Jak wykorzystać wewnętrzną krytykę?

Wyśmiejemy cię, wykpimy, ośmieszymy, wytkniemy palcami. Jesteś taki żałosny, taki trywialny. Brakuje ci głębi, brakuje ci stylu, brakuje ci talentu, brakuje ci wprawy, brakuje ci wszystkiego co potrzebne…  Z czym pchasz się do ludzi? Nigdy nie uda ci się zrobić czegokolwiek cennego. Zawsze zawalasz. Ośmieszysz się. Dobrze o tym wiesz. Nie uda ci się napisać, nie uda ci się stworzyć, nie uda ci się narysować, nie uda ci się zaśpiewać, nie uda ci się skomponować, nie uda ci się… Jesteś niczym, nawet nie próbuj.  

Chór wyśmiewaczy stoi tuż przede mną. Gromadziłem go przez całe życie. Ta starsza pani z drugiego rzędu to moja nauczycielka matematyki ze szkoły podstawowej:

– Jesteś głupi, możesz co najwyżej iść do zawodówki i zostać tokarzem! Dobrze ci radzę, oszczędź sobie rozczarowania.

Nic o mnie nie wiedziała, ale miała na tyle nauczycielskiej pasji by powtarzać, jesteś głupi. Nie tylko mnie. Oprócz kilku wybrańców tego rodzaju szczere rady dostali prawie wszyscy. To pociecha, ale i tak boli.

Ten pan w trzecim rzędzie to nauczyciel ze szkoły średniej. Ma nieco inną technikę. Wyśmiewa długie włosy, czepia się czerwonego golfa, który noszę prawię codziennie, zadaje upokarzające zadania w stylu przepisać dwa tysiące razy „Nie będę się spóźniać do szkoły”.

Tłum jest zbyt duży by wszystkich opisać. Począwszy od rodziców i bliskich, przez kolegów,  do przygodnych widzów – bezinteresownych, gotowych  do obdarzenia lekceważącym spojrzeniem czy kąśliwą uwagą.

Czasem stoją cicho. Stają się jakby przezroczyści. Dzieje się tak wtedy, gdy postępuję zgodnie z ich radami. Nie wychylam się, nie próbuję niczego nowego, chowam efekty mojej pracy do szuflady. Mówię: Tak, tak, macie rację, nie ma co próbować, jestem na to za słaby.

Ale to nie trwa długo. Wystarczy mały pomysł, małe wyjście przed ludzi, by cały chór zaczął drzeć się w niebogłosy. Jeżeli od razu się nie wycofam, ich jazgot rośnie. Napięcie w żołądku, ramiona napinają się, plecy się garbią, zaczynam się pocić, boli mnie głowa.

Długo byłem bezradny wobec tego chóru.

Wstydziłem się. Nie tym banalnym wstydem: Podoba mi się, ale nie wiem jak mam do niej podejść”, ale tym zasadniczym: Wstydzę się siebie, wstydzę się tego, kim jestem, wstydzę się tego, co mam do powiedzenia, wstydzę się nawet tego, jak się ruszam.

Próbowałem przypodobać się chórowi: Może macie rację. Może nie ma co kombinować. Trochę głupiec ze mnie. Trzeba żyć jak ludzie. Znać swoje miejsce. Tokarz to dobry zawód. Na tokarza nie poszedłem (choć przez jakiś czas pracowałem w fabryce), ale zrobiłem następną, równie dobrą, z perspektywy chóru rzecz: zostałem technikiem elektronikiem.

Pani z matematyki ciągle była nieusatysfakcjonowana (Nie nadajesz się, za głupi jesteś!). Wielu innych też narzekało. Ale mimo wszystko było łatwiej.

Marcowy dzień, jakaś szósta rano, jest jeszcze ciemno. Żeliwna brama. Bank, w którym pracuję jako elektronik i dorabiam jako poranny cieć. Nie pilnuję banku, ale wydaję portfele – parciane aktówki, do których pracownicy sklepów, wieczorem włożą utarg i wrzucą przez specjalny otwór, nie musząc wchodzić do środka. Podaję je bez otwierania bramy, tą otwieram tylko dla pracowników. Pierwszy przychodzi jeden z dyrektorów, pan Janeczek. O  tej porze zazwyczaj trzeźwy.

– Dzień dobry panie Zbysiu, co pan tam czyta?

– Nic takiego.

– Niech pan pokaże!

– Niekoniecznie bym chciał.

– Coś fikuśnego? He, he. Pan pokaże – wyciąga mi z ręki książkę i patrzy na tekst

– A to co, w jakim to w ogóle języku?

– Po tej stronie łacina, po drugiej po polsku. Horacy.

Bez słowa oddaje książkę, uśmiecha się drwiąco i nic nie mówiąc odchodzi. Chór wzrósł o jedną osobę.

Gdy kilka miesięcy później zwalniam się z pracy, by móc przygotować się do egzaminów wstępnych na psychologię, chór zyskuje następny cenny głos. Tenor mojego szefa wyśpiewuje:

– Idź do psychologa, a nie na psychologię.

Ale mam już dość. Tym razem nie zamierzam się przyłączać. Nie zamierzam wycofywać się.

Przez pewien czas próbuję zniszczyć swój chór wyśmiewaczy.

Przecież to kretyni! Ludzie, którzy sami nic w życiu nie zrobili! Niech zamkną swoje gęby! Kastraci na własne życzenie, dla których jedyną przyjemnością jest wzbudzanie poczucia wstydu u innych.

Łatwo się mówi.  Ciężej wygrać walkę. Im bardziej staram się pozbyć chóru, tym staje się mocniejszy. Zdaje się największą przyjemność sprawia mu uwaga jaką mu poświęcam.

Z czasem odkryłem inną metodę. Spokojnie. Czy muszę walczyć?

Czy naprawdę nie mogę wytrzymać tego jazgotu? Czy to wszystko co robi chór jest aż tak zabójcze?

Skoro potrafię pisać mając na uszach Chemical Brothers, Beastie Boys i Boba Dylana, to dlaczego nie miałbym wytrzymać ich piosenek?! Nigdy nie będą przyjemne, ale to nie znaczy, że muszę kurczyć się i napinać.

To przecież nie są ludzie. To tylko głosy w moje głowie. Nawet nie głosy, to tylko strzępy wspomnień, okruchy emocji, zebrane w wielką gulę, wyzwalaną przez różnego rodzaju sytuacje.

No, kochany chórze wszystkich moich wyśmiewaczy, może byś coś zaśpiewał? Popatrz, piszę tekst, który za chwilę pojawi się na blogu i wiele osób będzie mogło go przeczytać. Nie skomentujesz tego? Czy nie powinienem się wstydzić? Czy nie powonieniem nad nim jeszcze dużo pracować, żeby nie wyjść na głupka, którym według ciebie jestem?

Cisza. Chyba wygrałem. W tej sprawie.

*

Najgorszą rzeczą jest przyłączyć się do chóru.

Gdy podnosi się jazgot, człowiek ma pokusę przestać trzymać swoją stronę i stanąć po tej głośniejszej.  Tak jesteśmy skonstruowani – potrzebujemy być z innymi, nawet, gdy w nas nie wierzą i wyśmiewają nas.

Nie przyłączaj się do nich. To boli, ale nie szukaj ulgi.

W ogóle nie szukaj ulgi. Nie rozglądaj się szukając choć jednego słodkiego głosu, który by złagodził jazgot. Wiem, to duża pokusa- znaleźć tych, którzy w nas wierzą, otoczyć się nimi, słuchać tylko ich śpiewów.

Zbyt wiele czasu zmarnowałem pracując  z ludźmi, których jedyną zaletą było to, że we mnie wierzyli. Byłbym w zupełnie innym miejscu, gdybym wciąż nie szukał kogoś, kto będzie mnie trzymał za rękę, gdy chór się rozkręci.

To nie ma sensu. Naucz się słuchać zawodzenia stojąc naprzeciw niego na własnych nogach, bez żadnego trzymania za rękę, klepania po plecach i zapewnień „Myślę, że ci się jednak uda”.

Z czasem odkryjesz, że można z tym jazgotem żyć. To najprzyjemniejsza rzecz na świecie, ale można robić swoje.

Z czasem chór przycichnie, a nawet rozwieje się, jak zapach spalenizny, gdy zestawisz z ognia garnek, z którego wykipiało całe mleko.

*

I wtedy odkryjesz zaskakującą rzecz. Ten chór jest ci potrzebny.

Wiele tekstów kończyłem, naciskając „publikuj” drżącą ręką.

Ale jak długo może ci drżeć ręka? Dwadzieścia razy, pięćdziesiąt, sto? W którymś momencie, prędzej  czy później, najtrudniejsza rzecz staje się codziennością. Przebiłeś się na drugą stronę. Świetnie.

Problem polega na tym, że nowy obszar jest tak wygodny, że zaczynasz się powielać. Tkwisz w miejscu.

Jest ci dobrze, nie słyszysz wewnętrznej krytyki, bo nie robisz nowych, ryzykownych rzeczy. Nie robisz rzeczy, których jeszcze nie próbowałeś. Nie robisz rzeczy, które mogą ci nie wyjść. Nie rozwijasz się, nie przebijasz przez kolejne warstwy do twojej głębi i prawdy.

Powielasz te same słowa, te same sposoby, te same techniki, nawet te same gesty. Miło, ciepło i wygodnie. Jesteś zadowolony? O to ci chodziło?

Ja nie jestem.

I tutaj przydaje się chór. Wstań i zacznij szukać rzeczy, przy których znowu się pojawia. Poszukaj rzeczy, których się boisz. Rzeczy, przy których słyszysz:

– Przecież nie nadaję się do tego, przecież nigdy tego nie robiłam, przecież mnie wyśmieją, przecież to nie ja powinnam to robić, przecież…

Gdy to słyszysz zabierając się za coś, prawdopodobnie właśnie to powinnaś robić.

Ten chór, który próbuje cię zawstydzić, jest trochę jak wykrywacz metalu. Piszczy, ile razy w ziemi jest coś, co może być skarbem. Być może to nie jest skarb. Nie każda wstydliwa rzecz jest warta tego by ją robić. Ale pewne jest, że to, co masz najcenniejszego do zrobienia będzie połączone ze wstydem, lękiem i obawami, że się do tego nie nadajesz i że na pewno ci się nie uda.

Jeżeli chcesz coś zrobić, ale czujesz się z tym naprawdę komfortowo, nie czujesz żadnych obaw, nie obawiasz się, że ktoś mógłby cię skrytykować – prawdopodobnie nie zabierasz się za to, co powinnaś się zabrać.

45 komentarzy

  1. Mam inny problem. Jestem uważana za całkiem inteligentną i zdolną dziewczynę, mam kochającą rodzinę, ale sama nie jestem w stanie myśleć o sobie dobrze. W tym roku bronię licencjat i zostało mi kilka dni na dokończenie go. Przez cały rok odkładałam pisanie, bo… po prostu boję się pisać. Mam wrażenie, że każde zdanie, które napiszę jest bezsensowne i źle skonstruowane. Od kilku dni napisałam może pół strony, siedzę całymi dniami przed książkami i laptopem i mam pustkę w głowie i łzy w oczach. To mnie strasznie wyniszcza psychicznie, a najgorsze jest to, że nikt nie rozumie, że ja NAPRAWDĘ mam problem. Koleżanki powtarzają mi, że sobie dam radę, już nawet przestałam im mówić, że źle się z tym czuję, bo nie chcę im zawracać głowy moim narzekaniem. Rodzicom nie mówię o tym, w ogóle, bo po co ich martwić? Czuję się fatalnie, jest mi wstyd przed promotorem kiedy oddaję mu te nędzne wypociny, truchleję na samą myśl o obronie. To uczucie odnosi się nie tylko do pisania. Mam po prostu poczucie, że ludzie traktują mnie lepiej niż na to zasłużyłam i czuję się z tym bardzo źle.

    • Cześć, podzielę się z Tobą moją historią pisania pracy lic. Miałam podobnie, zdolna itd, ale w środku bardzo niepewna siebie dziewczyna. Przez cały rok nie umiałam sklecić kilku stron, dosłownie, w środku odczuwałam wielkie napięcie, bałam się usiąść przy biurku, źle spałam, poczucie winy było nie do zniesienia, przez cały rok coś tam ściemniałam promotorowi, miałam tylko zebrane materiały. Był początek czerwca, obronę miałam 6 lipca. Coś zaczęłam przebąkiwać o obronie we wrześniu, ale szkopuł polegał na tym, że musiałam mieć lic. w lipcu aby mieć pewność, że dostanę się na mgr na innej uczelni. Nóż na gardle, wtedy zaczęłam działać. Pisałam po 12 h dziennie, to nie było normalne ale dziennie powstawało po 10 stron. W tydzień napisałam pracę, której nie mogłam napisać w rok. Obroniłam się na 5. Potem studia mgr, ukończone z wyróżnieniem. Praca mgr ? no cóż, nie było żadnego noża na gardle, zatem odkładanie na potem znowu dało o sobie znać, ale teraz to był horror. Minęło dużo czasu, bardzo dużo, kilka lat …. mgr właśnie kończę. Obrona we wrześniu. W ciągu tego czasu napisałam innym 3 prace, szły jak z taśmy. Nawet kiedyś napisałam komuś rozdział z dziedziny o której nie miałam zielonego pojęcia. Ta historia z pisaniem jest tak naprawdę objawem tego co nas toczy w środku. Odkładanie może dotyczyć wszystkiego, wszystkiego co jest dla nas ważne. To jest takie podświadome odmawianie sobie prawa do sukcesu, do tego aby zatroszczyć się o siebie. Na inne sprawy zawsze znajdę czas, dla innych ludzi także…a co ze mną? Wiele przemyślałam, wiele spraw sobie uświadomiłam, było ciężko, nadal bywa ciężko. Codziennie staram się robić coś czego się boję. Jak pisał Zbyszek, nie czekam na idealny moment, pogodę, dobry nastrój, wygodne krzesło. Wydrukowałam sobie na kartce i powiesiłam nad stolikiem myśl Zbyszka – „Pozwól sobie aby działanie cię rozkręciło, nie czekaj aż rozkręcenie na ciebie spłynie”. Kilka tygodni temu miałam gorszy dzień w pisaniu. Co usiadałam to wstawałam jak oparzona, cały dzień dołujące poczucie winy i niemoc, wieczorem migrena. Nic tylko położyć się na łóżku przy otwartym oknie. Jednak jakaś wewnętrzna siła i wola kazała mi usiąść przy stole. Głowa pęka, ale ja robię swoje… po 20 min ból zaczął słabnąć. Na pewno nie pisałam na 100 % możliwości, ale pisałam i wiesz co, powstała strona. To wszystko siedzi w naszych głowach, warto dokopać się przyczyn, zajrzeć w bolące miejsca. I codziennie uczyć się troski wobec siebie. Jeszcze przypomniały mi się słowa Ojca Berezy: ” praktyka codzienności uczy nas, że jeśli zbyt dużo o czymś myślimy, wydaje nam, że to nas przerasta, jednak gdy działamy, wtedy okazuje się że jest to możliwe do wykonania” Życzę Ci powodzenia i przesyłam dobre myśli. Przy tej okazji dziękuję Ci Zbyszku, Twój blog w moim procesie zdrowienia również bardzo mi pomaga.

      • Bardzo dziękuję Ci za ten komentarz :). Masz rację – odkładanie czegoś na idealny moment nie zdaje egzaminu. Cieszę się, że zdobyłam się na odwagę i napisałam tutaj, świadomość, że nie jestem sama ze swoim problemem, bardzo pomaga (chociaż nikomu nie życzę teg, przez co przechodzę) 🙂

      • Aneto, dziękuję za Twoją historię. Świetnie to opisałaś 🙂
        „Codziennie staram się robić coś, czego się boję” – dokładnie tak, złote słowa.
        Ze wszystkim co piszesz się zgadzam.
        Dodam tylko jedno: tak ciężko nam się zabrać, bo strasznie nam zależy na tym, by kogoś nie rozczarować. „Jak się za to wreszcie zabiorę, to wszyscy odkryją, że się do niczego nie nadaję”. To trudne, ale oprócz działania i zabieranie się za to, za co trzeba się zabrać, warto uczyć się pokory – jestem normalnym człowiekiem, takim jak inni ludzie. Nie muszę pisać niezwykłych rzeczy, by to było cenne dla innych i by inni mnie zaakceptowali. Nasze przerośnięte standardy, które nas paraliżują, są po to, by nas obronić przed odrzuceniem. A przecież ci inni, są tacy samy jak my – tak samo im zależy na akceptacji i bliskości.

        Cieszę się Tibb, że napisałeś o swoich problemach. Samo to dostrzegłaś – my wszyscy też tak mamy 🙂
        Jak to napisał kiedyś Jerome K. Jerome: „To w naszych błędach i brakach, a nie w naszych cnotach, spotykamy się ze sobą i odnajdujemy wzajemne zrozumienie. To w naszych szaleństwach jesteśmy zjednoczeni.”
        A poczucie wspólnoty, to coś co najlepiej leczy.

        Aneto, a ja serdecznie dziękuję, że zaglądasz i czytasz, to naprawdę duża radość i zaszczyt mieć takich czytelników 🙂

    • Tibb, dziękuję za komentarz. W przyszły tygodniu (mam nadzieję, że mi się to uda, to będzie trudny tydzień), napiszę dla na ten temat cały tekst. W tekście powyżej napisałem tylko o części mojego życia. Miałem też nauczycieli, którzy nazywali mnie „profesorkiem” i uważali za geniusza. Tak, to jest nawet gorsze. Masz powody do tego by tak się czuć. Problem jest prawdziwy.
      Zanim o tym napiszę, ma propozycję: spróbuj ich trochę rozczarować, dając im najgorsze wypociny jakie możesz. Czy jesteś pewna, że oczekują od Ciebie aż tak wiele? Czy jesteś pewna, że liczą na tak wspaniałe rzeczy? Może po prostu są wobec ciebie mili i z wcale ich nie rozczaruje to, co uważasz za wypociny? Spróbuj to sprawdzić w praktyce, daj to, co masz i przyglądaj się reakcji. Możesz być zaskoczona.
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

      • Zbyszku, prośba o pochylenie się ogólnie nad tematem nieracjonalnie niskiej samooceny. Pamiętam jeden taki tekst, pt. bodaj „Samo działanie nie wystarczy”. Jeden z twoich krótszych, nawet bez obrazka (a zawsze fajnie nawiązuje on do treści) – jakbyś nie miał przekonania co do istotności problemu. A przecież zdrowa samoocena i wynikające z niej przekonanie „mogę” to podstawa, by z czymkolwiek w życiu ruszyć.

      • Polecam też wpis „Uwierzyć w… w co” (u mnie to około 47 wpis od początku bloga) tam fajnie pokazał Zbyszek co robią oczekiwania i nietrafione ocenianie przez choćby rodziców. Ale i na przykładzie Tibb widać co robi przesadny perfekcjonizm i ocenianie siebie ponad skalę, że zamiast robić coś na 80-90 procent albo nawet 70, nie robimy nic, bo nas to blokuje. Mam to samo i to samo czasem w sobie obserwuje. Kiedyś u jednego ze szkoleniowców rozwoju osobistego w naszym kraju usłyszałem fajną radę: Tibb, na początku zrób JAKOŚ, dopiero później wypracujesz JAKOŚĆ. Zrób coś jak proponuje Zbyszek, bez wizji tego co od Ciebie chcą i na co Ci się wydaje że czekają. Wiem, blokada jest straszna przed oceną i dorównaniem do naszych ale tak naprawdę wyimaginowanych w głowie wizji oczekiwań, albo idąc dalej o czym też kiedyś pisał Zbyszek, boimy się że zmieni się nasz obraz siebie w naszej głowie, na który tak długo pracowaliśmy, któremu jesteśmy oddani i za wszelką cenę nie chcemy by ktoś zobaczył nas w innym świetle… ale przecież i tak nie wiemy jak nas ktoś postrzega nim nie wyjdziemy poza świat naszych myśli i tego co nam się WYDAJE. Powodzenia Tibb i też czekam na artykuł na ten temat Zbyszku i dziękuję przy tej okazji za to, że dzielisz się swoimi cennymi myślami. Dla mnie jesteś wielki!!! Pzdr 🙂 😉

      • Grzegorzu, dziękuję za mądre uzupełnienie. Całkowicie się zgadzam z tym, co piszesz (no, może oprócz mojej wielkości 🙂

        Tekst będzie, w tym tygodniu niestety nie miałem szans.
        Pozwoliłem sobie w twoim komentarzu dodać link to teksu, o którym wspominasz.

      • Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze. Nie spodziewałam się takiego odzewu :)! W czwartek oddałam gotową pracę, w poniedziałek dowiem się, co o niej myśli promotor. Nadal mam chwile zwątpienia, ale przestałam się tym wszystkim tak przejmować 🙂

    • Hey Tibb,

      Mialam podobny problem odnosnie pisania. dwie rzeczy bardzo mi pomogly. Pierwsza to zastanowienie sie co chce napisac zanim zaczelam pisac. Pozwolilo mi to uzyskac klarownosc w glowie I poczucie, ze teraz juz jakos pojdzie. Druga to pisanie, pisanie i wychodzenie do ludzi z moim tekstem. Na poczatku strona tekstu zajmowala mi caly dzen, teraz idzie mi duzo szybciej.

      Probuj dalej, bedzie latwiej!

    • Droga Tibb,
      ja w tym roku pisałam magisterkę. Dla mnie i wielu moich znajomych to była droga, która na początku wydawała się nie do przejścia. Ale krok po kroku, nie od razu… i udało się.
      Mi osobiście pomogło przeczytanie tekstu i komentarzy pod nim z bloga aniamaluje. Podaję linka: http://www.aniamaluje.com/2015/04/jak-zmotywowac-sie-do-pisania.html
      Poczułam, że nie jestem sama, i – że się da. To mnie zmobilizowało – uwierzyłam, że napisanie magisterki we względnie szybkim czasie jest możliwe (zaznaczam tylko, że chodzi mi o samo pisanie, bez czasu zbierania materiałów). Jeśli pisanie pracy jest dla Ciebie tak dużym problemem… może chodzi tu o presję, którą na siebie wywierasz? Też coś takiego doświadczyłam, ale przed egzaminem… Pozdrawiam Cię serdecznie, Ania

    • W takim razie ja dorzucę swoją historię, związaną z obroną pracy magisterskiej. Mówiąc w skrócie, mój problem polega na tym, że jestem dobra w wielu dziedzinach, jednak w żadnej znacząco. Nigdy nie miałam wymarzonego zawodu „strażak”, „pielęgniarka” etc., więc kiedy przyszło mi zdawać maturę, zdałam zestaw przedmiotów trochę przypadkowych. Na (tak mi się wydawało) ciekawe studia się nie dostałam, nikt nie potrafił mnie wesprzeć w decyzji spróbowania swoich sił za rok – i tak zostałam na innym kierunku, zupełnie do mnie nie pasującym. Po licencjacie coś miało się zmienić – dalej jednak nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc na magisterce zostałam tam gdzie byłam. Po obronie pracy na 5, cała rodzina mi gratulowała, oczekiwała przełomu w karierze. Tymczasem mnie wewnętrznie jakoś „wcięło”. Nie mogłam sobie poradzić z oczekiwaniami, gratulacjami ( czułam jak niezasłużone są, kierunek nie był wybitny – poczucie winy), oraz z narastającą presją znalezienia pracy ( „Co Ty po tym będziesz robić?”, „Jakie plany?”, „Szukasz pracy?”). W efekcie cofnęłam się w swoim rozwoju, z braku innych słów, tak to nazwę. Siedziałam w domu, nie wysyłając nawet CV, wierząc że nic nie potrafię, i w ogóle się boję. Nawet cechy, które mnie wyróżniały i charakteryzowały, gdzieś przepadły. Partner załamywał ręce.
      Od tej sytuacji mija zaledwie kilka tygodni. Nie jest o wiele lepiej, ale radzę sobie. Idę na rozmowę o pracę. Trzymajcie kciuki. 🙂

  2. To prawda, pisanie jest masakryczne. Przez pisanie (tzn. jego brak) dwa razy rzucałem studia 🙂 Dzisiaj z całą świadomością doniosłości pojęcia „nienawiść” mogę powiedzieć, że NIENAWIDZĘ pisać. A w podstawówce, co ciekawe, produkowałem jedne z najlepszych wypracowań w klasie. Później człowiek zaczął „dojrzewać” i… teraz piszę głównie sms-y.

  3. Witaj Zbyszku. Bardzo trafnie ujmujesz problem niskiej samooceny w swoim tekście. Przede wszystkim jesteś wiarygodny bo sam przez to przechodziłes, więc wiesz jak czuje się człowiek ogarnięty lękiem. Jestem na etapie przechodzenia przez dość trudny okres. Od kilku lat zajmuje się trójka swoich wspaniałych dzieci, zrezygnowałam z pracy aby ogarnąć rodzinę. Mam wszystko co potrzebne do szczęścia, wspaniałego męża, cudowne dzieci, dom a w środku swojej duszy narastającym lęk że nie potrafiłabym już pracować… Lęk który odbiera mi radość życia każdego dnia, paraliżuje moje ciało tak bym nie mogła zrobić kroku na przód.Bardzo chciałabym robić coś co przyniesie mi przede wszystkim satysfakcję, marzy mi się jakiś mały kobiecy biznes, ale mój lek nie pozwala mi zrobić kroku do przodu. Zawsze wmawiam sobie ze nie dam rady, co zrobię z dziećmi, kto zajmie się domem. Dodam że uwielbiam mój dom ale czasami moja psychika odmawia posłuszeństwa bo ona chce czegoś innego. Próbuję odnaleźć swoją pasję tak by móc połączyć ja z pracą, taka praca która pozwoli na samorealizacje i da siłę do życia. Wiem, że trzeba zaczac, zrobić pierwszy krok. Mam w głowie mnóstwo pomysłów, lecz kiedy zaczynam myśleć o nich to mój przyjaciel „lęk ” mówi to się nie uda, to już jest, nie będziesz miała czasu dla rodziny itp… Jak przeciąć pępowine zacząć myśleć trochę osobie bez wyrzutów sumienia. Może jakiś tekst dla nas mam??
    Pozdrawiam i gratuluję mądrych tekstów i odwagi…

    • Dziękuję Karola za miłe słowa. Tekst dla mam – doskonały pomysł. Porozmawiam zaraz z moją żoną, czy nie zechciałaby mi w tym pomóc. Zna to z pierwszej ręki: praca -> dwójka dzieci -> prowadzenie swojego biznesu (bo poprzednia praca przestała istnieć).
      Zobaczymy, mam nadzieję, że się uda.
      Tak na szybko – lęk jest zupełnie zrozumiały. Im bardziej nam na czymś zależy, tym większa obawa. Nie ma lęku, jak nam nie zależy. Jedna pomoc, to małe kroki – robienie prostych rzeczy na próbę – możesz np. dać sobie jakieś czas na próby – powiedzmy do 01 października, próbuję, 02 października siadam i ocenia czy to nie jest za bardzo obciążające, czy nie oddala mnie od rodziny itp.
      Dzięki za podpowiedź tematu. Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie 🙂 Pozdrawiam serdecznie.

  4. Bardzo lubię Twoje wpisy Panie Zbyszku, fajnie by było gdyby pojawiały się trochę częściej. Pamiętam, że pierwszego dnia na blogu przeczytałem ich chyba 50 . Pozdrawiam.

  5. Bardzo dobry i inspirujący tekst. Chociaż ja w swoim życiu często robiłam na przekór innym i po swojemu, to te głosy przeważnie gdzieś były z tyłu. Nieraz miałam łzy w oczach, ale stawałam na wysokości zadania. Jednak trochę to przykre, kiedy ludzie wokół są tak zawistni…

  6. Zbyszku. Co zrobić, jeśli tak się zamotałam, wmawiając sobie, że jestem głupia i mało kreatywna (zaczęło się w liceum, kiedy doprowadziłam się do poprawek i przestałam w siebie wierzyć – jeśli jeszcze bardziej można było), że faktycznie – i przy ludziach jestem do niczego, i sam na sam ze sobą nie umiem z siebie wykrzesać więcej? Kiedyś miałam masę pomysłów etc… Dziś o wiele, wiele mniej, czuję się głupia, mało logiczna, niespójna, faktycznie zdarza mi się więcej drobnych pomyłek, to coś pomijam, to o czymś zapomnę… ludzie mnie upominają, a ja się utwierdzam w swoich przekonaniach.
    Jesteśmy dla siebie największą przeszkodą… Pułapka własnego umysłu to dla mnie największy koszmar.
    Staram się o tym nie myśleć. Dać spontaniczności szansę się uruchomić. Ale nie jest to proste.

  7. Hej :). Chciałam się pochwalić – we wtorek obroniłam się na piątkę. Bardzo, dziękuję za Wasze wsparcie – gdyby nie Wy, pewnie zostawiłabym to na wrzesień. Trudno mi opisać, jak bardzo się cieszę, że mam to za sobą :). Jeszcze raz, dziękuję za słowa otuchy 🙂

  8. Boszeeeee, jakbym chciała nie czuć się tak jak się czuję. Dobrze napisane, nic dodać nic ująć ale ja już nie mam siły walczyć i iść pod prąd, chciałabym już nie musieć nic przełamywać, udowadniać sobie że chór nie działa, że potrafię. Wiem że potrafię ale nie widzę nagrody której się spodziewałam po zwycięstwie. Udowodnienie sobie że potrafię żyć i działać wbrew chórowi nic mi nie przyniosło,
    satysfakcja nie karmi, wiara w siebie nie syci. Nie wiem czego się spodziewałam….. chyba poczucia szczęścia tylko czemu go nie czuję ? Dobrze wiedzieć że ktoś też zmaga się z tym co ja

    • Niedawno natrafiłem na takie fajne 😉 pojęcie jak „dystymia”. Jak ulał pasuje do mnie, a z tego co piszesz, także do ciebie, Kasiu.

      Trudno, jesteśmy częścią przyrody, a ta, choć wspaniała, ma dużo wad (cholera, chyba to już kiedyś pisałem…). Naszą wadą jest oddawanie się bezowocnej, wysysającej resztki energii, refleksji.

      • Ja bym powiedziała że jesteśmy częścią społeczeństwa a ono, choć zdarzają się fajni ludzie, to w większości potrafi dokopać jak mało co. Hmmm… nie słyszałam o dystymii i nie usłyszałam o niej od terapeutki u której zdarzyło mi się być ale faktycznie pasuje do mnie, dobrze wiedzieć że coś takiego jest i że nie tylko mnie dopada 😉 Trzymaj się Bartek, dziękuję za wpis

      • Taka skłonność do przyczepiania sobie różnych psychologicznych łatek jest jednak zdradliwa. Jest krokiem milowym ku fatalizmowi, defetyzmowi… Człowiek myśli sobie „No tak, jestem dystymikiem, to dlatego nic nie robię w życiu, to naprawdę nie moja wina, to coś zewnętrznego wobec mnie, teraz może mi jedynie pomóc co najmniej 5-letnia psychoterapia wspierana farmakologicznie…”. I tak mija kolejne 10 lat życia na „kontemplacji” własnej dystymii czy innego dowolnego „zjawiska” z dziedziny psychologii.

        A jednak o dystymii wspomniałem…. Cóż, taka reakcja obronna przed samym sobą, pewien bufor dający chwilę oddechu. Tak to chyba działa.

  9. dziś zupełnie przypadkowo trafiłam w to miejsce, może nie tak zupełnie;) bijąc się z myślami 'jak żyć’? i w którą stronę zmierzać, trafiłam na tekst dotyczący wspomagania osiągania celów, a że w pracy…a że podczas szybkiego śniadania….a że wgłębiając się w słowo za słowem nie mogłam wyjść z zachwytu i nie mogłam się oderwać!!! To wiedziałam, że muszę sprawdzić cóż to ta 'energiawewnętrzna’:) i czytam tekst za tekstem! i nie mogę przestać chcieć więcej!!!! GRATULUJĘ!!!! Na chwilę obecną jakbym nie mogła oddechu złapać:) Autorze drogi chapeau bas!!!!!! Pozdrawiam Serdecznie!!!!

  10. Zbyszku!!!
    Czyżbyś testował cierpliwość swoich czytelników??? Tak, jesteś nam potrzebny i chcemy więcej Twoich nieprzecietnych tekstów…
    Daj znak że żyjesz..

    • Ano właśnie, mógłby(ś) dać znak, że żyje(sz) – jeśli nie kolejny artykuł. Nawet w – odpukać – szpitalu działa internet.
      Może być tak, że Zbyszek złapał jakiegoś superdoła i wpadł w pułapkę swojego anty-egocentryzmu, nie chcąc nam o nim powiedzieć.

  11. Zbyszku, może trzeba Ci jakoś pomóc? Sądząc po komentarzach z ostatnich tygodni możesz liczyć na swoich czytelników+)).

  12. ”to, co masz najcenniejszego do zrobienia będzie połączone ze wstydem, lękiem i obawami, że się do tego nie nadajesz i że na pewno ci się nie uda.”
    Brilliant! Mam taką rzecz, która jest dla mnie największym marzeniem i wiąże się też z moimi największymi obawami, a co za tym idzie, prokrastynacją. Doszłam już do wniosku, że powinnam ciężko pracować mimo lęków i niepowodzeń, ale potrzebowałam takiego ostatniego popchnięcia. Mam tendencję, żeby potknięcia traktować jako ”dowód”, że mi nie wyjdzie. Pozdrawiam 😉

  13. Swietny tekst i gratuluje jego autorowi. Oj moj chor przesmiewcow jest dosc spory. To porownanie z wykrywaczem skarbow jest super. Ten cholerny chor najczesciej mi sie wlacza jak planuje zrobic cos tylko i wylacznie dla siebie. Wiadomo co nadaje -jestes egosistka, trzeba myslec o innych, w tylku ci sie przewrocilo, co sobie inni pomysla, itd…Wiadomo co lezy u zrodla- chor zubozeje gdy ja zyskam . Nastepnym razem gdy bede pilnowala swoich spraw spytam sie tych przesmiewcow co maja mi do powiedzenia. Czasem pomaga mi taki moj wew.tekst- o widze, ze jestescie zestresowani – biedactwa, zrobie wam kawke/ faktycznie ja robie/, okazuje tym „demonom” serce wtedy dziwna rzecz milkna.

Skomentuj prawie_BartekAnuluj odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *