Francuz, Pierre le Grand z wyspy Tortuga, zmęczony życiem myśliwego i plantatora (tzw. bukaniera), zebrał kilkunastu kompanów i wypłynął na morze. Ledwo mieścili się w swojej łódce. Chcieli złupić jakiś niewielki statek handlowy. Nie mieli jednak szczęścia. Byli na pełnym morzu już od kilku dni, ciągle jednak nic nie spotkali. Skończyła im się woda i jedzenie, dokuczał upał i niewygody.
Już mieli zrezygnowani wracać, gdy ktoś w dali zobaczył żagiel. Rzuci się w jago stronę najszybciej jak mogli. Jednak im lepiej mogli go widzieć, tym bardziej rzedły im miny. To nie był „niewielki statek handlowy”. To był ogromny okręt wojenny z rzędem dział po obu stronach burty i załogą liczącą ponad 200 osób. Małe szanse by trzydziestka wygłodzonych i obdartych plantatorów, stłoczonych w niewielkiej żaglówce i uzbrojonych jedynie w noże i pistolety, mogła coś wskórać. Z drugiej strony zdobycz kusiły. Byli głodni i wycieńczeniu, a na statku było jedzenie i być może jakieś pieniądze.
Łódź została zauważona z okrętu wojennego. Jeden z oficerów zameldował to kapitanowi. Ten spojrzał, nie przerywając gry w karty i powiedział: „No i co z tego? Nie obawiam się nawet okrętu tak wielkiego i potężnego jak mój, a cóż dopiero takiej łupiny”. Spokojnie wrócił do kart.
Zapadł zmrok a łódź ciągle trzymała się w okolicy okrętu. Głodni i zmęczeni bukanierzy postanowili działać. Zaczęli od złożenia przysięgę wobec siebie „iż w boju nie okażą najmniejszej obawy czy słabości”. To było zaklinanie rzeczywistości. My również często powtarzamy sobie takie rzeczy: tym razem się uda, zrobię, to będę niepokonany! Efekty – wiadomo jakie są. Nasz Pierre, nie byłby la Grande (Wielki) gdyby o tym nie wiedział. Dlatego zrobił coś jeszcze. Gdy cicho podpływali pod burty okrętu, kazał wywiercić w dnie łodzi dziurę. Im bardziej podpływali, tym bardziej łódź się zanurzała. Gdy mogli chwycić się burt, łódź cicho poszła na dno.
Nie mieli odwrotu. Mogli iść tylko do przodu. Błyskawicznie wdrapali się na pokład i zaatakowali zbrojownię. Potem wdarli się do wielkiej kabiny, gdzie kapitan ciągle grał w karty. Przystawiając mu pistolet do piersi kazali poddać cały okręt. Okazało się, że statek wiózł ładunek złota. Pierre la Grand zatrzymał tylu żołnierzy ilu potrzebował do obsługi żagli a pozostałych wysadził na ląd. Następnie wrócił do Francji i nigdy nie wrócił na Karaiby. Gdy tylko rozeszła się wiadomość o jego wyczynie, morze zaroiło się od podobnie działających, gotowych na wszystko rzezimieszków. Przez następne kilkaset lat, regularne armie nie mogły sobie poradzić z “piratami z Karaibów”.
Takich historii można opowiedzieć więcej. Wielcy wodzowie przekraczali Rubikon, palili za sobą mosty czy palili własne okręty – jak choćby w 711 roku Tarik ibn Ziyad, dowódca, który na kilkaset lat podbił Hiszpanię:
O moi wojownicy, dokąd mielibyście umknąć? Za wami jest morze, a przed wami wróg. Zostaliście jedynie z nadzieją na odwagę i stałość … jeżeli będziecie zwlekać z szybkim uchwyceniem zwycięstwa, wasz szczęśliwy los zniknie, a wasz nieprzyjaciel, którego obecność napełnia was strachem przeważy… oto stoi przed wami wspaniała okazja do pobicia go, jeżeli tylko odważycie się chętnie narazić się na śmierć[i].
Bliższy naszym czasom jest inny dowódca, który zastosował tą samą technikę. Henran Cortez, konkwistador, który z grupą zaledwie kilkuset żołnierzy podbił ogromne imperium Inków. Zanim spalił okręty, by wyleczyć swoich żołnierzy z wahań, najpierw wymontował z nich wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość (metalowe części, działa, żagle, itp.).
Nie chodzi o niszczenie
Strategia „palenia okrętów” nie polega na bezmyślnym niszczeniu. Nie chodzi o to, byś zaczął wszystko rozwalać, gdy tylko wpadnie ci do głowy marzenie. Nie chodzi o to, by utrudniać sobie życie, nieprzemyślanymi krokami.
Chodzi o to, by z rozmysłem stworzyć warunki, w których nie będziesz rozdarty między możliwościami. Gdy droga do tyłu jest tak samo otwarta jak droga do tyłu, jesteś w zawieszeniu. Twój umysł błąka się to tu, to tam. W efekcie nie wykorzystujesz wszystkich możliwych okazji i wszystkich własnych możliwości działania.
Póki droga odwrotu jest tak samo otwarta jak droga do przodu, nie możesz być pewny swojej woli. W jednej chwili możesz czuć energię i zapał, ale w drugiej możesz poczuć rezygnację. Gdy pojawią się trudności lub będziesz miał gorszy dzień, okaże się, że chcesz tylko na wpół. Że twoja wiara w sukces nie do końca jest pewna, że trudno ci się do czegoś zmobilizować. W takiej sytuacji spalone, lub przynajmniej podtopione okręty bardzo się przydają. Gdy nie masz innego wyboru, łatwiej uwierzyć, że może
Kilka sugestii
Możesz zrobić kilka rzeczy:
Nie planuj odwrotu. Wiele osób myśli o swoich marzeniach, z góry planując drogę odwrotu i nazywając ją planem awaryjny. Mówią np. jak mi nie wyjdzie własny biznes, to zawsze mogę liczyć na etat. To nie jest żaden plan awaryjny, ale plan ucieczki. Dobry plan awaryjny to plan działań typu: „jak mi nie wyjdzie w ten sposób, to spróbuję tak, jak nie drzwiami, to oknem”. W takim planie nie ma miejsca na ucieczkę.
Zaangażuj innych ludzi by utrudnili ci tkwienie w miejscu. William James pisze: „Pamiętam, że niegdyś czytałem w jednej z gazet austriackich ogłoszenie pewnego Rudolfa, który obiecał pięćdziesiąt guldenów nagrody człowiekowi, który pod dacie ogłoszenia spotka go w winiarni. «Czynię to – wyjaśniał dalej w ogłoszeniu – wskutek przyrzeczenia, danego mej żonie». Taka żona i takie właściwe pojmowanie sposobu pozbywania się starych nałogów, mogą każdego ośmielić do zaryzykowania pieniędzy i założenia się, że Rudolf dotrzyma postanowienia.
Nie musisz dawać ogłoszenia w gazecie. Możesz poprosić ludzi (lub ich nawet zatrudnić) by uprzykrzali cię stanie w miejscu. Niech cię wyśmieją, gdy nie uda ci się tego osiągnąć. Możesz założyć się z kimś, o coś cennego, że uda ci się dopiąć swego.
Podbij stawkę. Przez wiele lat usiłowałem zrobić prawo jazdy. Bez żadnych efektów poświęciłem na to wiele energii. Gdy dowiedziałem się, że będę ojcem, zrobiłem je w ciągu miesiąca. Tym razem wiedziałem do czego jest mi potrzebne. Wiedziałem, że bez niego (moja żona również nie miała wtedy prawa jazdy) dziecko będzie miało znacznie ciężej. Usiądź jeszcze i spisz wszystkie korzyści, jakie osiągniesz dzięki realizacji swojego marzenia. Zrób tak długa listę, jak tylko się da. Czego, z tej całej listy najbardziej potrzebujesz? Bez czego nie możesz żyć?
