Ile razy wybieram się gdzieś, mając wszystko dokładnie zaplanowane i wymyślone, trafiam na ślepą uliczkę. Okazuje się, że albo moje plany nie uwzględniały wielu czynników, albo miejsce, do którego dążyłem nie było tego warte. Ile razy jednak mam odwagę odkrywać po drodze siebie i świat, trafiam na wspaniałe miejsca. To nie znaczy, że jestem zwolennikiem przypadkowego błąkania się. Chodzi o to, by uwolnić się od próby ciągłego przemyśliwania własnego życia i kariery. Jak pisał Abraham Joshua Heschel: „Serce odsłania się w czynach”. To doskonała wiadomość dla zblokowanych brakiem klarowności. By ruszyć w podróż, nie musisz wszystkiego dokładnie wiedzieć. Nie potrzebna ci precyzyjna wizja ani dokładne plany. Nie musisz wszystkiego rozumieć, ani wszystkiego być pewnym. Potrzebujesz tylko gotowości do uczenia się nowych rzeczy o sobie samym i świecie. Mówiąc inaczej, potrzebujesz postawy i umiejętności eksperymentatora. To nie jest łatwe. Wielu z nas, jeżeli chodzi o własny rozwój, tkwi ciągle w czasach gospodarki planowej. Opracowujemy plany pięcioletnie i prowadzimy ze sobą niekończące się jak plena KC dyskusje. Tymczasem gospodarka planowa nie potrafiła sobie poradzić nawet z wyprodukowaniem papieru toaletowego.
1.
Czasem zdarzają się filmowe historie: zwalniam się z pracy i w ciągu kilku miesięcy zostaję odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą, sławnym na cały świat pisarzem czy popularnym piosenkarzem. Mogę opowiadać, jak to dzięki swojej determinacji, odwadze i paleniu mostów odniosłem tryumf. Mogę chodzić w glorii romantycznego bohatera.
Nie wątpię, że takie historii się czasem zdarzają.
Tak samo, jak zdarzają się takie historie, że człowiek idzie drogą i potyka się o stukaratowy diament, albo idzie z łopatą do lasu i pod pierwszym lepszym drzewem odkrywa zakopaną skrzynię ze skarbami.
Różne cuda się zdarzają, ale najczęściej, zanim znajdziesz skarb musisz wykopać wiele pustych dziur, nawet, jeżeli jesteś pewny, że skarb gdzieś tu musi być.
Historie typu: usiadłem, zastanowiłem się, a potem wszystko poszło zgodnie z planem – praktycznie się nie zdarzają.
Model „zaplanuj i działaj”, jakim jesteśmy karmieni przez różne poradniki rozwoju kariery nie działa. Być może w jakimś zakresie sprawdzał się kilkadziesiąt lat temu, gdy świat był powolny i dostojny niczym słoń wiozący mongolskiego szacha podczas uroczystej procesji.
Jeżeli wierzysz, że jesteś w stanie wymyśleć swoją przyszłość – usiąść, wsłuchać się w siebie, postanowić a potem zrealizować plany – wierzysz w mit.
Ten mit może cię sporo kosztować.
2.
Po pierwsze możesz stracić mnóstwo czasu na [highlight]oderwane od życia dumanie o sobie[/highlight]. Możesz dołączyć do drepczącego w półmroku tłumu, który mamrocze „Gdybym tylko widział… gdybym tylko wiedział…”
Pracujący w Indiach jezuita, Carlos Valles, nazywa takich ludzi nałogowcami poczekalni. Siedzą w poczekalni dworca kolejowego i słuchają zapowiedzi odjeżdżających w przeróżne zakątki świata pociągów. Inni ludzie – jak to w Indiach bywa – przepychają się, rozpychają, próbują wcisnąć się choćby na dach odjeżdżającego pociągu, ale ci siedzą bez ruchu i mamroczą: „Jeszcze nie jestem gotowy, jeszcze nie wiem na pewno… Muszę być całkiem pewny…”
Wiele osób spędza w poczekalni całe życie.
– Zanim wyjdę z tej poczekalni – mówią sobie – muszę być absolutnie pewny, że dobrze wybiorę. Nie ma sensu mieszać w tą ciżbę, jeżeli człowiek nie jest pewny, że podróż mu się uda.
Można mieć wrażenie, że to nie tylko sprawa lęku przed złym wyborem, ale miłość do poczekalni.
Jak pisze de Valles:
Komfort czekania chroni przed zamieszaniem związanym z dotarciem na miejsce.
Na krótką metę poczekalnia jest wygodna, ale przecież dobrze wiemy, że to nie jest właściwe miejsce dla nas.
Rzeczą, która ułatwia opuszczenie poczekalni, jest porzucenie wiary w mit, że można odkryć swoje prawdziwe ja, wyłącznie na drodze introspekcji, że jedyną szansą od odkrycie swojego właściwego miejsca jest planowe ściganie tego, co sobie wyobraziliśmy.
3.
Nie wszyscy rozkochują się w poczekalni. Niektórym udaje się podjąć decyzję i ruszyć. Na przykład mówią:
– Rzucę swoją dotychczasową pracę konsultanta, przeprowadzę się na wieś i będę hodował ekologiczne jabłka!
albo:
– Zostawię korporację, wyjadę do Krakowa, założę restaurację ze slow foodem, będę serwował potrawy gotujące się cztery doby z produktów kupowanych wyłącznie od znanych mi osobiście rolników.
Albo:
– Rzucam posadę prawnika, kupuję wielkie biurko, zamykam się na cztery spusty i zostaję wielkim pisarzem!
Tym ludziom udało się to, co nie wyszło koneserom poczekalni – mają poczucie, że odkryli swoje miejsce, swoje prawdziwe powołanie, jedyną, właściwą dla siebie ścieżkę.
Wierzą, że nowa, wspaniała przyszłość, zacznie się już za chwilę. Wierzą, że ich pasja i autentyczne zaangażowanie zostanie docenione przez świat. Teraz czeka ich tylko pełna sensu, motywacji i sukcesów praca.
Ale większość z nich nie ma racji. To biedacy, w jeszcze gorszej sytuacji niż koneserzy poczekalni.
Do niektórych z nich szybko dotrze, że [highlight]wcale nie o tym marzyli[/highlight]. Zamiast spacerów pod gałęziami uginającymi się od pachnących jabłek, jest poranne wstawanie, ciężka harówa w błocie, zżerające wszystko szkodniki i rozmowy z niczego nie rozumiejącymi pośrednikami. Zamiast wspaniałego uczucia bycia twórcą, jest zamęt panujący w głowie i poczucie samotności.
Do wielu dociera także, że [highlight]nikt aż tak bardzo nie potrzebuje tego, co chcą z siebie dawać[/highlight]. Okazuje się, że ludzie wcale aż tak bardzo nie pragną potraw gotujących się przez tydzień w temperaturze 60 stopni, starych odmian jabłek czy ambitnych powieści psychologicznych. Przynajmniej nie na tyle mocno, by płacić za nie tyle, ile potrzeba by przeżyć.
Okazuje się, że pasja to zbyt mało. Klienci zamiast troszczyć się o moje zaangażowanie, autentyczność i inne romantyczne przymioty, troszczą się tylko o swój interes. Dziwne, nie?
Wielu z tych zdeterminowanych podróżników, próbując ratować swoje decyzje przepuszcza oszczędności a potem obraża się na świat: przecież tak dobrze wszystko wymyśliłem i co?
4.
[highlight]Alternatywą do „zaplanuj i zrób to” jest „spróbuj i oceń”[/highlight]. Spróbuj coś zrobić, oceń jak ci wyszło i na tej podstawie spróbuj jeszcze raz (nieco inaczej) i znowu oceń… próbuj tak długo, aż znajdziesz.
Zamiast, siedzieć w poczekalni i zastanawiać się, do którego miasta masz się przeprowadzić by spędzić w nim czas do końca życia, robisz weekendowe wycieczki do różnych miast. Wsiadasz w pierwszy lepszy pociąg (możesz ściskać w ręku kamień zielony), a po dotarciu na miejsce oceniasz jak ci się tam podoba. Jeżeli ocena jest pozytywna – możesz się przeprowadzić (ale nawet wtedy nie musisz się zarzekać, że na stałe). Jeżeli nie – nic strasznego się nie stało – idziesz na stację i wsiadasz w kolejny pociąg.
W przypadku podejścia spróbuj i ocen [highlight]podstawowym środkiem podróżowania są eksperymenty[/highlight].
Zamiast dramatycznej próby by „na zawsze zmienić swoje życie” przeprowadzasz wiele prób na mniejszą skalę. Skalę na tyle małą, by porażka nie zablokowała możliwości kolejnych prób i na tyle dużą, by poczuć smak i mieć podstawę do trafnych ocen.
5.
Eksperyment nie znaczy: robić coś byle jak, na próbę czy od niechcenia. Nie chodzi o to, by na boku się czymś pobawić.
Eksperyment znaczy:
- Gotowość do uczenia się nowych rzeczy na swój temat. Gotowość do odkrywania siebie samego w nowych sytuacjach. Zamiast próbować odkrywać swoje wnętrze siedząc w pomieszczeniu z zamkniętymi drzwiami i oknami, wychodzimy do ludzi, wchodzimy w nowe sytuacje i zadajemy sobie pytanie: „Czy to jest to, o co chodzi?” „Czy mi to pasuje?”. Dzięki temu, że jest to eksperyment, nie czujemy napięcia typu „Co będzie, jak mi się to nie spodoba?”. Po prostu odkryjemy, że coś nam się nie podoba.
- Gotowość do uczenia się nowych rzeczy na temat innych ludzi i ich potrzeb. Nie chodzi przecież tylko o ciebie. Nie znajdziesz swojego miejsca robiąc rzeczy, których nikt nie potrzebuje. Głównym celem eksperymentu jest dowiedzieć się, w jaki sposób mogę, za pomocą swoich talentów, pasji i wrażliwości zmieniać życie innych. Nie jesteśmy w stanie dowiedzieć się tego, jedynie zadając ludziom pytania. Zapytani mogą mówić, że kupią, że będą korzystać, że potrzebują…ale tak naprawdę nie chcą ci zrobić przykrości, albo wyjść na nieokrzesanych. Czy potrzebują czegoś naprawdę dowiesz się, gdy dasz im możliwość skorzystania z twoich usług czy produktów.
- Otwartość na porażki. W nauce nie ma czegoś takiego jak nieudany eksperyment. Negatywny wynik, z perspektywy wiedzy jest tak samo cenny, jak pozytywny. Gdy próbujemy zrealizować swoje wymyślone wcześniej życiowe powołanie, jesteśmy przywiązani do stworzonego przez nas obrazu. Jeżeli np. wymyślę sobie, że moim powołaniem jest prowadzenie restauracji slow food, zaczynam być ślepy na informacje sprzeczne z tym obrazem. Wybieram tylko te, które potwierdzają moje oczekiwania. W efekcie nie zauważam negatywnych sygnałów, nawet bardzo mocnych i prawdopodobne jest, że w końcu obudzę się z ręką w nocniku. Jeżeli natomiast traktuję swój projekt jak eksperyment, podchodzę do informacji bardziej obiektywnie, mogę po drodze uczyć się i dostosowywać do tego, jakie są potrzeby ludzi. Być może dojdę do czegoś innego niż sobie wcześniej wyobrażałem, ale będzie to coś rzeczywistego.
- Działanie w małej skali. Głównym celem eksperymentu jest wiedza. Dopiero potem, gdy będziemy nią dysponować, możemy wpakować w nasze przedsięwzięcie wszystkie środki i czas. Ale póki tej wiedzy nie mamy, powinniśmy ograniczać koszty. Oczywiście czasem eksperymenty muszą być skomplikowane i kosztowne. Najczęściej jednak można je przeprowadzić na małą skalę. Zamiast zbierać wielkie pieniądze na wielki sklep, mogę otworzyć mikro sklep w internecie. Zamiast pracować pół roku nad programem nowego szkolenia, mogę przygotować samą ofertę szkolenia i zobaczyć ile osób się zapisze; zamiast rzucać pracę i próbować napisać wielką książkę, mogę spróbować napisać parę opowiadań po godzinach … Żeby przeprowadzić eksperyment nie potrzebujemy gotowego, dopracowanego produktu, wystarczy atrapa, jakaś forma prototypu. Nie potrzebujemy też (jeżeli chcemy się dowiedzieć czy coś jest dla nas pasjonujące) kontraktu na całe życie, wystarczy kanaście godzin pracy albo nawet rozmowa z kimś, kto to robi na co dzień.
- Próbowanie czegoś innego – nie da się eksperymentować robiąc to samo. Eksperyment opiera się na robieniu czegoś, czego nie robiliśmy. Eksperymentując, zastanawiamy się: Co mogę zmienić, co mogę zrobić inaczej? A może to zmienię i zobaczę jak to wpłynie efekty? Eksperymentowanie uruchamia w nas niekonwencjonalne myślenie.
6.
Jeżeli patrzymy na swoje poszukiwania z perspektywy eksperymentów, nie będą dzielić się one na udane i nieudane, ale na takie, podczas których aktywnie zdobywaliśmy wiedzę i takie, podczas których marnowaliśmy okazję na naukę. Historia, o której zaraz opowiem, jest przykładem umiejętnego eksperymentowania. To historia z mojego życia, ale to nie znaczy, że zawsze udaje mi się działać w taki sposób. Mam nawet wrażenie, że w miarę upływu lat coraz częściej próbuję sobie wszystko z góry zaplanować.
Gdy przyglądam się z boku efektom mojej podróży, widzę, że to wszystko, co prowadziło mnie na pełne kolorów i zapachów przestrzenie, zawsze miało w sobie coś z aktywnego eksperymentowania. Natomiast ile razy zaczynałem szukać tego idealnego, z góry dokładnie określonego miejsca przeznaczenia, trafiałem na ślepą, zatęchłą uliczkę, z której trudno się było wykaraskać.
7.
Po studiach nie miałem pojęcia, co z sobą zrobić. Kilka pomysłów chodziło mi po głowie, ale albo były zbyt niekonkretne, albo nie byłem do nich przekonany.
Przypadkiem zacząłem pracować w warszawskiej firmie konsultingowej, w dziale doradztwa personalnego. „Dziale” to za dużo powiedziane – to był zaledwie zalążek, kilka osób zatrudnionych dlatego, że dotychczasowi klienci, oprócz doradztwa prawnego czy strategicznego, często szukali pomocy przy zatrudnianiu nowych pracowników. Prowadziłem rozmowy rekrutacyjne z kandydatami a przy okazji myślałem, co jeszcze mógłbym zaproponować swojej szefowej.
Któregoś dnia usiadłem i spisałem pomysły. Jednym z nich – wcale nie najważniejszym – było szkolenie dla osób zajmujących się zarządzaniem personelem. Przejrzałem dwie książki, jakimi na ten temat dysponowałem i ulotki szkoleniowe jednej z międzynarodowych firm i na tej podstawie napisałem program szkolenia.
Bardziej był to spis tego, czego sam chciałbym się nauczyć niż dopracowana wizja tego, co ludzie powinni umieć. I mimo, że oprócz tego ogólnego programu, nie miałem nic (ani materiałów, ani ćwiczeń ani prowadzących szkolenie) zapytałem szefową czy mógłbym dać ogłoszenie o szkoleniu. Ponieważ zajmowaliśmy się rekrutacją, często dawaliśmy ogłoszenia do gazet. Mieliśmy wykupiony abonament (czy coś w tym rodzaju) i akurat było wolne miejsce. Dostałem zgodę.
Moim celem było sprawdzenie czy jestem w stanie dotrzeć do grupy odbiorców, jaką były osoby zarządzające personelem i czy te osoby w ogóle potrzebują szkoleń.
Tego ranka, gdy ogłoszenie się ukazało, byłem w biurze nieco spóźniony. Tramwaj utknął gdzieś w środku Warszawy, a ja stojąc w tłumie myślałem jak mają wyglądać kolejne próby dotarcia do rynku. Z góry zakładałem, że to będzie porażka, że zgłosi się jedna czy dwie osoby, które trzeba będzie wykorzystać, jako źródło informacji przed napisaniem kolejnych ofert.
Gdy wszedłem do biura o dziesiątej, sekretarka zapytała mnie:
– Ile osób mogę maksymalnie zapisać?
Okazało się, że mieliśmy już komplet i musieliśmy zrobić listę rezerwową. Szkolenie sprzedało się do dziesiątej rano. Byłem nawet trochę rozczarowany, że nie mogę zająć się wdrażaniem wymyślonych w tramwaju, „planów B”.
Szkolenie, jak była mowa w ogłoszeniu, miało się odbyć za sześć tygodni. Szybko umówiłem się z profesorem z SGH, specjalistą w tej branży. Doskonale pamiętam to spotkanie. Pana profesora interesowało tylko jedno: Ile mu zapłacę.
Mimo, że to nie była moja firma, nie miałem zamiaru dać mu całego przychodu. Gdy podałem sumę, wstał i powiedział:
– Wie pan co, szkoda mojego i pana czasu.
Suma była dla niego tak śmieszna, że nawet nie chciał negocjować.
I wtedy pojawił się pomysł kolejnego eksperymentu. Tym razem celem było sprawdzenie siebie samego. A co by było, gdybym zrobił to szkolenie sam? Miałem jakieś doświadczenie w prowadzeniu szkoleń, nie miałem żadnych doświadczeń z zarządzania personelem.
Pomyślałem: „Najwyżej będzie wtopa, ale jakoś to przeżyję.”
Skrzyknąłem troje znajomych, powyciągałem wszystkie możliwe książki i podzieliłem między nas tematy. Przez pięć tygodni pracowaliśmy jak dzicy.
Im bliżej był termin szkolenia, tym bardziej docierało do mnie, że to szaleństwo. Mówiłem sobie jednak: spróbuj, to eksperyment.
Niewiele to pomagało na stres. Jednak być może dlatego, że traktowaliśmy wszystko jak eksperyment a nie sprawę życia i śmierci, stres nie paraliżował ale przekładał się na działanie. Im bliżej szkolenia tym więcej pracowaliśmy. W dzień szkolenia poszliśmy spać o czwartej nad ranem. Mieliśmy 300 stron materiałów, analizy przypadków, prezentacje, kwestionariusze, symulacje, flip-charty… byliśmy naprawdę dobrze przygotowani.
Ciągle jednak pamiętałem, że moim celem jest nie tylko dobrze wypaść, ale dowiedzieć się jak najwięcej. Gdyby nie to, pewnie nie przygotowałbym szczegółowego arkusza dla uczestników, w którym prosiłem ich nie tylko o ocenę szkolenia, ale także o określenie przyczyn, dla których się zapisali. Zapytałem między innymi, czy jakiś wpływ miała renoma firmy konsultingowej, pod egidą której pracowaliśmy.
Szkolenie było wielkim sukcesem.
To było pierwsze wielkie odkrycie: Tak, umieliśmy robić szkolenia dla tego rodzaju klientów. Ludzie wiele się nauczyli. Nie do końca od nas. Chyba znacznie więcej nauczyli się od siebie nawzajem. To my jednak im to umożliwiliśmy.
Drugie odkrycie: Podobało nam się. Chcieliśmy to robić, chcieliśmy pracować dla tych ludzi. Chcieliśmy prowadzić dla nich szkolenia.
Trzecie odkrycie: Firma konsultingowa była koszmarna. Dogadywanie się z nimi, bałagan organizacyjny, moja szefowa na kacu po wieczornym piciu z uczestnikami, brak pomysłów na motywujące wynagradzanie naszej ekipy….
Czwarte odkrycie: Nikt (zero przecinek zero procent) nie przyjechał na szkolenie ze względu na renomę firmy konsultingowej.
Gdy masz wyniki eksperymentu, musisz usiąść i zastanowić się co z nimi zrobić. Nie musieliśmy długo myśleć. Trzy osoby założyły własną firmę szkoleniową (jedna osoba się wycofała, ale i tak później z nami współpracowała).
Wszyscy byliśmy z Krakowa (poznaliśmy się na UJ-ocie) ciągle jednak wydawało nam się, że powinniśmy robić szkolenia w Warszawie. Ale od czego eksperymenty?
I tak eksperyment po eksperymencie odkrywaliśmy swoją ścieżkę. Przez wiele lat ani przez chwilę nie przestawaliśmy się uczyć. Nie wszystko oczywiście poszło idealnie, ale to już zupełnie inna historia.
8.
Podsumujmy tą opowieść. Moje najważniejsze wnioski są takie:
- Minimalizuj koszty. By stwierdzić, czy ludzie czegoś potrzebują [highlight]nie musisz mieć gotowych produktów czy usług. Wystarczą prototypy.[/highlight] W naszym przypadku prototypem szkolenia, które w następnych latach przyniosło kilka milionów złotych przychodu (przyjechało na to szkolenie ponad 500 osób) była kartka formatu A4 z programem, którą przygotowałem w ciągu kilku godzin. By stwierdzić czy firma szkoleniowa to coś dla nas, nie rzuciliśmy się do rejestrowania działalności gospodarczej, ale spróbowaliśmy współpracować z sobą w strych ramach.
- Zbieraj wszystkie możliwe informacje. Nie daj się porwać działaniu do końca. [highlight]Zawsze zastanawiaj się: Czego jeszcze mogę się dowiedzieć?[/highlight] Nie miałbym odwagi opuścić niepasującej mi warszawskiej firmy, już po pierwszym szkoleniu, gdybym nie zadał ludziom pytania o to, czy na ich decyzję miała wpływ renoma firmy.
- [highlight]Zawsze zadawaj sobie pytanie: A gdybym tak…?[/highlight] A gdybym tak dał ogłoszenie do gazety? A gdybym tak przygotował to szkolenie sam? A gdybym tak, zrobił to w innym mieście? A gdybym tak wymyślił inny temat? Mówiąc inaczej – generuj hipotezy i sprawdzaj je w praktyce.
- Nigdy nie przerywaj eksperymentowania. Gdy przestaniesz testować nowe pomysły, szybko cały interes się zwinie (to wniosek z nieopowiedzianej części mojej historii, uwierz na słowo, że tak jest).
- Określ, przynajmniej ogólnie, czego chcesz się dowiedzieć. Eksperymentowanie to nie jest rzucanie grochem o ścianę i czekanie aż coś się przylepi. To nie jest działanie małpy, która wymachuje rękami licząc, że przypadkiem trafi na banana (sorry małpy, wiem, że żadna z was tak nie robi, to tylko tak dla efektu). Twoje hipotezy czy założenia mogą być bardzo ogólne (np. menadżerowie personalni potrzebują szkoleń) ale muszą jakieś być. Jeżeli ich nie masz, zadawaj sobie najprostsze pytania: Dla kogo? Co? W jakiś sposób?
- Nie przywiązuj się do wizji sukcesu. Powyższy opis wygląda jak opowieść człowieka odnoszącego pasmo sukcesów. To nie prawda. Mniej więcej w tym samym czasie próbowałem założyć gazetę psychologiczną, dostać się na studia doktoranckie, wyjechać do Hiszpanii, założyć firmę reklamową i napisać książkę. Nic z tego się nie udało. Moją normą były porażki. Udany eksperyment był wyjątkiem.
- Gdy odniesiesz jakiś sukces (choćby mały), nie marnuj go. Porażki to norma nie tylko w moim życiu. Dlatego nie stać nas na marnowanie sukcesów. Jeżeli umiesz eksperymentować, nawet mały sukces możesz przekłuć w coś wielkiego. Unikaj postawy typu: No niby coś wyszło, ale to nie do końca to… Efektem takiego podejścia jest marnowanie sukcesów. Z perspektywy mojej sytuacji w tamtych czasach, sprzedanie szkolenia z ramienia innej firmy, szkolenia, które miało być prowadzone przez pana profesora, to nie był aż taki ogromny sukces. Mogłem pozostać z poczuciem, że poradziłem sobie i dalej szukać jakiegoś złotego strzału. W końcu, cóż w tym wielkiego? Czy to zasadniczo zmieniło moją sytuację? Gdy coś ci wyjdzie nie wybrzydzaj, zamiast tego weź choćby ten mikroskopijny sukces i zadaj sobie pytanie: Jak mogę go wykorzystać? Jakie kolejny eksperyment na jego bazie mogę przeprowadzić?
- Dramatyczne decyzje (zwolnić się z pracy, założyć nową firmę, wpakować w swój projekt wszystkie oszczędności etc.) podejmuj nie na podstawie fantazji, wyobrażeń i emocji, ale na podstawie wiedzy uzyskanej podczas działania. Zwalniaj się z pracy i pozbawiaj dotychczasowych środków do życia, gdy masz, przynajmniej częściowo sprawdzoną wiedzę o sobie i o potrzebach ludzi. Jeżeli nie przeprowadziłeś żadnego eksperymentu, dramatyczne decyzje podejmuj w ostateczności – gdy np. naprawdę nie możesz wytrzymać ani tygodnia dłużej albo gdy z racji dotychczasowych zajęć, nie możesz przeprowadzić żadnego eksperymentu do końca. W przeciwnym wypadku pouprawiaj, jak to się nazywa po angielsku moonlighting – robieni czegoś dodatkowego (niekoniecznie przy świetle księżyca). Dramatyczne palenie za sobą okrętów pomaga tylko wtedy, gdy twoje zadanie jest proste i nie wymaga myślenia (czyli takie jakie mieli żołnierze Corteza, który spalił im okręty – mordować wszystkich, którzy są przed nimi). Jeżeli twoje działanie wymaga większej finezji oraz logicznego i twórczego myślenia, perspektywa braku odwrotu zazwyczaj blokuje zamiast pomagać.
9. Zadanie na ten tydzień dla ciebie
To długi tekst, by go przeczytać zainwestowałeś wiele energii i czasu, by tego nie zmarnować, proszę byś zrobił trzy rzeczy:
1) Wymyśl swój eksperyment.
[highlight]Określ konkretne działania, które pozwolą ci się dowiedzieć czegoś istotnego – o tobie samym, albo o potrzebach innych ludzi.[/highlight]
Co konkretnie możesz zrobić?
Czego w ten sposób możesz się dowiedzieć?
W jaki sposób ograniczysz skalę eksperymentu?
Jak długo twój eksperyment będzie trwał? Kiedy do zakończysz? (czasem ryzyko polega na tym, że eksperymentujemy zbyt długo, dlatego warto z góry określić jakieś ramy)
W jaki sposób przeprowadzisz analizę jego wyników? W jaki sposób zachęcisz siebie samego do tego by wyciągnąć wnioski?(warto w swój eksperyment z góry wbudować analizę efektów – np. zaplanować spotkanie podsumowujące z przyjacielem).
2) Podziel się tym. Opisz pod tym tekstem, na czym będzie polegał twój eksperyment. Jeżeli bardzo nie chcesz, to przynajmniej napisz o tym do mnie (zakładka „kontakt”). Jeżeli tego również nie chcesz, podziel się tym z kimś, kto Ci dobrze życzy. Jeżeli i tego nie chcesz, opowiedz sobie samy na głos. Ale najlepiej napisz jako komentarz pod tekstem.
3) Przeprowadź swój eksperyment.
Dziękuję, wysłałam ten tekst do wielu znajomych bliższych i dalszych, do 17 letniej córki która mieszka w Polsce, ja wyjechałam „za chlebem” do Holandii.. Widzisz czasami ktoś z boku musi nam powiedzieć to co sami w środku wiemy, ale „troszkę” zapomnieliśmy. Moje życie jest pasmem eksperymentów, które doprowadziły mnie do Holandii, dla wielu jest to nieudana droga, nie dla Mnie. Czuje się pięknie, chociaż paradoksalnie to może zabrzmieć, czuję jak moje życie po raz kolejny zaczyna się od nowa, a ja ciągle ta sama a zarazem inna coraz bardziej się lubię i akceptuje, coraz więcej mam zrozumienia dla siebie i świata i coraz więcej siły i chęci do nowych eksperymentów. Coraz częściej przychodzi mi do głowy pomysł prowadzenia swojego bloga, opisywania myśli, sporo osób mnie w tym utwierdza dziękując za rady, za pomoc, za przykład mojego życia…i chyba nastał ten moment kiedy po przeczytaniu Twojego wpisu myślę sobie zabiorę się za to, dla siebie, dla Córki z którą tak mało rozmawiam, bo jest tak daleko, a tyle chciałabym jej przekazać, w podziękowaniu wszystkim aniołom którzy mnie wspierali, pomagali, dawali cenne lekcje. Nie wiem czy to będzie już, czy za chwile, ale doszłam do momentu, że wiem, że to zrobię, a artykuł był impulsem, kropelką co przelała kubek pełny.
Dziękuję Magdalena
Magdaleno, bardzo dziękuję za Twój komentarz.
Dla wielu osób jakiekolwiek eksperymentowanie to przyznanie się do pomyłki. Wolą siedzieć na tym swoim krzesełku, które kiedyś wydawało się takie przytulne a okazało się, że pod piękną tapicerką są ostre pinezki. Teraz trzymają fason mając innym za złe to, że nie bawią się w grę „kto dłużej usiedzi bez ruchu mając pod siedzeniem pinezkę”.
Dziękuję za opis eksperymentu 🙂 Założenie bloga, to świetny pomysł! Z wielu, wielu względów. Po pierwsze pomaga ułożyć myśli, po drugie może komuś pomóc, po trzecie poszerza nasze możliwość –ludzie nas poznają, my poznajemy ich. Ustawicznie zachęcam swoich znajomych by to robili. Mam nadzieję, więcej – mocno na to liczę, że to zrobisz. Konieczne daj nam namiary. Myślę, że wiele osób odwiedzających tego bloga z chęcią zajrzy do Ciebie. Ja na pewno!
Gdybyś potrzebowała porady jak się za to zabrać od strony technicznej, daj proszę znać. To prosta sprawa, choć na początku może robić wrażenie skomplikowanej. Jeżeli tylko potrzebujesz takiej pomocy, z chęcią przygotuję listę sprawdzonych przeze mnie sposobów z ominięciem komplikacji. Gdyby ktoś inny miał podobną potrzebę – proszę o sygnał (np. pod tym komentarzem).
Witam, ja też chętnie poznałbym sprawdzone sposoby związane z prowadzeniem bloga.
Drogi Zbyszku, szukałam.. i znalazłam Ciebie. Rowniez proszę o porady w temacie bloga 🙂 czytanie tego wpisu było niczym spotkanie z dobrym przyjacielem. Pozdrawiam!
„Komfort czekania chroni przed zamieszaniem związanym z dotarciem na miejsce.”
Ja już nie chcę się chronić i uciekać, wystarczy siedzenia na trybunach i oklaskiwania sukcesów innych, niech się miesza 🙂 niech się kotłuje 🙂 niech życie się dzieje, właśnie wsiadłam do swojego pociągu i jestem gotowa na naukę 🙂
Dzięki wielkie Zbyszku 🙂
Czytam Twoje wpisy regularnie, czekam na nowe, bardzo mi pomagasz, Twoja książka „Energia wewnętrzna” jest zawsze pod ręką, pozakreślana i „zużyta” 🙂 uwielbiam sposób w jaki piszesz, tak lekko i konkretnie, wszystko trafia prosto w moje serce 🙂
Dziękuję Katarzyno. No to witamy w świcie zamieszania i przepychania się 🙂 Cieszę się, że książka pomaga 🙂
Właśnie dzisiaj zastanawiałem się do czego właściwie jestem stworzony? O co mi chodzi? Otwieram swoją pocztę i czytam: „Zacznij eksperymentować”. Ten tekst to strzał w dziesiątkę. Coś czego potrzebowałem. Dziękuję bardzo za przekazaną wiedzę. Wspaniałe ujęcie tematu. Teraz czas na kolejne eksperymenty.
Dziękuję Piotrze za komentarz. Trzymam kciuki za powodzenie w eksperymentach 🙂
Ten tekst bardzo mi pomógł poukładać moje skołowane myśli na właściwe półki. 🙂 Za każdym razem, gdy czytam jakiś Twój tekst coś mi wreszcie zaczyna pasować w mojej rozsypanej układance. Jak Ty to robisz? Każdy tekst mi coś daje, a potem pojawia się nowy, który znów otwiera moje oczy na – wydawałoby się – oczywiste sprawy. Dziękuję. 🙂
Co do eksperymentu – to jestem właśnie w trakcie jednego i dzięki Tobie przestałam się wstydzić, że znów eksperymentuję – bo mój mąż twierdzi, że się miotam w życiu… Ale ja się po prostu nie mogę pogodzić do końca z tym co jest teraz. Kto powiedział, że tak ma być do końca życia? 🙂
Dziękuję Jagodo 🙂 Bardzo się cieszę, że po tych tekstach układanka staje się bardziej czytelna. To jednak nie moja zasługa — to twoja otwartość i potrzeba ruchu do przodu. Cieszę się, że mogłem się znaleźć na jej trasie 🙂
Bardzo dobrze, że eksperymentujesz! Eksperymenty zazwyczaj budzą opór i niepokój ze strony innych ludzi – i tych bliższych i dalszych. W końcu robisz coś, co w ich odczuciu nie ma za bardzo sensu („i tak to nic nie da/ i tak nic się nie zmieni / itp).
To tak jak z jakiem Kolumba. Kolumbowi, gdy wrócił z Indii (a dokładniej z Ameryki), zarzucano, że nie zrobił nic wielkiego, po prostu wsiadł w statek i popłynął na zachód. Pewnego razu, siedząc za stołem zapytał czy ktoś jest w stanie postawić jajko na sztorc bez podparcia. „Tego nie da się zrobić” – odpowiedzieli. Kolumb uderzył końcem jajka o stół nadtłukując i postawił jajko. „Ale to jest banalne”. Teraz tak.
Wszyscy są oburzeni, gdy próbujesz robić, ich zdaniem coś niemożliwego. Ale gdy ci się uda, wszyscy uznają, że to przecież było takie oczywiste i w zasadzie nic trudnego.
Warto tylko uważać, żeby eksperymentowanie rzeczywiście nie przerodziło się się w miotanie. Miotanie jest wtedy gdy nie mamy odwagi przyglądać się temu co nam wyszło i wyciągać wniosków, tylko uciekamy do następnej próby. Ale mimo wszystko uważam, że nawet miotanie jest lepsze od postawy „i tak się nic nie da”.
Trzymam kciuki za twój eksperyment 🙂
Dziękuję! 🙂
Właśnie kolega przesłał mi link do tego posta. Bardzo się cieszę, że tu trafiłam. Eksperymentowanie jest z pewnością tym, co daje nam lekkość w podejmowaniu działania. A działanie jest niezbędne, aby odkryć siebie. Fajny moment jest wtedy, gdy działając doznajesz olśnienia, znajdujesz to, czego szukałeś. Dobra książka o eksperymentowaniu w projektowaniu ścieżki zawodowej i nie tylko „Working Identity” (autorka Herminia Ibarra).
Witaj Justyno! Ja również bardzo się ciesze, że tu trafiłaś 🙂
Książka – dokładnie, książka Ibarry to podstawowa lektura dla tych, którzy chcą coś zmienić, jeżeli chodzi o karierę. Ja również ją bardzo, bardzo polecam. Gdyby ktoś był zainteresowany, można ją dostać jako ebooka w amazonie:
Working Identity: Unconventional Strategies for Reinventing Your Career
Wiele lat temu – gdy zaczynałam w 1998 roku przygodę z mediacją w moim życiu – moja rodzina, moi przyjaciele i znajomi, otoczenie, niemal wszyscy patrzyli na mnie z dezaprobatą, zadziwieniem, nawet z trwogą i lękiem, że chcę wykonywać zawód u nas nieznany, i mający niewielkie szanse na adaptację. Rzeczywiście rozwój mediacji w Polsce następuje powoli, ale z roku na rok coraz więcej osób przekonuje się o jej korzyściach, osiągając wynik „win-win”, unikając bądź kończąc długotrwały proces sądowy, oszczędzając koszty emocjonalne, psychiczne i finansowe. Praca w roli bezstronnego i neutralnego mediatora przez ponad 15 lat wspierania stron w samodzielnym osiąganiu ugody satysfakcjonującej w pełni je obydwie, wciąż dla mnie jest najwspanialszą przygodą, i twórczym wyzwaniem. 🙂 To nieustanny eksperyment, dzięki któremu rozwijam się, doskonalę, i uczestniczę w przeformułowaniach błędów, trudności, porażek, uwikłań itd. związanych z konfliktami na pozytywne zmiany – zarówno w życiu moich klientów, jak i swoim własnym. A mój eksperyment na ten tydzień i kolejne tygodnie mojego życia – to po prostu dalsze eksperymentowanie. 🙂 Słuchanie tego, co mówi wokół świat – zdarzenia, okoliczności, wyzwania, zmiany, ludzie i ich historie etc. Uważne słuchanie siebie – swoich emocji, potrzeb, wartości, intuicji, priorytetów. Poszukiwania tego, co mnie inspiruje, dzięki czemu czuję energię, czuję, że żyję. 🙂 Świadome wybory i działania. Uważne wsłuchiwanie się w informacje zwrotne, zmiana perspektywy spojrzenia na sytuacje, weryfikacja planów, korzystanie z informacji, które niosą porażki. Nie planuję nic wielkiego. Po prostu dalej z wielką ciekawością zacznę kolejny tydzień mojego życia. 🙂
Gratuluję Alicjo i bardzo dziękuję za ciekawy komentarz 🙂
Zbyszku, to ja dziękuję za inspiracje i danie mi możliwości do takiej refleksji. Dzięki uważnemu przeczytaniu Twojego ciekawego tekstu o eksperymentowaniu mogłam docenić to w moim życiu, co już czasem traktuję jako stan powszedni i zwyczajny. 🙂
I dziękuję za to, że tyle wspólnych myśli odnajduję czytając Twoje przemyślenia – to bardzo budujące spotykać ludzi, którzy doświadczają życia w podobny sposób. Serdecznie pozdrawiam z Warszawy, i na pewno jeszcze będę tu do Ciebie zaglądać. 🙂
Zbyszku, artykuł Twój stał się inspiracją do napisania paru słów refleksji i na moim blogu. To ciekawe, że mimo podobnych poglądów trafiłem do Ciebie dopiero teraz. Ciekawe jak w ciągu ułamka sekundy, dzięki jednemu wyrazowi nagle wiele kropek łączy się w linię, wzór, wskazówkę. Kiedy dziwnym trafem pozornie różne obszary życia stają się płynne i przenikają wzajemnie.
Kiedyś byłem na etapie podróżnika. Wydarzenia z przeszłości sprawiły, że ostatni rok spędziłem na walce jako wojownik. Teraz jest czas na „stop”, na uważność, na zwolnienie tempa…
Dziękuję Danielu za komentarz i bardzo się cieszę, że ten post Cię zainspirował 🙂
Witaj Zbyszku. Czekałem na Twój powrót. Niestety internet mi się urwał – przeprowadzka. Chciałbym powiedzieć, że to co ostatnio wydarzyło się w moim życiu przez 3 tygodnie, totalnie rozłożyło mnie na łopatki. Leżę i się nie podnoszę. Nieszczęścia jakie mi się przydarzają a nawet i małe szczęścia są dla mnie bardziej nieprawdopodobne niż szóstka w lotka. Ludzie którym ufałem czuję że wykorzystali mnie i wystawili do wiatru, Ci na których nie liczyłem- pomogli. Sam nie wiem już co jest prawdą, a co fałszem. Moim głównym i ciągle tym samym problemem jest to co kiedyś już gdzieś opisałeś Zbyszku. W ferworze walki z nieszczęściami nie potrafię otworzyć się na złe i nieprzyjemne emocje. Jestem przekonany, że problemy o których szczegółowo tutaj nie pisze długo będą jeszcze mnie nękać. Chciałbym otworzyć się na wszystko co złe a mimo to robić to co powinienem. Chcę spróbować przez tydzień pożyć z tym wszystkim czego wolałbym nigdy nie smakować ( może niedługo ale wystarczająco). Poprzednio próbowałem ale zbyt szybko się męczyłem i wolałem zapomnieć- zbyt bardzo bolało. Wiem że to mój nawyk. Chcę spróbować wytrwać i nie porzucać tego planu bo tak mi jest wygodnie, bo rzeczywiście tak jest. Codziennie przez 7 dni kładąc się spać zapytam siebie jakie negatywne emocje przyjąłem a jakie znów zblokowałem, co było po tym. To przy pisaniu już nie jest łatwe. Jeśli uważasz Zbyszku, że plan nie jest do końca dobry daj mi znać proszę. Zaczynam od jutra. Dziękuję za tekst, popycha mnie do zrobienia czegokolwiek. Czytając Twoje nowe wpisy uważam że ewoluowałeś.
Witaj Janku,
Bardzo Ci współczuję. To musi być ciężki.
Smutno słyszeć, że tyle złych rzeczy Ci się przydarza.
Doskonale też rozumiem tendencję do tego schować się przed tym wszystkim co w środku boli. To naturalna tendencja, próbujemy w końcu ochronić samych siebie.
Ale im bardziej zapominamy, tym dłużej te wszystkie emocje trwają.
Bardzo mi się podoba twoje postanowienie, by stawiać temu wszystkiemu czoła. To dobry pomysł by monitorować wieczorem emocje.
Być może warto by było dodać jakieś przyjrzenie się temu, co się dzieje w trakcie dnia, szczególnie wtedy, gdy czujesz, że się chowasz przed emocjami.
Dobrze wtedy na chwilę stanąć i zrobić sobie trzy proste kroki:
1 (raz) : Co w sobie masz? (co teraz czuję, co się ze mną dzieje – wystarczy parę prostych słów, które opisują doznania).
2 – Ile osób to zna? Czy jest na świecie ktoś, kto przechodzi przez to samo co ja? Gdy dzieje się coś złego, zazwyczaj izolujemy się, mówimy sobie że jesteśmy jakiś upośledzonym albo wyjątkowym przypadkiem. A przecież, jak ktoś napisał: „Najbliżej innych i istoty człowieczeństwa jesteśmy wtedy, gdy cierpimy”. Gdy boję się / jestem zły / boli mnie coś — doświadczam tego, że jestem istotą ludzką.
3 – Co mówi głos współczujący? Gdyby obok ciecie był współczujący przyjaciel, co by ci powiedział? Może by powiedział: „Wiem stary jakie to trudne, bardzo ci współczuję”. To właśnie ten współczujący głos.
Są jeszcze dwa kroki, które możesz dodatkowo dorzucić:
4 – Jaki jest mój cel szczery? Co jest w tym momencie jest dla mnie najważniejsze, co jest moją największą wartością? Na czym mi naprawdę zależy? Za bólem zawsze stoi pragnienie. Warto je znaleźć.
5 – Co małego zrobię, nawet, gdy nie przychodzi mi na to chęć? Mały krok, nie po to by zagłuszać, ale po to by zbliżyć się w stronę tego, co ważne.
Mam nadzieję, że to będzie jakoś pomocne.
Na pewno warto zrealizować pomysł, który opisałeś. Te moje „kroki” to tylko dodatek.
Serdecznie pozdrawiam 🙂
Dziękuje za Twoją wyrozumiałość. Jest mi lepiej gdy wiem że ktoś mnie potrafi zrozumieć. To co dodałeś zrobi ten eksperyment bardziej ciekawszym niż na początku myślałem. Znów pomagasz… Pozdrawiam
„Chodzi o to, by uwolnić się od próby ciągłego przemyśliwania własnego życia i kariery” … Zbyszku – otworzyłeś mi oczy na to, co właściwie powinnam odkryć i nazwać już dawno. Przesadne przemyśliwanie przyszłości nie jest dobre – ciągle mam wrażenie że jeszcze nie rozważyłam wszystkich możliwych scenariuszy, więc stoję w miejscu i czekam. A przewidzenie wszystkiego jest przecież niemożliwe. Ale za to jaka piękna wymówka, żeby nie działać, nie podejmować ryzyka, nie doświadczyć porażki … a co z pozytywnymi stronami takich zmian, podejmowania aktywności? Strach wygrywa i odbiera tyle szans na naukę, na radość, na satysfakcję, na sprawdzenie czy bliscy wokół nas to prawdziwi przyjaciele, którzy pomogą w biedzie. Właśnie stoję przed pokusą wykonania eksperymentu. Mimo, że chciałabym zrobić rewolucję w swoim życiu zawodowym, ale wciąż stoję. Więc może zamiast stawiać od razu wszystko na jedną kartę, mogę metodą prób i błędów, małymi kroczkami, może nawet trochę okrężną drogą dojść do celu? Ale w końcu dojść, a nie stać w punkcie wyjścia! Dziękuję Ci za ten wpis, pozdrawiam
Kasiu, dziękuję za ten świetny komentarz i mam nadzieję, że uległaś pokusie spróbowania 🙂
Tak, przesadne przemyśliwania dobija. Im bardziej człowiek planuje, tym więcej do zaplanowania. Jak ja to dobrze znam 🙂 A potem człowiek zapomina o co mu w ogóle chodziło, bo sprawa staje się tak skomplikowana. Czasem trzeba się zmusić do tego by nie myśleć o tym, co się chce zrobić, albo przynajmniej nie myśleć tak długo i szczegółowo o tym, co chcemy zrobić.
Tak w ogóle to ciekawa sprawa: mamy tendencję by myśleć za dużo przed zrobieniem czegoś i za mało po zrobieniu czegoś (szczególnie gdy nam nie wyszło i gdy moglibyśmy nauczyć się czegoś na naszych własnych błędach.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Kasiu – ten tekst takze otworzyl mi oczy…
Jakze sie mecze od 7lat ciagle majac mnostwo pomyslow i nowych i nowych a nie robiac z nimi nic…
Bo przeciez 'musisz wiedziec czego chcesz’…
Czujesz sie jakbys byla bardziej ambitna od reszty, bo myslisz, wymyslalasz, uczysz sie…
Ale stoisz, stoisz i zamierasz…
Zyjac w 'cichej desperacji’….
Bo przeciez po co dzialac skoro 'to nie to’?
Jesli sie spale?
Jesli bede musiala zawrocic?
Ale z drugiej strony pomyslmy…
Jakie to piekne, ze zawsze mozemy zawrocic…
Ze nasze zycie nie zostalo stworzone do tego, zeby pracowac przez 50lat w jednej firmie…
Ale Bog dal nam prawo do wyboru, probowania, uczenia sie i bladzenia…
O ile zycie jest piekniejsze i ciekawsze, jesli wiemy, ze to wlasnie wlasciwa sciezka – sciezka bladzenia i sciezka zakretow i zmian…
Mysle, ze my ciagle tez sie rozwijamy…
Kazdy z nas i ludzkosc razem wzieta…
Dlatego w roznym etapie zycia potrzebujemy czegos innego.
Nie stopujmy sie od tego, bo brakuje nam pewnosci…
Jesli chcesz cos zmienic – zmien….
Z rozsadkiem, ale zrob to…
To jest zycie – 'wychodzenie ze strefy komfortu’…
Powodzenia;*
Marta P.
Zgadzam się z treścią posta. Jedno co mnie zastanawia to jak odnieść eksperymenty do swojego życia osobistego? 🙂 Może brzmi to trywialnie, ale w większości przypadków ludzie pobierający się zakładają, że nie rozstaną się aż do śmierci. Jak to się ma do naszego personalnego rozwoju, który poniekąd jest ograniczany przez ego drugiej osoby, jej potrzeby i jej wizję naszej osoby? Oczywiście ludzie inteligentni, otwarci powinni akceptować indywidualną ścieżkę rozwoju swojej połówki, jednakże małżeństwo jest zobowiązaniem dożywotnim w moim rozumieniu, więc jak pogodzić je z tym frywolnym eksperymentowaniem dotyczącym kariery i ogólnie życia? Chyba, że ktoś powie, że na taki krok powinny się decydować osoby koło 40stki, które coś tam w życiu doświadczyły i mniej więcej wiedzą w życiu czego chcą 😉 Może rozważania średnich lotów, ale ważne dla mnie osobiście. Niech wypowiedzą się ludzie starsi i bardziej doświadczeni w tym temacie:)
Szkoda, że nikt się nie wypowiedział, w takim razie może ja. Myślę, że „eksperymentowanie” jak najbardziej pasuje do małżeństwa. Myślę, że samo pobranie się „aż do śmierci” powinno być poprzedzone „eksperymentem” i nie mam absolutnie na myśli sexu na próbę – to akurat nie daje żadnej informacji o rzeczach najważniejszych (ludzie rzadko się rozwodzą dlatego, że w łóżku nie jest im dobrze, częściej dlatego, że nie mogą siebie znieść poza łóżkiem). Takim eksperymentem jest próba wspólnego robienia czegoś razem. W takim eksperymencie kluczowa jest umiejętność oceny własnych doznań. Często mamy aż dość informacji, że druga osoba do nas nie pasuje, ale za żadne skarby staramy się ich nie dostrzec.
Witam. Za miesiąc piszę maturę, lecz nie mam jeszcze konkretnych planów na przyszłość. Często jestem z tego powodu nierozumiana, bo jak możliwe jest, że będąc tak blisko ostatecznej decyzji nie jestem pewna w którą stronę podążyć.
Ostatnimi czasy moje plany skierowały się w zupełnie inną stronę niż kończony przeze mnie profil w liceum, jednak obawa przed nagłą zmianą podjętego dawniej kierunku rozwoju i mogącą wynikać z niej porażki pozostaje.
Napisany przez Pana artykuł pomógł mi zebrać myśli i zdać sobie sprawę, że droga którą wybiorę będzie (być może) zmieniać się jeszcze nie raz. Moim eksperymentem na najbliższe 2 tygodnie będzie próba zweryfikowania moich predyspozycji zawodowych, jeśli w ogóle można się nimi kierować. Ale to już weryfikuję przy wnioskach : )
Dziękuję Aniu za komentarz. Nie przejmuj się zmianami kierunków rozwoju. To właśnie teraz jest najlepszy czas by próbować różnych rzeczy. Szukaj rzeczy, które cię pociągają, przyglądaj się im i próbuj ich. Nie przejmuj się tym, że do czegoś nie masz predyspozycji – predyspozycje (o ile nie są to cech fizyczne) da się stworzyć. Trzymam kciuku za eksperymenty 🙂
Po pierwsze…
DZIEKUJE…
Dziekuje za Twoja wiedze, checi do podzielenia sie ta wiedza z ludzmi co wskazuje na Twoje serce, za ktore tez dziekuje i za sile do korzystania z zycia w pelni…
Dziekuje!
Moj eksperyment…
Cale moje zycie jest eksperymentem…
Jestem mloda – mam 22lata, ale od 16roku zycia marze o karierze, biznesie, wielkim sukcesie…
Tak obsesyjnie, ze nie potrafie doceniac tej chwili, zyje przeszloscia i przyloscia. Chociaz jest lepiej i lepiej – rozwoj osobisty, medytacje, wiedza pomagaja;)
Ty nie wiedziales co robic po studiach, ja nie wiedzialam co robic po liceum.
Bylam na profilu biologiczno-chemicznym.
Jak na pewno wiesz – ludzie, ktorzy chca cos osiagnac w zyciu ida na najtrudniejsze fakultety/studia i sa tam najlepsi…
I taka tez bylam, ale nie chcialam isc na medycyne.
Myslalam o zarzadzaniu/hotelarstwie i gastronomii/ psychologii/ architekturze wnetrz/ kosmetologii/ dietetyce/ lingwistyce stosowanej… Meczac tym siebie i innych wokol.
W koncu wybralam zarzadzanie w hotelarstwie i gastronomii, co podsumowujac bylo wielka porazka, dlatego caly rok przygotowywalam sie do matury z biologii i chemii, poniewaz zdecydowalam, ze pojde na UM na dietetyke, ale w wakacje wyjechalam na wymiane do Grecji do hotelu…
Zawsze kochalam wyjezdzac, praca i mieszkanie bylo do niczego, ale pomyslalam – chyba hotelarstwo jednak moze byc dla mnie.
Tak wiec nie poszlam na kosmetologie i zostalam na tym samych studiach.
Na nastepny rok wyjechalam do Wloch, gdzie juz bylo koszmarnie. Potem na Malte…
I skonczylam licencjata. Aplikowalam na magisterke na zarzadzanie i licencjata na dietetyke.
Ale inny pomysl przyszedl:
Skoro nie wiem wciaz co mam robic w zyciu – moze sobie wyjade do Londynu?
Dostalam 'ot tak’ prace w piecio gwiazdkowym hotelu w najbogatszej czesci Londynu, gdzie odwiedzaja nas takie osoby jak Gordon Ramsay, Victoria Beckham…
Ale to byla praca na barze, ktorej nie nawidzialam. Zdalam sobie sprawy, ze nawet pozycja managera restauracji/baru by mnie nie uszczesliwila a bycie managerem hotelu to bardzo ciezka praca.
Caly czas chce miec swoja restauracje czy swoj hotel, ale ktos inny bedzie tam managerem;))
Co wiec sie stalo…?
Zapytalam czy moge byc na recepcji…?
No i hop – jestem:)
Ale to nie to…
Ja chce swoj biznes, byc kobieta sukcesu…
Pewnego dnia zadzwonil do mnie czlowiek z Polski, ktorego nie znalam, ze przyjezdza do Londynu i chcialby mi cos pokazac.
Mowie: ok. Trzeba byc otwartym na wszystkie okazje, jakie Ci swiat daje.
Pokazal mi jedna firme MLM. Nie bede mowic jaka, bo tutaj nie chodzi o reklame.
Nie czulam jednak jego energii – nie dolaczylam. Juz wczesniej slyszalam o tej firmie i wiem, ze jej biznes plan jest swietny i mozna zarobic dobre pieniadze.
Co sie stalo na nastepny dzien?
Spotkalam sie z pewnym milionerem poraz kolejny, ktorego poznalam na pewnym szkoleniu i on zaczyna przedstawiac mi ta sama firme…
Powiedzialam 'tak’ w przeciagu jednej minuty…
I jestem w tej firmie od trzech tygodni. Wystartowalam jak burza, ale potem pojechalam na tygodniowe wakacje i ze tak powiem 'burza ucichla’.
Teraz znow sie waham…
Po przeczytaniu tego artykulu mysle: 'Nie wahaj sie. Zainwestowalas juz tyle, ile zainwestowalas. Masz 90 dni na zwrot 90%. Sprobuj i sie przekonaj – to albo bedzie najlepsza inwestycja albo nastepna zyciowa lekcja.’
Ale moje pytanie jest…
Dlaczego mam ciagle inne pomysly w glowie?
Czy to normalne?
Dlaczego tak ciezko mi sie na cos zdecydowac?
Pisales, ze tak nawet nie da sie zrobic.
Ale wtedy… Skad mam miec ta wielka motywacje do dzialania, jesli ciagle czuje, ze to nie to albo poczekaj…
Probuj po trochu i czekaj….
Dlaczego to tak meczy?
Jestem pewna, ze wiesz co mam na mysli…
Czy kazdego droga zycia jest tak zaplanowana?
Musisz poprobowac zanim bedziesz gotowy odkryc ta wlasciwa sciezka?
Z gory dziekuje za Twoj czas, ktory poswieciles na przeczytanie mojej spowiedzi i na odpowiedza na nia.
Jestes wielki!
Marta P.:)