Jeżeli tylko masz pełny kontakt z rzeczywistością nie grozi ci pycha. Pokora sama się rozwinie. Nie musisz robić nic specjalnego. Nie ma potrzeby byś się umartwiał, szukał upokorzeń czy na siłę siebie pomniejszał. W ogóle nie powinieneś się martwić ani interesować tym czy jesteś odpowiednie pokorny. Wystarczy tylko od czasu do czasu sprawdzić, czy ciągle jeszcze patrzysz na świat czy też zacząłeś wpatrywać się w lustro, gdzie ty sam zajmujesz największe miejsce.
Co to znaczy „pycha”?
Pycha i pokora to wieloznacznie pojęcia. Nie używa się ich w psychologii. Ale w normalnej rozmowie też trudno się dogadać: pycha, próżność, zarozumialstwo, nadymanie się, wyniosłość, arogancja, hardość, bezczelność, buta… dałoby się znaleźć jeszcze z trzydzieści synonimów a każdy z nieco innym znaczeniem. Sam się w to wpuściłem. Pora zatem bardziej konkretnie określić o co mi chodzi.
Osoba pyszna to ktoś, kto:
- Po pierwsze ma ograniczony kontakt z rzeczywistością. Pomija wiele ważnych informacji, które mogłyby ułatwić mu skuteczne działanie.
- Po drugie ma sztywną koncepcję swoich możliwości. Efektem takiej koncepcji jest ciągła potrzeba potwierdzania swojej wyższości nad innymi
W tym tekście zajmiemy się pierwszą rzeczą, za dwa dni następną.
Pełny kontakt z rzeczywistością
Wszystko, co się w nas dzieje jest procesem. Zmieniamy się ustawicznie. Dotyczy to zarówno naszego ciała (atomów, komórek, układów) jak i psychiki. Nasze emocje, niezauważalnie przechodzą jedna w drugą. Nasze myśli pojawiają się i znikają. Są chwile, gdy jesteśmy szczodrzy, są chwile, gdy jesteśmy skąpi. Są chwile, gdy jesteśmy mądrzy i przezorni, są chwile, gdy jesteśmy głupi i nieprzewidujący. Są chwile, gdy czujemy się silni i zaradni, są chwile, gdy czujemy się bezradni. Taka jest rzeczywistość.
My jednak budujemy sobie zestaw idealnych wyobrażeń na swój temat i pod ich kątem patrzymy na siebie i świat. Jung mówił o cieniu – miejscu, do którego spychamy wszystko to, czego nie akceptujemy w sobie, co nam się nie podoba, co nam nie pasuje do ideałów. To wszystko, do czego boimy się przed sobą przyznać. Wszystko co wystaje spod etykiet, jakie za wszelką cenę staramy się przylepić na własnym czole.
Jesteśmy ślepi na tą część nas samych. Tak kierujemy uwagą, że przez całe życie może do nas nie dotrzeć, coś co jest oczywiste dla człowieka patrzącego z boku.
Troskliwy ojciec
Tydzień temu rozmawiałem z człowiekiem, któremu zadarza się być okrytny wobec swojego dziecka. Opowiadał mi z dumą o tym jak karze swoje roczne dziecko. Mówił z przyjemnością jak cierpliwie znosi jego płacze, gdy sadza go na jakieś wycieraczce czy kocyku. Zapytałem go czy jest w stanie wczuć się w to, co się w dziecku wtedy dzieje. Czy kiedyś próbował wejść w świat dziecka?
– Oczywiście – odpowiedział – Julka jest wtedy zadowolona, bo ma poczucie granic.
Dwunastomiesięczne dziecko, które jest zadowolone z kary! Zapytałem, co o sobie myśli jako o rodzicu:
– Jestem czułym, wrażliwym i troskliwym rodzicem.
Założę się, że dalej będzie tak o sobie myślał, gdy jego dziecko będzie miało kilka lat więcej, a jego kary będą coraz bardziej dotkliwe. W końcu dzieci się leje tylko z miłości.
Ten człowiek żyje w swoim świecie. Ma tak mocne i sztywne wyobrażenia na swój temat, że stracił kontakt nie tylko ze swoimi uczuciami, ale i światem wokół siebie. Widzi tylko to, co pasuje do jego wyobrażeń na swój temat. Nie jest w stanie zobaczyć niczego, co by było z nimi sprzeczne.
Utrzymanie takiego świata w całości czasem wymaga zachodu. Skoro jestem takim troskliwym rodzicem, który rozumie potrzeby dziecka, dlaczego dziecko ciągle musi być karane? Zadanie mogłoby być trudne dla komputera. Trzeba przecież na bieżąco retuszować całą wizję. Ale nie dla naszego umysłu. Zdolność naszej psychiki do retuszu świata jest przeogromna. Żaden komputer z Pixar Studio nie dorówna tej maszynie, którą ma w głowie przeciętny Kowalski.
Im bardziej grzęźniemy w fałszowanie świata, tym bardziej nasza „ciemna storna” rośnie i tym bardziej wymyka się spod kontroli. To z kolei prowadzi do jeszcze większej potrzeby retuszowania, a to pozbawia nas jeszcze większej porcji kontroli nad sobą. I tak to się rozwija. Stres, zmęczenie, depresja, lęki, napady złości są tylko efektami ubocznymi.
Co by się stało, gdyby ten człowiek przyznał się do tego, że bywa okrutny? Czy stałby się od razu zimnym oprawcą, który z rozmysłem torturuje własne dzieci?
Nic podobnego. Będąc świadomym tego, co ma w sobie mógłby unikać sytuacji czy zachowań, które ocenia jako złe.
Mogę coś z tym zrobić
Większość rodziców bywa wspaniałomyślna i empatyczna, ale bywa też okrutna i nieczuła. Także ja. Potrafiłbym być nieczułym sukinsynem, który musi wreszcie pokazać temu bachorowi, o co w życiu chodzi. Dlaczego taki nie bywam? Bo gdy pojawiają się we mnie takie odczucia (najczęściej wtedy, gdy jestem zmęczony) robię przerwę – wychodzę na chwilę albo zabieram się za inne zajęcie. A gdy nie mogę, staram się bardziej skupić się na tym, co robię. Zwalniam, tak by nie wymknęły mi się jakieś rzeczy, których będę żałował.
Nie przeraża mnie to, że czasem jestem wściekły na dziecko. Niby dlaczego miałoby mnie to przerażać? Czy zostałem kanonizowany? Czy jestem ogólnoświatowym wzorcem czułości i wrażliwości? Jeżeli nie, to chyba nie dzieje się nic niezwykłego. Ale to, że jestem wściekły, znaczy tylko tyle, że jestem wściekły. Emocje to emocje. Działania są czymś innym.
Świadomość, że mogę być też okrutny pomaga mi wziąć odpowiedzialność za to, co robię. Gdybym zakładał, że to niemożliwe bym był okrutny, przynajmniej parę razy w życiu by mnie poniosło. Gdy dwójka dzieci marudzi, krzyczy i wymyśla niestworzone rzeczy, łatwo stracić nad sobą kontrolę (szczególnie takiej osobie jak ja – niektórzy uważają mnie za osobę porywczą). Póki co, przez ostatnich kilka lat, chyba dwa razy niegroźnie krzyknąłem. No może trzy. Znam siebie i wiem, kiedy się zaczyna moja „fazka”. Wiem, co mam wtedy zrobić. Moja żona też mnie zna i wystarczy, że da mi sygnał.
Gdybym był przekonany, że jestem święty – byłbym bezradny. Jedyne, co mógłbym robić, to już po fakcie radzić sobie z koszmarnym poczuciem rozczarowania sobą (tzw. dysonansem poznawczym). Najprostszą metodą jest fałszowanie rzeczywistości. Można zwalać winę na dzieci, na zmęczenie, na innych ludzi. Albo udawać, że to, co robię dzieje się w imię szczytnych celów i jest wsparte naukową metodą (zawsze można znaleźć jakieś naukowe uzasadnienie).
Tak samo jest w każdej innej dziedzinie. Tym trudniej ci jest ci osiągnąć sukces im skrupulatniej chowasz przed sobą swoje negatywne cechy i emocje. Jeżeli chcesz być skuteczny, nie możesz wykrawać ze swojego życia jakiegoś pozytywnego, pięknego fragmentu i wpatrywać się w niego maślanym wzrokiem.
Lustro
W internecie można kupić wiele śmiesznych gadżetów. Na przykład lustro z napisem „Kocham Siebie”. W jednym ze sklepów tak go zachwalają:
Otrzymaj swoją codzienną porcję afirmacji z lustrem „Kocham Siebie”. Oszronione litery „Kocham Siebie” na twoim odbiciu dadzą ci doskonałą porcję pewności siebie, której codziennie rano potrzebujesz. To kwadratowe lustro może być powieszone na ścianie. W zestawie haki i ozdobne opakowanie.
Są lustra z innymi napisami. Znalazłem ofertę z całym zestawem „oszronionych napisów”:
- Jestem piękna
- Jestem mądry
- Jestem genialny
- Jestem utalentowany
- Jestem silny
Jeżeli jestem taka piękna to, po cholerę kosmetyki i makijaże? Czy nie dlatego kobieta robi makijaż by ukryć słabości urody i wyeksponować mocne strony? Może zamiast wydawać pieniądze na podkłady, cienie i pomadki, lepiej kupić to magiczne lustro?
Jeżeli jestem zawsze mądry to, po co mam się uczyć czegokolwiek? Po co mam czytać? Wystarczy zobaczyć na swoim czole napis „jestem geniuszem”.
Jeżeli jestem utalentowany, po co mam ćwiczyć? Najlepiej pójść na casting programu „Mam talent” i kariera gotowa.
Jeżeli jestem taki silny, po co mam chodzić na siłownię, zdrowo się odżywiać czy stawiać przed sobą realne cele? Przecież nigdy nie zabraknie mi siły.
Udawanie, że nie masz żadnych słabych storn nie sprawi, że ich się pozbędziesz. Abraham Lincoln zapytał kiedyś:
– Ile nóg będzie miał pies, gdy ogon nazwiemy nogą?
– Cztery. Nazwanie ogona nogą, nie zrobi z niego nogi.
Wmawianie sobie, że jestem pracowity, mądry, utalentowany, itp. nie sprawi, że nigdy nie poczujesz lenistwa, że nie zrobisz nic głupiego ani, że wszystko będzie ci łatwo przychodzić.
Zamiast tracić czas na budowanie fałszywego obrazu lepiej jest poznać siebie. Gdy poznaję siebie, odkrywam, że:
- Bywam brzydki
- Bywam głupi
- Bywam pozbawiany talentu
- Bywam słaby
Jeżeli wiem o tym, mogę coś zrobić. Mogę pójść do kosmetyczki, albo stylistki, mogę porozmawiać z doradcą o tym, jak unikać nieprzemyślanych decyzji. Mogę zaplanować ćwiczenia, mogę zapisać się na siłownię albo odpowiednio ustawić dietę.
Posiadanie negatywnych cech nie jest wyrokiem skazującym. Wręcz przeciwnie. Jest punktem wyjścia do tego by się rozwijać.
To właśnie znaczy dla mnie pycha – wpatrywać się z zachwytem w swój piękny obraz. Tak traktować świat, by ten obraz cały czas był wyeksponowny i by nie okazał się pusty. Może to przyjemne. Może takie lustro pozwala lepiej poczuć się rano. Ale czy pozwala lepiej przeżyć dzień?
Cieszy mnie Zbyszku, że tak często podkreślasz niezależność tego, co czujemy od nas samych. Wedlug mnie, to wazne. Jeżeli jestem wściekły na coś lub kogoś, to jestem wściekły. Kropka. Czasami tak bywa i jest to spowodowane niezliczoną ilością najróżniejszych zbiegów okoliczności, zdarzeń, sytuacji, zajść oraz przeżyć, z których wiekszość miała miejsce tak dawno że już dzisiaj nie jestem ich nawet świadom.
Jestem jaki jestem.
Jestem dobry, mądry i wspaniały? W porządku, niech będzie. Jednak łudzę się myśląc, że mogę się tym chlubić bo to moja zasługa.
Jestem łotrem i chamem? Być może. Jeżeli jednak tak jest, to nie dlatego, że mając wybór pomiędzy mądrością i głupotą lub szlachetnością i okrucieństwem – wybierałem zawsze to drugie. Los nigdy przed żadnym zdarzeniem nie pukał do mnie z zapytaniem, co chciałbym przeżyć. Nawet nie pytał się mnie, jakich zażyczyłbym sobie rodziców. Zawsze byłem zmuszony stawać wobec sytuacji, których sam nie wybierałem.
Jest bardzo ważne, by zdjąć z ludzi jarzmo odpowiedzialności za ich cechy charakteru.
Przykład okrucieństwa ojca kładącego roczne dziecko na wycieraczce, by mogło sie wypłakać, jest bardzo wymowny.
Facet reaguje, jak reaguje. Lecz fakt, że nie chce przyjąć prawdy o tym, że wyrządza dziecku krzywdę jest podyktowany tym, że gdyby się do tego błędu przyznał czułby potrzebę przyjęcia na siebie również odpowiedzialności za ten błąd. I przed tym właśnie się broni ukazując swoją postawe jako coś pozytywnego.
Gdyby udało się pokazać, że nie musi czuć się odpowiedzialny za to, jaki jest, byłoby mu łatwiej przyznać, że to co robi, nie jest w porządku.
Tylko ci, którzy uważają, że są “w porządku” kładą nacisk na odpowiedzialność za siebie samych. Robią to, bo chcą mieć poczucie satysfakcji i by móc się szczycić właśnie tym, że są “w porządku”; by móc pokazać, że to jak by nie było wynik ich pracy tak więc również ich zasługa. W trydycji naszego kręgu kulturalnego można to określić mianem faryzeizmu.
Niestety jest to normalne postrzeganie człowieka. Faryzeizm obowiązywał zawsze i obowiązuje nadal.
A co z mordercami? Dokładnie to samo.
Dziękuję Waldku. Trafnie to podsumowałeś.
Ale świetny artykuł. Bardzo mnie ubogacił. Dziękuję 🙂 Zapraszam do mnie na http://www.winnicaradosci.pl, a ja na pewno będę tu zaglądać.