Odblokuj się i zacznij tworzyć

Wybraliśmy się w kilka osób w góry. Mój kolega wziął ze sobą młodszego o kilka lat brata – Tomka. Wspinaliśmy się, pocąc, sapiąc i rozglądając wokół. W którymś momencie doszliśmy do przełęczy, na której szlak biegł wąską skalistą półką. Pomocą były łańcuchy, których można się było trzymać jak poręczy. Wystarczyło jednak popatrzeć pod nogi i zobaczyć sporą ilość pustej przestrzeni, by dojść do wniosku, że łańcuch to nieco za mało, by poczuć się pewnie.

Tomek zamarł.

– Nie wiem, czy przejdę… Trochę mi się kręci w głowie od tej wysokości.

– Nie martw się – powiedziałem opiekuńczo – pomożemy ci, ja będę szedł z jednej strony, twój brat z drugiej. Chwycimy cię rękami i będziemy cię ubezpieczać.

Coś takiego mniej więcej zrobiliśmy. Zablokowaliśmy ludzi na szlaku i szliśmy pokracznie, „ubezpieczając” Tomka. W końcu dotarliśmy na drugą stronę.

Przez chwilę miałem nawet poczucie, że uratowałem komuś życie. Było tak do momentu, gdy doszliśmy do drugiego, eksponowanego miejsca. Gdy już rwałem się, by znowu robić „zabezpieczenia”, brat Tomka powiedział:

– Wiesz co, nie rób atmosfery. Przecież tu nie jest tak wysoko. Tomek sobie poradzi. Wystarczy, żeby patrzył przed siebie,  a nie pod nogi.

Tomek przeszedł. Zrobił to powoli, ostrożnie, ale znacznie szybciej niż z całym wcześniejszym „ubezpieczaniem”.

Jednak największe odkrycie zrobiłem, gdy sam szedłem, trzymając się łańcuchów. Mimo że miejsce nie było tak eksponowane, jak poprzednie, znacznie bardziej się bałem i bardziej kurczowo trzymałem łańcucha. Na dobrą sprawę, szedłem tak samo powoli, jak Tomek.

Dotarło do mnie, że osobą, która najbardziej skorzystała z całej tej asekuracji, byłem ja sam. Dzięki temu, że byłem skupiony na pomaganiu i na tym, co robi Tomek, zapomniałem o przepaści, a mój mózg nie mógł tworzyć wizji upadków kończących się mało gustownym chlapnięciem. Ponieważ nie zajmowałem się tym wszystkim, mogłem iść tak, jakbym szedł po półce na wysokości nie wyższej niż metr nad ziemią.

Tryb spontaniczny i tryb przykurczonej kontroli

Gdy ścieżka biegnie niewysoko, patrzymy na miejsce, do którego chcemy dość i pozwalamy, by nasze ciało samo zajęło się zadaniem. W efekcie idziemy spokojnie, płynnie, spontanicznie. Nie mamy większych problemów z tym, by trafić stopą we właściwe miejsce.

Gdy jednak ścieżka biegnie nad przepaścią, zaczynamy patrzeć uważnie pod nogi. Staramy się nie popełnić żadnego błędu, zrobić wszystko dokładnie, precyzyjnie i tak, jak ma być. Przecież najmniejsza pomyłka może skończyć się tragedią! Im straszniejsze konsekwencje podpowiada nam umysł, tym bardziej staramy się kontrolować każdy ruch.

Czy to pomaga w dotarciu na drugą stronę? Gdyby ktoś miał wątpliwości, przeprowadźmy prosty eksperyment. Z konieczności w myślach. Wyobraźmy sobie kładkę wiszącą jakiś metr nad ziemią. Nasz podmiot badawczy najpierw ma przez nią przejść, nie myśląc o tym. Ma się ruszać płynnie, z rozluźnionym ciałem, na prostych nogach, reagując spontanicznie na chybotanie kładki. Niech przejdzie tam i z powrotem. Wystarczy dziesięć razy. Ile razy spadnie? Ani razu (jeżeli jest trzeźwy). Tryb „spontaniczny” jest bezbłędny.

Teraz niech nasz podmiot przejdzie przez tę samą kładkę w trybie pełnej kontroli. Niech skupia się na każdym ruchu, niech stara się upewnić na dwieście procent, że nic się nie stanie, najlepiej niech idzie na czworakach, trzyma kurczowo wszystkiego, czego można się chwycić, niech napnie wszystkie mięśnie, niech robi to powoli, milimetr za milimetrem. Jak teraz wypadną statystyki przejścia? Spadnie przynajmniej kilka razy.

Swobodne, spontaniczne poruszanie się, w którym jedynie peryferia naszej skupiają się na zadaniu, jest skuteczne w stu procentach. Poza tym zużywamy tedy niewiele energii, dobrze się czujemy, jesteśmy zadowoleni z wycieczki.

Próba pełnej kontroli, skupienie uwagi na tym, by każdy ruch był precyzyjny, dokładny, nad wszelką wątpliwość bezpieczny – szybko przeradza się w skurcz. Oho, ten ruch może być niebezpieczny, myślę i skupiam na nim całą uwagę. W efekcie moje  mięśnie się napinają i robią sztywne, tracę płynność i naturalność ruchu. To jeszcze bardziej podkręca lęk (sztywny ruch, to przecież większe ryzyko). Im więcej lęku, ty więcej kontroli, im więcej kontroli, tym więcej lęku. Jeżeli nie spadnę, to będę wymęczony jak chomik po całym dniu biegania w swoim kółeczku.

Hiperintencja

Taki stan przykurczu (jak go tu brzydko nazywam) Viktor Frankl określa mianem hiperintencji. Jesteśmy tak skupieni na sobie, tak bardzo boimy się, by nie zdarzyło się coś, czego chcemy uniknąć,  że efekt jest dokładnie odwrotny. Na przykład, tak bardzo chcę usnąć, że nie mogę zmrużyć oka; tak bardzo chcę dobrze wypaść w łóżku, że nic mnie nie podnieca; tak bardzo chcę o czymś zapomnieć, że wciąż to wałkuję. Większość nerwic (także depresja) wiąże się z hiperintencją. Kurczowe skupienie uwagi na tym, by wszystko dobrze zrobić i niczego nie spieprzyć, jest źródłem naprawdę wielu problemów.

Przeciwieństwem hiperintencji (o czym będzie jeszcze mowa) nie jest całkowite rozluźnienie, ale spontaniczność – stan, w którym nasza uwaga nie jest zafiksowana na jednej rzeczy, lecz pozostaje otwarta na wszystko i dzięki temu może płynnie reagować na zmiany.

Te dwa stany można spotkać nie tylko podczas przechodzenia przez kładkę.

Moja wysoka poprzeczka

Weźmy to, co robię teraz: pisanie.

Siadam za klawiaturą i myślę, że pora coś napisać. Ludzie oczekują ode mnie czegoś cennego. Sam od siebie czegoś takiego oczekuję. Tak, to musi być coś błyskotliwego, twórczego, ciekawego i zajmującego! Przynajmniej nie może być gorsze od tego, za co zostałem pochwalony. W żadnym wypadku nie może to być coś nudnego.

Im wyższa poprzeczka, tym bardziej się spinam. Gdy poprzeczka jest bardzo wysoko, każde słowo i każdy moment pisania jest agonią. Siedzę za klawiaturą i się męczę. W końcu, po paru godzinach kurczowego zmagania się, dochodzę do wniosku, że nie dam rady:

— Nie jestem w stanie niczego napisać! Nie potrafię! Jestem impostorem, szalbierzem, udawaczem! Niczego nie jestem w stanie zrobić! Nic nie potrafię! Łaaa… mamo, ja chcę do domu!

Jestem jak ktoś, kto próbował pokonać wysokogórską kładkę na czworakach, ale po zrobieniu kilku ruchów, zablokował się i jedyne co był w stanie, to odpełznąć z powrotem i użalać się, że życie jest dla niego za trudne.

Nie jest ważne, czy masz coś do powiedzenia, czy masz umiejętności, czy nawet talent. Nikt nie jest w stanie pisać w przykurczu. Jedynym sposobem, by cokolwiek ciekawego zrobić to rozluźnienie i spontaniczność. Ile razy słyszę w głowie „musi to być coś dobrego, byle co nie wchodzi w grę”, wiem, że nic nie uda mi się opublikować. Nawet gdybym walczył przez sto godzin (albo: szczególnie wtedy).

Spadnij

Co można zrobić, by sobie poradzić z trybem przykurczu? Gdy jesteś w górach, możesz znaleźć, jak mi się to udało, jakąś ofiarę, która odwróci twoją uwagę od przepaści. Żartuję, słaby sposób. Lepiej wziąć głęboki oddech, zaakceptować obawy i skupić się na tym, co jest na drugim końcu.

Poza górami, tam gdzie nie ma łańcuchów i poręczy, niezwykle istotne jest jeszcze coś: to, jak wysoko biegnie ścieżka, nie jest czymś obiektywnym. Zresztą nawet w górach okazuje się, że przesadzamy. Gdy przejdziesz przez ten sam szlak jeszcze z dwa razy, śmieszyć cię będzie, jak straszny wydawał ci się za pierwszym podejściem.

W przypadku tworzenia (pisania, występowania, projektowania itp.), najczęściej nie ma żadnej przepaści. Gdy napiszesz nudny tekst, gdy twoja prezentacja nie wbije nikogo w ziemię, gdy twój projekt nie okaże się cudownie kreatywnym wynalazkiem, gdy twoja firma nie przyniesie niezwykłych dochodów — nie roztrzaskasz się o skały. Nie przestaniesz istnieć, co więcej, nie stracisz nawet szansy, by następnym razem zrobić coś lepszego.

To twój umysł tworzy wizję przepaści, która w efekcie cię paraliżuje i sprawia, że gubisz całą spontaniczność.

Cytowałem już kiedyś japońską opowieść o masażystach (to jedna z historyjek zawarta w Hagakure — XVIII wiecznym zbiorze anegdot i rad dla samurajów).

Pewnego razu grupa dziesięciu niewidomych masażystów podróżowała razem przez góry. W którymś momencie musieli przejść nad krawędzią przepaści. Zaczęli iść powoli, nogi zaczęły im drżeć, wszyscy poczuli ogromną panikę i przerażenie. Nagle pierwszy z nich potknął się i spadł.

Pozostali zaczęli zawodzić: „Och… och… jaki nieszczęsny człowiek!”. Tymczasem z dołu dał się usłyszeć głos tego, który spadł: „Nie bójcie się. Nic mi się nie stało. Czuję się teraz nawet lepiej. Przedtem ciągle myślałem: «Co się stanie gdy spadnę?», a mój lęk nie miał końca. Ale teraz, jestem tu na dole i nie dzieje się nic strasznego. Jeżeli wy też chcecie się poczuć lepiej, spadnijcie szybko!”

YAMAMOTO TSUNETOMO, HAGAKURE

Gdy czujesz, że jesteś do niczego, że nie jesteś w stanie sobie poradzić, że się nie przebijesz, że to wszytko za trudne, że się nie nadajesz, że jesteś oszustem, że wolałbyś już zjeść żabę…  spróbuj, przynajmniej w swoje głowie, spaść z kładki, którą sobie tak niebotycznie wysoko zawiesiłeś.

Czego, za wszelką cenę chcę uniknąć?

Zadaj sobie pytanie:

Co najgorszego może się stać?

Być może boisz się tego, że:

— powiesz coś nudnego

— ktoś cię wyśmieje

— ktoś ci powie, że to było słabe

— ktoś sobie pomyśli, że się nie nadajesz

— to, co robisz, nie zadziała

— nie uda ci się

— okażesz się, w czyichś oczach nie dość twórczy czy elokwentny

— zawiedziesz czyjeś oczekiwania (bo przecież ktoś ci powiedział, że jesteś genialny, a tu takie coś „mało genialne”)

— zawiedziesz swoje oczekiwania (bo kurcze, nie będziesz się unosić pięć centymetrów nad ziemią)…

Czy to byłoby naprawdę takie straszne? Czy naprawdę nie mógłbyś tego znieść? A może przeciwnie, już wiele razy coś takiego ci się zdarzyło i wciąż żyjesz?

Czy nie byłbym w stanie tego znieść, gdyby mój tekst okazał się najnudniejszy i najmniej odkrywczy na świecie?

Nacisk jest ok

Jestem osobą, która nawykowo podnosi sobie poprzeczkę, tak wysoko, jak tylko się da. Można by powiedzieć (i niektórzy to mówią), że jestem typem histeryka, który co rusz ustrasznia, uwzniaśla i wieszczy (w końcu to ja zrobiłem atmosferę na tej górskiej ścieżce).

I zazwyczaj wcale się tego nie wstydzę. Ma to wiele dobrych stron. Niekoniecznie chciałbym zmienić swoje podejście na: „Wyluzuj człowieku, niczym się nie przejmuj, hakuna matata.

Wewnętrzny nacisk jest potrzebny. Viktor Frankl pisał:

Gdy architekci chcą wzmocnić osuwający się łuk, przykładają nań od góry większy nacisk, aby tworzące go elementy lepiej do siebie przylegały. Wewnętrzne napięcie jest niezbędnym warunkiem zdrowia psychicznego.

VIKTOR FRANKL, CZŁOWIEK W POSZUKIWANIU SENSU

Potrzebuję wewnętrznego nacisku, by nie mieć poczucia, że się osuwam. Oczywiście nie chodzi o zewnętrznie narzucone napięcie – nie chodzi o to, że człowiek rozkwita, gdy ktoś celuje do niego z pistoletu. Jednym z warunków, jakie musi spełniać napięcie, jest to, by wiązało się ze swobodnie wybranym, ważnym dla człowieka zadaniem. 

Nie ma nic złego w tym, że stawiasz przed sobą trudne, wymagające zadania, nie ma nic złego, gdy chcesz czegoś od siebie, gdy poważnie traktujesz swoje cele i gdy zmagasz się z sobą, by to osiągnąć. Nacisk cię ożywia, dodaje energii, pobudza. Nie chodzi o to, by zastąpić przykurcz całkowitym rozluźnieniem: Szedłem po kładce na czworakach, to teraz się położę. Zależało mi na napisaniu tekstu, no to teraz zlewam wszystko, jak leci. Przeciwieństwem paraliżu, nie jest hakuna matata, ale spontaniczność. Stan, w którym jest ożywienie, jak i rozluźnienie. Zależy nam na czymś, ale nie trzymamy się niczego kurczowo, tylko jesteśmy otwarci na to, co się pojawia.

Wyzwanie

Nauczyłem się rozpoznawać brak spontaniczności. Czuję wtedy, jak się stopniowo napinam, jak wszystko staje się trudne, ciężkie, niewygodne i niemożliwe. Jak panicznie zaczyna mi zależeć na efektach. Jak pojawiają się pretensje do świata, że jest taki trudny, męczący i niesprawiedliwy, jak zaczynają mnie wkurzać wszyscy ludzie, którym tak lekko wszystko przychodzi. I w końcu, jak czuję, że nie jestem w stanie się ruszyć (Nie dam rady! Nie jestem w stanie! Już bym wolał pracować na poczcie albo umrzeć! ).

I co wtedy robię?

Mówię sobie: Skoro tak lubisz wyzwania, to postaw przed sobą jeszcze jedno: Dare to be dull. Odważ się być nudnym, szarym, zwyczajnym i nieciekawym. Odważ się popełnić błąd, pomylić, stracić czas, sprowokować krytykę, wzruszenie ramionami i wypisanie się z listy.

Nie chodzi o to, że bycie nudnym, wtórnym i nieciekawym jest niesamowicie cenne (wielu nudziarzom, nie zaszkodziłoby, gdyby poszukali w sobie czegoś bardziej zabawnego).

Jest jednak różnica pomiędzy pragnieniem bycia ciekawym a lękiem przed byciem nudnym. Sama chęć, by coś było ciekawe, nie paraliżuje i nie pozbawia spontaniczności. Tak, chce, żeby to było ciekawe, ale jak będzie przeciętne, c’est la vie, spróbuję następnym razem!

Gdy czujesz paraliż wizja, że coś może się okazać nie dość — ciekawe, kreatywne, głębokie, dogłębne itp.— wiążę się ze znacznie mocniejszymi doznaniami.

Czy to, co czuję to chęć, czy obawa?

Sięgnij głębiej

Jeżeli jesteś sparaliżowany, zadaj sobie pytanie, czego się boisz. Gdy udzielisz odpowiedzi, może się roześmiejesz i wszystko ci przejdzie, wróci spontaniczność i pobiegniesz lekko na drugą stronę.

Ale może, mimo chęci wcale nie będzie ci do śmiechu. Może wizja tego, że ktoś wzruszy ramionami i powie: – Słabo kochanieńki, słabiutko, co ty niby masz do powiedzenia?! – będzie cię wciąż usztywniać.

W takiej sytuacji sięgnij głębiej. Zadaj sobie pytanie:

— Co by to dla mnie oznaczało?

Na przykład:

— Co by to dla mnie oznaczało, gdyby to, co robię, okazało się nudne, wtórne i nieciekawe?

Odpowiedź może zabrzmieć np. tak:

— To by znaczyło, że jestem do niczego, że do niczego się nie nadaję, że jestem pomyłką, że tylko udaję, że nie zasługuję na uwagę. Bo lepiej się schować w mysiej dziurze niż być przeciętnym.

 „Lepiej się schować w mysiej dziurze niż być przeciętnym” – to głębokie, irracjonalne przekonanie rządzące twoim zachowaniem.

Skąd ono się w tobie wzięło? Z wielu różnych źródeł. Dość dobrze pamiętam moje. Przyjechałem z letniej kolonii. Nie było mnie całe dwa tygodnie. Kolonia była dla mnie jak obóz karny (kto w ogóle wymyślił letnie kolonie?). Ale już jestem w domu. Stoję na podwórzu, pod wielką jabłonią. Na kolonii nauczyłem się paru piosenek i śpiewam jedną z nich o kaczorku, który rusza do boju (żadnych aluzji politycznych). Robię to z pełnym przejęciem. Gdy kończę, tato kiwa głową i mówi:

— No dobrze, ale słabe słowa, słaba melodia i piskliwy głos.

I nagle widzę, że rzeczywiście, piosenka jest głupia, a mój głos piskliwy. I czym tu się chwalić? Wstydzę się. Nie będę więcej śpiewać. Na wiele lat dojdę do wniosku, że to nie dla mnie. Mała cegiełka do muru „Bądź genialny albo zamilcz”.

Inna sytuacja. Przeprowadziliśmy się i zmieniłem szkołę. Ósma klasa, do której trafiłem jest zgrana. Nikt nie chce się ze mną zadawać. Zostaje towarzystwo książek. I nagle, któregoś dnia ktoś pyta:

— E ty, nowy, dasz odpisać zadanie?

I nagle wiem, jak przełamać izolację: być nieludzko obkutym, wiedzieć więcej, mieć więcej w głowie. Jeżeli jesteś łebski, może cię nie pokochają, ale przynajmniej cię nie odrzucą. Mur przekonania rośnie.

Kary i zachęty sprawiają, że budujemy w sobie mocno ugruntowane przekonania. Nie jesteśmy ich świadomi. Gdybyśmy byli, moglibyśmy je zweryfikować – w końcu od razu widać, że to nie jest prawda. Wcale nie musisz być błyskotliwy by ludzie cię zaakceptowali. Ci najbardziej kochani wcale nie są tacy łebscy. Ale póki samo w sobie nie odkryjemy własnych, personalnych mitów, trudno je zacząć podważać i reagujemy zgodnie z nimi.

Czy jesteś twórcą?

Istnieje wiele osobistych mitów, rządzących naszymi emocjami. Chciałbym jednak skupić się na tym związanym z tworzeniem. Nie tylko dlatego, że wczoraj na cały dzień wpędził mnie w blokadę twórczą (choć tak dobrze znam gagatka).

Czasem błędne przekonanie na temat tworzenia nie wpędza w blokadę, ale w coś gorszego. Rozmawiałem z kimś, komu podobnie jak mnie wywróciła się sytuacja zawodowa.

– Słuchaj, a tworzysz coś nowego? Piszesz, nagrywasz, projektujesz? Wiesz, w obecnej sytuacji tworzenie jest lepszym pomysłem niż usługi czy nawet handel.

– Ja? Ja się nie nadaję na twórcę.

– Dlaczego tak uważasz?

– Ja nie jestem takim typem człowieka jak ty. Nie jestem jakoś specjalnie twórczy ani  kreatywny. Nie mam jakiś niesamowitych pomysłów ani niezwykłej wiedzy. Sam też nie jestem jakoś niezwykły.

„Albo masz coś genialnego, albo milcz” – skąd ja to znam? Tyle że u mnie efektem jest blokada twórcza a u mojego rozmówcy, okrojenie życia z czegoś ważnego.

Tak, jesteś twórcą!

Mam do Ciebie pytanie:

– Tworzysz coś, czy też myślisz, że jesteś kimś, kto się do tego nie nadaje?

Większość ludzi uważa, że tworzenie jest dla wybranych: są twórcy i są normalni ludzie. Twórców jest mało, bo są wielcy: genialni niezwykli, obdarzeni przez Boga. Reszta jest skazana na wyrobnictwo,  odtwarzanie, powielanie i to, co zwykle.

To nie jest prawda. Tworzenie jest uniwersalną potrzebą ludzką. Poczucie, że coś tworzę, jest każdemu z nas tak samo potrzebne, jak poczucie, że jestem bezpieczny, że ktoś mnie szanuje, że ktoś mnie kocha czy że robię coś sensownego. Każdy z nas, jeżeli nie tworzy, nie czuje się w pełni człowiekiem.

We wielu podręcznikach, w rozdziale o motywacji można spotkać rysunki z tzw. piramidą potrzeb Maslowa. Z tego, co wiem, Abraham Maslow nigdy nie narysował żadnej piramidy. Był jednak pierwszym psychologiem, który zamiast badać tylko ludzi chorych (jak to robił np. Freud) zaczął badać funkcjonowanie ludzi z przeciwnego krańca zdrowia psychicznego – takich, którzy  żyją pełnią życia, a których nazwał samorealizującymi się.

Maslow, na podstawie wyników tych badań, pisał:

Twórczość jest fundamentalną właściwością natury ludzkiej – możliwością darowaną każdej istocie ludzkiej w chwili urodzenia.

ABRAHAM MASLOW, MOTYWACJA I OSOBOWOŚĆ

Nie chodzi jednak o to, że każdy z nas ma pisać książki, komponować czy tworzyć dzieła sztuki (dziś dodałbym jeszcze pisanie aplikacji komputerowych czy nagrywanie filmów). To wszystko są tylko szczególne rodzaje twórczości. Twoja twórczość może być zupełnie inna (możesz, czy ja wiem… projektować i szyć kolorowe maseczki ochronne, opowiadać bajki na dobranoc, robić podstawki pod herbatę, szyć buty, składać modele  japońskich czołgów czy robić zdjęcia chmurom). Każdy z nas ma swój własny, unikalny sposób tworzenia, związany z jego wrażliwością, charakterem czy historią. A to, że jest on inny niż rzeczy nazywane zazwyczaj sztuką, w żadnym stopniu nie odbiera mu wagi.

Twoim zadaniem jest znaleźć w sobie swój sposób tworzenia i go rozwinąć. Bez tego, nie będziesz mieć poczucia rozwoju czy samorealizacji.

Co nas blokuje?

Skoro twórczość jest „fundamentalną właściwością natury ludzkiej”, dlaczego tak mało osób tworzy?

Maslow twierdzi, że każdy z nas, jako dziecko był twórczy i w swoich najgłębszych korzeniach wciąż taki jest. Tym, co blokuje twórczość, twierdzi, jest blokada spontaniczności.

Gdybyśmy byli spontaniczni, gdybyśmy nie przejmowali się tak bardzo wrażeniami, jakie wywieramy na innych, gdybyśmy nie pozwalali tak bardzo blokować swoich zachowań przez to, jak to się ma robić, jak to ma być, jak ludzie to robią itp.; gdybyśmy byli prostsi i bardziej naturalni,  gdyby mniej w nas było sztuczności czy chęci wywarcia efektu – wszyscy, bez wyjątku bylibyśmy twórcami.

Nie potrzebujesz być błyskotliwy, wystarczy, że będziesz prawdziwy

Jedną z kluczowych blokad jest nasza wizja tego, co znaczy tworzyć.

Wydaje nam się, że aby coś stworzyć musimy być bystrzy, błyskotliwi, niezwykli. To nieprawda. Tego rodzaju oczekiwania tylko blokują spontaniczność – i sprawiają, że albo nie jesteś w stanie ruszyć z miejsca, albo nawet nie przychodzi ci do głowy, że mógłbyś stworzyć coś cennego.

Aby tworzyć, nie potrzebujesz być błyskotliwy, genialny czy przenikliwy. Potrzebujesz jedynie być spontaniczny. A pierwszym tego warunkiem jest odpuścić sobie wymóg bycia niezwykłym czy bystrym. Odważ się być nudziarzem. Odważ się popełniać jeden błąd za drugim. Odważ się ponosić klęski.

Pomyśl, co chciałbyś stworzyć, a następnie zabierz się za to z pełną energią. Nie oszczędzaj się. Nie asekuruj przed upadkiem (bo w końcu, co to za straszny upadek?).  

Gdy zaczynasz czuć spięcie, pomyśl sobie: No i co strasznego może się stać? Najwyżej, ktoś to skrytykuje. Najwyżej ktoś wyśmieje. Najwyżej się pomylę. Lęk będzie trwać przez chwilę. Pozwól mu wybrzmieć a sam zniknie. Zamiast angażować się w ochronę przed koszmarami, angażuj się w działanie. Zobaczysz, działanie zacznie cię wciągać. Zacznie cię prowadzić w jakimś kierunku. Zaczną się pojawiać nowe rzeczy. Pojawi się spontaniczność.

Nie jest ważne czy zrobisz to genialnie. Ważne czy zrobisz to autentycznie i ze środka. Ważne czy pozwolisz działać swojemu wewnętrznemu twórcy. Temu, który bez skrępowania śpiewał piosenki, gdy był dzieckiem; z przejęciem malował kredkami na ścianach salonu; temu, który na plaży, trzymając  w dłoni łopatkę do piasku, zapominał o bożym świecie. Wiesz, że wciąż go w sobie masz.

Czy inni to docenią? Czy ich to zachwyci? Nie wiem. Nie zajmuj się tym.

Jeżeli chodzi o mnie, już dawno zorientowałem się, że nudzi mnie niezwykłość, błyskotliwość i polot. Co z tego, że ktoś potrafi zaśpiewać piosenkę stojąc na głowie, akompaniując stopami na gitarze? Co z tego, że film jest w dziesięciu wymiarach, strona internetowa ma tysiąc wodotrysków, a  mówca zna na wyrywki tysiąc sto pięćdziesiąt trzy tomy literatury. Co z tego, skoro nie znajduję w tym prawdziwego człowieka? Ja nie chcę kolejnych mega – hiper – turbo błyskotek. Ja chcę autentycznej, prawdziwej osoby. I to, że ktoś czasem się jąka, czasem mu się pulta, czasem gubi wątek, czasem jest nie na temat, czasem wszystkiego nie doczytał, czasem ma dziurę w sweterku – bardziej mi pomaga niż utrudnia. Przynajmniej wiem, że to ktoś żywy,  a nie jakiś plastikowy stwór z Fabryki Wybitnych Jednostek.

Gdy zrobisz coś ze środka, nawet gdy nie powiesz nic nowego, odkrywczego, błyskotliwego, przynajmniej mnie się to spodoba. I coś mi się tak wydaje, że nie tylko mnie. Błyskotliwość, polot i niezwykłość spowszedniały. Podrożała autentyczność.

Jeżeli umiesz być sobą, umiesz tworzyć.

Ten tekst

Ten tekst powstał tylko dlatego, że wczoraj rano powiedziałem sobie: „Dobra, niech to będzie jeden z tych głupich, nudnych i zawodzących oczekiwania tekstów. A co mi szkodzi?”.

Odważyłem się. Czy Ty też na coś się odważysz? Naprawdę na to liczę. Jestem też bardzo ciekawy na co:-)

6 komentarzy

  1. Tąpnęło mnie :). Bo ja mam mnóstwo lęków, czy jestem wystarczająco błyskotliwa, inteligentna i twórcza. I że lepiej się nie odzywać, niż odezwać się w „pospolity” sposób. Twój tekst uświadomił mi, że tworzenie nie musi być „dziełem sztuki”, ale może to być to np. ugotowanie dobrego obiadu, udzierganie sweterka, napisanie listu do przyjaciela, zaśpiewanie dziecku kołysanki na dobranoc, z podziałem na głosy. Wygłupianie się razem z rodziną, z dziećmi, to też tworzenie (ad hoc). Występ w teatrzyku przedszkolnym. Upieczenie ciasta na urodziny.
    Umiem zrobić dużo rzeczy (np. stworzyć recepturę i wykonać mydło rzemieślnicze, narysować obrazek, wykonać srebrny wisiorek, naszyjnik, etc.), ale za każdym razem, gdy mam się zabrać do „tworzenia”, w tyle głowy słyszę „a co, jeśli to nie będzie doskonałe?”. Ten głos mnie paraliżuje. Bardzo często odkładam projekt na długo, zanim odważę się ponownie podejść do tematu. Bywa że dopiero po roku podejmuję działania. Najgorzej, gdy mam coś zrobić „na zamówienie”. O rety, to już jest kompletna masakra. Paraliżuje mnie myśl „a jeśli to się nie spodoba?”.
    Napisałeś, że w tworzeniu ważne jest bycie sobą, bycie autentycznym. Uruchomiłeś we mnie teraz proces rozmyślania, czy jestem autentyczna, czy siebie akceptuję?
    Jednak najważniejszym dla mnie w Twoim tekście było pytanie „co najgorszego może się stać, gdy mi się nie uda?”.
    […]
    Odważę się być mniej doskonała :).

    • Bardzo Ci dziękuję Justyno za niesamowity komentarz 🙂 Pięknie uzupełniłaś to, o co mi chodziło – tworzenie to może być:
      ugotowanie dobrego obiadu,
      udzierganie sweterka,
      napisanie listu do przyjaciela,
      zaśpiewanie dziecku kołysanki na dobranoc, z podziałem na głosy.
      Wygłupianie się razem z rodziną, z dziećmi, to też tworzenie (ad hoc).
      Występ w teatrzyku przedszkolnym.
      Upieczenie ciasta na urodziny.

      To jest poezja życia! Dziękuję 🙂

      Napisałaś „Uruchomiłeś we mnie teraz proces rozmyślania, czy jestem autentyczna, czy siebie akceptuję?”Ktoś po przeczytaniu tego tekstu, nie napisał komentarza ale mi powiedział: no to teraz musisz napisać o autentyczności. Tak, to będzie następny tekst. Dałaś mi genialną podpowiedź: autentyczność wypływa z akceptacji czy nawet miłości do siebie. Jak zakochać się w sobie? Ciekawe pytanie 😉

  2. Męczył się Zbyszek, męczył… a napisał tak, że czytając i wzruszyłam się, i pośmiałam, i przypomniałam sobie piosenkę o kaczorku, i… zobaczyłam moje tworcze potwory. I jeszcze wiele więcej – za co z serca dziękuję. To niesamowite, że jestesmy tak podobni do siebie a tak się przed sobą nawzajem ukrywamy – skrywamy nasze światło. We wstydzie, w wierze we własną nie-dość-doskonałość a czyjąś mega -zajebistość (bo przecież, że nie naszą…). A jednak nasze świecenie, lśnienie słuzy wszystkim (i tu przypomina mi się piekne:” Bierz przykład ze słońca. Ma w dupie, że kogoś razi”). Nie wiem jak to działa, ale jak dla mnie trafiłeś idealnie z tematem i treścią. Łącznie z tym, że w ostatnich dniach wrócił do mnie temat mojego lęku wysokości (miałam do przeskoczenia niewielki rów ale tym bardziej blokada w ciele i umyśle pokazały się jaskrawie..a to był tylko zwykły rowek, ani głeboki, ani szeroki). Z tego co wiem dzieje się tak wtedy, gdy właśnie bierzemy się za coś spontanicznie, nawet gdy nie bardzo wierzymy, że to co powstanie będzie jakoś szczególnie cenne dla innych. Ale tak JEST. Tworzymy coś co pomaga innym, co trafia w idealnym momencie i wlasnie poprzez to jest idealne. Dziękuję, że jednak siadłeś do pisania 😉 I że napisałeś o tym procesie tak szczerze. Bardzo, bardzo dziękuję

    PS. A o wielu blokadach twórczych i pomysłach na odblokowanie pisze Julia Cameron w „Drodze artysty” . Ta ksiązka to przyjaciel każdego, kto mierzy się z twórczymi demonami

    • Aniu, Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz. Ze tym słońcem boskie 🙂 Muszę sięgnąć po Julie Cameron, wiele lat temu to czytałam, dziękuję za przypomnienie. Pozdrawiam serdecznie 🙂

  3. Bardzo dziękuję za ten tekst. W dobrym dla mnie momencie się pojawił. Biorę sobie z niego autentyczność. Podoba mi się także idea odkryta w książce „Droga artysty”, że tak naprawdę najważniejsze jest twórcze życie. A to już jest kwestia dotarcia do swoich pokładów wewnętrznych i zaufanie sobie. Być twórczym oznacza dla mnie być sobą. Być twórczym, to być niedoskonałym. Być twórczym to błądzić. Być twórczym to poszukiwać. Błądzi człowiek, póki dąży, jak mawiał Goethe. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *