasz, dowiesz się jakie są twoje możlwiości. Gdy przegrasz nie będziesz miała żadnego alibi. Nie będziesz mogła sobie powiedzieć: źle zaplanowałam. Będziesz musiała powiedzieć: próbowałam ze wszystkich sił i się nie udało. Wiesz co może się wtedy stać? Twoja opinia o własnych możliwościach może ucierpieć (och, nie jestem taka zdolna jak inni). Ale twój szacunek dla siebie samej wzrośnie.
Żyć bez szukania alibi znaczy nie ustalać szalonych, nierealnych celów, ale także, gdy jest się już w trudnej sytuacji uruchomić wszystkie swoje możliwości. Mając odwagę polec, jak trzeba będzie. Trochę to patetyczne, ale jakoś tak jest 😉
Dziękuję za ten komentarz. Dzięki niemu wiem o czym będzie kolejny tekst – zaraz siadam go napisać.
Panie Zbyszku ja równiez bardzo Panu dziękuję za komentarz do mojej wypowiedzi.
„Ja w takiej sytuacji walczyłbym do końca, mówiąc sobie: najwyżej nie zdążę, ale zrobię wszystko na co mnie stać. Najwyżej przegram, ale wykorzystam wszystkie możliwości jakie mam. Miej odwagę użyć wszystkich swoich możliwości jakie są ci dostępne. Wyrwij z siebie wszystko co możesz. Gdy wygrasz, dowiesz się jakie są twoje możlwiości. Gdy przegrasz nie będziesz miała żadnego alibi. Nie będziesz mogła sobie powiedzieć: źle zaplanowałam. Będziesz musiała powiedzieć: próbowałam ze wszystkich sił i się nie udało. Wiesz co może się wtedy stać? Twoja opinia o własnych możliwościach może ucierpieć (och, nie jestem taka zdolna jak inni). Ale twój szacunek dla siebie samej wzrośnie”
Tak własnie chce postąpić. Mam nadzieje, ze uda mi się dotrwać do konca, bo zwątpienie i zmęczenie powodują, że często sobie odpuszczam. U mnie ważne jest wytrwanie do końca. Wiem, że ważne jest również to co mogę zrobić tu i teraz. Tylko często o tym zapominam i popadam w skrajności. Bede robic wszytsko na miare SWOICH ( a nie otoczenia) sił i mozliwosci, wygrywac drobne bitwy, a wynik koncowej walki to inna kwestia.
U mnie dochodzą jeszcze inne sprawy. Przebyta depresja, ktora niby zostala wyleczona, ale co pewien czas powracaja jej przeblyski ( tak, tak wszechogarniacjece poczucie bezradnosci, itp…doskonale znam to uczucie;). No ale nie dam sie. To nie jest żadna wymówka, ani alibi.
pozdrawiam
Panie Zbyszku, bardz dziekuję za odpowiedź. I czekam z niecierpliwościa na pana kolejny tekst. Jestem ciekawa jak Pan szerzej ujmie poruszony przeze mnie wątpliwosci.
„Ja w takiej sytuacji walczyłbym do końca, mówiąc sobie: najwyżej nie zdążę, ale zrobię wszystko na co mnie stać. Najwyżej przegram, ale wykorzystam wszystkie możliwości jakie mam. Miej odwagę użyć wszystkich swoich możliwości jakie są ci dostępne. Wyrwij z siebie wszystko co możesz. Gdy wygrasz, dowiesz się jakie są twoje możlwiości. Gdy przegrasz nie będziesz miała żadnego alibi. Nie będziesz mogła sobie powiedzieć: źle zaplanowałam. Będziesz musiała powiedzieć: próbowałam ze wszystkich sił i się nie udało. Wiesz co może się wtedy stać? Twoja opinia o własnych możliwościach może ucierpieć (och, nie jestem taka zdolna jak inni). Ale twój szacunek dla siebie samej wzrośnie.”
Mam taki zamiar. Wiem, ze ważne jest to co moge zrobic tu i teraz. Mam skłonności do zarzucania swojej pracy, kiedy czuje zmeczenie i frustracje. Czuje , ze wysiłki nie sa wymierne do efektow. Ale wiem, że to co najwazniejsze to male bitwy, natomiast wynik ostatecznej walki to juz inna kwestia. Bede działac wedlug SWOICH mozliwości ( a nie np. otoczenia). U mnie pojawia sie rowniez taka rzecz, jak nawracjace przeblyski przebytej przeze mnie kiedys depresji. Ale nie jet to zadne alibi, ani wymówka. Nie dam sie.
pozdrawiam
Ale ze mnie pierdoła 😉 Myslalam, ze tamten komentarz sie nie wstawił, to napisalam kolejny 🙂
Czasem tak z komentarzami się dzieje – z jakiś niewyjaśnionych powodów są zatrzymywane, i muszę je ręcznie uwalniać ze spamu. I tu było tak samo. Zanim zajrzałem do antyspamu, napisałaś nowy komentarz. Ale nic złego się nie stało 🙂
O alibi rzeczywiście napisałem, ale pojawi się za jakieś dwa teksty. Piszesz „Mam skłonności do zarzucania swojej pracy, kiedy czuje zmeczenie i frustracje. ” Ja też 🙂
Ale da się z tym żyć, warto tylko pamiętać o mądrej regeneracji :-)Trzymam kciuki.
Tekst jest świetny, proszę o więcej. Z obrazkami, bo są doskonale dobrane.
Przyszło mi tylko do głowy pytanie, co zrobić, gdy czuje się te straszne emocje, przygnębienie i samosądy, a jest się właśnie w cyklonie zdarzeń i nie sposób znaleźć miejsce na wyciszenie i pozwolenie sobie na przepływ? Czasem nie sposób dotrwać do wieczora, gdy przed snem jest ta chwila na refleksje, bo np. trzeba w cyklonie zdarzeń i wzbudzonych emocji podjąć ważne decyzje. Da się na to znaleźć rozsądną radę?
Myślę, że tak. Będzie o tym więcej w kolejnym tekście (nie tym dzisiejszym, tj. sobotnim). Najkrócej: zacząć oddychać, rozglądać się uważnie i przyjrzeć się uważnie temu co wokół.
Prosze o rozszerzenie tematu, jest o czym pisac, szczegolnie o sposobach jak sobie z tym radzic (dziekuje za garsc dobrych rad zawartych w tym tekscie). Czy moglby Pan rowniez napisac cos o radzeniu sobie z niesmialoscia podczas zabierania glosu publicznie i zwiazanym z tym wiecznym, niechcianym rumiencem?
Uczyń z rumieńca atut, nie wadę. Śmiej się z niego, mówię serio, działa!
zastosowalas te zasada na sobie? Ciezko bedzie, ale sprobuje. Dzieki!
Zgadzam się, że działa. Mnie czasem dopadało drżenie głosu. Raz z tego zażartowałem i przeszło. Walką z rumieńcem tylko pogarsza sprawą. Warto spróbować rumienić się jak najbardziej się można. To zdawkowe rady. Postaram się napisać coś więcej na temat tzw. lęku społecznego czy nieśmiałości. Myślę, że wiele osób ma z tym problem.
Dziekuje, czekam z niecierpliwoscia.
Ja taki zjazd mam średnio raz na dwa dni. Na przykład dziś, głupio pomyliłam daty i dni i przez to wydawało mi się że nie mogę się zobaczyć z koleżanką, która na kilka miesięcy wyjeżdża na Kretę. Myśl w takiej chwili tylko jedna: jednak naprawdę do niczego się nie nadaję:/
Mnie się też zdarzają takie sytuacje. Głupi błąd. U mnie dość częsty, bo zazwyczaj jestem rozkojarzona (z czym próbuję walczyć, ale jak wiadomo, łatwo to się mówi, działać trudniej) i zapominam o takich prostych rzeczach, chociaż powinnam o nich pamiętać.
Z tym, że zdążyłam już do tego przywyknąć – i ludzie z mojego otoczenia też xP – zwyczajnie się z tego śmieję. Mimo, że zazwyczaj ciężko u mnie z dystansem do siebie, z takich swoich cech nauczyłam się śmiać. W niczym mi nie pomogło wyrzucanie sobie jakim to jestem nieudacznikiem, więc się przestawiłam. Wbrew pozorom to nie jest takie trudne. Naprawdę wystarczy tylko taka pozytywna akceptacja. „Okej, jestem do dupy. Trudno, przynajmniej jestem mną. A skoro nie chcę taka być, to wypada coś z tym zrobić.” I w tym przypadku śmianie się z siebie może też nie da specjalnych rezultatów, ale na pewno nie zaszkodzi ;3
Panie Zbyszku, teksty są mądre, wartościowe. Od kilku tygodni czytam – a moje przekonania ewoluują. Bardzo dziękuję 🙂
to prawda. jeżeli mamy doła, jesteśmy przygniatani przez jakieś uczucie, myśli – przyjmijmy to. Weźmy na klatę każdą przykrą myśl, przepracujmy negatywne przekonanie. Najgorsze co można zrobić to walczyć z tym, nie dopuścić tego do świadomości, unikać, znaleźć szybko inne zajęcie byleby nie myśleć o tym. Ale gdy puścisz to, weźmiesz, przyjmiesz, odkryjesz, przeżyjesz to pod spodem nic już nie ma. To jest rdzeń bólu nie bójmy się go bo pod nim nie ma już nic. On tak bardzo krzyczy bo chce być uznany a nigdy nie jest, jest częścią ciebie tak głęboko zakopaną, że żebyś go usłyszał musi się naprawdę wydrzeć. Posłuchaj go bo chce cię poinformować o czymś naprawdę dla ciebie ważnym. Gdy już powie to co musi – odejdzie.
„W dzieciństwie jedynie nauczyłeś się wzorców poczucia bezradności czy własnej nieadekwatności”
Czasami w parze z „jedynie” wyuczonymi stanami emocjonalnymi idą problemy zdrowotne związane z ciągłym stresem, takie jak: Choroby układu krążenia, wrzody jelit w bardzo młodym wieku czy poważne problemy psychiczne, których nie pozbędziemy się „właściwym” myśleniem.
Piszę o naprawdę trudnym dzieciństwie, gdzie dziecko, które po raz kolejny budzi swojego rodzica, jest – mówiąc wprost – przez niego bite. A propos trochę dziwi mnie nazywanie depresją stanu chwilowej irytacji związanej z problemami dziecka, choć nie znam podejścia autora do tematu tej choroby, którą co niektórzy nazywają wymysłem, jak HIV.