Jak znaleźć w sobie to, co autentyczne (część 2)

poprzednim tekście była mowa o pragnieniu autentyczności w świecie, który do za bardzo autentycznych nie należy. Była mowa o tym, że jedyne miejsce, w jakim możesz znaleźć coś autentycznego, jest twoje wnętrze. Tyle że na wierzchu nic tam nie leży. Trzeba dopiero znaleźć to, o co ci chodzi.

Poszukiwanie nie należy do łatwych. Czy mogę ci w nim pomóc? Szczerze mówiąc, wątpię. To, co dalej, to nie jest żaden instruktaż. To jedynie garść refleksji. Co gorsza, o każdym z tych punktów wiele razy już pisałem. Ale tak wyszło tym razem, moje poszukiwania zaprowadziły mnie akurat tutaj. Jedyne, co mogę zrobić to przyjąć ich efekt.

Moich pięć groszy na temat szukania w sobie autentyczności to w skrócie:

  1. Nie śpiewaj do karaoke, poszukaj muzyki w sobie; bardziej kieruj się sobą niż zaleceniami mistrzów (mniej czy bardziej duchowych).
  2. Polub bezdroża i stan „nie wiem co dalej”, bo gdy coś takiego czujesz, to znak, że idziesz w dobrą stronę.
  3. Naucz się nie reagować na wezwania do kontroli; idź za pierwszą myślą, bo tylko ona jest w stanie gdzieś cię doprowadzić, nie myśl na temat myśli na temat myśli na temat myśli…
  4. Przestań zwracać uwagę na oceny, bo nie ma czegoś takiego jak porażka, ani czegoś takiego, jak sukces.
  5. Naucz się w pełni angażować w każde poszukiwanie, bo bez tego pozostaniesz ślepy na to, co masz przed sobą.

1. Nie można być autentycznym, gdy się śpiewa do karaoke

Wiadomo, na czym polega karaoke: włączają ci pusty podkład (karaoke po japońsku oznacza dosłownie pusta orkiestra), wyświetlają na monitorze słowa (czasem lata piłeczka, czasem zmienia się ich barwa i dzięki temu wiesz, które słowo, kiedy zaśpiewać); bierzesz mikrofon, wychodzisz na scenę i robisz show. Potem, jeżeli jesteś a miarę sprawny, dostajesz brawa.

Dobry występ karaoke wymaga sporo umiejętności. Jeżeli jesteś zaawansowany, możesz zrezygnować z monitora, zaśpiewać z pamięci, dodać ruch, miny i ekspresje oraz wystąpić w Idolu czy innym konkursie talentów. Jak dobrze wyjdzie, spodobasz się jurorom. A jak się spodobasz, możesz wygrać konkurs i dojść do wniosku, że jesteś artystą i zrobiłeś coś cennego. Ale nie zrobiłeś. To tylko karaoke — coś, co udaje twórczość, coś, co jest tylko jej pozorem.

Malcolm McLaren (menadżer Sex Pistols) twierdził, że żyjemy w świecie karaoke. Zamiast tworzyć coś autentycznego, ludzie wymyślają, jak mogą zachwycić jurorów kolejnej wersji programu łowiącego talenty. Nie chodzi jednak tylko o programy łowiące talenty. McLaren mówi:

Dwa słowa podsumowują dzisiejszą kulturę: jednym z nich jest autentyczność, drugim karaoke. Karaoke to imitowanie piosenek innych ludzi; to życie z drugiej ręki nieobciążone chaotycznym procesem tworzenia.

Ktoś przeżył jakieś doznania – cierpiał, kochał, bał się, cieszył, płakał. Ktoś zmagał się, ryzykował, próbował, w końcu skomponował piosenkę i ją zaśpiewał. Ty wybierasz jeden ze sprawdzonych przebojów, uczysz się go i występujesz. Zero ryzyka, chaosu, niepewności. Po co miałbyś się zmagać, skoro ścieżka jest już przetarta? Racja. Tylko, czy czegoś ci nie brakuje?

Nie jestem twórcą muzyki, nie śpiewam. Ale czy nie uprawiam karaoke? Czy nie nadstawiam wciąż uszu na to, co modne, popularne i sprawdzone?

Rozmawiałem z Karolem. Facet inwestuje w siebie. Śledzi kilkanaście blogów rozwojowych, ogląda nagrania, czyta książki psychologiczne, jeździ na szkolenia. W poniedziałek pisze dziennik wdzięczności, we wtorek zajmuje się wartościami, w środę robi ćwiczenia na uważność, w czwartek praktykuje smakowanie (savoring). Nie pamiętam co robi w pozostałe dni tygodnia, ale na pewno coś zalecanego przez ekspertów. Oprócz tego każdego dnia medytuje, oddycha, relaksuje się i używa mis tybetańskich.

Gdy go słuchałem, przypomniała mi się historyjka przytoczona przez Martina Bubera.

Żył raz bardzo głupi człowiek. Gdy rano wstawał, było mu tak trudno znaleźć ubranie, że wieczorem niemal bał się pójść spać na myśl, co go czeka nazajutrz. Pewnego razu zdobył się wreszcie na wysiłek, wziął papier, ołówek i rozbierając się, zapisywał dokładnie, gdzie co kładzie. Następnego ranka bardzo z siebie zadowolony wziął papier i przeczytał: „jarmułka” — oto ona, i wsadził ją na głowę; „spodnie” — tu leżą, i włożył je na siebie. Tak zrobił ze wszystkim, aż końcu był już całkiem ubrany. „Wszystko pięknie, ale gdzie ja jestem?” — spytał wielce zafrasowany. „Gdzie w świecie ja jestem?” Szukał i szukał, lecz na próżno — nie mógł sam siebie znaleźć. I tak właśnie jest z nami.

Ale gdzie ja jestem? Tyle rzeczy robisz, ale samego siebie zgubiłeś.

Karaoke w rozwoju osobistym polega na robieniu tego, co ci powiedzą, do czego cię zainspirują, co ci sprzedadzą. Masz wyczulone ucho na wszystkie rady i zalecenia, ale nie masz odwagi słuchać swojego serca.

Wyłącz na chwilę ten podkład, który dobiega z głośników, wyłącz monitor, zamknij oczy i poszukaj muzyki w sobie. Ona jest cicha. Znacznie cichsza niż wszystkie te konferencje, webinary, podcasty i codzienne inspiracyjne nagrania. Możesz mieć wrażenie, że jej nie ma. Gdy jednak wytrzymasz przez jakiś czas, twoje uszy przywykną i w końcu ją usłyszysz. Usłyszysz to, co dla ciebie cenne, co cię porusza, zachwyca, sprawia radość.

Karaoke w działaniu polega na szukaniu tego, co się sprawdziło u innych. Rób, tak jak ja, tak to się robi, powtarzaj moje sprawdzone sposoby. A co mówi ci twoja intuicja, co mówi ci twoje własne wyczucie?

Nie mówię, że nie warto słuchać, uczyć się i inspirować. Ale jeszcze bardziej warto znaleźć w sobie odwagę, by nadstawić ucha na samego siebie.

Autentyczność nie jest postawą, którą możemy przyjąć, ale produktem ubocznym. Proces, przy którym powstaje ten produkt uboczny to dążenie do swojej wewnętrznej prawdy. A pierwszym krokiem do tego, jest wyłączenie podkładu, który wymyślił ktoś inny i pozwolenie by zapadła cisza.

Przerażające.

Kolejny krok jest równie straszny.

2. Jeżeli trafiłeś na bezdroża, to znak, że jesteś na dobrej drodze

Bo wiesz, co się stanie, gdy przestaniesz korzystać z gotowych szablonów, gdy przestaniesz naśladować, kopiować i powielać?

Poczujesz się zagubiony: Co mam zrobić? Co mam powiedzieć? Co mam napisać? Jak mam to wszystko zorganizować? Jak mam to wszystko sobie ułożyć?

Witamy na bezdrożach. Panuje tutaj chaos, niepewność i bałagan. Nie ma przetartych, jasno oświetlonych ścieżek, a jeżeli jakieś są, to biegną przez chwilę i kończą się na pustkowiu.

Niepewność, chaos, bałagan — to nieprzyjemne doznania. Chciałoby się wiedzieć skąd i dokąd, w jakiej kolejności, co najpierw, co potem, od czego do czego… Większość z nas ma niską tolerancję na taki stan.

Gdy zabierałem się do napisania tego tekstu, najpierw próbowałem napisać, jak to się mówi, z własnej głowy. Wyszedł chaos. Po kilku godzinach pisania nie wiedziałem co z czym, po co i jak jedno łączy się z drugim. Pomyślałem, kurczę, taki prosty temat, a ja tak świruję, nie mam na to czasu. Włączyłem przeglądarkę i zadałem jej pytanie „Jak być autentycznym”. Znalazłem kilkadziesiąt list w rodzaju: „20 najlepszych sposobów”. Zacząłem przepisywać rzeczy, które najbardziej do mnie przemawiały. Zrobiłem prostą kompilację zaleceń. Może nawet to był nie najgorszy tekst. Ale gdy go przeczytałem, dotarło do mnie, jakie to wszystko jest puste, jakie karaokowate. Wywaliłem wszystko i wróciłem na bezdroża.

Jestem osobą otwartą na doświadczenia. We wszystkich testach wychodzi mi, że to mocna strona mojej osobowości (choć bywa też wadą). Potrafię doświadczać świata, nie narzucając mu od razu swojej struktury i wytrzymując brak struktury. Ale nawet mając takie predyspozycje, zbyt szybko uciekam z bezdroży na utarte ścieżki.

Jeszcze szybciej uciekają ci, którzy mają niską tolerancję na nieoznaczoność. Czuję chaos, zamieszanie, pustkę w głowie — to znak, że potrzebuję pomocy, poradnika, instruktażu, tutorialu.

Wyłączyłeś na chwilę karaoke, ale nie możesz znieść swojego głosu. Nie możesz znieść swojej wewnętrznej muzyki. Chciałbym być autentyczny i twórczy, ale przykro mi, mam pustkę w głowie. Przykro mi, wszystko mi się pulta. Nie wiem co z czym, jak i dlaczego. Jestem beznadziejny. Nie nadaję się. Nie wiem. Nie jestem pewny. Podpowiesz mi coś?

Naucz się cenić bezdroża. Jeżeli masz chaos i pustkę w głowie, to znak, że jesteś na dobrej drodze. Nie panikuj, nie oskarżaj się o to, że nic w sobie nie masz. Zagubienie, chaos, bałagan w głowie, jest odczuciem, które pojawia się zawsze, gdy jesteś na drodze do tego, co autentyczne.

Bezdroża nie zawsze pojawiają się na początku drogi. Wielu z nas, gdy zabiera się za jakieś przedsięwzięcie, widzi jasno oświetloną drogę. Czuję inspiracje, chwytam za pióro i z wypiekami na twarzy zabieram się za realizację. Jednak mija godzina, dwie, czy parę dni, a droga kończy się gdzieś w szczerym polu. Jest mrok, wieje wiatr, pod nogami przetaczają się uschnięte koliste krzaki (rośliny zwane biegaczami). Witamy na pustyni o nazwie Nie-wiem-co-dalej.

— Coś jest nie tak! — myślę — Zabłądziłem! Pewnie cały ten pomysł był bez sensu. Pewnie się do tego nie nadaję. Widok bezdroży jest na tyle zniechęcający, że porzucam przedsięwzięcie.

Jeżeli widzisz tę pustynię, to znaczy, że jesteś we właściwym miejscu. Rusz się i spróbuj znaleźć swoją własną drogę. Może to zrobię tak, może inaczej, może spróbuję z tej, może z tamtej strony? Zmagasz się, siłujesz, walczysz… aż w końcu pustynia zostaje za tobą.

Gdy następnym razem poczujesz, że nie wiesz, co masz zrobić, nie mów sobie: — Jestem pusty, nie nadaję się do tego, potrzebuję instrukcji. Zamiast tego pomyśl:

— Jakie to fascynujące! Jestem na bezdrożach! To znaczy, że idę moją własną drogą, której nikt wcześniej nie pokonał!

Przeglądałem swoje stare notatki i znalazłem gdzieś kartkę: Jeżeli chcesz coś napisać, musisz przestać myśleć. Zapomniałem o tym, ale to prawda. Siadasz za kartką i piszesz. Na przykład zdanie: Szedł przez ciemny labirynt. Zapisujesz je, zatrzymujesz się i myślisz: Hmm, ciemny labirynt… to nie brzmi najlepiej. Może powinno być „przez ciemną plątaninę uliczek”? Słowo „ciemną” jest takie mało twórcze, może lepiej „mroczną”, nie to jeszcze gorsze, ale dlaczego tracę czas na takie poboczne rzeczy, powinienem iść do przodu, bez zatrzymywania się, ale z drugiej strony… I tak przez kwadrans, po którym nie masz już pojęcia, kto szedł, gdzie szedł i dlaczego przez jakiś labirynt.

Gdy tylko jedna myśl rusza w drogę, zza krzaka wyskakuje druga, chwyta ją za koszulę, wrzeszcząc „Zatrzymać się natychmiast do kontroli”. Za chwilę wyskakuje trzecia, która zamierza skontrolować obydwie. Potem czwarta, piąta i tak dalej. Po chwili robi się młyn jak w rugby: wszystkie leżą na podrygującej stercie, pod którą już dawno nie ma żadnej piłki. Twoja ręka natomiast, która mogłaby pisać, jest wciąż w bezruchu.

Czasem trzeba się cofnąć i poprawić, ale bardzo często ta druga, trzecia i kolejna myśl jest efektem przyzwyczajenia. Zatrzymujesz się i zastanawiasz nie dlatego, że to, co napisałeś wymaga poprawy, ale dlatego, że zawsze tak robisz. A robisz tak, bo się przyzwyczaiłeś i bez tego czujesz się dziwnie.

Daizetz T. Suzuki, znawca zen, zajmując się japońską sztuką walki mieczem, tak opisuje ten stan:

Zamiast płynąć od jednego przedmiotu do drugiego, umysł zatrzymuje się i zaczyna zastanawiać, co powinien zrobić lub co już zrobił. Przypominanie i przewidywanie to wspaniałe cechy świadomości, odróżniające ludzki umysł od umysłu zwierząt. Są użyteczne, lecz gdy nasze działania mają związek ze sprawami życia i śmierci, trzeba je odrzucić, aby nie zakłócały płynności umysłu i błyskawicznej szybkości działania. Człowiek musi stać się marionetką w rękach tego, co nieświadome.

Sprawa autentycznego tworzenia jest sprawą życia i śmierci. Jeżeli chcesz dotrzeć do siebie, jeżeli chcesz stworzyć, coś naprawdę własnego, jeżeli chcesz stać się osobą, jaką naprawdę jesteś — potrzebujesz płynności umysłu i błyskawicznej szybkości działania w nie mniejszym stopniu niż wtedy gdy walczysz z samurajem, uzbrojonym w swoją przydługą brzytwę.

Taka płynność umysłu to inaczej spontaniczność. Gdy twoje świadome ego wciąż się wtrąca i wciąż próbuje kontrolować każdy ruch, blokujesz pracę podświadomości. Nie pozwalasz jej się wyrazić, nie pozwalasz jej dojść do głosu, nie pozwalasz jej rozwiązać problemów, jakie przed tobą stoją.

A to właśnie w nieświadomości jest ukryte to coś, co w tobie najważniejsze. Jeżeli jakiekolwiek zdanie, które napisałem, kiedykolwiek wywarło na ciebie wpływ, możesz być pewny, że nie pochodziło z mojego świadomego, logicznego umysłu (ten jest naprawdę bardzo ograniczony), ale z tej jego części, która płynie, gdzie chce i jak chce. Moim najtrudniejszym zadaniem jest przestać jej stawiać opór i zatrzymywać ją w pół drogi.

Natalie Goldberg w książce Wild Mind pisze (w zasadzie to nie cytat, ale omówienie jej tekstu):

Czytelniku, nawet jeżeli nie jesteś tutaj ze mną, chcę, żebyś podniósł głowę i popatrzył w niebo. Widzisz? To wielkie niebo. Takie jak na dalekim zachodzie, dwupasmowa autostrada, wokół siebie widzisz jedynie horyzont. To wielkie niebo to dziki umysł. Wdrapuję się tam, wprost nad nasze głowy i magicznym markerem stawiam na nim jedną kropkę. Widzisz ją? Ta kropka to coś, co Zen nazywa małpim umysłem a psychologia świadomym umysłem. Tej kropce wszyscy poświęcamy całą naszą uwagę. Zatem, gdy masz w głowie, że nie możesz pisać, że nie jesteś dobry, że wszystko, co robisz to pomyłka, że nie jesteś w stanie nawet zacząć — słuchasz tej kropki. Myślę, że celem dobrej psychoterapii jest przenieść cię do dzikiego umysłu i nauczyć się w nim czuć komfortowo. Tego samego uczy Zen: siedzenia w centrum twojego dzikiego umysłu. Chodzi o utratę kontroli. Możesz to zrobić? Utracić kontrolę i pozwolić by twój dziki umysł ją przejął? To najlepszy sposób, by pisać. Aby żyć, również,

Taka spontaniczność i powstrzymanie się od myślenia (rozumiejąc przez to myślenie na temat myślenia) jest przydatna nie tylko wtedy, gdy piszesz. To nieodzowna rzecz, gdy z kimś rozmawiasz, gdy prowadzisz firmę, komponujesz, malujesz czy się kochasz. Zawsze wtedy potrzebujesz spontaniczności, potrzebujesz, by nieświadomość posługiwała się tobą.

Przypomina mi się jedno z ćwiczeń dla improwizatorów (zaczerpnąłem je chyba z książki Patrici Ryan Madson Improv Wisdom), które czasem proponuję w trakcie szkoleń z posługiwania się uwagą. Oto ono:

Zamknij oczy i wyobraź sobie, że stoisz przed wielkim tekturowym pudłem. Powoli je otwierasz i widzisz, że jest w nim drugie, mniejsze. Otwierasz i to. Jest w nim kolejne, mniejsze pudło. Tym razem wygląda nieco inaczej niż dwa poprzednie (np. jest w innym kolorze) i tym razem wiesz, że znajdziesz w nim coś, co umieści tam twoja podświadomość.

Nie wiesz jeszcze, co to będzie, ale gdy dam ci sygnał, to się tam znajdzie. Twoim zadaniem jest tylko to zobaczyć. Twój świadomy umysł ma powiedzieć, co tam jest, ale nie ma niczego wkładać. Nie wolno mu niczego upiększać, podmieniać czy dodawać.

Gdy dam ci sygnał, z ciekawością zajrzysz do środka, zobaczysz, co w nim jest i powiesz o tym na głos. Uwaga, trzy, czte-ry, otwierasz pudło, zaglądasz i mówisz co zobaczyłeś.

Masz?

U większości osób (może nawet u prawie wszystkich) coś się pojawia. Wiele z nich, nie może się jednak powstrzymać, by tego w jakiś sposób nie poprawić. Żółte, gumowe rękawiczki? To nie dość twórcze. Miś pluszowy z czerwoną kokardką pod szyją? Za bardzo infantylne. Czerwone rajstopy? Zboczone. Ostry, błyszczący nóż? Za bardzo psychopatyczne. Puste wnętrze? Ale czy to dobre rozwiązanie tego zadania? I tak dalej.

Cokolwiek podświadomość podrzuci, świadomość chce to skontrolować, podrasować, zabezpieczyć.

Jak sobie z tym poradzić? Po pierwsze nauczyć się nie zatrzymywać na wezwania. Druga, trzecia myśl nie ma władzy nad tobą. Podporządkowywanie się jej to przyzwyczajenie, a nie konieczność.

Możesz ją dostrzec kątem oka, ale jej nie ulegać. Możesz iść do przodu mimo jej dramatycznych wezwań do zatrzymania się.

Po drugie, to poddawanie się kontroli, wiąże się z obawą przed ocenami.

4. Na tej drodze nie ma czegoś takiego jak porażki, czy sukcesy

Ponieważ mam w domu dwie uczennice szkoły podstawowej, mogę się przyglądać z dystansu pewnym rzeczom, przez które sam przechodziłem. Wiesz, co jest najbardziej nienaturalną rzeczą w kontaktach międzyludzkich? Oceny.

Na początku są po prostu dodatkiem, atrakcją, ciekawostką albo straszakiem — wszystko zależy od tego, jakiego masz nauczyciela, jak sobie radzisz z odrabianiem zadań i jak do świadectw podchodzą twoi rodzice. Szybko jednak stają się czymś więcej: sposobem życia, filtrem, który w niezauważalny sposób nakłada się na cały świat. Oceny szybko tłamszą w nas nasze dzikie, nieposkromione, twórcze ja — jedyną część, która jest w stanie tworzyć coś autentycznego.

Astrid Lindgren pięknie opisała to dzikie, nieposkromione stworzenie, jakie jest w każdym z nas. Nazwała je Pippi Langstrump. Gdy Pippi pojawia się po raz pierwszy w szkole, nauczycielka pyta ją:

— No, Pippi, czy możesz mi powiedzieć, ile to będzie razem 7 i 5?

Pippi spojrzała na panią ze zdumioną i niezadowoloną miną, po czym odpowiedziała:

— No, jeżeli sama tego nie wiesz, to nie wyobrażaj sobie, że ja ci to powiem!

Wszystkie dzieci patrzyły przerażone na Pippi. Pani zaś wytłumaczyła jej, że w ten sposób nie wolno odpowiadać w szkole. Zwracając się do nauczycielki, należy mówić „proszę pani”.

— Bardzo przepraszam — odezwała się Pippi ze skruchą. — Nie wiedziałam i więcej już tego nie zrobię.

— Mam nadzieję! — odpowiedziała pani. — A poza tym chcę ci powiedzieć, że 7 i 5 jest 12.

— No proszę! — oburzyła się Pippi. — Sama wiedziałaś, więc po co mnie pytasz?

Od siódmego roku życia, co najmniej przez dwanaście lat, odpowiadamy na mnóstwo dociekliwych pytań: ile jabłek zostanie w koszyku, co się stanie, gdy przewodnik znajdzie się w polu magnetycznym, jaka jest wartościowość węgla, co poeta miał na myśli, dlaczego Mieszko I przyjął chrzest, jaka jest powierzchnia ostrosłupa… Osoby pytającej w ogóle nie odchodzi odpowiedź, bo przecież dobrze ją zna. Zresztą, nawet gdyby nie znała, to i tak nie robiłoby to różnicy, bo większość nauczycieli jest gruntownie niezainteresowanych tym, czego naucza. Jedyną przyczyną zadawania tych pytań, jest potrzeba oceny.

Nie odpowiadamy na te pytania po to, by się komunikować, wymieniać informacjami, dzielić się swoimi myślami. Odpowiadamy, by dostać ocenę. Szybko się do tego wdrażamy. Nie tylko w szkole. Życie zmienia się w ustawiczny egzamin: jak mnie ocenią moi rówieśnicy; czy moja fryzura otrzyma dobrą ocenę; jak ocenią to, co powiem; jak ludzie ocenią moje pomysły itp.

Robienie czegoś na ocenę blokuje twórcze możliwości. Gdy tylko zaczyna mi zależeć na ocenie, zaczynam się kontrolować. Nie da się pogodzić spontaniczności z ocenami. Albo jesteś spontaniczny, jak Pippi i nie obchodzą cię oceny, albo nie będziesz w stanie niczego tworzyć.

Gdy w twoim wnętrzu odzywa się nauczyciel z ocenami (mój pomysł, nie jest dość dobry; to, co powiedziałem się nie spodoba; to, co napisałem, nie jest dość mądre), pamiętaj o tym, że oceny nie mają znaczenia.

Póki jesteś w drodze, póki przedzierasz się przez bezdroża, póki szukasz tego, co prawdziwe — nie ma złych odpowiedzi. Nie ma porażek ani sukcesów. Wszystko, co powiesz, napiszesz, pokażesz, jest śladem twojej drogi, a ślad może być tylko mniej czy bardziej wyraźny, nie może być jednak błędny.

Nie przywiązuj wagi do ocen: zarówno tych dobrych, jak i złych. Gdy ktoś cię chwali, krytykuje cię, albo robi cokolwiek, co odbierasz jako ocenę (np. wypisuje się z twojej listy adresowej, nie kupuje twojej książki, nie zapisuje się na szkolenie), pomyśl o tym z szerszej perspektywy.

Napisałeś fajny tekst? Ta osoba znalazła się w takim momencie życia, że pewne sformułowania pozwoliły podsumować jej własne doświadczenia. Nie przeceniaj swojego znaczenia.

Dobrze piszesz? Nie, ta osoba ma akurat takie preferencje, że twój obecny sposób składania słów, sprawia jej przyjemność. A może po prostu ma dobry nastrój i chce być miła?

Ciesz się miłym słowem, ale nie przyjmuj oceny. Jeżeli ją przyjmiesz, jeżeli uwierzysz, że jesteś w czymś bardzo dobry, staniesz się zależny od ocen. Gdy następnym razem będziesz pisać, zaczniesz się zastanawiać, czy i tym razem zasłużysz na piątkę.

Zobaczenie kontekstu jest tym ważniejsze, gdy pojawia się zła ocena. Naprawdę cała twoja droga, całe twoje starania były niedostateczne albo mierne? A może człowiek miał gorszy dzień? Może po prostu nie wpasowałeś się w jego doświadczenia i oczekiwania?

Liczy się droga, jaką pokonałeś. Liczą się zmaganie, przedzieranie się przez te wszystkie krzaki na bezdrożach. Jeżeli naprawdę byłeś w tej drodze, wiesz, że nie ma możliwości by to była porażka.

5. Czy spacer po linie rozpiętej nad przepaścią może nie być autentyczny?

Szesnastowieczny japoński generał Uesugi Kenshina mówił:

Zaangażuj się w walkę w pełni zdecydowany, by zginąć, a przeżyjesz, zechciej przeżyć bitwę, a na pewno spotkasz śmierć. Gdy opuścisz dom, by nie zobaczyć go więcej, bezpiecznie do niego powrócisz; jeśli pomyślisz o powrocie, nie powrócisz.

Tę zasadę znamy także w naszych kręgach kulturowych: Kto chce zachować swoje życie, straci je…

Powiedzmy sobie szczerze, trochę to przesada, ale jest w tym ważna rzecz: determinacja.

Nie da się dotrzeć do swojego sedna, gdy robisz coś na pół gwizdka. Nie możesz stworzyć niczego autentycznego, gdy robisz to od niechcenia.

Powód jest prosty. Tym, co tworzy to, co autentyczne jest nieświadomość (była o tym mowa w punkcie 3), a ta rusza do pracy, dopiero wtedy, gdy naprawdę ci na czymś zależy. Gdy się oszczędzasz, nieświadomość dostaje sygnał: To nic ważnego, nie ma co się przejmować. Jeżeli to nic ważnego, to ziew… pora iść spać.

Gdy sprawa staje się sprawą życia i śmierci, gdy podchodzę do mojego zadania z pełną determinacją, gdy wkładam w to cały wysiłek, na jaki mnie stać — coś się we mnie budzi. Nagle czuję, jak pojawia się energia i nowe siły. Przychodzą nowe pomysły, rzeczy, o których wcześniej nie myślałem. Otwierają mi się oczy. Coś się przebija wprost z mojego wnętrza.

Jeżeli czujesz się pusty i nieautentyczny, włóż w to, co robisz dwa raz więcej energii niż do tej pory: Przebiję się, choćby nie wiem co. Będę pracować, aż się uda. Skupię się tak mocno, jak się da. Znajdę sposób albo… umrę, podczas próbowania (a przynajmniej, nie włączę do tego czasu pory telewizora).

Nie chodzi o to, by siebie straszyć czy sobą komenderować jak pruski kapral. Chodzi o to, by odrzucić zachowawczą rezerwę, tę kalkulację, że może lepiej nie ryzykować, bo przecież i tak mi się nie uda, że może lepiej nie wchodzić w to na full, bo będzie głupio, jak nie wyjdzie. Gdy pozwalasz sobie na taką asekurację, działasz na pół gwizdka i w efekcie nigdzie nie możesz się przebić.

Znajdź sposób by w pełni się skupić na tym, co masz do zrobienia. Nie chodzi o strach, ale chodzi o ten stan, jaki zapewne ma linoskoczek, który idzie po linie rozpiętej nad przepaścią. Żeby dojść do końca liny, nie może myśleć o niczym innym niż to, co robi. Nie może pozwolić, by jedna część jego umysłu myślała o tym, co będzie na obiad, albo o czym będzie kolejny odcinek serialu.

2 komentarze

  1. Panie Zbyszku dziękuję za ten tekst. Sposób w jaki Pan to wszystko opisuję jest bardzo przystępny. Ja mam mnóstwo błednych przekonań na swój temat, które blokują mnie by pójść na całość. Niska poczucie wartości jest jak jazda przez życie z zaciągniętym hamulcem ręczny ręcznym.

  2. Przeczytałam oba Pana teksty o autentyczności. Bardzo trafione. I świetne cytaty. Akurat jestem w momencie…jakby to określić…poszukiwań kolejnej warstwy autentyczności. Niezmiernie do mnie trafiły zwłaszcza fragmenty dotyczące oceny… aż mnie przeszedł dreszcz… Dziękuję! Bardzo dziękuję! Z przyjemnością czytam Pana teksty. Serdecznie pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *