Wściekłość wzbiera w człowieku, gdy się rozgląda wokół. Tyle głupoty, niegodziwości, niesprawiedliwości, nieudolności. Tylu małych podłych ludzi, tylu cwaniaków, tylu aroganckich chamów! Przed południem sprawdzam Twittera i czuję jak zalewa mnie krew. Potem czytam wiadomości i jest jeszcze gorzej. A potem rozmawiam o tym wszystkim, bo ciężko wytrzymać. A potem jeszcze raz wiadomości (bo trudno się powstrzymać). Nakręcam się coraz bardziej. Wszyscy coraz bardziej się nakręcamy.
Wieczorem wychodzę na ulicę, szczelnie zakrywając usta i nos. Wokół młodzi ludzie bez masek. Kilkanaście tysięcy zachorowań dziennie, prawie dwieście śmierci, a tu ulice pełne zblazowanych, wyluzowanych gnojków. Po całym dniu jestem na granicy wytrzymałości. Gdyby nie wirus, rzuciłbym się na nich, zwróciłbym uwagę, zbluzgał, wytargał za uszy. Ale tak, klnąc pod nosem, mijam rozwalonego na schodkach młodzieńca gładzącego się po swojej koziej bródce i wydmuchującego dym z papierosa, tak by wszyscy również mogli się rozkoszować tym, co wyszło z jego płuc. Mijam go, ale czuję, jak szybko bije mi serce i zaciskają się dłonie. Gdy za chwilę spotykam następną taką osobę, w głowie pojawia się obraz pięści trafiającej w twarz. Walnę i będzie jak trzeba! I wreszcie do mnie dociera. Coś się we mnie popsuło. Coś złego się za mną dzieje. To choroba. Mój strach zmienił się w agresję, moje poczucie braku nadziei w potrzebę niszczenia. Czy tak naprawdę musi być?
To nie jest komentarz do protestów
Ten tekst napisałem tydzień temu, gdy na ulicach nie było jeszcze protestów kobiet. Przez jakiś czas zastanawiałem się, czy nie napisać tego wszystkiego od nowa. Gdybym tak jednak zrobił, pewnie bym komentował, radził, mądrzył się. A kim ja jestem, by mieć coś na ten temat do powiedzenia? Nawet nie jestem kobietą. Ten tekst zatem nie jest komentarzem do protestu kobiet (choć w kilku miejscach nie mogłem się powstrzymać). Jest o wściekłości, którą człowiek czuje wewnątrz siebie. Jest przede wszystkim moją prywatną próbą poradzenia sobie z gniewem.
Chciałem napisać, że gniew to moje drugie imię, ale w rzeczywistości, tak się złożyło, że to pierwsze imię (Zbigniew to zbyć gniew).
Złość, gniew, wściekłość, nienawiść. To nie są, przynajmniej dla większości z nas, przyjemne doznania.
Złość pozbawia nas spokoju. Z jej powodu tracimy energię, wypalamy się.
Jak sobie z nią poradzić? Czy nie trzeba zrobić najprostszej na świecie rzeczy: wykrzyczeć jej, wyrzucić z siebie, dać się jej ponieść?
Czy wyrzucenie z siebie złości pomaga?
Dawno temu popularna była teoria katharsis. Twierdziła, że jak wyrazisz swoją złość, to ona się rozładuje.
Łatwo sobie to wyobrazić, jeżeli złość to taka para, która gromadzi się pod pokrywką gotującego się garnka. Wyżycie się jest czymś w rodzaju podniesienia pokrywki. Napięcie opada i człowiek, jeżeli nawet nie staje się bardziej zadowolony z życia, to przynajmniej może myśleć w bardziej klarowny sposób. Jeżeli na przykład obgadam sobie z innymi, jacy to idioci są wokół i co byśmy im zrobili, gdybyśmy ich dopadli, to dzięki takiej rozmowie będziemy mogli spokojnie wrócić do swoich spraw i zaplanować jakąś mądrą strategię działania.
Teoria ta utrzymywała nawet, że nie trzeba samemu wypuszczać z siebie pary, wystarczy obserwować. Jeżeli na przykład przez chwilę popatrzę, jak ktoś wali w pysk przeciwnika, to stanę się znacznie spokojniejszy i łagodniejszy. Zgodnie z tą teorią, aby pomóc ludziom poradzić sobie z ich złością, należałoby zalecić wszystkim oglądanie meczów bokserskich, albo jakiegoś innego agresywnego sportu.
