Na początku roku moja córka powiedziała, że chce się nauczyć grać na gitarze. Mając doświadczenia z ludźmi w tym wieku, spodziewałem się, że skończy się na deklaracji. Ale żeby nie być wyrodnym ojcem, gdy zobaczyłem w sklepie samouczek do nauki gry, wysupłałem piętnaście złotych i przyniosłem do domu. Więcej, wyciągnąłem zza szafy małą, starą gitarkę (specjalnie nie nazywam jej gitarą, bo za bardzo na to nie zasługuje, ale na trzy pierwsze lekcje wystarczającą). Po tej ciężkiej pracy, byłem pewny, że mam sprawę za sobą.
Okazało się, że nie. Gitara nie tylko od razu poszła w ruch, ale nawet co pewien czas, na przykład podczas jazdy samochodem ze szkoły, słyszałem:
— Nie mogę doczekać, aż sobie pogram!
Inna sprawa, jak pasja będzie się rozwijać. Nigdy nie wystarczy zacząć. Spośród tych, którzy robią pierwszy krok niewielki odsetek zrobi choćby dwa kolejne, wśród tych z kolei jeszcze mniejszy odsetek będzie powtarzać kroki na tyle długo by gdziekolwiek dojść. Nie mniej jednak bez pierwszego kroku nikt nigdzie nie dojdzie. Jak mówił, zdaje się Bilbo Baggins, droga do najdalszych krain zaczyna się nie inaczej jak od pierwszego kroku postawionego tuż za własnym progiem. Ponieważ nie da się jej zacząć od dwudziestego, czy choćby trzeciego kroku, pierwszy krok jest cholernie, ale to cholernie potrzebny.
Świetnie, jeżeli stawiasz go z radością. Świetnie, jeżeli nie możesz się doczekać, aż weźmiesz do ręki gitarę, pociągniesz pędzlem po płótnie, otworzysz podręcznik do nauki języka obcego, napiszesz pierwsze słowo, ubierzesz buty do biegania czy przypniesz narty.
Świetnie, ale nie zawsze tak jest. Czasem postanawiamy, że coś zaczniemy, ale nic z tego nie wynika.
Weźmy mnie. Głupio mi tak się obnażać, ale co mi tam… dla dobra ludzkości. Otóż jakiś czas temu postanowiłem zacząć pisać (tu rumieniec skrępowania)… prozę. Nie, żebym chciał zostać następną J.K. Rowling czy choćby Remigiuszem Mrozem. Po prostu, tak sobie w każdym razie mówiłem, chodzi o dobrą zabawę. Tworzenie własnych światów, bohaterów i ich perypetii zawsze wydało mi świetną zabawą. Poza tym, wraz z wiekiem człowiek potrzebuje coraz intensywniej trenować swoje szare komórki (bynajmniej nie chodzi o telefony w szarym kolorze), a fabularyzowanie wydaje się całkiem dobra salą treningową. Sprawa załatwiona — postanowiłem, wpisałem do kalendarza (a dokładnie do todoista, którego regularnie używam) i… nic. Jakoś tak za bardzo nie miałem efektu „nie mogę się doczekać, aż zacznę”. Efekt był w zasadzie przeciwny. Niewykonane zadanie zaczęło spadać z jednego dnia na kolejny.
Prokrastynacja
Klasyczny przypadek jutrologii, lub używając łaciny, prokrastynacji, od słówka cras znaczącego jutro. Oficjalnie dlatego, że nie miałem czasu. Dobra, coś w tym jest (w każdej wymówce jest trochę prawdy i dlatego jest wymówką), ale gdyby przyjrzeć się zadaniom, z których się wywiązywałem, dałoby się znaleźć wiele znacznie mniej cennych niż pisanie prozy.
Jeżeli masz na koncie jakąś rzecz, za którą od dawna chcesz się zabrać, ale wciąż przesuwasz ją na później, wiesz o czym mówię. Znam ludzi, którzy wciąż postanawiają ćwiczyć, ale nie udaje im się pójść choćby raz na salę treningową; ludzi, którzy kupują sterty podręczników programowania, ale nigdy ich nie otwierają; ludzi, którzy ciągle mówią, że zrobią wreszcie prawo jazdy, ale nigdy nie zapisali się na żaden kurs jazdy nie mówiąc o zrobieniu jednej choćby jazdy; ludzi którzy wciąż powtarzają, że piszą pracę magisterską, ale wciąż nie napisali jednego słowa.
Jak sobie poradzić z prokrastynacją? To co dalej nie jest receptą. To raczej kilka podpowiedzi.
1. Odpuść sobie
Wyobraź sobie, że z tego rezygnujesz. Albo lepiej, że z jakiegoś powodu nie możesz robić tego co sobie obiecujesz. Na przykład wchodzi prawo, które ci tego zakazuje, albo łapiesz alergię, która cię wyklucza… cokolwiek.
Czy byłaby to taka wielka strata? A może byś poczuł ulgę?
Do czego mógłbyś użyć uwolniony w ten sposób czas i energię? Na co byś je poświęcił? Czy za tą inną rzecz łatwiej byłoby ci się zabrać?
Czasem wpadamy na jakiś pomysł, a następnie latami się go trzymamy, nie pozwalając sobie zrozumieć, że tak naprawdę już dawno tego nie chcemy.
To za mało chcieć coś zrobić, bo jako dziecko się o tym marzyło. Być może, mając kilka, kilkanaście lat marzyłem by zostać muzykiem rockowym, ale teraz jestem już innym człowiekiem. Nie ma powodów, by trzymać się starych marzeń. Mam zbyt wiele nowych by fiksować się na tych, które w dużym stopniu wygasły. Każde marzenie pobiera od nas jakąś porcję energii umysłowej. Pobiera tą energię, nawet wtedy, gdy jedyną rzeczą jest robisz jest powtarzanie: Muszę się wreszcie za to zabrać.
Powtarzając to, a potem nosząc w sobie poczucie winy (że się jednak nie zabrałeś) wylewasz hektolitry wewnętrznej benzyny.
Miej odwagę przyznać się przed sobą, że na czymś ci nie zależy aż tak bardzo.
Zależy ci, czy nie?
Najgorszym rodzajem odpowiedzi jest coś w rodzaju:
— Czy ja wiem? No chyba tak… no raczej tak…
Nie warto iść za letnimi rzeczami. Jeżeli nie jesteś do czegoś bardzo przekonany, odpuść.
Jeżeli tak trochę ci zależy, a trochę nie, skazujesz się na mordęgę.
I tak wszystkiego w tym roku nie zrobisz (powiedzmy szczerze, nawet w tym życiu). Czy w takim razie nie lepiej odpuścić sobie wszystkie letnie rzeczy i zająć się czymś gorącym? Czymś, o czym możesz powiedzieć: Tak, kurcze, tak! Cholernie mi na tym zależy!
Jeżeli wiesz, że ci na czymś zależy, ale ciągle nie możesz się za to zabrać, przejdź do następnego punktu.
2. Obniż oczekiwania
Czymś, co utrudnia zabranie się za działanie (szczególnie wtedy, gdy nam bardzo zależy) są wygórowane oczekiwania pod własnym adresem.
Gdy chcę zacząć ćwiczyć, wyobrażam sobie, że od razu trzeba zrobić dwadzieścia pompek, sto przysiadów i pięćdziesiąt brzuszków.
Gdy chcę napisać opowiadanie, wyobrażam sobie, że trzeba pisać po parę tysięcy słów dziennie.
Gdy chcę zacząć uczyć się norweskiego, widzę co najmniej godzinę dziennie.
Takie postawienie sprawy wzbudza opór naszej emocjonalnej części. Pojawia się konflikt. Odpowiedzialne za planowanie płaty czołowe zaczynają się kłócić z odpowiedzialnym za emocje układem limbicznym. Kłótnia nie trwa długo, bo układ limbiczny, czasem niesłusznie nazywany mózgiem zwierzęcym, okazuje się większym spryciarzem: przejmuje kontrolę nad korą mózgową wciskając jej jakąś racjonalizację typu:
— Dziś jest na to naprawdę kiepski dzień, jutro mi pójdzie sprawniej.
— Zaraz się za to zabieram, tylko sprawdzę co nowego się dzieje na Facebooku.
— Wyjątkowo dziś to sobie daruję. Jutro nie tylko na pewno zacznę, ale wszystko zrekompensuję dwukrotnie cięższą pracą.
Można walczyć z tego rodzaju racjonalizacjami (tzn. wymówkami udającymi coś racjonalnego) poprzez rozmowę z sobą, świadomość czy zmianę perspektywy.
Ale łatwiejszym sposobem jest zmniejszyć zapotrzebowanie na nie. Jak? Zamiast mówić sobie, że muszę ciężko, poważnie i z wielkim wysiłkiem pracować, lepiej umówić się ze sobą na coś znacznie, znacznie skromniejszego.
Chcesz zacząć ćwiczyć? Umów się ze sobą na jedną pompkę dziennie. Dlaczego nie? Że to niczego nie zmieni? Może tak, ale spróbuj robić jedną pompkę dziennie, każdego dnia przez miesiąc i zobacz ile razy okaże się, że tych pompek było więcej.
Chcesz zacząć pisać? Kto ci powiedział, że trzeba pisać dwa tysiące słów dziennie (wiem, wiem Stephen King, ale gość przecież specjalizuje się w horrorach) . Zamiast straszyć siebie samego tysiącami, umów się z sobą na 10 (słownie: dziesięć) słów dziennie. Umów się i rób to każdego dnia bez wyjątku. Jeżeli nie będziesz mieć siły, po 10 słowach przerwij i pogratuluj sobie wywiązania się z postanowienia. Ale jeżeli poczujesz ochotę, pisz dalej. Zobaczysz, że wiele razy nie poprzestaniesz na jednym zdaniu.
Ustal przed sobą tak małe cele by śmiesznie było się z nich nie wywiązać.
3. Określ termin i miejsce
Banalne sprawa: kiedy konkretnie, w jakim miejscu i w jaki sposób zaczniesz działać?
Kiedy i gdzie będzie najlepiej się za to zabrać? O jakiej porze będziesz dysponować najlepszą energią?
Jeżeli np. planujesz pisać po godzinie dwudziestej, gdy jesteś zmęczony całym dniem i nie masz siły zebrać myśli, nie zdziw się, że dzień za dniem będziesz odkładać sprawę. Oczywiście dla kogoś innego to może być idealna pora na pisanie. Pytanie: co dla ciebie jest idealną porą? Kiedy nie musisz z sobą walczyć?
Zadbaj także o miejsce. Gdzie będziesz mieć odpowiednie warunki? Gdzie nikt ci nie będzie przeszkadzać?
4. Znajdź początek zbocza
Wyobraź sobie, że całe działanie (to, za które chcesz się zabrać) trzeba rozpisać na co najmniej 20-30 kroków.
Jeżeli na przykład chcesz wyjść na trening, to mogą być kroki takie jak:
- Podchodzę do szafy i wyjmuję z niej strój oraz buty do ćwiczeń.
- Wkładam wszystko do torby.
- Ubieram się.
- Wychodzę z domu.
- Wsiadam do samochodu.
- Dojeżdżam na parking przy sali treningowej.
- Parkuję i wysiadam.
- Wchodzę do sali.
- Przebieram się
- ….
Wystarczy, wiesz o co chodzi. Moment „wracam do domu” znalazłby się na jakiejś 40 pozycji.
Wyobraź sobie, że wszystkie te pozycje są ścieżką. Przez jakiś czas ścieżka biegnie po równym terenie. Tak samo łatwo jest iść do przodu jak wrócić. Ale w którymś momencie zaczyna się spadek terenu — nieco łatwiej jest iść do przodu niż się cofnąć.
Poszukaj pierwszego kroku, po którym choćby nieco łatwiej jest kontynuować niż odpuścić.
Pierwsze punkty — wyjęcie stroju i włożenie go do torby, albo nawet przygotowanie się do wyjścia, wcale nie podnosi tak bardzo szans na znalezienie się na sali treningowej. Znam kogoś, kto w przedpokoju przez cały czas trzyma torbę ze strojem i butami, a jedynym efektem jest powracające co jakiś czas poczucie winy.
W którymś momencie jednak ścieżka zaczyna opadać. Łatwiej jest iść do przodu niż wrócić. W którym momencie twoja ścieżka trafia na zbocze? Załóżmy, że jest to wyjście z domu: — Jeżeli wyjdę z domu trzymając w ręce torbę z tym, co potrzebne do ćwiczeń, głupio mi będzie wrócić. Bardziej prawdopodobne jest to, że wsiądę do samochodu i trafię na salę.
Jeżeli zidentyfikujesz taką czynność, skup się na niej. Nie mów sobie:
— Moim celem jest ciężko ćwiczyć w sali treningowej przez cały wieczór,
ale:
— Moim celem jest wyjść z domu ze spakowaną torbą.
5. Sprawdź czego się boisz
Jeżeli to wszystko ci nie pomaga, być może czegoś się boisz. Czegoś, co może się stać gdy zabierzesz się za działanie, gdy będziesz działać, albo gdy już skończysz.
— Co najgorszego mogłoby się stać, gdybym usiadł i zaczął pisać prozę? Co najbardziej nieprzyjemnego, męczącego czy dołującego mogłoby się zdarzyć?
— Hmm… mogłoby się okazać, że nie mam żadnych pomysłów, że to dla mnie za trudne, że gdybym coś skończył, ludzie by się ze mnie śmiali.
— Co najgorszego mogłoby się stać, gdybym zaczął pisać i napisał pracę magisterską?
— Napisałbym coś, co nie jest dość mądre, dość przemyślane. W trakcie pisania czułbym się beznadziejnie, nie poradziłbym sobie z wymogami intelektualnymi, promotor by mnie wyśmiał, ogólnie nie dałbym rady.
Czasem, tym co nas przeraża jest sukces:.
— Co mogłoby się najgorszego stać, gdybym się wreszcie zabrała za ten sklep internetowy, o którym od tak dawna opowiadam? Co by było, gdyby mi się to udało?
— Mój mąż by się wściekł. Musiałabym stawić czoła jego zazdrości. Nie wiem, czy nasza relacja by to wytrzymała.
Jeżeli znajdziesz w sobie tego rodzaju opór, po pierwsze zastanów się, czy twoje obawy są uzasadnione:
— Czy rzeczywiście może się okazać, że jesteś za głupi, za słaby, za bardzo niepozbierany, zbyt mało wytrzymały, za mało rozgarnięty?
— Czy rzeczywiście praca nad tym będzie taka ciężka?
— Czy rzeczywiście ewentualny sukces (albo porażka) aż tak bardzo zmieni sytuację?
Często okazuje się, że katastrofizujemy bez żadnych powodów . Owszem, jakieś ryzyko jest, ale nie aż tak wielkie.
6. Spróbuj działać mimo obaw
Zadaj sobie także pytanie: Czy jestem w stanie zabrać się za to mimo obaw?
Często wydaje nam się, że ludzie muszą działać w harmonii ze swoimi emocjami. Niektórzy muszą, ale jak jest z tobą?
Czy jesteś osobą, która jest w stanie wejść do wody mimo tego, że przy pierwszym zetknięciu woda wydaje się zimna?
Czy jesteś osobą, która jest w stanie zatrzymać się przed czerwonym światłem, gdy jej się śpieszy?
Czy jesteś osobą, która jest w stanie iść do dentysty mimo, że nie lubi jak ktoś je gmera w zębach?
Czy jesteś kimś, kto potrafi powstrzymać się od prawego sierpowego, mimo, że rozmówca jest wkurzający?
Jeżeli tak, prawdopodobnie jesteś w stanie zrobić, to co dla ciebie ważne, nawet wtedy, gdy czujesz opór.
Zamiast szukać sposobów, by zrzucić ze swoich pleców lęki i opory, zabierz się za to, co ważne. Pogódź się z tym, że coś ci na nich siedzi i skup uwagę na rzeczach do zrobienia. Często, w trakcie działania, to wszystko, co tak ci dokuczało, nie wiadomo kiedy samo spada.
Tak, zacząłem pisać prozę. Zrobiłem pierwszy krok. To oczywiście niewiele, ale dziś zajmowaliśmy się tym jak postawić ten pierwszy. Kolejne kroki, to inna historia.
Pierwszy krok jest bardzo trudny, szczególnie jeśli poprzednie próby (gdy działaliśmy) zakończyły się porażką. W takich przypadkach ciężko przekonać siebie do podjęcia kolejnej próby. Dobrym sposobem, tak jak Pan pisze jest ustawienie nisko poprzeczki, aby w ogóle przekonać mózg do działania. …
Dokładnie. Malutki, malutki kroczek, ale stawiany jeden za drugim. Dziękują za komentarz 🙂
Poruszył mnie ostatni punkt – wskazówki, które świadczą o tym, że jest we mnie siła do robienia tego co ważne. Przecież umiem się nakłonić do działania w sprawach niezbędnych – wstać co rano do pracy, zaopiekować się dzieckiem, ugotować obiad… Dlaczego osobisty rozwój miałby być mniej ważny? Bo rozwój nie wyrzuci mnie z pracy, nie rozbeczy się wniebogłosy lub nie umrze z głodu po trzech dniach? Tylko jak przekonać samą siebie, że osobisty rozwój (nauka języka obcego, kurs szycia czy nauka gry na pianinie) jest wart wydatkowania energii, której po całodniowej pracy i codziennych obowiązkach mam tak mało? Eh… Przydaliby się jacyś przyjaciele, coby kopa dali na rozpęd…
Pięknie napisane. „Bo rozwój nie wyrzuci mnie z pracy”. I to jest kurcze złudzenie, bo własnie wyrzuci, rozryczy się i zagłodzi. Tyle, że długo to trwa i tak trudno to dostrzec. Za pięć, dziesięć lat może się okazać, że zaniedbanie rozwoju (nieznajomość języka, nienapisane książki, niezrealizowane pomysły) są źródłem głodu, kiepskiej pracy i wielu, złej atmosfery w domu itp.
Przyjaciele bardzo, bardzo się przydają, ale niech oni za bardzo kopa nie dają, ale zamiast tego wspierają (co nie znaczy od razu rozpieszczają).
Nie rozwijajac sie tak naprawde sie cofamy. Świat dookola nas sie rozwija, więc zostajemy w tyle. Dodam coś jeszcze, prokrastynacja obniża samoocenę, to też jest bardzo szkodliwe.
Dzięki Zbyszek za ten tekst.
Dziękuję, że zachciałeś Janku zajrzeć i przeczytać 🙂
A tzw. ja dzisiaj zrobił 200 przysiadów 🙂 Stwierdził, że mu wszystko jedno – w tym, ile zrobi przysiadów.
Jak mu wszystko jedno to dobrze, że się w ogóle zatrzymał 🙂 A tak przy okazji, kto liczył przysiady, jak „ja” było wszystko jedno?
I ja dziekuję, Panie Zbyszku, za ten tekst 🙂
Dziękuję Agnieszko, że go przeczytałaś 🙂
Ciekawe jest to, że zanim dojdziemy do robienia rzeczy, które nas kręcą trzeba wykonać ileś rzeczy, które nas nie kręcą. I prokrastynacja dotyczy często wyolbrzymionych tych pierwszych. Chcę przez to powiedzieć, że widzenie tego co dalej pozwala pociąć na małe kroki przytłaczające początki. Dziękuję za metaforę drogi i zbocza. Serdecznie pozdrawiam