Są chwile, w których coś się w nas przełamuje, gdy czujemy, że wreszcie coś musi się zmienić. Wewnątrz nas wzmaga się wiatr, jego porywy uchylają zamknięte do tej pory okno. Wiatr przybiera na sile, okno otwiera się nieco szerzej, widać przez nie coraz więcej.
Patrzymy jak urzeczeni, jeszcze chwila, jeszcze moment a okno otworzy się szeroko i będziemy mogli wyskoczyć z tego więzienia, w którym przybywaliśmy już zdecydowanie za długo.
Szpara jest coraz szersza, światło coraz jaśniejsze. Już za chwilę, nowa przyszłość będzie na wyciągnięcie ręki ….
I nagle, w jednej chwili wiatr przestaje wiać, okno zatrzaskuje się, a my jesteśmy na powrót uwięzieni w tych samych rutynach, tych samych zajęciach i wśród tych samych ludzi.
Cykl zmian
Prowadzący badania psycholodzy stwierdzili, że proces zmian, przez jaki przechodzą zarówno ludzie jak i organizacje jest nieciągły. To znaczy, zmieniamy się skokami. Kurt Lewin (jeszcze przed drugą wojną światową), zauważył, że zmiany zachodzą najczęściej w cyklach: rozmrożenie – zmiana – zamrożenie.
Nasz organizm (także psychika) dąży do jakiejś formy homeostazy. Ta homeostaza to stan zamrożenia. Nawet, gdy jest nam bardzo niewygodnie, jakoś tam funkcjonujemy. Pragnienia równoważą się z lękami, niewygoda z poczuciem bezpieczeństwa i jakość ciągniemy.
W którymś momencie jednak coś sprawia, że wypadamy z równowagi – kryzys, przypadkowe spotkanie, przerażający sen, poruszający tekst, obejrzany film, zawód, jakaś krzywda… coś przelewa czarę, zaczyna wiać ciepły wiatr, lody puszczają, nasza wewnętrzna rzeka zaczyna się poruszać. Stajemy się podatni na zmiany, perspektywa zrobienia czegoś innego, przestaje nas tak bardzo przerażać.
Okno zmian nie jest jednak otwarte wiecznie. Po pewnym czasie zatrzaskuje się, nasza psychika na nowo zastyga – nie ważne czy zmieniło się coś istotnego czy nie – organizm wraca do stanu równowagi.
Znowu obchodzimy wokół nierozwiązane problemy, tolerujemy prowizorki, ze stoickim spokojem znosimy niedogodności i z niechęcią witamy jakiekolwiek odchylenie od rutyny.
To zastygnięcie trwa do momentu, gdy nierozwiązane problemy nawarstwią się i znowu wywołają kryzys. Przez jakiś czas znów zacznie wiać ciepły wiatr, który rozmrozi zdolność adaptacji i rozwiązywania problemów.
Te dwa okresy są niezbędne. Nie możemy być ustawicznie gotowi na zmiany. To byłoby zbyt ciężkie dla układu nerwowego.
Gotowość na zmiany ponosi się i opada. [highlight]Przechodzimy przez okresy, w których jesteśmy otwarci nawet na zasadnicze zmiany i okresy, gdy nawet niewielkie odchylenia są ciężkie do zniesienia. Od nas zależy czy wykorzystamy tą gotowość do zmian, czy też pozwolimy jej minąć bez śladu.[/highlight]
Zmarnujesz okazję, gdy będziesz obmyślać
To, czy coś zmienimy zależy od tego, jak wykorzystamy okresy „rozmrożenia”.
Wiele osób je marnuje czekając aż:
– poczują w sobie całkowitą i pełną gotowość;
– będą lepiej przygotowane;
– zmiana nie będzie tak ryzykowna;
– nie będzie żadnego ryzyka związanego ze zmianą.
Inni marnują okazję robiąc rzeczy bez większego znaczenia. Czasem zdarza mi się trafić na moment, gdy w kimś puszczają lody. Pytam go dzień czy dwa później, co zrobił. I słyszę:
– Jeszcze nic, ale doskonale sobie to przemyślałem!
– Nic, ale mam doskonały pomysł!
– Jeszcze nie zacząłem, ale ułożyłem świetny plan!
– Ciągle jeszcze zbieram informację!
Dobrze mieć plany, pomysły i zebrane informacje. Tylko, że za chwilę, twoja wewnętrzna gotowość do zmian spadnie. Na powrót zastygniesz w swojej psychicznej homeostazie.
Złapie cię rutyna.
Wrócisz do tego samego miejsca, w którym byłeś.
Będziesz pracować z tymi samymi ludźmi, będziesz cierpieć z powodu tych samych, nierozwiązanych problemów i będziesz tak samo udawać, że wszystko jest w porządku.
Szkoda nawet niewielkiej gotowości
Nie marnuj swojej gotowości do zmian, nawet, jeżeli wydaje ci się niewielka.
Nie czekaj aż okno do końca się otworzy a ty będziesz mógł wygodnie ustawić pod nim drabinę.
Okno za chwilę się zamknie.
Za chwilę wszystko wróci do starych rutyn.
Za chwilę zapomnisz o swoich pomysłach. Będziesz za bardzo zajęty radzeniem sobie z codziennymi, dobrze znanymi problemami.
Zapewne, po kolejnym kryzysie, znowu wszystko się otworzy. Ale czy naprawdę chcesz czekać do kolejnego kryzysu? A może kolejnego kryzysu nie będzie? Może zmienisz się w mechanicznego, pozbawionego duszy człowieka?
To, co teraz czujesz, to stan rozmrożenia. Być może temperatura podniosła się zaledwie o pół stopnia. Nie marnuj jednak nawet i tego.
Zrób coś istotnego
Nie poświęcaj cennego czasu na drugo– czy pięciorzędne detale, takie jak np.:
– uczenie się rzeczy, które być może będą ci kiedyś trochę potrzebne;
– szukanie inspiracji w internecie;
– upewnianie się, że ktoś już coś podobnego zrobił;
– wymyślanie przyjemności jakim się oddasz, gdy wszystko rozkręci na wielką skalę;
– opracowywanie szczegółowych, dotyczących każdego detalu planów;
– wymyślanie doskonałej nazwy i pięknego logo dla twojego przedsięwzięcia…
Czy gdy zostaniesz z tym wszystkim coś się zmieni?
Miliony osób ma w swoich szufladach genialne plany, w głowach perfekcyjne strategie, a na półkach inspirujące książki. Niestety wciąż tkwią zamrożeni w tej samej codziennej rutynie, tak odległej od ich marzeń. Zamiast coś zmienić, gdy lody na chwilę puszczają, powiększają jedynie zawartość szuflad i półek.
Jaka jedna rzecz zmieniłaby twoją sytuację na tyle byś znalazł się w innym miejscu, gdy podatność na zmiany opadnie?
Co takiego może sprawić, że trudniej ci będzie wrócić do tych samych rutyn i zwyczajów?
Co takiego może sprawić, że – nawet gdy zupełnie nic innego się nie zmieni – sytuacja nie będzie dokładnie taka sama jak do tej pory?
Nie koniecznie chodzi o wielkie, dramatyczne działania. Nie musisz od razu wyskakiwać przez okno. Często mała rzecz potrafi zasadniczo zmienić sytuację.
Może odważysz się wysłać swoją książkę do wydawcy? Może umówisz się na spotkanie z kimś, kto ma cenne dla ciebie informacje? Może uruchomisz swojego bloga i roześlesz ludziom informacje o tym, że go prowadzisz? Może założysz konto na Etsy i wystawisz tam przynajmniej jedno ze swoich rękodzieł? Może napiszesz ofertę szkolenia i roześlesz ją do dziesięciu firm?
Jutro zawsze jest ciężej
Jutro będzie ci ciężej zmienić swoje życie.
Jutro wrócisz do swoich rutyn.
Jutro jakoś sobie wytłumaczysz, że lepiej trzymać się tego, co znane. Jutro jakoś zagłuszysz, to wszystko, co ci nie pasuje. Jutro zapomnisz, o co ci tak naprawdę chodzi. Jutro o twoim życiu będą decydować koleiny a nie wizja tego, co na horyzoncie.
Jeżeli czujesz choćby powiew zmian, wykorzystaj to. Nie marnuj tego daru.
Zanim z powrotem wpadniesz w rytm, zrób jakąś jedną rzecz, która sprawi, że twoja jutrzejsza rutyna będzie różniła się (choćby nieznacznie) od tej wczorajszej.
Dziękuję za motywujący artykuł, ale co zrobić gdy w głowie pustka i nie ma jasno ustalonego celu?
Dobre pytanie. Myślę, że wiele osób jest w podobnej sytuacji.
Postaram się na nie w najbliższym czasie konkretnie odpowiedzieć.
Po przeczytaniu artykułu. poczułam niepokój i postanowiłam nie czytać. Niestety od początku do końca odnajduję tu siebie. Przeczytałam jednak jeszcze raz . Już na spokojnie. Dziękuję Zbyszku.
Ja również dziękuję Beato 🙂 I gratuluję, że udało Ci się przeczytać mimo emocji 🙂
W tym co napisałeś odnajduje to co często mnie zastanawiało. Ten powrót do rutyny wyjaśnia, dlaczego większości zmian nie udało mi się wprowadzić 🙂 Moje pytania:
1) Czy jeżeli coś zechce zmienić dobrze by było włożyć kij w szprychy i monitorować to jak realizuje swoje postanowienie, zanim znów wszystko wróci na stare tory??
2) Wielu ludzi jak widzę dąży do stabilności. Mi też to się zdarza. Z pozoru nic w tym złego nie jest. Czy to jednak nie stoi na przeszkodzie do osiągania zamierzeń?
Po przeczytaniu tego tekstu, aż chce się powiedzieć, że „od jutra się biorę” 😉
A tak na poważnie, to bardzo dobry post. Uświadomił mi mechanizm, który przecież mnie także dotyczy.
Dzięki 🙂 Ten mechanizm mnie też dotyczy. Mam nadzieję, że udam nam się go twórczo wykorzystać 🙂
Janku, dzięki za komentarz.
Dążenie do stabilności jest dobre. Stabilizacja pozwala nam doskonalić to, co robimy. Dzięki niej mniej nas też kosztuje działanie. Ciągłe zmienianie wszystkiego — to jest wyczerpujące. Pytanie tylko na jakich warunkach ta stabilizacja się odbywa. Czy jest to stabilizacja w miejscu, które nam głęboko nie pasuje? Jeżeli tak – to nie jest dobra.
Samo wkładanie kija w szprychy, byle coś zmienić – to nie jest najlepsze. Bardziej chodzi o to, by nauczyć się wybierać to, co chcemy zmienić.
Mój przypadek: mam kilka nowych pomysłów dotyczących mojej działalności internetowej. Może inaczej: wiem, że kilka rzeczy musi się zmienić, by mógł spokojnie tutaj działać (bez przerw takich jak do tej pory). Ale co jest mi najwygodniej zmienić? Na przykład rodzaj czcionki na blogu, kolory, oprawę graficzną… albo kilka innych rzeczy. Tymczasem to nie wprowadza zmiany. To tylko rzeczy powierzchowne. Czy dzięki temu rozwiąże jakiś istotny problem, który mi blokował życie do tej pory. Nie.
Pytanie brzmi: „Co naprawdę muszę zrobić, by to wszystko działało?„. To trudne pytanie i oczywiście nigdy nie będę pewny na 100% jak brzmi odpowiedź. Ale łapię się na tym, że często dobrze wiem, co jest najważniejsze, tylko tak bardzo mi się nie chcę (albo nie mam odwagi), że wolę o tym zapomnieć. Wolę rzucić się w wir tych pozornych zmian.
I to mam wrażenie jest dla mnie największa sztuka: włożyć kij, tam gdzie wydaje mi się, że to jest najważniejsze (a nie tam gdzie to wygodne).
A gdy zrobisz tą właściwą zmianę, i gdy się ona sprawdzi, przychodzi czas na to by ustabilizować.
Dzięki za odpowiedź. Nadajesz mi sposób patrzenia na tę sprawę.
Bardzo pouczający i…niestety prawdziwy artykuł… Każdy z nas ma takie ”zrywy”, które jak szybko zostały wzniecone tak szybko opadają. Wracamy wtedy do naszego ”starego, dobrego świata” gdzie wszystko jest znajome i bezpieczne. Myślę, ze prawdziwa chęć zmiany to przymus do zmiany, kiedy już jej brak będzie zbyt bolesny w skutkach – ale ilu ludzi rzeczywiście dochodzi do tego momentu, ze zmiana jest czymś co musza zrobić i nie ma odwrotu?
Dzięki Łukaszu za komentarz 🙂 Myślę, że można czuć przymus i pozorować zmiany. Robić rzeczy mało ważne i unikać tych najtrudniejszych.
Mnie ostatnio nurtuje pytanie, czy człowiek jest w stanie się w ogóle zmienić? A jeśli zmienia się to na ile te zmiany są trwałe? Czy to nie jest tak, że nawet jak ktoś ma mnóstwo samozaparcia, woli zmian, determinacji, wprowadza zmiany i wydaje mu się, że jest innym, lepszym człowiekiem, to tak naprawdę tylko uśpienie, zahibernowanie własnego ja, które i tak przy najbliższej i jak zwykle niespodziewanej okazji da o sobie znać. Mam na myśli ja, które właśnie chcemy zmienić. Czy warto więc w ogóle dokonywać trudu zmian, kiedy i tak wracamy do punktu wyjścia? Może ci, którzy nie podejmują trudu zmian są szczęśliwsi mimo wszystko, bo my pożytkujemy mnóstwo energii na zmiany, które i tak prowadzą do punktu wyjścia. Jesteśmy bogatsi o doświadczenia, mądrość życiową, ale czy szczęśliwsi? Każda sytuacja ma rozwiązanie, tylko jeśli koszt poniesiony jest większy niż otrzymany zysk, czy warto? Czy nie jest to tylko tak jak piszesz Zbyszku zasłona dymna i ucieczka przed prawdziwymi zmianami? Może wydaje się, że wkładamy mnóstwo energii w zmiany, a tak naprawdę to tylko pozoracja. Przepraszam za ten chaos myśli, ale Twoje teksty zmuszają do myślenia, refleksji, zastanowienia i przede poznawania i odkrywania siebie. Niektóre rzeczy odsuwamy od siebie, wypieramy się, bo trudno przyznać się przed samym sobą i dopuścić do myśli że jesteśmy tacy a tacy. Społeczeństwo, środowisko, rodzina, praca wymaga byśmy byli poprawni, szablonowi, skwantyfikowani, trzymali emocje na wodzy, bo co powiedzą sąsiedzi, znajomi, przełożeni etc… Brak miejsca na spontaniczne działanie, na inne spojrzenie, na fun. Proste i jasne rozwiązanie po prostu „Bądź sobą” nasuwa się od razu. Trudno jednak kosmicie alienowi, człowiekowi ze zbyt dużą świadomością być sobą w świecie złożonych zależności.
Dziękuję za ciekawy komentarz.
Odpowiem trochę chaotycznie i nieco rozwlekle (bo mam dziś bardzo mało czasu, może później jeszcze się temu przyjrzę).
Kluczowa kwestia to to, jak rozumiemy swoje „ja”. Tradycyjnie mamy wizję jakiegoś jednego, prawdziwego ja, które siedzi gdzieś w tam w środku i domaga się odkrycia. Jeżeli tak to, rozumieć, to rzeczywiście trudno coś zmienić.
Ale dzisiejsze teorie psychologiczne raczej odrzucają takie rozumienie. Nie ma jednego, „prawdziwego ja”. Jest wiele „możliwych ja”. Każdy z nas mam w sobie wiele możliwych osób czy tożsamości (co nie znaczy oczywiście rozdwojenia jaźni).
Nasza tożsamość rekonfiguruje się w toku życia. Poczucie tożsamości pozostaje stałe, ale utożsamiamy się z coraz to innymi obrazami siebie. Przecież w różnych okresach życia odpowiadamy inaczej na pytanie o to, kim jestem. Która z tych odpowiedzi jest bardziej prawdziwa od pozostałych? Żadna. Wszystkie są prawdziwe w danym momencie.
Nieco inaczej jest w przypadku dzieci, ale w przypadku dorosłych, to, kim jesteśmy jest wynikiem wielu czynników: naszych relacji społecznych, sytuacji w jakich się znajdujemy, sukcesów, porażek, umiejętności oraz opowieści jakie o sobie samym opowiadamy.
Nasze ja się zmienia gdy wchodzimy w nowe role, nowe sytuacje i gdy opowiadamy sobie inne historie. Opowiadanie sobie historii o sobie jest ważne, ale musi mieć punkt wyjścia: rzeczywistość (w tym nasze działania).
Nasze ja, które się odsłania w trakcie tej podróży nie jest jakimś prawdziwym, wszczepionym nam przed urodzeniem, ale jest wypadkową tego, co dostaliśmy (wrażliwości, układu nerwowego itp.) oraz sytuacji w jakich się znaleźliśmy (w ogromnej części na swoje życzenie). To tak, jakbyś miał nasionko, które inaczej będzie rosło w zależności od miejsca, w którym go posadzisz. Prawdziwe jest to, co wyrośnie a to, co wyrośnie to efekt w dużej części tego, co zrobimy.
Gdzieś przeczytałem myśl – i to chyba ona jest najważniejszym punktem tego całego wywodu: „Ludziom znacznie łatwiej jest przez działanie dojść do nowego sposobu myślenia niż, przez myślenie do nowego sposobu działania” Mówiąc inaczej: możemy się naprawdę zmienić, robią naprawdę nowe rzeczy. Nie możemy się wcale zmienić, jeżeli tylko o tym myślimy.
Pozdrawiam serdecznie,
Mam nadzieję, że uda mi się dać jakiś nowy tekst w tym tygodniu.
Straszne braki czasowe 🙁
Dziękuję Zbyszku bardzo, bardzo serdecznie. Czytałem to kilka razy, by się w to wgryźć maksymalnie. Zacytowana myśl bezcenna, będąca kwintesencją i esencją. Dzięki Tobie zaczynam dostrzegać wielopłaszczyznowość „ja” a nie tylko jedne jedyne „ja”, które próbujemy, czy próbuję odkryć. Działanie ponad wszystko, a jeśli już myśleć, to starać się to przekuć w działanie. Te wiele „postaci” w nas też bardzo mi się podoba. Nie słyszałem o tym wcześniej. Jeśli dobrze to rozumiem, to wszyscy jesteśmy aktorami w przedstawieniu pod tytułem „życie”. Dziękuję i pozdrawiam.
Dziękuję tobie przeogromnie za ten wpis! Porusza on kwestię, o której istnieniu wiedziałam, choć nie do końca pamiętałam i najczęściej ignorowałam. Kiedy sięgnę pamięcią wstecz, każda diametralna zmiana, która przyniosła mi pozytywne efekty, została wprowadzana na etapie rozmrożenia.
Co zrobić, gdy okoliczności wymagają od nas wprowadzenia zmian, wykonania swego rodzaju „kroku milowego”, a my znajdujemy się na etapie zamrożenia?
hej Zbyszku 🙂
Pod poprzednim artykułem, pisałam, że wsiadłam do pociągu i to się nie zmieniło 🙂
Nie zamierzam z niego wysiadać 🙂
Wszystko o czym piszesz to prawda. Przez wiele lat szukałam wymówek, swoje lenistwo nazywałam „strefą komfortu”, pozorne ruchy usypiały frustrację i niby coś się działo, a właściwie to nic się nie działo 😉
Wyjście z kolein jest cholernie trudne, bo wymaga codziennej walki z samym sobą, ale jest możliwe, JEST MOŻLIWE, bo ja jestem tego przykładem, a jeśli ja mogę, to znaczy, że może każdy.
Kiedy już idziesz, wszystko inne nagle przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie.
Myślę, że kluczem do stałego poruszania się naprzód jest marzenie i cel.
Kiedy mam przed sobą ten cel, wiem dokąd idę, mam wytyczoną trasę i kiedy ten cel jest naprawdę duży i ważny dla mnie, marzenie, którego naprawdę pragnę, żadne fakty nie mają znaczenia.
Problemy które kiedyś były nie do przeskoczenia, zaczynają być tylko sytuacjami do rozwiązania, na drodze do tego celu właśnie.
CEL i MARZENIE takie prawdziwe, mocne PRAGNIENIE w środku, w sercu , to moim zdaniem napęd, który potrzebny nam będzie, kiedy już pierwsze emocje opadną, kiedy zaczniemy ponownie się zamrażać.
Pozdrawiam ciepło 🙂
Pięknie napisane 🙂 Bardzo dziękuję i cieszę, z Twojego ruchu do przodu.
Są jednak ludzie, którzy mają jeszcze ciężej. Tak bardzo utonęli w bezruchu, że nie mają celów i marzeń. Czuję tylko, że się duszą. Wtedy trzeba ruszyć bez tego, z prostym pragnieniem zmiany, liczą, że po drodze i CEL i MARZENIE się znajdzie. Nasze działanie, takie na jakie nas stać, choćby niewielkie, przyciąga rzeczywistość.
Dużo Polaków w Niemczech tkwi w maraźmie od lat, żadnych zmian całe życie spędzają na socjalu który zapewnia im tam utrzymanie ale żeby coś w życiu zmienić na lepsze…to ani ochoty ani werwy nie mają.
Świetny blog 🙂 każdy artykuł pasuje do moich wewnętrznych rozterek, szkoda że go wcześniej nie odkryłam, może byłabym teraz o kilka kroków do przodu w moim życiu, a tak drepczę dalej w miejscu, albo kręcę się w kółko,
Zmieniłam decyzję w ostatnim momencie pod wpływem emocji i bardzo mnie to osłabiło, okno które się otwarło w moim życiu na nowe perspektywy nagle się zatrzasnęło i jedyna szansa na ucieknięcie z tego bagienka zniknęła. Teraz tkwię w życiu które znam, przeklinając każdy dzień i myślę o tym jak by było gdym odważyła się zrobić ten krok do przodu.
Dziękuję Aniu za komentarz.
Okienko się jeszcze otworzy. Jeszcze nie raz. Jeżeli jednak będziesz zbyt zajęta pamiętaniem o tym, co było i rozliczaniem się z błędów, możesz tego nie dostrzec.
Co było, było. Zapłaciłaś dużą cenę na naukę podejmowania decyzji. Wykorzystaj, to czego się nauczyłaś. Przygotuj się do nowego otwarcia, godząc się ze swoimi pomyłkami i uważnie patrząc wokół.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Witam i dziękuję za ten wpis – opisuje proces, z którego istnienia nie zadawałam sobie dotychczas sprawy, a którego byłam, powiedzmy, ofiarą! Nie ukrywam, że zainspirował mnie do popełnienia notki na blogu oraz do dodania Energii Wewnętrznej do listy adresów odwiedzanych w sieci regularnie 🙂
Serdecznie pozdrawiam!
A co jeśli zmiany wprowadza ktoś tylko wtedy, gdy życie da mu porządnie popalić.. Ja tak mam,kiedy mi trudniej i ciężej, kiedy już jest totalna beznadzieja nagle mam prześwit i sypia się pomysły, chęci do działania niesamowite. To co wcześniej wydawało się nie osiągalne idzie jak burza.. I nic nie jest wstanie mnie powstrzymać.. Martwię się czy to normalne, bo chciałabym moc mieć taka siłę zawsze, kiedy tylko poczuje, że czas coś zmienić , a nie tylko gdy mam takie okresy w życiu, że jest kiepsko na każdej lini.Naprawdę tego nie chce ale nie mam siły tego zmienić.. Pozdrawiam