Podnieś koszty nie działania. Dla niektórych pomocna jest prosta strategia karania się i nagradzania. Np.: nie golę się, dopóki nie ukończę książki, albo nie umawiam się na randki, póki nie zarobię pierwszych 10 000. Nie zawsze to dobrze działa – czasem buduje niepotrzebne napięcie i stres. Może jednak być pomocne.
Zrób krok do przodu (rozważny). Pozbądź się tego, co nie jest ci potrzebne do realizacji celów. Zwolnij się z pracy, wyjedź za granicę, zapisz się na studia, itd. Nie zwlekaj, aż zapał ci przejdzie.
[i] http://www.fordham.edu/halsall/source/711Tarik1.html
„Gdy droga do tyłu jest tak samo otwarta jak droga do tyłu, jesteś w zawieszeniu.”
coś chyba jest nie tak w tym zdaniu 🙂
Sebastianie-zdanie to zrozumiałam bardziej jako „stanie w rozkroku”,pełnym unieruchomieniu.
Bardzo dobry tekst i dla mnie na czasie- wielkie dzięki
Witam serdecznie 🙂
Bardzo motywujący tekst potwierdzający ZAGUBIONĄ FORMUŁĘ SUKCESU wg. D. Brande – „Zachowuj się tak, jakbyś nie mógł odnieść porażki.” ( z publikacji „OBUDŹ SIĘ I ZACZNIJ ŻYĆ”- darmowy fragment tego ebooka- http://obudz-sie.zlotemysli.pl/necia,1/ .
Zachęcam, również do obejrzenia fragmentu filmu „The Secret” Dr Joe Vitale http://zlotemysli.vitale.pl/necia,1/ mnie motywuje do różnych działać.
„Z góry byłem przygotowany na kolejne próby. Zupełnie nie przerażała mnie perspektywa porażki i kolejnego podejścia”
– to chyba zaprzeczenie taktyki palenia za sobą mostów?
Gdy spalisz a sobą mosty wcale nie musi ci pójść wszystko jak z płatka. Dla mnie to się uzupełnia. Skoro nie ma odwrotu, to znaczy, że będę próbował tak długo, jak długo trzeba będzie. W praktyce strategia „braku odwrotu” znaczy gotowość zniesienia wszystkiego. Będzie padało? Dobra, będzie bolało? Dobra. Nie bedzie wychodziło? Dobra. Ja będę robił swoje. Spalić za sobą mosty, to pozbyć się wygodnego wyjścia i zmierzyć się z rzeczywistością, choćby miała okazać się najgorsza. .. czy jakoś tak 🙂 Pozdrawiam.
Zbyszku, spaliłam za sobą mosty.Poniosło mnie w pracy,ponieważ działa tam zintegrowana mafia, która rządzi się tylko swoimi uprzywilejowanymi prawami..Do tego zostałam tam zakwalifikowana jako ofiara na którą wrazie czego można zrzucić niedociągnięcia i błędy.Uniosłam się w końcu nie wytrzymałam i wygarnęłam im wszystko ,wyszłam z pracy a ztego wszystkiego się rozchorowałam.Jestem na zwolnieniu ale mam wystawione wypowiedzenie z pracy.Najgorsze jest to że podcięli moją wiarę , zapał, straciłam chęci energię do pracy,czuje się rozbita i pogubiona.Niewiem co dalej.Wybacz ,że pisze to w rubryce „komentarzy twojego artykułu…ale może po przeczytaniu twoich słów zobaczyłam dla siebie pewną szansę…? Prosze odezwij się. Pozdrawiam serdecznie.