Ponad jakąkolwiek wątpliwość wiemy, że ta teoria jest całkowicie niesłuszna. Pokazały to między innymi słynne badania Alberta Bandury z użyciem lalki Bobo. Gdy dziecko obserwuje dorosłego, który lży biedną lalkę Bobo i okłada ją czym popadnie, staje się bardziej agresywne.
Złość, mimo że od środka możemy ją tak odczuwać, nie przypomina pary zgromadzonej pod kotłem. Znacznie bardziej przypomina wirusa. Zarażamy się wściekłością. Fani boksu, nie przypominają łagodnych baranków, ale wściekłe barany. Narzekając na świat, nie wyciszamy się, ale podgrzewamy temperaturę. Fantazjując o tym, co czeka tych sukinsynów, którzy zaszli nam za skórę, nie łagodzimy złości, ale ją wzmacniamy.
Czy gdy ulegniesz złości, poprawisz swoją sytuację?
Czy warto ulec złości i rzucić się na kogoś, wygarnąć mu, powalić go na ziemię, upokorzyć?
A czy to poprawi twoją sytuację?
Wściekłość popychając nas do gwałtownych, spontanicznych i agresywnych działań, często sprawia, że zamiast poprawić swoją sytuację, tylko ją pogarszamy.
Często zresztą takie jest zamiar strony, która wzbudza w nas złość. Chodzi właśnie o to, by nas sprowokować, sprowadzić do poziomu nieprzemyślanych, agresywnych reakcji, a następnie pokonać z poczuciem moralnej wyższości („Popatrz jaki prymityw!”).
W złości nie myślisz, nie przetwarzasz informacji, nie jesteś w stanie opracować przemyślanej strategii i zgodnie z nią działać. Nie jesteś w stanie dyskutować, przewidywać, analizować konsekwencji tego, co robisz.
W trakcie poprzedniego lockdownu zdarzyło mi się wdać z pyskówkę z bezmaskowcem. Wpłynąłem na niego? Przekonałem go? Zmieniłem jego zachowanie? Oczywiście, że nie. Jedynym efektem był mój kac i poczucie, że zachowałem się słabo i głupio. Jakiś czas temu zdarzyła mi się kłótnia z osobą z rodziny, która ma skrajnie przeciwne sympatie polityczne. Przekonałem ją? Nie. Tylko dziś mi głupio, bo po tematach politycznych poszło w ruch wyciąganie sobie wszystkich brudów i słabości.
Wściekłość sprawia, że przestajemy myśleć klarownie i robimy rzeczy, których nie zrobilibyśmy w innym wypadku. Mówimy głupoty, przekraczamy granice, robimy z siebie agresywnych prymitywów. Niektórzy czują się z tym dobrze, ja, nawet gdy mam rację, czuję się podle.
Działanie pod wpływem wściekłości nie jest objawem siły, ale słabości. Rozumiem okrzyk „wypierdalać!”, przyznam się, że sam tak krzyczałem. Ale naprawdę jest to okrzyk człowieka silnego? Czy tak nie krzyczy czasem człowiek, który nie wierzy w swoją siłę, któremu brakuje nadziei i który jest pełny strachu? Miód na uszy każdego dyktatora albo kogoś, kto ma takie aspiracje. Jedyne czego boi się dyktator to ludzie opanowani, pełni nadziei, wierzący w swoje siły i umiejący działać długoterminowo. Nie wiem, czy w historii był jakikolwiek przypadek, w którym wściekłe tłumy nie zostały zagospodarowane przez takich czy innych polityków. Wystarczy prześledzić losy wszystkich rewolucji świata. Na uzasadnionej, ale niekontrolowanej wściekłości, ktoś zawsze korzysta. Nigdy ci, którzy się wściekają.
Gdy wierzysz, że jesteś w stanie zmienić sytuację (choćby nawet dziś trudno to było sobie wyobrazić), nie masz potrzeby tracenia energii na miotanie się. Nie krzyczysz, nie wrzeszczysz, nie histeryzujesz, ale zmieniasz świat.
Szczególnie źle jest ulec złości, gdy coś jest całkowicie poza twoim zasięgiem. Gdy na przykład wypełnia cię złość na coś, co dzieje się na płaszczyźnie polityki czy życia społecznego. Gdy ulegniesz złości, ciągle o tym myślisz, ciągle szukasz okazji, by perorować, przemawiać, by dzielić się swoją wściekłością z innymi.
Czy to ci pomaga? Czy lepiej ci się dzięki temu żyje?
Jesteś coraz bardziej i bardziej wściekły. Co gorsza, wściekłość przenosić się na inne dziedziny twojego życia. Zaczynasz kląć, zaczynasz być obcesowy. W kontaktach z bliskimi jesteś coraz bardziej niecierpliwy. Ani niczego nie zmieniasz, ani lepiej się nie czujesz.
Tłumienie złości
Co w takim razie jest alternatywą? Stłumić złość? Powiedzieć sobie „Uspokój się?”.
Mówię sobie od kilku dni: Uspokój się, wyluzuj. Nie wściekaj. Sytuacja jest na tyle trudna, że nie możesz sobie pozwolić na takie bezproduktywne tracenie energii. Potrzebujesz energii nie na to, by obsmarowywać, krytykować, kląć, dowalać, docinać, pomstować, ale na to, by zmieniać swój świat, by iść do przodu.
Łatwo sobie tak powiedzieć, znacznie trudniej zrobić.
To działa jeszcze gorzej. Im mocniej próbujesz pozbyć się jakiejś emocji, tym mocniejsza się staje.
Może ci się wydawać, że całkowicie stłumiłeś złość i jesteś spokojnym, życzliwym człowiekiem. Wydaje ci się tak tylko dlatego, że wstawiłeś barierę pomiędzy swoją głową a sercem. Do głowy nie docierają informacje o emocjach, ale to nie oznacza, że tych emocji nie ma. Rosną w ukryciu. W którymś momencie, gdy stają się ogromne, tak duże, że się w tobie nie mieszczą, następuje wybuch. Emocje przejmują nad tobą kontrolę. Jakikolwiek pretekst wystarcza. Rzucasz się na bliskich, dzieci, przygodnych ludzi i atakujesz nieproporcjonalnie do tego, co się wydarzyło.
Złość niestety bardzo łatwo przenosi się z sytuacji na sytuację. Gdy wkurzy cię twój szef, oberwać może twoja żona. Gdy wkurzą się politycy, konsekwencje ich nieuczciwości mogą ponieść sąsiedzi. Gdy zaleje cię krew, podczas oglądania transmisji sportowej, wyładowanie może nastąpić, w trakcie spaceru.
Złości nie warto ulegać i nie warto jej tłumić. Jak sobie w takim razie poradzić?
Po pierwsze uświadom sobie i zaakceptuj
Żadna emocja nie jest zła. Także wściekłość, sama w sobie nie jest niczym złym. Nie jest czymś przyjemnym, ale jej pojawienie się, jest czymś zdrowym.
Gniew pomagał nam przez tysiące lat. Jego funkcją jest pobudzić cały twój organizm, dodać mu więcej energii i podnieść szanse poradzenia sobie z przeszkodą.
Jeżeli widzisz wroga, który chce ci odebrać upolowane na sawannie zwierzę, dobrze że czujesz wściekłość na niego, bo dzięki niej masz większe szanse obronić swoją własność. Gdy naprzeciw ciebie stoi armia wrogów, która mieczami chce podbić twoją krainę i sprzedać twoich bliskich w niewolę, gniew i złość jest tym, czego potrzebujesz, by ich pokonać.
Złość, jak wszystkie emocje jest mądrym mechanizmem, który powstał w toku ewolucji. Ci, u których ten mechanizm działał, przetrwali. Zbyt wyluzowane towarzystwo, zginęło i nie przekazało dalej swoich genów.
Gniew i złość dodaje nam energii, dzięki której łatwiej jest pokonać przeszkody. Człowiek, który nigdy się nie denerwuje, jest zawsze miły i spokojny niczym słodki kociaczek, to człowiek pozbawiony energii i woli życia. „Być zawsze spokojnym, nie denerwować się, nie wściekać się” – to propaganda ludzi, którzy nie mają pojęcia o zdrowym funkcjonowaniu, albo którym zależy na tym, by wszyscy byli niczym meduzy wyrzucona na brzeg.
Jeżeli przyjrzymy się wielkim ludziom, trudno znaleźć takich, którzy nie wiedzieli, czym jest wściekłość. I nie chodzi mi nawet o takie osoby jak Aleksander Macedoński. Weźmy takiego Jezusa. Był taki łagodny, cichutki i pokorny? Jasne. Wystarczy przeczytać jego mowę do biskupów (przepraszam, tam byli nazywani „uczonymi w piśmie”). „Obłudnicy! Ślepcy! Głupcy! Groby pobielane z zewnątrz piękne, lecz wewnątrz pełne trupich kości i plugastwa! Żmije!” No, spokojne to nie było.
Po pierwsze trzeba sobie uświadomić swoją złość. Trzeba jej pozwolić dotrzeć do swojego umysłu.
Wyrażenie złości to nie to samo co działanie pod wpływem złości
Często, gdy sobie ją uświadomisz, poczujesz potrzebę, by ją wyrazić. Dobra potrzeba, ale wyrazić złość nie znaczy rzucić się na kogoś i stłuc mu mordę. Nie znaczy rzucać talerzami i przeklinać na czym świat stoi. Nie znaczy całkowicie poddać się emocjom.
Wyrazić znaczy zakomunikować, biorąc odpowiedzialność za to, co czujesz. Powiedzieć o swoje złości biorąc za nią odpowiedzialność: „Jestem na ciebie zły! Czuję wściekłość! Nie podoba mi się to, co robisz! Nie akceptuję tego!”
Zanim jednak będziesz w stanie to zrobić, potrzebujesz ujarzmić energię, która się w tobie pojawiła.
Czy można ujarzmić tę energię?
Gniew i złość dostarczają energii do walki. Pozwalają wygrać z przeciwnikiem. Sprawiają, że ręce, nogi i pięści robią się silniejsze. Pozwalają uderzać z większą siłą, biegać szybciej, dusić mocniej. Na sawannie to były sprawy o zasadniczym znaczeniu. Dziś jest z tym tylko jeden problem. Rzadko możemy stanąć z przeciwnikiem na ubitym polu z maczugami w dłoniach. Dziś, aby skutecznie obronić swój interes, nie potrzebujesz maczugi ani nawet miecza. Potrzebujesz spokoju, koncentracji, umiejętności przekonywania, planowania i strategii.
Złość może ci w tym wszystkim pomóc, ale w tym celu potrzebujesz ją ujarzmić.
– Ale jak mam to zrobić, złość tak łatwo przejmuje kontrolę nade mną!?
Złość, mimo że jest silnym doznaniem, sama w sobie nie jest w stanie przejąć kontroli nad twoim zachowaniem.
Przejmuje kontrolę dopiero wtedy, gdy jej na to pozwalamy, gdy jej się poddajemy.
Nie, nie – mówisz – ja próbuję, walczę, spieram się z sobą, szamoczę się, ale to nic nie daje. I tak w końcu wygarniam, dowalam i dopiekam!
Przejąć kontrolę nad złością nie znaczy „szamotać” się z nią. Pierwszym warunkiem przejęcia kontroli nad wściekłością, gdy już sobie ją uświadomisz, jest zaopiekować się nią. Nie tłumić, nie podsycać, nie ulegać, ale się nią zaopiekować.
Nie szamotaj się
Szamotanie się, jest próbą poradzenia sobie z emocją za pomocą samej woli. Jest próbą powiedzenia sobie samemu, jak mam się czuć. Przypomina to trochę rozmowę z rozhisteryzowanym przedszkolakiem. Zaczyna się wściekać, a ty mu mówisz:
— W tej chwili się uspokój!
Tak jakby przedszkolak mógł z marszu, w jednej chwili zmienić swoją złość w spokój. Nasze polecenie uspokojenia się ma odwrotny skutek, zamiast wyciszyć, podkręca histerię.
– Jak się, do cholery jasnej nie uspokoisz, to zaraz tego pożałujesz!
– Uaaaaa!
Jasne, pomaga nieziemsko. Maluch od razu staje się cichutki.
Podobnie jest, gdy wydajemy polecenia swoim własnym emocjom. Im bardziej się szamoczesz, tym emocje bardziej rosną.
Takie szamotanie się można spotkać w odniesieniu do wielu innych emocji i sytuacji. Na przykład wtedy, gdy człowiek budzi się w nocy i myśli: „No nie, jutro jest trudny dzień, muszę się wyspać!” Ale im mocniej to sobie rozkazuję, tym bardziej jestem rozbudzony. Dlatego, że tak bardzo ci zależy na kontroli, tracisz ją.
Gdy złościsz się na siebie z tego powodu, że jesteś zły, twoja złość rośnie z każdą sekundą. W końcu mózg się przeładowuje i stajesz się bezradny wobec emocji.
Zaopiekuj się swoją złością
Przyjrzyj się z wrażliwością temu, co się w tobie dzieje. Zamiast walczyć, obserwuj. Śledź zmiany.
Tak długo, póki świadomie i z akceptacją odczuwamy swoją złość i tak długo, póki jesteśmy w stanie obserwować jej zmiany, zawsze możemy zrobić coś innego niż ulec złości. Aby sobie to jeszcze bardziej ułatwić, warto posłużyć się oddechem.
Oddychaj
Buddyjski mnich Thích Nhất Hạnh, człowiek, który poświęcił kawał życia, by zapanować nad swoim umysłem, w trakcie jednego ze spotkań został zaatakowany werbalnie przez słuchacza. Mimo tego, że atak był bezpardonowy, udzielił krótkiej, spokojnej odpowiedzi, ale potem szybko wyszedł z sali. Gdy znalazł się na ulicy, przystanął i zaczął z trudem łapać powietrze. Zapytany, co się dzieje, odpowiedział, że aby poradzić sobie ze swoją złością, musiał zwolnić oddech. Złość była tak duża, że praktycznie musiał przestać oddychać. A to sprawiło, że o mało się nie udusił.
Oddech jest narzędziem pierwszego ratunku, gdy dopada nas potwór wściekłości i chce się nami posłużyć. Zazwyczaj nie trzeba siebie dusić, wystarczy uspokoić oddech, a przynajmniej spowolnić go do poziomu jakichś 5-7 oddechów na minutę.
Spróbuj sam jakie to jest tempo, ustaw stoper na minutę i policz, ile wdechów robisz w ciągu minuty, następnie zwalniaj oddech, tak długo aż dojdziesz co najmniej do 7 wydechów w ciągu minuty.
Poćwicz to kilka razy na sucho, a gdy poczujesz złość i ryzyko, że wściekłość może za chwilę cię pochwycić i popchnąć do ataku, zwróć uwagę na swój oddech. Badania pokazują, że zwolnienie oddechu przestawia ścieżki w naszym mózgu, zapewniając większą kontrolę płatom przedczołowym (siedzibie samodyscypliny).
Możesz do tego dodać rozluźnienie mięśni. Złość ma bardzo łatwy do rozpoznania podpis mięśniowy. Zaciśnięta szczęka, napięte ramiona, pięści. Gdy rozluźnisz, choćby na chwilę to napięcie, zyskasz kontrolę, nie tyle nad samą złością, ile nad swoim zachowaniem.
Czasem, aby rozluźnić napięcie mięśni, trzeba się poruszać. Zdarza mi się, że gdy się zdenerwuję, robię kilka pompek, przysiadów, młócę pięściami powietrze, albo biegam w kółko (oczywiście, gdy nikt tego nie widzi, aż taki szalony nie jestem).
Pamiętaj, że biorąc głęboki oddech, rozluźniając mięśnie albo ćwicząc, twoim celem nie jest pozbyć się złości. Chodzi jedynie o to, by opanować swoje reakcje. To w zupełności wystarczy.
Przyjrzyj się myśleniu
Złość jest efektem tego, w jaki sposób interpretujemy to, co się wydarzyło. Jeżeli ktoś nadepnie ci na nogę, a ty pomyślisz „Zrobił to specjalnie, żeby mnie upokorzyć!”, poczujesz wściekłość. Gdy jednak wiesz, że ta osoba zrobiła to nieumyślnie i jest jej przykro, złość się nie pojawia.
Często mówimy, że inni ludzie, świat, czy jakieś zjawiska są wkurzające.
— Ten dzieciak mnie wykańcza — mówi wściekły rodzic — jest tak wkurzający, że nie jestem w stanie tego znieść!
– To nie dzieciak cię wkurza, to ty się wkurzyłeś na niego.
– To nie ja cię denerwuję, to ty zdenerwowałeś się na mnie.
– To nie politycy mnie zezłościli, to ja się zezłościłem na polityków.
Mała, ale zasadnicza różnica. Emocje powstają we mnie, są moimi doznaniami, muszę więc wziąć za nie odpowiedzialność. Zamiast mówić „Ty jesteś wkurzający”, muszę powiedzieć: „Ja jestem wściekły; ja czuję wściekłość”.
Czasem moje interpretacje są całkiem uzasadnione: mam rację, ktoś chce mnie zniszczyć, ktoś chce zrobić mi krzywdę, ktoś specjalnie stanął mi na odcisk. Czasem jednak nie do końca tak jest i warto przyjrzeć się temu, co się dzieje w mojej własnej głowie.
Co takiego pomyślałem w chwili, gdy poczułem złość? Jaka myśl przyszła mi do głowy?
Myśl – zapalnik
Pewnego rodzaju sytuacje często wzbudzają w nas coś, co psycholodzy poznawczy nazywają myślami – zapalnikami. Taki zapalnik jest sygnałem pobudzającym układ nerwowy do ataku.
Na przykład dziecko grymasi podczas jedzenia. Znosisz to spokojnie, aż w którym momencie przychodzi ci myśl:
– Robisz to specjalnie!
I zaczyna się jazda.
Inne rodzaje takich myśli-zapalników, w tej sytuacji to np.:
– Jak ona śmie się tak do mnie odzywać!
– Nie masz dla mnie szacunku!
— Nie szanujesz mojej pracy!
– Dłużej tego nie zniosę!
– Wykorzystujesz mnie!
– Poniżasz mnie!
Póki nie pojawi się zapalnik, sytuacja jest trudna, ale nie wybuchowa. Zapalnik sprawia, że całe zmęczenie, niepewność, zmartwienia itp. stają się materiałem wybuchowym.
Myśli – zapalniki wypływają z różnego rodzaju głęboko osadzonych, najczęściej irracjonalnych przekonań, których kluczowym elementem jest przekonanie, że musi być tak, jak sobie wyobrażam, bo inaczej koniec świata! Musi być tak, jak oczekuję, bo inaczej to jest nie do zniesienia! Ludzie muszą mnie zawsze traktować tak, jak na to zasługuję (z szacunkiem i zrozumieniem), bo inaczej są źli, podli i zasługują na karę.
Takie przekonania zazwyczaj nie są zwerbalizowane, nie chodzę i nie mruczę ich sobie pod nosem, łatwo jest jednak odczytać ich treść na podstawie moich reakcji i odczuć.
Na przykład wchodzę do kawiarni i widzę, że mój ulubiony stolik jest zajęty, mruczę: „No nie, jakiś idiota mnie podsiadł!” Idę do sklepu z zamiarem kupienia krówek waniliowych, a są tylko czekoladowe. „No do cholery, ten kraj schodzi na psy!”. Potem odbieram telefon od znajomego, z którym miałem się spotkać, ale okazuje się, że znajomy musi wyjechać i spotkanie nie jest możliwe. „Nie szanujesz mnie, myślałem, że coś dla ciebie znaczę!”.
Łatwo się domyślić, że te reakcje wypływają z postawy: Wszystko musi być takie, jak sobie wymyśliłem, bo inaczej tego nie zniosę!
Dlaczego taki myślenie jest nieracjonalne? Bo zamiast mówić o preferencjach (chciałbym, wolałbym, lepiej by dla mnie było) mówi o absolutnej konieczności. Gdy czegoś chcemy i to się nie wydarza, czujemy frustrację, czy rozczarowanie. Gdy oczekujemy, że absolutnie tak ma być, frustracja zmienia się we wściekłość.
A przecież świat nigdy nie będzie taki, jak go sobie wyobrazimy. To szaleństwo oczekiwać by było dokładnie tak, jak sobie pomyślę. Owszem chciałbym, aby ludzie traktowali mnie uczciwie i sprawiedliwie, ale przecież nie zawsze tak będzie. Chciałbym, aby wszystko było takie, jak sobie wyobrażam, ale często bywa inaczej. Będzie mi przykro, gdy potraktujesz nie w niesprawiedliwy sposób, albo mnie zlekceważysz, ale to nie znaczy, że tego nie zniosę.
Gdy nasze „absolutnie musi tak być” zastąpimy „chcę” albo nawet „marzę o tym” czy „potrzebuję tego”, zyskamy większy dystans, a zarazem poczujemy większy spokój.
Jeden z psychologów pisze:
Czasem kwestia nie dotyczy nawet przekonań, ale posiadanych informacji. Dziecko wcale nie robi tego specjalnie. Po prostu jest w takim wieku, po prostu ma taki temperament, po prostu źle się czuje.
Ktoś cię obraża nie dlatego, że chce ci dokuczyć, ale sam cierpi i nie radzi sobie ze swoim cierpieniem i poczuciem bycia skrzywdzonym. Nie tyle cię obraża, ile prosi o pomoc.
Poszukaj nowej interpretacji
Nie chodzi o to, by na siłę szukać jakiegoś nowego, pięknego zestawu interpretacji świata. Nie chodzi też o znalezienie absolutnej prawdy o świecie. Wystarczy znaleźć bardziej sensowną w twoim odczuciu interpretację tego, co się dzieje.
Psycholodzy poznawczy zalecają cztery proste pytania, które układam w akronim D.A.N.E. Warto ich użyć, gdy dopada cię wściekłość.
Oto te cztery pytania:
— Dowody: Czy mam jakieś dowody, na to, że tak jest? Może mi się wydaje? Może podkładam pod to jakieś stare sytuacje? Czy moja interpretacja wkurzającej mnie sytuacji jest na pewno słuszna?
— Alternatywy: Jak inaczej można byłoby popatrzeć na tę sytuację? Czy mój sposób patrzenia jest jedyny? Może by się dało popatrzeć na to w inny sposób?
— Najgorsze, co może się wydarzyć. Naprawdę nie zniosę? Naprawdę koniec świata? Neurotyczne myślenie jest katastroficzne. Nie chodzi o to, by się pocieszać, że nie będzie tak źle. Chodzi o to, by zobaczyć, co naprawdę najgorszego może się stać i jak dalece jest to prawdopodobne.
— Efekty: Nawet jeżeli mam rację, jakie będą efekty takiego sposobu myślenia? Czy mi to pomoże, czy raczej pogorszy sytuację? Czy nie dość, że już jestem w trudnej sytuacji, nie pogarszam jej poprzez wybór takiego sposobu myślenia. Czy nie spycha mnie on jeszcze bardziej do narożnika i jeszcze bardziej nie pozbawia strategii?
Skutecznie zmieniaj świat
To wszystko nie znaczy, że zachęcam cię do tego, by zawsze się wyciszać, wycofywać i godzić z rzeczywistością.
Czasem tak trzeba. Czasem popatrzenie na drugą osobę z innej perspektywy, dostrzeżenie w niej niedoskonałego, przestraszonego człowieka, sprawia, że uspokajamy się i odchodzimy.
Ale czasem tak nie jest. Czasem trzeba walczyć. W takiej sytuacji działaj, zmieniaj świat, walcz ze złymi ludźmi, domagaj się szacunku dla ciebie i twoich wartości. Rób to jednak skutecznie. Jeżeli sytuacja, w jakieś się znalazłeś, nie polega na okładaniu się maczugami, jeżeli liczą się argumenty, przekonanie innych, strategia, organizacja, konsekwencja, dyscyplina itp. — nie poddawaj się wściekłości. Bo w ten sposób tylko sobie zaszkodzisz.
Pierwszym krokiem, by zmienić świat na lepszy dla ciebie, jest wygrać z tym czymś, co ci mówi, by kąsać bez opamiętania, by zniszczyć, by pozbawić człowieczeństwa tych, co po drugiej stronie.
I nie dlatego, że to nie humanistyczne / cywilizowane / chrześcijańskie / niegodne człowieka / jakiekolwiek. Przede wszystkim dlatego, że to nieskuteczne i że tracisz w ten sposób energię, którą mógłbyś użyć do rzeczywistego naprawiania świata.
Doskonały tekst, który trafił do mnie w odpowiednim czasie. Dziękuję