Czasem ciężej wrócić do czegoś niż się za coś zabrać. Kiedy ostatni raz coś napisałem? Sporo czasu. Dostałem kilka maili z pytaniem, czy żyję. Zbierałem się od dawna, by na nie odpowiedzieć. Nie chcę opowiadać o trudnościach i perypetiach. Ani to nic za bardzo ciekawego, ani wyjątkowego. Chcę jednak opowiedzieć o tym, co z nich dla mnie wynika. Może ktoś jest w podobnej sytuacji. Może tych kilka myśli, które mnie ostatnio odnalazły, okażą się dla niego czymś przydatnym. Po przeczytaniu tego, co napisałem, pomyślałem, że chyba jednak nie opłaca się tego publikować. Trudno. Muszę to zrobić. Choćby dla siebie samego.
1.
Wyobraźmy sobie, że wyprodukowała mnie fabryka. Jestem, powiedzmy, komputerem, niech będzie laptopem. Może nie jest to najbardziej wypasiony model, ale nie jest też najbardziej podstawowy. Jest takie zadanie psychologiczne na twórcze myślenie: „wymyśl najwięcej zastosowań”. Na przykład ile znajdziesz zastosowań, w ciągu dwóch minut dla cegły czy grzebienia (najlepsi są w stanie wyrzucić z siebie z pięćdziesiąt odpowiedzi).
Dla komputera również można znaleźć co najmniej kilkanaście. Przy wielu z nich nie trzeba nawet wkładać wtyczki do kontaktu. Np. podstawka pod doniczkę z kwiatkiem, podpórka pod książkę, sztaluga do obrazów, przycisk do papieru, element wystroju wnętrz, album do naklejek, cel do rzucania piłeczkami, element perkusyjny, parawanik przeciwsłoneczny, domek dla lalek, dziadek do orzechów… można by było nawet próbować wbijać nim gwoździe. Wiem, wyliczanka jest absurdalna, ale żeby zupełnie taka nie była – mam dwa stare komputery. Jeden jest magazynem z nieużywanymi plikami – pełni rolę dysku zewnętrznego. Drugi jest podstawką pod doniczkę. Kiedyś postawiłem i tak zostało. Już dawno chciałem to zmienić, ale jakoś tak trwa. Ale nie chodzi o komputery. Nie jestem przecież laptopem. Nie jestem nawet stworzony w fabryce, ani nawet manufakturze.
Chodzi mi o to, by uświadomić sobie, jak wiele jest różnych wersji mnie samego.
Każde zastosowanie cegły, grzebienia czy laptopa to inna wersja tego przedmiotu. Czymś innym jest komputer w roli narzędzia do pisania książek, czymś innym w roli archiwum do przechowywania plików, a jeszcze czymś innym jako podstawki pod otwartą książkę czy przycisk do papieru.
Ja również mogę mieć wiele wersji. Mogę być maszyną do wklepywania cyfr; mogę być pionkiem biorącym udział w spotkaniach; mogę być wyrobnikiem spełniającym bez szemrania polecenia innych; mogę być sfrustrowanym życiem looserem, który nie wie jak związać koniec z końcem; mogę być wykonawcą poleceń, który robi, co mu się powie, a po robocie relaksuje się z piwem w ręku przed telewizorem; mogę być żerem dla cwaniaków, urabiającym moje opinie po to bym na nich zagłosował albo coś u nich kupił… Jest tak dużo różnych wersji mnie samego i tak wiele z nich, jest nie mniej absurdalnych jak użycie komputera w roli przycisku do papieru albo dziadka do orzechów.
O ile w przypadku codziennych przedmiotów podstawowe zastosowanie, dla którego przedmiot został zrobiony, narzuca się tak, że trudno wymyślić inne wersje, o tyle w przypadku człowieka jest odwrotnie. Trudno jest dostrzec to najważniejsze, podstawowe zastosowanie. Trudno dostrzec powód, dla którego zostaliśmy stworzeni.
I często jest tak, że dysponując ogromnymi możliwościami, z mniejszym czy większym zadowoleniem tkwimy w roli przycisku do papieru. Co więcej, z zapałem staramy się udoskonalić swoje zdolności do przyciskania papieru. Z dumą powtarzamy jakie to wspaniałe, że mamy takie ważne zajęcie, udowadniamy sobie, jakie to by było straszne, gdyby wiatr rozwiał kartki i jak cudownie, że dzięki nam to się nie dzieje.
Czy naprawdę do tego zostałeś stworzony?
Czy jesteś swoją najlepszą wersją?
Czy jesteś tą wersją siebie, która wykorzystuje w pełni twoje najcenniejsze możliwości?
Czy rozwijasz to, co w tobie najważniejsze?
2.
Chciałbym napisać, że bycie swoją najlepszą wersją to recepta na sukces. Robisz to, co ci w duszy gra, ludzie się na tym poznają i żyjesz długo i szczęśliwie.
Czasem tak jest. I to cieszy. Ale bardzo często rzeczywistość jest mniej słoneczna. Często bycie swoją najlepszą wersją sporo kosztuje. Przynajmniej przez jakiś czas.
Każda droga biegnie przez słoneczne zbocza i ciemne, ponure doliny. Czasem idziemy w pełnym słońcu. Jest fajnie, mamy pieniądze, znajomych, podróże, tytuły, uznanie itp. Ale czasem trafiamy na cieniste doliny. Nie ma pracy, nie ma pieniędzy, znajomi jakby zapomnieli, podróże tylko palcem po mapie, nikt nie uważa cię za kogoś, kto ma coś do powiedzenia.
Lubię być w słońcu. Ale czy to jest najważniejsze? Wiele osób wybiera tylko te ścieżki, które biegną w słońcu. Nie ważne co robię, liczy się, że dobrze płacą, że mogę co dwa lata zmienić samochód, i dwa razy w roku jechać do ośrodka wypoczynkowego (Alpy w zimie, słoneczne wysepki w lecie). Super, że jesteś w słońcu, ale czy ścieżka, na której jesteś, biegnie w dobrym kierunku? Czy idąc nią, jesteś swoją najlepszą wersją?
Czasem jest tak, że w dobrym kierunku biegnie tylko jedna ścieżka – ta w cieniu.
Idziesz w tym cieniu i myślisz:
– Spieprzyłem życie. Gdybym był mądrzejszy, gdybym został w korpo, gdybym zamiast mieć swoje pomysły przyczepił się do kogoś, gdybym tak nie dyskutował…, nie musiałbym się teraz bać, nie musiałbym nikogo o nic prosić…
Pieprzę to. I tak bym się nie zamienił. I tak bym nie zamienił tych kilku lat zmagań na bycie przyciskiem do papieru.
Czasem przegrywasz. I nie ma w tym nic wstydliwego. Przyciski do papieru tego nie zrozumieją. Jak miałbym im to wytłumaczyć?
– Gdzie pan był zatrudniony w ciągu ostatnich kilku lat?
–E…. no to, prowadziłem działalność na własny rachunek i w jej ramach pisałem książki, kilka z nich zostało wydanych, niestety wiele nie, opracowywałem szkolenia, raz na jakiś czas robiłem projekty dla firm takich jak pani firma, opowiadając ludziom o tym, że nie warto zapominać o tym, kim się jest i czego naprawdę się chce, no ale przede wszystkim szukałem siebie samego, zmagałem się z tym, żeby stać się swoją najlepszą wersją, rozumie pani?
– Yhm.., dziękuję skontaktujemy się.
Rozmowa fikcyjna, bo przecież takich jak ja, maszynowe uczenie odrzuca w fazie wstępnego przeglądania dokumentów.
I dupa. Nie zostanę przyciskiem do papieru, nawet gdybym chciał. Dobra, bądź szczery: mimo że chcę. Bo jestem kiepskim przyciskiem do papieru. Bo wokół jest wiele bardziej doświadczonych przycisków. Bo nie mam referencji, bo nie mam odpowiedniego cv, bo nikomu się nie opłaca mnie zatrudnić, bo za późno się zorientowałem, jak wysoka jest cena moich zmagań dla bliskich.
O drugiej w nocy obudzili mnie sąsiedzi (włosi, pracują w korporacji, codziennie wracają z imprez grubo po północy, rano nieprzytomni człapią do biurowców ze swoimi nieodłącznymi smyczami na szyjach). W nocy mózg inaczej funkcjonuje. Jest bezradny wobec smutku, depresji i lęku. Włożyłem zatyczki do uszu, skuliłem się i zacząłem pytać, wszystkich, którzy mogli mnie usłyszeć:
– I co ja mam teraz zrobić ze swoim życiem?
Nie sądziłem, żeby do kogokolwiek dotarło moje pytanie. Nie sądziłem, by ktokolwiek raczył odpowiedzieć.
A jednak odpowiedź przyszła. Bardzo wyraźna:
– Bądź swoją najlepszą wersją. Stworzyłem cię po to, byś był swoją najlepszą wersją.
To, że jest ciężko, to nie dowód na to, że spieprzyłeś życie. To, że kogoś stać na wypasione wakacje, dom z ogrodem i nowy samochód nie znaczy automatycznie, że może być z siebie dumny.
Spokojnie.
Kierunek był i jest dobry. Nie musisz rzucać wszystkiego, nie musisz przekreślać całego życia. Nie musisz dyskwalifikować wszystkiego, co ci się udało. Nie musisz dyskwalifikować swojej odwagi i samodzielności.
Wybrałeś dobrą drogę. Ale zatrzymałeś się na niej. Wlazłeś w tę dolinę i siedzisz w niej, jakby to był cel twoje podróży. Oswoiłeś się z dołem, mrokiem i zimnem, jakby o to w życiu chodziło. Dolina była konieczna, ale nie ma sensu siedzieć tu dłużej. Rusz się!
Idź dalej i naucz się, jeszcze lepiej, jeszcze odważniej, jeszcze mocniej być swoją najlepszą wersją. Być tym, do czego zostałeś stworzony.
Co miałem odpowiedzieć?
Amen!
Witamy z powrotem Zbyszku! ☺ Długo czekałem, ale warto było. Trzeba to teraz przemyśleć.
Dziękuję Adamie 🙂
Dziękuję za kolejny,cenny tekst po długiej przerwie.
Dziękuję Karolino 🙂 Zawsze po takiej przerwie zadziwia mnie, że ktoś jeszcze tu zagląda. To miłe uczucie i nawet się zastanawiam, czy ja specjalnie tych przerw nie robię, by móc wracać po długiej przerwie, hmm… muszę to przemyśleć 😉
Po prostu człowiek ze wszystkimi słabościami i małymi zwycięstwami.W końcu to nie Bóg,lecz powołana przez stwórcę istota,której celem jest rozwój…nawet jeśli nie jeden raz topi się we własnym occie.Grunt,że wygrzebuje się z dołów i nawet jeśli cofnie się 2 kroki …nie znaczy to,że nie jest najlepszą wersją siebie.A właśnie ,że jest…dlatego,że się ze sobą boryka…a na końcu się nie poddaje.Każdy jest najlepszą wersją siebie…Tu i TERAZ…nie trzeba tego bezustannie szukać…to po prostu w nas jest.
Pozdrawiam i czekam na kolejne teksty
Tak, w pewnym sensie tak, każdy jest cały czas najlepszą wersją siebie i nie ma co szukać. Ale z drugiej ciągle musimy podejmować decyzje co robić.
Sytuacja: masz problemy finansowe. Musisz coś z nimi zrobić. Masz dwie możliwości: złożyć podanie do jakiejś korporacji i zacząć pracować w centrum usług, poświęcając co najmniej 8 godzin dziennie na wykonywanie czyichś poleceń i robienie pracy, mimo całego szacunku do każdej ludzkiej pracy, dla ciebie dość ogłupiającej ; lub zebrać się w sobie i próbować zarabiać na tym, w czym czujesz najwięcej życia – np. wystawić szkolenia online, zacząć oferować coaching itp. To jest wybór pomiędzy dwoma wersjami ciebie: version A: pracownik wykonujący polecenia i robiący coś co nie jest jego, nazwijmy to powołaniem; version B: samodzielny twórca, który wierzy w to, co robi i wierzy, że w ten sposób zmienia świat.
Nadmienić trzeba, że problemy finansowe są pilne a w ver. B odnosiło się przez ostatnie lata same porażki, nie ma gwarancji czy to się zmieni i w wersji tej aktywuje się mnóstwo lęków, obaw i problemów psychicznych, które trzeba pokonać.
Niestety nie wierzę w to, że można być w pełni sobą robiąc swoje tylko po pracy. To nie to, że gardzę jakimś zajęciem. Pracuję ostatnio dość często z ludźmi z korporacji i wierzę, że jest tam wiele osób, dla których to jest dobra droga. Po prostu realizują się na swoim open-space i namawianie ich, żeby zaczęli robić coś swojego byłoby głupotą. Gdy z nimi pracujemy, projekty, które pozwalają im być bardziej sobą to np.: zacząć biegać, chodzić wcześniej spać czy uczyć się regularnie szwedzkiego.
Są tam jednak i tacy ludzie, którzy zawsze będą niezadowoleni i sfrustrowani tym zajęciem — bo wewnątrz mają głód czegoś innego. Np. ktoś marzy o kręceniu filmów i czuje, że właśnie to zajęcie daje mu poczucie pełni. Kręci sobie te filmy po godzinach, ale ogólnie każdego dnia czuje frustrację. Kim jest jestem , pyta siebie, babką do wklepywania cyferek w formularze?
Tu nie chodzi o jakąś „pasję” czy „realizację zainteresowań” – te pojęcia nie oddają istoty sprawy. Tu chodzi o to kim odważysz się być.
Uff… chyba jeszcze bardziej zakręciłem. Nie mam jeszcze wprawy. Dziękuję Julio za bardzo cenny komentarz 🙂
Zbyszku, to może dla Ciebie najlepiej byłoby szukać active income w ramach godzin, czyli szkolenia, coaching, itd, a passive income po godzinach, czyli pisanie książek? Bardzo Ci życzę, żeby kłopoty finansowe skończyły się jak najszybciej. Pamietaj, ze nic nie jest tylko czarne lub tylko białe, wiele odcieni szarości w każdej sytuacji. ..
Trzymam kciuki i pozdrawiam serdecznie!
Jagodo, taki właśnie mam plan. Ładnie to ujęłaś „active & passive income”. I tak rzeczywiście jest. Książki – do tego doszedłem drogą doświadczeń – powinny być pisane pasywnie, nawet nie tylko po godzinach, ale powinny być skutkiem ubocznym pracy nad szkoleniami, pomagania ludziom czy rozmów. Inaczej po pierwsze są za bardzo teoretyczne, a po drugie zaczynają mi służyć jako schowek przed życiem i bastion oporu (czy nawet lęku). Tak naprawdę nie są tworzeniem, ale unikaniem tworzenia.
Pisząc książki, długo chowałem się przed życiem. Gdy życie wystawiło cenę (zawsze jest cena za brak odwagi), wpadłem na pomysł, że tym razem schowam się w czymś innym – znajdę zajęcie w rodzaju projektowanie stron internetowych czy obsługa klientów. To by była tylko zmiana ukrycia. Strasznie trudno jest być świadomym swoich mechanizmów chowania się przed życiem. Jestem specjalistą od tego, łatwo je rozpoznaję u innych, trochę się na tym znam… a jednak moja własna psychika i tak robi mnie w bambuko ile tylko chce 🙂 Kocham te mechanizmy 🙂
Być może wszystko sprowadza się do pytań: Przed czym się chowam / czego się boję? Oraz: Co bym wybrał, gdybym nie czuł lęku?
A problemy finansowe ? Niestety zasłużyłem na nie. Nie mogę narzekać, że życie jest niesprawiedliwe (choć by się chciało). Ale jest w nich coś cennego : są trampoliną do tego, by coś zmienić, by z powrotem zaczęć naprawdę tworzyć.
Dziękuję Jagodo za Twój komentarz. Otworzył im kilka cennych klapek 🙂
Ja się tylko zastanawiam: czego my się tak wszyscy boimy? Obojętnie: starzy, młodzi, wszyscy się czegoś lękamy… Sama odczuwam często nieuzasadnione ataki paniki. Nie mogę tego rozpracować… Takie czasy? Chemia w powietrzu?
Jeszcze raz życzę Ci bezlękowego powrotu do aktywności!
No i teraz rodzą się dylematy.. zostać i trwać w miarę spokojnym o przyszłość, czy jednak zmieniać w niepewność.. (co by było gdyby….) Jednak do odważnych świat należy a chyba niema nic gorszego niż powiedzieć a mogłem spróbować…. 🤔. Kropka.. Nie udało sie… Ja zawsze sobie powtarzam- nooo kurde inni z gorszych wychodzili sytuacjii. A do nowej motywacji przypominam sobie chwile z których byłem zadowolony, dumny ,że się udało ,że dałem radę choć w drobnych kwestiach… Życzę umiechu z sukcesów.. i oczywiście super życiowych tekstów na blogu… Pozdrawiam.
Dziękuję za komentarz Jagodo. Tak, też mam czasem wrażenie, że te wszystkie lęki rozpylają nam z samolotów 😉 A może to nie lęk jest największym problemem, albo nawet, może my się tak naprawdę nie boimy, tylko dzieje się z nami coś innego? Nie jestem nieustraszonym człowiekiem, nie mniej jednak za bardzo lękowy, biorąc pod uwagę różne obszary życia, nie jestem. Momentami można nawet powiedzieć, że jestem odważny. A mimo tego zdarza mi się, że siedzę sparaliżowany i przerażony i unikam zrobienia choćby kroku do przodu.
Myślę, że to co bierzemy za lęk to jakiś rodzaj nawyku / przyzwyczajenia połączonego ze sposobem patrzenia na świat.
Jest tak świetny tekst sprzed stu lat (https://archive.org/details/energiesofmen00jameuoft/page/n6) gdzie William James pisze, że nawykowo żyjemy poniżej swoich możliwości. Pisze:
„Większość z nas czuje się tak, jakbyśmy nawykowo żyli z czymś w rodzaju chmury nad nami, poniżej naszych możliwości, klarowności, solidności decyzji. W porównaniu z tym, kim powinniśmy być jesteśmy tylko na wpół obudzeni”. Dlaczego? James pisze o różnych rzeczach, ale między innymi wspomina o tym, że nasz „pain-threshold is abnormally near” – próg bólu jest nienormalnie nisko.
Żyjemy w czasach wygody: na upały jest klima, na odległości samochody, na samotność telefony. Od jakiegoś miesiąca postanowiłem codziennie przez co najmniej 7 minut brać całkowicie zimy prysznic. Naprawdę super sprawa. Dlaczego tego wcześniej nie robiłem? Trudno powiedzieć, że nie robiłem tego wcześniej bo bałem się zimnej wody.
Być może zatem to, co bierzemy za lęk jest zbyt wielką delikatnością?
Dzięki Macieju. Ja też jestem zdecydowanie zwolennikiem pozytywnej motywacji. Wolę pomyśleć o tym co mi wyszło, niż o tym jakie ciężkie jest życie. Nie mniej jednak, najbardziej lubię jakiś mały choćby, ale bieżący sukcesik.
Powodzenia w wychodzeniu z tego typu dołka. Byłem tam i wiem jak to smakuje.
Dziękuję 🙂
„Żyjemy w czasach wygody: na upały jest klima, na odległości samochody, na samotność telefony”.
Coś w tym jest
Spotkałam ostatnio 83 letnią sąsiadkę, która koniecznie chciała mi zadać pytanie czym właściwie depresja, bo tyle się o niej teraz mówi i tyle nieszczęść wokół? Do dziś bowiem nie zna tego pojęcia. I nie mówię tu, o bagatelizowaniu klinicznych przypadków, żeby było jasne…
Ona nie rozumie jak problemy życia codziennego mogą doprowadzać ludzi do załamań nerwowych? Jak mogą tak szybko się poddawać? Dlaczego nie ma w nich woli życia?
Miała 3 latka kiedy wybuchła wojna. Przeszła straszną biedę, wychowywała się bez ojca, siostra ją biła. Wyszła z domu mając 16 lat- z niczym. Bez wykształcenia, bez pieniędzy. Sama załatwiała sobie kolejne mieszkania, pracę. Rozwiodła się mając małe dzieci, które przez pierwsze lata bardzo chorowały(groziła im amputacja kończyn).Cały czas ciężko pracowała. Przeszła przez śmierci najbliższych, kłopoty rodzinne, choroby własne. I nigdy myślała o tym, że może mieć doła. Ona nie miała czasu by się nad sobą roztkliwiać, narzekać. Wiedziała i wie do dziś, że życie raz sprzyja raz nie. Dlatego, kiedy ją coś złego spotyka nie zastanawia się nad tym, nie rozmienia na drobne, nie analizuje. Nie bierze psychotropów, nie zapija wódą, nie wraca do przeszłości i w niej zostaje, nie tworzy przyszłych wydarzeń, które nie nastąpią. Ta prosta kobieta żyje Tu i Teraz…i nawet jeśli smutki ogarniały ją zewsząd…do głowy jej nie przyszło, żeby się poddać…i zapaść w sobie.
Dziś nadal cieszy się życiem, choć schudła ze 20 kg i widzę, że kurczy się bezpowrotnie. Jednak nie rozmawia o tym co ją boli. Wychodzi do miasta, na działkę, szuka każdego promienia słońca i ma tyle energii, że nie jeden z nas by jej pozazdrościł…
Może rzeczywiście część z nas jest zbyt wrażliwa, zbyt wygodna. Może nauczyliśmy się być nawykowo ofiarami losu…zamiast po prostu żyć i tak bardzo nie skupiać się na sobie i na tym co nas spotyka. Każdy z nas ma tutaj jakieś zadanie do wypełnienia, chociaż często wydaje się nam, że nic wielkiego nie robimy, niczego nie osiągnęliśmy, nie mamy tyle co sąsiad…to jednak wierzę, że jest w tym głębszy sens…tylko my jesteśmy za prości, żeby to ogarnąć i pojąć…
I niech mnie nikt nie pyta przy tym , jaki jest zatem sens w chorobach i umieraniu…w cierpieniu…nie znam odpowiedzi…jednak ciągle wierzę, że jest, choć to bolesne dla tych wszystkich co przechodzą trudne chwile. Niepojęte dla nas, za trudne, za smutne…za kotarą losu.
Nie da się jednak kontrolować życia i unikać bólu…jedyne co możemy to wybijać z głowy negatywne myśli…i mieć nadzieję do końca. I iść dalej dopóki serce bije.
Trudne? Oczywiście. Znam to z autopsji. Czasem mi wstyd tak narzekać i się umartwiać, kiedy słucham ludzi jak moja sąsiadka, albo czytam o przeżyciach Viktora Frankla w obozie koncentracyjnym. Czasem też jak wpadam w dół umniejszam ich ważność, bo mój ból wydaje mi się w tym momencie najważniejszy, najgorszy, nie do przejścia nawet w porównaniu do ich osobistych tragedii…i w nosie mam to co oni przeżyli.
A potem kiedy się już wyciszę myślę sobie: obyśmy w porę znaleźli w sobie sens naszego życia…po prostu…i proszę o wybaczenie…tą wyższą siłę….a potem znowu dół…znowu góra …i chyba to jest ta normalność…i prawdziwe życie…nie bajkowe, gwiazdorskie, idealne, sielankowe…,ale często bezczelnie trudne: w odcieniach słońca, bólu i niebytu. Po prostu takie jest, zawsze tak było i będzie. Bylebyśmy tylko dali się mu czasem po prostu ponieść…i tyle.
„Ten, kto wie, dlaczego żyje, nie troszczy się o to, jak żyje”.
I tak bym ten wywód zakończyła
Julio, pięknie to opisałaś. Wzruszyłem się, gdy to przeczytałem. To jest piękne, że są tacy ludzie, jak twoja sąsiadka, nawet jeżeli nie jest ich niewielu i nawet, jeżeli dużo czasu im nie zostało. Wiele uczą i to bez słów.
@”Obyśmy w porę znaleźli sens naszego życia” — coraz częściej myślę, że tym sensem jest samo życie. Jest na tyle cenne i wielkie, że nie potrzebuje żadnych dodatkowych uzasadnień. Na razie tyle, ale jeszcze dokończę – właśnie mnie wołają 🙂
Dziękuję za link do Jamesa, na pewno przeczytam. Tak, to co piszesz to ciekawy punkt widzenia… być może rzeczywiście o to chodzi… zrobiliśmy się za delikatni… Pozdrawiam serdecznie
Bardzo dobry wpis. Skłania do refleksji
Dziękuję Zosiu.
Pięknie, a u mnie nic nie wychodzi…
choćby https://bl8g.pl
a plany ambitne
ale kryzys i pesymizm przychodzi
Też często się zastanawiam, czy w danej chwili jestem najlepszą wersją siebie i miewam bardzo odmienne odpowiedzi. Jednak jedno wiem na pewno dopóki się staram, dopóki rywalizuję ze sobą z wczoraj o lepszą wersję siebie dziś a jeszcze lepszą jutro, wszystko jest dobrze.
Też mam w życiu ciężko i nie należę do wybrańców fortuny. Często boję się, jak sobie poradzę, gdy sił coraz mniej a przede mną kolejny życiowy zakręt. Jednak wtedy jak mantrę powtarzam sobie takie słowa: pamiętaj Baśka w dole nie można się rozsiadać a nawet jak los kopie cię w dupę to i tak jest to jakiś krok do przodu.
Bo moją największa zaletą jest to, że biorę życie jakie jest i staram się wyłuskać kryjące się w nim piękno. Jest takie przysłowie: co głupiemu po koronkach jak powiada, że to same dziury. A ja bardzo się staram nie być głupcem i we wszystkich życiowych dziurach doszukuję się wzoru. I tego będę się trzymać.
Na koniec muszę powiedzieć, że dzięki temu co robisz w sieci Zbyszku mnie żyje się lepiej i za to jestem Ci wdzięczna.