„I tak nic z tego wszystkiego nie będzie”. Jak radzić sobie z wątpliwościami na swój temat?

Walczysz, starasz się, siłujesz. Przez jakiś czas wszystko zdaje się iść do przodu. Wierzysz, że będzie dobrze. Jednak gdzieś po drodze, nie wiadomo nawet dlaczego, zaczynasz słabnąć. Może to zmęczenie, może brak warunków, może zbyt ciężkie zadanie postawiłeś przed sobą. Budzisz się o trzeciej w nocy i masz poczucie, że sufit cię przygniata. „To wszystko jest za ciężkie, ja jestem za słaby. Już wiem, że znowu będzie tak samo, że znowu nic z tego nie będzie”.

Czego najbardziej się boisz?

To, że wpadasz w taki stan, może być efektem tego, że nie stawiłeś czoła swojej największej obawie (a może nawet Największej Obawie). Jest ona potworem, który żyje gdzieś głęboko, w zakamarkach psychiki, i co jakiś czas, niepostrzeżenie wyrusza na żer, by pożreć twoją energię, zapał i wiarę w to, że tym razem naprawdę będzie inaczej.

Na co dzień, w świetle dnia, gdy ruszasz w drogę potwora nie widać. Jest zbyt sprytny, by się pokazywać. Czeka ukryty na lepszą okazji). Czeka na moment, gdy stajesz przed trudnościami, gdy czujesz się zmęczony, gdy coś się nie składa w całość. Wtedy atakuje. Krótkie kłapnięcie szczęk i „…nic tego, nie będzie, szkoda próbować”.

Ale możesz się nauczyć z nim walczyć. I chyba nie masz wyjścia. Póki tego nie zrobisz, wciąż będziesz padał jego ofiarą.

Największa Obawa

Czego najbardziej się boimy? Duchów, psychopatów z piłami mechanicznymi, kryzysów gospodarczych, bezrobocia, albo jak śpiewają powietrza, głodu, ognia i wojny?

Niewątpliwie to przerażające rzeczy. Nie żyjemy jednak nimi na co dzień. Nie podcinają nam skrzydeł, ile razy tylko odrywamy się od ziemi bodaj o parę milimetrów. Boimy się ich, ale szybko o nich zapominamy.

Nasza największa obawa, nie jest widowiskowa, nie wzbudza pochodu mrówek po plecach, nie nadaje się na horror, nie towarzyszy jej krzyk przerażenia ani głośne zawodzenie. Jest największa, dlatego, że w największym stopniu wpływa na nasze życie i pozbawia je rozpędu. Jest największa, bo wpływa na każdy krok, jaki robimy, by wyjść z naszego więzienia.

Jest to obawa, że w istocie jesteś do niczego, że jesteś gorszy, słabszy, wybrakowany, ułomny, że nie zasługujesz na miłość i szczęście, że jesteś inny, że nikt nigdy nie pokocha cię takiego, jakim jesteś, że jesteś zły, zepsuty i toksyczny.

Nie wszystkich z tych rzeczy się oczywiście obawiasz. Każdy ma swojego własnego potwora – jeden boi się raczej tego, że nie da rady; drugi, że nikt go nie pokocha; trzeci, że jest wybrakowany. Zazwyczaj nasze największe obawy wiążą się z bezradnością, samotnością i zepsuciem.

Gdy Największa Obawa dotyczy bezradności, gdzieś w środku boisz się, że jesteś nieudacznikiem, jakimś rodzajem wybrakowanego egzemplarza.

Gdy obawa dotyczy samotności, obawiasz się, że w gruncie rzeczy nie zasługujesz na żadne pozytywne odczucia ze strony innych (miłość, sympatię czy choćby życzliwość).

Gdy dotyczy zepsucia, obawiasz się, że jesteś w swojej istocie zły, zepsuty, niebezpieczny.

Póki nie stawisz czoła swojej Największej Obawie, nic nie będzie z twoich planów i przedsięwzięć. Nic nie wyjdzie z pragnienia, by zmienić życie. By wreszcie zrobić coś innego i przybić do brzegów tej wyspy, po której można chodzić swobodnie, z podniesioną głową, bez kłód rzucanych sobie samemu pod nogi.

Jak spotkać potwora?

– Fajnie, ale mnie to nie dotyczy. Bez przesady. Odnoszę sukcesy, mam dobre zdanie na swój temat, co najmniej w miarę pozytywną samoocenę. Nie budzę się w nocy, nie roztrząsam wątpliwości bez końca. Może czasem coś mi zazgrzyta, może czasem dopadają mnie wątpliwości, ale żeby aż Największa Obawa?

Problem z tą obawą jest taki, że często zagrzebuje się gdzieś głęboko w naszej nieświadomości, niczym mrówkolew w piasku. Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy jak niczego niespodziewająca się mrówka wkroczysz na obszar kontrolowany przez drapieżnika. Nagle okazuje się, że piasek usuwa ci się spod nóg i coś cię wciąga na dno leja.

Wierzę w siebie, gdy sprawa dotyczy na przykład rozwiązywania logicznych zadań, ale gdy trzeba przekonać do tych rozwiązań innych, zaczynam wątpić. Radzę sobie, gdy ktoś mówi mi, co mam zrobić, ale zapadam się w sobie, gdy muszę coś sam wymyślić. Jest ok, póki sprawy są takie, jak zwykle, ale gdy nagle sytuacja się zmienia i pojawiają się nieoczekiwane trudności, zaczynam mieć wątpliwości.

Największa Obawa aktywizuje się dopiero w określonych, typowych dla nas sytuacjach. Problem w tym, że często są to sytuacje, w których szczególnie nam zależy na tym, by czuć się pewnym siebie.

Co przyszło mi do głowy?

Czy pamiętasz jakiś moment, w którym poczułeś się zły, rozczarowany sobą, w którym zacząłeś się zachowywać, nie tak jak byś chciał? Sytuację, w której poczułeś, jak nagle twój nastrój wywrócił się do góry nogami? Szedłeś do przodu, było nie najgorzej, a tu nagle łups! Irytacja, dołek, zniechęcenie, załamka, rozczarowanie, spadek energii, brak motywacji itp.

Nie ma co udawać, że nie ma takich chwil. To nieprzyjemne momenty, ale bardzo pomagają dowiedzieć się czegoś cennego na swój temat.

Chciałbym, żebyś przypomniał sobie tego rodzaju chwile i wybrał jeden, najlepiej w miarę świeży,

Pamiętasz? Co to była za sytuacja?  Co się w tobie wtedy działo? Gdzie byłeś, kto był obok ciebie? Co robiłeś? Jakie emocje i doznania odbierałeś? Poświęć chwilę, sobie wszystko przypomnieć.

Gdy już to masz, zadaj sobie pytanie: Co mi wtedy przyszło do głowy? Jakie myśli, obrazy albo oceny pojawiły się we mnie?

Gdy jesteśmy w trudnej, czy choćby wymagającej sytuacji, zazwyczaj nie zwracamy uwagi na to, co nam przychodzi do głowy. Jesteśmy zbyt zajęci radzeniem sobie z kłopotami. Np. rozmawiam z klientem, zajmuję się dziećmi, kłócę się z mężem, piszę tekst. Albo też jesteśmy zbyt zajęci unikaniem tego, co mamy zrobić, np. wycieram kurze (zamiast wysłać ofertę) czy oglądam serial (zamiast uczyć się do egzaminu). Tak czy inaczej, mam zajęcie i nie zwracam uwagi na myśli, które przepływają mi przez mózg.

Jednak, gdy następuje wahnięcie nastroju, można być pewnym, że gdzieś, na jakimś poziomie mózgu wskakuje nam do głowy negatywna myśl.

Mrówkolew, gdy mrówka znajdzie się na jego obszarze, zaczyna wystrzeliwać pociski z ziaren piasku. Negatywna myśl jest jak taki pocisk. Wytrąca cię, biedną mróweczkę, z równowagi i sprawia, że zaczynasz się osuwać w głąb leja.

Mówię „myśl”, ale nie należy sobie jej wyobrażać jako słów, które przemykają przez umysł. Tego rodzaju „myśl”może być całkowicie pozbawiona słów — może na nią składać się jakiś obraz, odczucie czy ocena. Zazwyczaj jednak jej znaczenie da się przedstawić za pomocą jakiegoś sformułowania. Na przykład:

— Nie dam rady!

— Dlaczego wszystko musi się zawsze spieprzyć?

— To bez sensu!

— Żenada!

— Wtopa!

— Jestem głupia.

— Nigdy mi się nie uda.

— Co ja tutaj robię?

— Nic z tego nie będzie!

— Nie zniosę tego!

— Dłużej tego nie wytrzymam!

— Dlaczego zawsze zawalam.

–- No i pozamiatane.

Tego rodzaju praca umysłu dzieje się tuż poza świadomością, ale na tyle blisko, że łatwo ją do świadomości wciągnąć. Jeżeli będziemy przez jakiś czas, przyglądać się temu, co pojawia się w naszej głowie, gdy nasz nastrój się waha, albo gdy nagle czujemy pokusę, by zrobić coś głupiego, okaże się, że wiele z naszych myśli to stali goście, dobrze zadomowieni w naszej głowie. Np. myśl „Bez sensu” i to mój stary znajomy. Bez sensu, no nie?…

Co się dzieje, gdy trafia cię ziarnko piasku?

Tego rodzaju myśli nazywane są myślami automatycznymi, bo nie są one rezultatem naszego namysłu czy rozumowania, ale wpadają nam do głowy spontanicznie.

Nie wszystkie z nich mają znaczenie. Wiele to przypadkowe konstatacje, obrazy czy wspomnienia. Na przykład przypomina mi się, jak szedłem ulicą w jakimś mieście, albo, że mam gdzieś zadzwonić lub coś zrobić. Jednak wśród wszystkich tych treści są i takie, które można uznać za treści gorące. Takie gorące myśli automatyczne  to pociski, które mają za zadanie wciągnąć na nas dno leja.

Gdy taki pocisk cię trafia (czyli, gdy negatywna myśl, obraz lub ocena pojawia się w głowie) dzieje się jedna z trzech rzeczy:

— padasz i osuwasz się niżej.

— uciekaszz niebezpiecznego obszaru, rezygnując z prób zrobienia czegoś, co jest dla ciebie ważne

— szarpiesz sięi walczysz jak oszalały, pogarszając sytuację.

Padam

— Jak oni tak mogą! To przechodzi ludzkie pojęcie! Dłużej tego nie zniosę!

– Bez sensu. I tak nic z tego wszystkiego nie będzie.

Czasem jedna myśl wystarcza, by wyprowadzić nas z równowagi. Zanim zdążę coś pomyśleć, zanim ocenię sytuację, uruchomiona zostaje reakcja: irytuję się, wściekam, załamuję, poddaję itd.

Częściej jednak pierwszy pocisk, aż tak zabójczy nie jest. Szczególnie wtedy, gdy myśli dotyczą tego, że dłużej już nie dam rady. Pierwszy, drugi, trzeci pocisk — jakoś utrzymuję się na nogach, ale w końcu i „człowiek, który się kulom nie kłaniam”, pada pod wrogim ostrzałem.

Czy załamałem się dlatego, że sytuacja okazała się za trudna? Dlatego, że pojawiły się duże trudności? Nie do końca. Załamałem się dlatego, że coś się zadziało w mojej głowie, a jednym z sygnałów była myśl, jaka mi przeleciała przez świadomość (albo tuż obok świadomości).

Znikam

Drugi objaw trafienia przez pocisk, to ucieczka z niebezpiecznego obszaru. Mogę nawet sobie tego nie uświadamiać, ale wystarczy, by negatywna myśl pojawiła się na horyzoncie, a ja robię w tył zwrot i już mnie nie ma.

Sposób jest prosty: tak ułożyć sobie życie, by nigdy nie zbliżyć się tam, gdzie strzelają. Jeżeli nie będę próbował osiągać tego, co dla mnie ważne, nie będę cierpieć na ataki niepewności.

Jeżeli np. moje negatywne myśli wyzwalane są przez sytuację, w której mam kogoś przekonać, to nigdy nie będę próbował przekonywać ludzi do swoich racji. Jeżeli czuję atak niepewności, gdy wychodzę przed ludzi, tak sobie ułożę życie, by nie musieć przemawiać. Gdy obawiam się, że jestem głupi i nie mam nic do powiedzenia, przestanę mieć swoje myśli i przez całe życie będę tylko cytować.

Innym przejawem unikania jest prokrastynacja. Wiem, że powinienem, się czymś zająć, ale ponieważ to wiąże się z negatywnymi myślami, odwlekam zabranie się za działanie. Mówię sobie jutro na pewno, ale coś tam we mnie dobrze wie: jutro nigdy nie przychodzi.

Moje życie zaczyna być okrojone tylko do jakiegoś bezpiecznego fragmentu. Da się, problem tylko taki, że musisz unikać coraz większych obszarów. Pojawiają się różne sposoby znikania ze swojego życia: pracoholizm, hazard, nałogowe gry, objadanie się, neurotyczne sprzątanie, alkohol, narkotyki…

Szarpię się, aż rusza lawina

Trzeci sposób to szarpanie się. Będę walczył! Nie poddam się! Ole, ole, ole! Takie podejście jest w porządku, pod jednym warunkiem: że nie łączy się z przegięciem w drugą stronę. A niestety często się łączy. Jeżeli czuję się bezwartościowy, muszę być perfekcyjny; jeżeli czuję się słaby, muszę być twardzielem; jeżeli boję się, że mnie nikt nie pokocha, muszę być Casanovą; jeżeli czuję się zły, muszę być święty.

Rozwiązanie tak samo nieskuteczne, jak poddanie się i unikanie. Wieczna próba przerośnięcia przeciwnika prowadzi tylko to lawiny, dzięki której wpadamy wprost w paszczę naszego mrówkolwa.

Czy jest jeszcze jakiś sposób?

Co nam zostało? Przyjęcie dystansu. Potraktowanie myśli jak efektu pracy naszego mózgu, a nie prawdy.

To wymaga wydobycia tego, co się w moim umyśle dzieje na światło dzienne.

Gdy zatrzymasz się i zadasz sobie pytanie: Co mi teraz przyszło do głowy?, a  następniena nie odpowiesz (np. Nie zniosę tego albo Nie dam rady!, albo Jestem za słaby!, czy To dla mnie za trudne!) często dostrzeżesz absurdalność tej myśli.

– Skąd taki pomysł, że nic z tego nie będzie?

– Kto tak powiedział?

– Czy mam jakieś dowody na to?

– Czy to, że np. ktoś mi utrudnia działanie, albo to, że jestem zmęczony, oznacza, że nie dam rady?

– Czy naprawdę to, co robię, jest bez sensu, a może tylko potrzebuję odpoczynku?

– Czy można na to popatrzeć w alternatywny sposób?

Cenne jest także uświadomienie sobie wzorców myśli. Na przykład, ile razy pojawi się jakieś zakłócenie, myślę: Nie zniosę tego. Ile razy trafiam na jakiś trudny moment w tym, co robię, odwiedza mnie myśl: To bez sensu. Ile razy czuję się zmęczony i wyczerpany, wpada mi do głowy: Jestem za słaby i tak dalej.

Gdy świadomość myśli to za mało

Czasem samo uświadomienie sobie gorącej myśli automatycznej niewiele zmienia. Myśl jest bowiem tylko ziarenkiem piasku wystrzelonym przez ukrytą głębiej larwę mrówkolwa.

Gdybyśmy na chłodno spisali wszystkie myśli i sytuacje, w których się przejawiają, odkrylibyśmy, że łączą się one w spójną całość. Tym, co generuje nasze negatywne myśli, jest właśnie nasza Największa Obawa.

By dotrzeć do tego potwora i stawić mu czoła, potrzebujemy pójść śladem, jaki myśl zostawiła. Zamiast uciekać przed mrówkolwem, zaczynamy zbliżać się w jego stronę.

Potrzebujemy zrobić mniej więcej to, co Alicja, zanim znalazła się w krainie czarów: skoczyć w głąb króliczej nory.  

W dół, w dół, w dół

Technika Alicji (zwana też techniką strzałki w dół), jest taka: gdy widzisz królika, który nosi w kieszonce kamizelki zegarek i biegnąc, mówi do siebie: Oh dear, Oh dear! Już jestem spóźniony!, pobiegnij za nim. Gdy królik zniknie w głębi ciemnej studni, skocz:

W dół, w dół, w dół. Pewnie zbliżam się do środka ziemi. Ciekawe, czy przelecę prościutko przez całą ziemię? Jakie to będzie dziwne wynurzyć się pośród ludzi chodzących głową w dół! Zdaje się, że to Antypaci…

Chodzi o to, by zadać sobie serię pytań, co najgorszego jest w całej tej sytuacji i na tej podstawie dowiedzieć się co to mówi o mojej największej obawie.

Pomocne pytania to:

– Jaka najgorsza rzecz mogłaby mi się w tej sytuacji przydarzyć?

– Czego najgorszego się w głębi siebie obawiam?

– Co najgorszego może stąd wyniknąć?

– Gdyby tak było, co by to mówiło o mnie?

Trzeba wykorzystać do tego pytania automatyczną myśl, którą wcześnie zidentyfikowałeś. Np.:

–  Jaka najgorsza rzecz mogłaby mi się przydarzyć, gdybym… nie dał rady?

–  Jaka najgorsza rzecz mogłaby mi się przydarzyć, gdyby… to było bez sensu?

– Jaka najgorsza rzecz mogłaby mi się przydarzyć, gdyby… to była wtopa?

Jakiś przykład?

Więcej przykładów proszę pana, jak mi powiedziała pani z wydawnictwa, które zgodziło się wydać moją książkę (choć w końcu, to ja się nie zgodziłem).

Nie ma sprawy. Co by to wziąć? Niech będzie coś, co mam pod ręką. Siedzę i piszę tekst, który umieszczę na blogu. Przed chwilą poczułem irytację połączoną ze znużeniem, a nawet zmęczeniem, mimo że dziś dopiero zacząłem pracę.

– Co się stało? Co mi przyszło do głowy?

– Trudno mi to złapać.

– No dobra stary, postaraj się!

– Chwila…, chyba coś takiego: Już powinienem to dawno skończyć!

– Coś jeszcze?

Momencik… To można ująć tak: Znowu się rozpisuję. Już się pogubiłem.

– I…

– Mam tego dość. Nie daję rady

– Dobra. Gratulacje, że wyciągnąłeś to na światło dzienne. Pora na kolejny krok. Co to mówi o tobie samym? Jeżeli te myśli byłyby prawdziwe, to ty oznaczało, że…

– Że nigdy mi się nie uda, że z tych wszystkich wysiłków nic nie wyjdzie.

– Co w tym było najgorszego?

– Że jestem ułomnym nieudacznikiem, któremu nigdy nic nie wyjdzie!

Tu cię mam. Oto potwór. Oto nasz mrówkolew, który sypie ziarnkami piasku: Najbardziej obawiam się tego, że w gruncie rzeczy, jestem… np. ułomnym nieudacznikiem, który niczego nie potrafi.

Proces wygląda szybko, ale nie jest łatwo przebić się przez kolejne warstwy ochronne do samej Największej Obawy. Lubimy chować się przed sobą i udawać we własnych oczach silnych i wspaniałych. Największa obawa lubi się ukrywać. Czasem trzeba się zmagać z tymi pytaniami przez kilka dni, aż wreszcie poczujemy tą prawdziwą, a nie powierzchowną odpowiedź.

Poza tym ta nasza Największa Obawa jest tak absurdalna. Dlaczego w ogóle mam uważać się za osobę ułomną, gorszą, niezdolną do niczego? Ja? Przecież skończyłem psychologię (a psycholodzy, jak wiadomo, nie mają żadnych problemów – nie rozwodzą się, ich dzieci nie ćpają, przyjaciele ich kochają, zawsze umieją poradzić sobie z każdym dołkiem, są zawsze energiczni, przedsiębiorczy i nieludzko zdrowi). Przecież ja mogę pochwalić się wieloma sukcesami… i tak dalej.

I na tym to właśnie polega. Potwór w świetle dnia jest absurdalny. Ale właśnie dlatego działa po zmroku.

A co, gdy przyszpilę potwora?

Możesz zastanowić się, skąd się to wzięło. Moja Największa Obawa jest chyba efektem dzieciństwa: wada serca, niemożność robienia tego, co inne dzieci, potem bycie kujonem w wiejskiej szkole,  której nikt się nie uczył, potem nadrabianie braków w miejskiej. Nie wchodząc w szczegóły: tak, są powody, by mój emocjonalny mózg, doszedł do wniosku, że jestem ułomny. Jest tylko jeden problem z taką analizą: nie pomaga. Gdy rozumiesz powody, wcale od tego nie jest aż tak łatwiej.

Nie pomaga też, moim zdaniem, kluczowy pomysł terapii poznawczej, jakim jest dyskutowanie z sobą i przekonywanie do nowego poglądu. Wiem, że są ludzie, którym to pomaga. Dialog sokratejski, trochę Marka Aureliusza, długie i regularne rozmowy z terapeutą i jesteś jak nowy. Otóż nie ze mną. Jestem w stanie logicznie sobie wszystko wyjaśnić, ale mimo tego czuć coś przeciwnego. Ja wiem, jestem mądry, fajny, inteligentny, mam fakultety, języki i nowy samochód. Ale co z tego, jeżeli wciąż czuję się ułomny, słaby czy niegodny miłości?

To jest jak wtedy gdy wiem, że wszyscy są ludźmi, że trzeba być wyrozumiałym, że nie można być stronniczym, że nie wolno pochopnie oceniać… Ja wszystko rozumiem. Dlaczego w takim razie nie chcę z nim rozmawiać? Bo go kurwa nie lubię!

Nie zawsze, to co logiczne przekłada się na emocje. Gadanie z sobą samym to często za mało. Jak zatem sobie poradzić nie licząc tylko na logiczne dyskusje?

Działając. Gdy znasz swojego potwora, zadaj sobie pytanie o to, co byś robił, gdyby go nie było:

Co bym robił, gdybym wierzył, że jest inaczej (np. gdybym wierzył, że jestem nie mniej cenny niż inni i mogę skutecznie radzić sobie z trudnościami)?

W zasadzie to są dwa pytania.

W co bym wierzył, gdybym w to nie wierzył?

W co bym wierzył, gdybym nie wierzył w to, czego się najbardziej obawiam? Co bym o sobie myślał, jak sam siebie bym traktował?

– Co bym o sobie myślał, gdybym nie wierzył, że jestem gorszy od innych i ułomny?

– Co bym o sobie myślał, gdybym nie wierzył to, że nie zasługuję na szczęście?

– Co bym o sobie myślała, gdybym  nie wierzyła w to, że nigdy nic mi nie wyjdzie i z niczym sobie nie poradzę?

Zanim odpowiesz przestroga: bez odpałów. Nie daj się wciągnąć psychice w opowieści o super‑bohaterach.

Skrajności są blisko siebie. Wizja, że jestem bosko utalentowanym geniuszem, człowiekiem, który nigdy się nie poddaje, który zawsze znajdzie jakiś sposób i w ogóle jest najlepszy na świecie, jest tak samo niezdrowa, jak wizja, że jestem ułomnym freakiem, który z niczym sobie nie radzi.

Nie chodzi o fantastyczną wizję, ale o realistyczne spojrzenie na siebie. A realistyczne jest to, że jestem w dużej mierze takim samym człowiekiem jak inni. Aby czuć się dobrze z sobą, nie muszę przecież być bardziej pracowity, poświęcający się, czy mądry.

Przeciwieństwem „jestem do niczego”, nie jest „jestem bosko utalentowanym geniuszem”, ale np.:

Jak inni mam w sobie wiele cennych rzeczy…

– Tak samo, jak inni, mam lepsze i gorsze chwile…

– Podobnie, jak inni, jestem w stanie radzić sobie z trudnościami…

Co bym wtedy mógł zrobić?

Jak bym się zachował, gdybym wierzył, że podobnie jak inni ludzie, jestem w stanie robić cenne rzeczy?

Co konkretnie bym wtedy zrobił?

Jeżeli jest ci trudno,  wyobraź sobie  osobę taką jak ty (ten sam wiek, płeć, sytuacja życiowa, ewentualnie inne imię, fryzura, czy coś mało ważnego), która nie wierzy w to, co jest twoją Największą Obawą.

Co ta osoba robi?

Opisz to. Następnie wybierz z tego coś, co jesteś gotowy zrobić i zrób.

Przez chwilę poudawaj. Na pewno nie raz ci się to w dzieciństwie zdarzyło: udawałeś dzielnych Indian, bezczelnych bandytów, szalonych kosmitów, rycerzy i księżniczki czy gwiazdy rocka. Tryb działania jak gdyby nie jest ci zupełnie obcy (najwyżej zapomniany). Można to nazwać także odgrywaniem roli. Rola nie jest trudna, bo jedyne co cię różni od granej postaci to pewien fragment przekonań. Zapewne nie wszystko jesteś w stanie odegrać, ale wystarczy mała część. 

Czy coś się zmieniło w moim obrazie siebie?

Do tego, by taką rolę odegrać, nie trzeba budować zupełnie nowego przekonania. Wystarczy, że potraktujesz te stare z pewnym dystansem.

Gdy coś zrobisz, usiądź na chwilę i zastanów się, czy to coś zmieniło w twoich odczuciach pod własnym adresem? Czy pojawił się jakiś nowy obraz siebie? Zmiany w zachowaniu zazwyczaj pociągają za sobą zmiany w przekonaniach. Te z kolei zmiany w zachowaniach i tak to się napędza.

5 komentarzy

  1. Panie Zbyszku lubię czytać Pana publikacje na tym blogu. Moja refleksja po przeczytaniu wpisu pod który piszę teraz komentarz jest taka iż czuję że jestem takim byle kim który w życiu nic nie osiągnął czym mógłby się pchwalic i być dumnym z siebie. Próbowałem wiele razy dawać sobie kolejna szansę wierząc że tym razem się uda. Ale się nie udawało i tylko doprowadziło mnie to do jeszcze większej świadomości tego że jest mało inteligenty, że nie radzę sobie w życiu tak jak inny ludzie mimo że daje z siebie dużo a efekty są słabe do włożonej pracy i czasu. To bardzo osłabia moją psychikę w szczególności moje poczucie własnej wartości i wiarę w swoje możliwości. Porażki z którym się borykam od kilku lat a w szczególności w życiu zawodowym utwierdziły mnie w przekonaniu że moim największym „potworem” jest obawa ze jestem nie ogarnięty życiowo i prawie zawsze wychodzi to na światło dzienne po kilku miesiącach od momentu podjęcia nowej pracy. Może i potrafię zrobić dobre wrażenie na początku ale później z upływem czasu jest tylko gorzej. Inni nowi pracownicy robią postępy uczą szybko nowych rzeczy ja natomiast idę w żółwim tempie co oczywiści nie jest dobrze odbierane w środowisku pracy. Przydałby mi się taki pancerz żeby chronił mnie przed pociskami jakie kieruję we mnie mój mózg emocjonalny za każdym razem jak doświadczam kolejnej porażki w swoim życiu…

    • Łukaszu, dziękuję za komentarz. Dostrzeżenie swojego potwora to duży krok do przodu. Można się przerazić. Ale czy naprawdę jest rzeczywisty? A może inni widzą to inaczej? Może to tylko jedna z opcji? Może wcale nie jesteś aż tak powolny w przyswajaniu nowych rzeczy? A może to jest aż takie ważne? A może mimo tego, że jesteś wolniejsze ludzie Cię cenią za inne rzeczy? Często najlepszym pancerzem jest przyjęcia na klatę tego, co nam się wydaje najgorsze.

    • O kurczę, mogę się utożsamić z Twoim komentarzem. Moja Największa Obawa dotyczy tego, że „sobie nie poradzę” – w kluczowej sytuacji dla mojego rozwoju zawodowego dam się ponieść negatywnym emocjom, pęknę pod naporem stresu, zacznę robić głupie błędy i całe dobre wrażenie, jakie sprawiłam, by zostać przyjętą do nowego miejsca, pryśnie. Już raz mi się to zdarzyło… Coraz mniej mi zależało na „wykazaniu się”, a coraz bardziej na niepopełnianiu żenujących błędów w pracy. Ostatecznie pracodawca spytał: „Pani Dagno, co się stało?”.Był to jeden z bardziej upokarzających momentów w tym roku, bo musiałam przyznać przed nim i przed sobą, że nie daję rady. Cóż, trochę czasu upłynęło, nauczyłam się nowych rzeczy, staram się wracać do tekstów na Energii i kroczek po kroczku lepiej rozumieć samą siebie.

  2. Dziękuję Ci za ten tekst i osobiste odkrycie swoich obaw! Potrzebowałam dłuższej chwili, by odkryć swoją Największą Obawę (nie jestem pewna, czy to naprawdę ona), ponieważ oczywiście mój mózg wybrał ucieczkę w inne rejony ;). Już rozumiem, dlaczego tak prokrastynuję oraz dlaczego nie nawiązuję tak bliskich relacji z ludźmi, jak kiedyś. Jak zrozumiałam z Twojego wpisu, nawet perfekcjonizm wynika z Największych Obaw. To paradoks :).
    Dziękuję Ci też za wskazówki, jak pogodzić się z tymi myślami i próbować wyobrażać sobie, „co by było gdyby”, ale od pozytywnej strony. Bo w sumie, ciągle rozważam różne czarne scenariusze, a mogłabym rozważać pozytywne, tak dla odmiany ;). Dziękuję, że w tak prosty sposób opisałeś mechanizm nie tylko uważności na automatyczne myśli, ale też reagowania na nie, tj. zmiany sposobu myślenia i działania. „Działaj teraz!”, nawet gdy nie czujesz się gotowy. Wyobraziłam sobie, co zrobiłaby osoba, która nie ma mojej Największej Obawy i byłam bardzo, bardzo zaskoczona. Nie przypuszczałam, że myśli mogą być aż tak blokujące. Poczułam, jak byłabym wolna, jaką byłabym „lepszą” dla siebie osobą, gdybym uwolniła się od Największej Obawy (lub skutecznie ją ignorowała).
    No, naprawdę, super by było :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *