Dwie pierwsze zasady
Do tej pory mowa była o dwóch zasadach: rób coś, co zarówno daje ci motywację wewnętrzną jak i wnosi w życie innych wartość ( tekst tutaj). To bardzo ważne zasady. Szczególnie ta druga. Im więcej będziesz mieć empatii, im uważniej będziesz się rozglądać wokół siebie, im uważniej będziesz słuchać innych – tym łatwiej będzie ci stworzyć taką przyszłość o jakiej marzysz. Największym ryzykiem ludzi zabierających się za jakieś przedsięwzięcie jest kręcenie się wokół własnego ogona. Zamiast zadać sobie pytanie, czego potrzebują inni, oni ciągle rozważają:
– O czym ja marzę?
– Co mi sprawia największą przyjemność?
– Jakie są moje potrzeby?
To istotne pytania. Ale jeżeli tylko w tej sferze się obracasz, jesteś kulawy (o ile nie jednonożny). Nie dziw się, jeżeli nie uda ci się dojść do miejsca, w którym można poczuć radość i satysfakcję z pracy.
Nie tylko o ciebie w życiu chodzi. Pobudka! Jeżeli znajdujesz się w jakimś dołku, jeżeli twoje plany nie wyszły, jeżeli nie jesteś do końca zadowolony ze swoje rzeczywistości, potraktuj to jako okazję. Okazję do tego by dowiedzieć się czegoś nowego o świecie wokół. Zamiast międlić siebie samego – wałkować to, jak się źle czujesz, jak nic ci nie wychodzi, jak ciężko się przebić itp., otwórz oczy i rozejrzyj się. Wyjdź na zewnątrz i zacznij rozmawiać z ludźmi. Zacznij słuchać i pytać o to:
– Co dla nich jest problemem?
– Czego potrzebują?
– Jakie cele chcą osiągnąć?
Z mojego doświadczenia szczególnie cenne jest to ostatnie pytanie. Nie można wymyśleć jakiegoś sensownego przedsięwzięcia, jeżeli nie rozumiesz jakie są cele mają twoi klienci.
Ale o tym wszystkim była mowa w poprzednim tekście. To skrótowa powtórka. Idziemy dalej.
Czy te dwie zasady wystarczą? Czy każdy, kto jest w stanie odpowiedzieć sobie na te dwa zestawy pytań może osiągnąć sukces? Nic podobnego. Gdybyśmy poprzestali na tych zasadach, ciągle byłoby to głodne gadanie. Tzn. twoje przedsięwzięcia ciągle byłyby skazane na porażkę. Jest jeszcze trzecia zasada.
Miałem zamiar napisać, że gdy poznałem tą zasadę, moje działanie zmieniło się o 180 stopni. To byłaby nieprawda. Tą trzecią zasadę łatwo zrozumieć na poziomie intelektualnym. Łatwo się zgodzić na nią czytając opisy przypadków czy analizując losy przedsięwzięć. Jednak przestawić swoje myślenie, tak by na co dzień się nią kierować, jest niezmiernie trudno. Mnie to zajęło co najmniej dziesięć miesięcy (jeżeli w ogóle się udało). Mam nadzieję, że nie będziesz równie oporny jak ja. Jeżeli jednak mi powiesz, że nie masz z tym żadnych problemów, że zawsze tak podchodziłeś do życia, to wybacz – ale nie do końca ci uwierzę.
Przywiązanie do pomysłów
Ta dzisiejsza, trzecia zasada, wymaga dużej pokory. Problem polega na tym, że zazwyczaj – nawet jeżeli obwiniamy się o niskie poczucie własnej wartości czy wręcz nieudolność – jesteśmy niezmiernie dumni i przejęci pracą naszego umysłu. Bardzo przywiązujemy się do własnych pomysłów. Szczególnie wtedy, gdy dotyczą one nas samych.
Tymczasem ta zasada mówi: traktuj wszystkie swoje pomysłów jak hipotezy, a więc coś, co dopiero wymaga sprawdzenia poprzez działanie. Pamiętaj, że każdy pomysł jest tylko pomysłem. Czymś co może się opierać na fałszywych wyobrażeniach, nietrafnym zgadywaniu i selektywnym wyborze danych, a przede wszystkim na braku odpowiednich informacji.
Pomysły na siebie
Słyszałem historię człowieka, który przez długi czas marzył o własnej kawiarni. W zupełności to rozumiem. Właśnie wróciłem ze Starbucksa. Ja też poproszę o kawiarnię. Najlepiej dwie – jedną przedobiednią, a drugą popołudniową. Och, mógłbym siedzieć i sączyć kawę za kawą. Przyznam się, miałem nawet taki moment, że rozglądałem się za lokalem (jak ktoś jest z Krakowa i nigdy nie rozglądał się za lokalem na kawiarnię, to chyba tylko dlatego, że szukał miejsca na lokal z mocniejszymi napojami). Ale ten człowiek, o którym mowa, był uparty. Nie tylko chodził po kawiarniach, nie tylko zrzędził, że „on by to zrobił lepiej”, nie tylko dokształcał się z rodzajów kaw i technik ich parzenia, ale także w końcu zainwestował. Na początku, ponieważ wiele się działo (otwarcie lokalu, pierwsi goście, przecieranie szlaków itd.), trudno mu było powiedzieć, czy rzeczywiście to taka frajda, jakiej oczekiwał. Jednak po niecałych dwóch latach stwierdził:
–Prowadzenie kawiarni to zupełnie coś innego, niż chodzenie na kawę. Nie miałem zielonego pojęcia jak bardzo męczące i nużące to zajęcie. Sprzedał kawiarnię (ze stratą, ale i tak był szczęśliwy) po czym wrócił do swojej poprzedniej branży.
Ekonomistka Herminia Ibarra, zajmująca się między innymi rozwojem zawodowym, w książceWorking Identity opisuje kilkanaście podobnych przepadków. Opisuje np. historię Garego, 35 letniego, wypalonego konsultanta finansowego.
Gary czuł, że jego życie nie wygląda tak jak by chciał. Praca go dusiła i wysysała z niego radość życia. Któregoś dnia poczuł, że coś musi zmienić. Że najwyższy czas powalczyć o możliwość zaczerpnięcia pełnego oddechu. Usiadł i spisał swoje pasje. Najważniejszą z nich okazało się nurkowanie z akwalungiem. Oczyma wyobraźni zobaczył się w roli właściciela szkoły nurkowania na jakieś karaibskiej wysepce. Zamiast hałaśliwych ulic Londynu, szum morza. Zamiast nurkowania w szarych arkuszach pełnych nudnych cyfr, nurkowanie w kolorowym, pełnym bajecznej przyrody oceanie. Gary zwolnił się z pracy. Pierwszą rzeczą było zrobienie kursu dla instruktorów nurkowania i opracowanie biznes planu. Taki kurs trwa dwa miesiące. To dość dużo czasu by uważnie się przyjrzeć temu, jak naprawdę wygląda biznes zatytułowany „szkoła nurkowania”. Gary, po początkowym wybuchu radości wyzwolenia, zaczął przeczuwać, że coś nie do końca mu pasuje. Im bliżej było ostatecznych decyzji (wzięciu kredytu i zakupu nieruchomości), tym mocniej Gary czuł, jakieś pytanie domaga się odpowiedzi. W końcu stało się tak natarczywe, że musiał je usłyszeć:
– Czy rzeczywiście chcę to robić przez kilka najbliższych lat? Czy czyszczenie łodzi ze skorupiaków i porostów oraz nudne i powtarzalne życie na małej karaibskiej wysypce, jest tym o co naprawdę mi chodzi?
Nie jest łatwo odpowiedzieć na takie pytanie, szczególnie wtedy, gdy człowiek już dużo zainwestował (zwolnił się z pracy, wydał na kursy i uprawnienie, rozpowiedział znajomym). Ale Gary maiał odwagę odpowiedzieć sobie szczerze: – Nie. Nurkowanie jest wspaniałym hobby, jest niesamowitym relaksem, jest czymś, co można bez znużenia robić przez cały tydzień czy nawet dwa tygodnie. Ale po dwóch miesiącach własnych doświadczeń, po rozmowach z innymi właścicielami szkół nurkowania, po uważnej obserwacji ich pracy, Gary wiedział, że to nie jest coś, co chciałby robić dzień w dzień przez kilka najbliższych lat.
Wrócił do Londynu i zaczął testować inne możności. W końcu znalazł pracę w firmie zajmującej się kartami kredytowymi. I mimo, że była to praca zupełnie niepodobna do tej, o której tak długo marzył, po raz pierwszy w życiu budził się rano z poczuciem, że robi to, co powinien.
To, że nasze marzenia okazują się czymś zupełnie innym, niż oczekiwaliśmy, jest raczej regułą niż wyjątkiem.
Czy to jednak znaczy, że powinniśmy je odrzucać? Oczywiście, że nie. Gdyby Gary nie odważył się podjąć ryzyka, pewnie nigdy by nie odkrył tej nowej, dającej poczucie prawdziwej satysfakcji pracy.
Trzeba za nimi podążać. Warto jednak pozbyć się złudzenia, że wiemy coś na pewno. Że na pewno, gdy zaczniemy coś robić, poczujemy satysfakcję i pełnię. Nasza wizja siebie, jest tylko hipotezą – wynikiem pracy naszego umysłu, który z konieczności opiera się (o ile nie jesteś bogiem) na niepełnych danych. Ta hipoteza może się sprawdzić – może się okazać, że rzeczywiście, to jest dokładnie to; wcale jednak nie musi – może się okazać, że w tej nowej skórze nie czuję się wcale lepiej.
Herminia Ibarra przeanalizowała wiele przypadków zwrotów kariery – zarówno tych, które prowadziły do zadowolenie jak i tych, które kończyły się jeszcze większym rozczarowaniem. Doszła do wniosku, że wszystkie skuteczne zmiany poprzedzone są serią prób, eksperymentów i rozczarowań. Zanim człowiek okryje to, o co mu chodzi, musi kilka albo nawet kilkanaście razy się rozczarować. Wielkie, dramatyczne zwroty, w których rzucamy nasze dotychczasowe życie, palimy wszystkie mosty i zaczynamy coś zupełnie nowego, rzadko kiedy wychodzą nam na zdrowie.
Gdy po raz pierwszy przeczytałem te wnioski, byłem nieco zbulwersowany. To nie może być prawda – pomyślałem – przecież to zachęta do tego by działać na pół gwizdka. Byłem wtedy zwolennikiem rozwiązań typu „spal za sobą wszystkie mosty”. To taka zręczna figura różnego typu mówców motywacyjnych: jeżeli marzysz, by np. zostać pisarzem, to zwolnij się z pracy, kup za wszystkie oszczędności mansardę (najlepiej w Paryżu) i nie wychodź z niej, póki nie będziesz mieć gotowego arcydzieła. Długo można by pisać o tego typu strategiach motywacyjnych. Jedna tylko uwaga: ktoś, kto daje takie rady, nigdy nie znajdował się w sytuacji spalonego mostu. Prawdopodobnie nigdy nie był pod prawdziwą ścianą. Bo gdyby choć raz znalazł się w takiej sytuacji, zrozumiałby że zdecydowanie częściej czujemy w niej strach, apatię, przerażenie i zniechęcenie niż przypływ sił twórczych.
Z czasem zrozumiałem, że robienie „czegoś na próbę” a robienie czegoś na „pół gwizdka” to dwie różne rzeczy. Kto powiedział, że eksperymentów nie można prowadzić z pełnym zaangażowaniem? Poza tym, jeżeli potrzebujesz do czegoś stawiać się pod, to prawdopodobnie to nie jest to, co powinieneś robić. Raczej brakuje ci do tego wewnętrznej motywacji.
Dwa ważne wnioski wypływają z zasady traktowania pomysłów na siebie jak hipotez. Po pierwsze zmieniaj swoje życie stopniowo. Gary, w odróżnieniu od człowieka z kawiarnią, nie wpakował wszystkich swoich oszczędności w nowy projekt. Nie zablokował swojej możliwości działania na kilka lat.
Zanim zdecydujesz się na jakiś dramatyczny zwrot – rzucenie czegoś i zajęcie się czymś zupełnie innym – przeprowadź eksperyment. Upewnij się, że znasz nowe zajęcie nie tylko z wyobrażeń, ale z praktyki. Spróbuj jaki to ma smak i bądź wobec siebie uczciwy.
Wiele osób marzy na przykład o napisaniu powieści. Moja znajoma ma prosty plan. Postanowiła zarobić dość pieniędzy by się zwolnić, zamknąć za drzwi i przez cały dzień nie musieć nic innego robić. Niestety nie przekonuje jej np. Haruki Murakami, który swoją pierwszą powieść napisał prowadząc nocny klub jazzowy. Haruki jakoś nie rzucił wszystkiego w diabły i nie powiedział: – Od dziś mówcie do mnie panie pisarzu. Po prostu spróbował, a klub sprzedał, dopiero wtedy, gdy był pewny, że kocha pisanie oraz, że są ludzie, którym na tyle się to podoba, że chcą za to zapłacić. Co ci przeszkadza w tym, by zacząć pisać dzisiaj? Moja znajoma zbiera pieniądze od dziesięciu lat. Całe szczęście coraz rzadziej wspomina o pisaniu.
Pragnienie boskości
Drugi wniosek jest bardzo optymistyczny dla tych, którzy mają poczucie, że nie do końca wiedzą, co mają robić. Dla tych, których paraliżuje świadomość, że ciągle im brakuje klarownej wizji życia po drugiej stronie tęczy. Nie ma czego żałować. Zamiast szukać złudnego poczucia pewności, które tylko zaciemnia nasze decyzje, zacznij przeprowadzać eksperymenty. Szukaj w działaniu, a nie w swoje głowie.
Pamiętam wypowiedź jednego z uczestników szkolenia, jakie prowadziłem on-line. Napisał:
Od ponad roku szukam odpowiedzi na pytanie co jest sensem mojego życia. Idzie mi to opornie, mimo iż wiem że to najcenniejszy klucz którego potrzebuję. Próbuję wsłuchać się w siebie aby dostrzec odpowiedź, ale to co słyszę nie ma w sobie siły „tak, to jest właśnie to!”. Może to.. może tamto… Żadne z tych “to” i “tamto” nie ma iskry… Jak uzyskać odpowiedź na najważniejsze pytanie życia (dokąd chcę zmierzać) i być pewnym że to na 100% jest właściwa odpowiedź?
Doskonale rozumiem zmagania tego człowieka. Też czasem mnie to dopada. Pragnienie klarowności to jedna z uniwersalnych pokus człowieka. – Będziecie niczym bogowie – jak nam życzyła kiedyś pewna oślizgła persona. I rzeczywiście staramy się być jak bogowie. A Bóg wiadomo – jest wszechwiedzący i nieomylny. Jak już co mu wpadnie do głowy, to mucha nie siada! Nie ma to – tamto. I często oceniamy samych siebie z perspektywy boskości. Nie wiem, nie mam stu procent przekonania –to znaczy, że jestem jakiś wybrakowany. Coś ze mną nie tak. Muszę bardziej wejść w siebie, bardziej się skupić. Muszę pójść do psychoanalityka, zacząć zapisywać sny, analizować symptomy i odczucia, muszę przeprowadzić sto pięćdziesiąt testów psychologicznych… Szukam i szukam, ale poczucie klarowności, jak cień, ciągle przede mną ucieka.
Nie krytykuję poczucia klarowności. W którymś momencie każdemu jest potrzebna jasność co do tego, kim się jest i co się w życiu robi. Jedyne co krytykuję to oczekiwanie, że tą klarowność można osiągnąć siedząc i myśląc. Że w wyniku jakiegokolwiek rodzaju analizy czy refleksji można odnaleźć w sobie to upragnione, Prawdziwe Ja.
To pułapka. Pułapka związana z powszechnym przekonaniem naszych czasów o absolutnej wartości wytworów umysłu. Psycholodzy wyliczają setki złudzeń poznawczych jakimi ludzi ulegają każdego dnia, czytamy o nich, kiwając z politowaniem głowami:
–Jakie te ludzie głupie panie, nie? Bo akurat tak się złożyło, że ja jestem nieomylny, wszechwiedzący i pozbawiony złudzeń. No akurat rozmawiasz pan z bogiem.
Herminia Ibarra mówi o dwóch modelach zmiany. Pierwszy można nazwać: Oddaj się refleksji – Odkryj swoje prawdziwe ja – Podejmij ostateczną decyzję. Ten model to całkowita bzdura. Recepta na porażkę. Skuteczny jest tylko drugi model: Spróbuj i Oceń lub inaczej: Działaj i Ucz się.
Ibarra to ekonomistka, ale gdy przeczytałem jej wnioski, przypominałem sobie słowa filozofa i teologa. Abraham Joshua Heschel pisał:
W samotnej refleksji nad sobą nasze „ja” może zdawać się źródłem cudownych myśli i ideałów. Jednakże myśl może być jedynie zwodniczym urokiem, a ideały można nosić jak pożyczony diadem. To w czynach człowiek staje się świadomy, tego czym jego życie jest naprawdę, to w posługiwaniu się wolą a nie w refleksji człowieka spotyka własne „ja” takie, jakie ono jest naprawdę…. Serce człowieka odsłania się w czynach. Czyn jest sprawdzianem, próbą i ryzykiem.
Chcesz poznać siebie? Chcesz poznać swoje serce? Nie trać czasu na wypełnianie testów, psychoanalizę i nie kończące się dywagacje Co jest moim sednem. Zamiast tego zaplanuj i przeprowadź serię eksperymentów. Zacznij działać i obserwuj siebie. Działanie jest najlepszym sposobem na to by przekonać się czy twój pomysł na siebie jest trafny. Refleksja nad sobą ma sens, ale tylko wtedy, gdy jest przeplatana działaniem. Tylko robiąc coś możesz poznać swoje możliwości i preferencje.
Rada dla uczestnika szkolenia, którego słowa zacytowałem wyżej jest prosta. Przestań uprawiać czystą refleksję. Zacznij uprawiać świadome, uważne działanie. Nie musiałem tego nawet pisać. Zrobiła to za mnie jedna z uczestniczek szkolenia. Napisała:
Piszesz o wsłuchiwaniu się w siebie, o wewnętrznym głosie – brzmi bardzo poetycko. Czy kryje się za tym jakiś konkret? Jakieś działanie? Zaciekawiła mnie taka precyzja, że od ponad roku szukasz sensu życia. A wcześniej nie obchodziło cię to, co dzieje się z twoim życiem? Chcesz mieć 100% pewności – przecież wiesz, że to niemożliwe, musisz to wiedzieć, jesteś zbyt inteligentny. Jestem już starszą babeczką i zdążyłam się dowiedzieć, że nie ma innej drogi jak ryzyko i działanie. Trudno dowiedzieć się, co powinno się w życiu robić, nie angażując się w konkretne sytuacje. Trudno przewidzieć, czy warto z kimś być, nie będąc z nim itd. Sorry, że się wymądrzam. Ale ruszył mnie twój tekst, bo sama kiedyś wpadłam w pułapkę takich gładkich i dalekich od życia zwrotów .
Dodałbym tylko: Nie masz stuprocentowej pewności co robić? Super. Masz lepiej niż ci, których blokuje sztywność myślenia. Znacznie łatwiej będzie ci uczciwie oceniać wyniki eksperymentów. Zamiast się tym przejmować – ciesz się z tego. Tylko w jednym przypadku brak pewności przeszkadza: gdy zamiast szukać, czekasz aż spłynie na ciebie jasna, klarowna refleksja, po której każda przeszkoda wyda się łatwa do przeskoczenia, każda krytyka pozbawiona racji, każde zmęczenie chwilowe, a każda ofiara uzasadniona.
Od jakiego eksperymentu zaczniesz?
Eksperyment nie tylko da ci smak tego, o czym marzysz, ale także – jeżeli zdecydujesz, że ciągle ci się to podoba, ułatwi dalsze działanie.
Jeżeli nie masz możliwości działania, czy możesz przynajmniej wejść w kontakt z ludźmi, którzy na co dzień robią to, o czym marzysz? Czy możesz zastępczo skorzystać z ich doświadczeń? I nie chodzi o ludzi, którzy podobnie jak ty, marzą, że któregoś dnia będą coś robić, ale takich, którzy robią to od dawna.
*
Dziś tyle. W następnym tekście będzie mowa o testowaniu hipotez na temat tego, co potrzebują inni, bo to oczywiście, póki czegoś konkretnego nie zrobimy, również są tylko hipotezy, choćbyśmy nie wiem, jak mocne poczucie klarowności mieli w środku.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich znajomych, których słowa cytuję i których co rusz opisuję. Wiem, że wam się narażam, ale mam cichą nadzieję, że nie zaczniecie mnie unikać, bojąc się, że znowu was opiszę 🙂
Niestety to prawda, co jest napisane w artykule. Mami się dzieciaków wizją zarobienia miliona w tydzień. Potem tacy ludzie ganiają na szkolenia, czytają e-booki itd itd. A trenerzy rozwoju osobistego mają z tego niezły biznes.
Zresztą jak się tak spojrzy z boku to żaden z trenerów rozwoju osobistego nie zajmuje się niczym innym jak prowadzeniem szkoleń. Albo jego jedyny biznes to prowadzenie szkoleń o tym… jak robić biznes.
Chociaż z drugiej strony można dojść do wniosku, że nie do końca nasz obraz siebie, nasze hipotezy są złe. Bo co jak np. posiadasz wartościowy produkt, a nikt go nie chce?
Rozmawiałem ostatnio z pewnym informatykiem, który tworzy oprogramowania dla firm i mówił mi, że jak stworzył oprogramowanie do analizy pewnych kosztów w firmie to nikt nie chciał kupować. Dopiero jakaś afera medialna (coś ze sprawami sanepidowskimi) i potem liczne kontrole zmusiły firmy do kupowania takich oprogramowań. I mówi mi, że jak najpierw cena była 20tyś to wtedy podniósł ją na 50tyś i patrzył jak grzecznie wszyscy do niego przychodzą i płacą. Jak to określił. “Z ręki jedzą” Skwitował to jednym zdaniem: “Dopiero jak ludzie dostaną po dupie, to zaczynają mysleć”. Trudno się z nim nie zgodzić. Zwłaszcza, że sam jestem w podobnej sytuacji – jeżeli chodzi o sprzedaż produktu.
Tak więc niedokońca uważam, że hipotezy na temat siebie są takie złe. Że nasza wizja kiedy spełniają się nasze marzenia jest zła. Dla mnie ona jest i właściwa i dobra tylko, że inni ludzie przeszkadzają Ci w jej realizacji.
Przecież to nikt inni jak człowiek decyduje o tym czy kupi Twój produkt czy nie. Problemem nie jest produkt, tylko człowiek, który decyduje o jego zakupie lub nie. I im bardziej jesteś cwany tym lepiej wiesz jak go “zmusić” aby go kupił.
Afera z tzw. Świńską grypą. Etyczna? Delikatnie mówiąc nie. Sukces finansowy osiągnięty? Majstersztyk.
Mam świadomość, że teza trochę niepopularna i kontrowersyjna, ale prawdziwa. Sprawdzona w doświadczeniu. Wiara w to, że jak będziesz dawał ludziom wartościowy produkt to nie będziesz potrzebował nawet reklamy? Bzdura.
Nawet jeżeli chciałbyś dawać komuś coś wartościowego to i tak kręcą nosem. Albo chcieliby wszystko za darmo.
Dlatego już się nawet nie krzywię jak widzę, że są firmy, które próbują upchnąć komuś beznadziejny, nieprzydatny produkt. Takie życie, takie zasady gry i albo je akceptujesz albo po prostu wypadasz z gry. Dlatego lepiej zaakceptować takie zasady niż żadne.
Pozdrawiam
Marcin
Kurde, naprawdę Marcin? Trzeba być cwanym żeby robić dochodowy biznes? Czy naprawdę ludzie to ciołki, którym trzeba wciskać, którzy działają sensownie tylko pod wpływem strachu? Czy to pisanie Zbyszka o autentyczności w działaniu, o budowaniu biznesu w oparciu o rozumienie potrzeb klienta, to jakieś nawiedzenie?
Dzięki Marcinie na te uwagi. Powiem tak: odpowiedź na to jest dla mnie trudnym zadaniem. Odpowiem w kolejnym tekście. Teraz tylko tyle: owszem, są dwa modele: jeden, to model wcisku i mieszania ludziom w głowach. Masz coś bez wartości, ale umiesz ludziom to wmówić. Wiadomo, że na czymś takim zarabia się duże pieniądze. Ale do tego trzeba mieć specjalna konstrukcję. Jeżeli głowa jest w ogóle potrzebna, to musi być na solidnym karku.
A drugi model to taki, że marketing jest tylko “szerzeniem” informacji a nie tworzeniem wrażenia sztucznej potrzeby. Twój produkt musi rozwiązywać jakiś problem. I to, co piszesz o tym informatyku jest dobrym przykładem. Stworzył coś, co nikomu nie rozwiązywało istotnego problemu. To, że on był przekonany, że analiza kosztów jest ważna, nie jest takie istotne. Istotne, że ludzie nie mieli takiego przekonania. I gdyby ich słuchał, to zanim by się wziął za tworzenie, dobrze by wiedziała, że tego nie da się sprzedać albo że będzie to duże ryzyko.
Potem, po zmianie sytuacji ludzie wcale nie zaczęli myśleć o kosztach, jestem pewien, że te koszty ich dalej nic nie obchodzą. Zmieniło się tylko to, że jego program zaczął rozwiązywać problem zatytułowany “potrzebuję czegoś, co sprawi, że kontrola się nie przyczepi”.
Ogólnie idea jest taka, że jeżeli nie chcesz sprzedawać na wcisk i robić ludziom wody z mózgu, zanim zaczniesz cokolwiek tworzyć musisz się upewnić, że będzie branie – że ludzie mają jakiś powód by kupować to co robisz – to mogę być kontrole, potrzeby, przekonania – cokolwiek. Ale to oni muszą czuć, a nie ty. Nie ma sensu mówić im czego powinni potrzebować. To tak w skrócie. Bardzo dziękuję za komentarz. Właśnie zabierałem się do tekstu na ten temat. Za dwa – trzy dni się pojawi. Pozdrawiam 🙂
Witam :)) “Prawda ma poziomy “uczy Dalajlama.Ten artykuł tego dowodzi.Pan Zbyszek Ryżak ,wyprzedza współczesną psychologie, jego przekazywane przemyślenia są spójne z tym jak on sam doświadcza życia. Nie ściemnia nas ,róbcie tak a tak bo to działa.Pokazuje nam nieprzewidywalność naszą,pokazuje jak nasz racjonalny umysł potrafi wyprowadzić nas w pole.Jak parcie na sukces i zaspakajanie pychy “sukcesem”jest wymysłem ostatnich dziesięcioleci i pułapką która prowadzi do obłąkania. Coraz mniej spokojnych ludzi ,coraz mniej pokornych i pogodnych ludzi.Nawet co raz mniej jest szczęśliwych dzieci ,które beztrosko doświadczać powinny swego dzieciństw,bo one tez już są zarażone sukcesem, karierą, osiągami i tym jak jedno ma być “zdolniejsze” od drugiego.Koszmar….. wariatkowo zwane “kariera,samorealizacja” ha,ha,ha
“Róbmy swoje” śpiewał Młynarski……cokolwiek to jest,róbmy swoje.Świat chce się naśladować, po co pytam? Foliowe reklamówki już wszędzie fruwają,chińszczyzna zalała wszystkie zakątki świata….. Jakaś Siła Wyższa, zaczyna przemawiać …DOŚĆ…róbcie swoje………..
Staniemy się jedna beznadziejna masą pseudo sukcesów,które już niczemu nie służą,jedynie karmią próżność i pychę. Zbyszku,podzielam twoje zdanie aby wyjść do ludzi i dostrzec ich sprawy,ich obecność….Życie to doświadczanie siebie wzajemnie.Tyle piękna w drugim człowieku,tyle prostej wiedzy o nas samych…..
Pozdrawiam i róbmy swoje ;)) Maria
Dziękuję Mario, pozdrawiam również 🙂
Problem z eksperymentowaniem może być taki, że nieudany eksperyment bywa odbierany jako porażka. A jeśli ktoś taki bardzo boi się porażki, może nigdy eksperymentu nie podjąć. Albo jeśli już podejmie, zostanie ślepy na sygnały świadczące o tym, że eksperyment się nie udał, bo to zburzyłoby obraz siebie, obraz w którym nie ma miejsca na nieudane eksperymenty i porażki.
Piszę teraz o sobie – tak, to ja byłem taki…Teraz właśnie nachodzi mnie refleksja na temat moich ostatnich eksperymentów. Długo myślałem o tym tylko w kategoriach sukces-porażka. Musicie jednak przyznać, że nasza kultura zachęca do takiego jedowymiarowego podejścia do ludzkiej aktywności. Napisze ktoś (z tych “młodych, dynamicznych” zwłaszcza) w CV o nieudanych eksperymentach? Teraz myślę o tych eksperymentach jako o cennej lekcji, z której mogłem dowiedzieć się wiele o sobie, o “prawdziwym sobie”.
Masz całkowitą rację. Lęk przed porażką blokuje podjęcie nawet nieśmiałej próby . Ale myślę, że mimo wszystko taki zabieg jak danie swoim próbom etykiety “eksperyment” ułatwia działanie. Łatwiej patrzeć na to, co się z nami dzieje w kategoriach informacji a nie “być albo nie być”. Poza tym ułatwia – przynajmniej trochę – poradzenie sobie z porażką. Łatwiej powiedzieć wtedy : “Dobra, to nie wyszło, ale zobaczymy co będzie, gdy w podejściu numer dwa zmienię, to i to”.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam 🙂
Zbyszku, napiszę tu, jakie są (nie tylko) moje potrzeby, które możesz zrealizować – analogowa, papierowa wersja “Działaj teraz”. Gratis, z autografem i dedykacją ;D Skoro nie zdążyłeś na Mikołaja, to może chociaż na Zajączka? 😉
PS Tekst mi się bardzo podoba, aż żałuję, że nie byłam na tyle niezdecydowana, by pojawił się na szkoleniu 🙂
Asiu, dostałem przed chwilą przesyłkę z drugą wersją. Pierwszej nie wysłałem tylko z troski o twoje serce (dostałabyś zawału w paru miejscach, wiesz dlaczego – korekta przepuściła parę miejsc 🙂 No ale teraz myślę, że to zniesiesz 🙂 Idę szukać kopert 🙂 Pozdrawiam i cieszę się, że zaglądasz.
Od ponad 15 lat uparcie robię coś w czym jestem realnie mówiąc słaby. Dopiero teraz dochodzę do wniosku, że tak dłużej żyć nie można i powiem wam, że myśl o rzuceniu tego wszystkiego i rozpoczęciu od ZERA czegoś innego jest przerażająca. Przyznanie się przed samym sobą, że brak sukcesów w pracy to wcale nie jest pech, brak kontaktów, za duża konkurencja czy cokolwiek innego tylko zwyczajny brak wystarczających zdolności i możliwości intelektualnych jest niezłym sierpowym w żołądek.
Teraz dochodzi żona, rodzina, znajomi, którzy, znają tylko wykreowany przeze mnie wizerunek okupiony długami w bankach, by go utrzymać. Przestać oszukiwać siebie i otoczenie, zrobić reset i być początkującym w wieku prawie 40lat jest naprawdę trudne.
Teraz z pokorą zaczynam eksperymentować. Problem jest tylko jeden, eksperyment musi przynieść w krótkim czasie pieniądze, bo dzieci i bankierzy nie zrozumieją, że zmieniam życie i powinni rok poczekać…
Macieju, bardzo bliska mi osoba przeczytała Twój komentarz i powiedziała: “ja się całkowicie z tym utożsamiam, jestem dokładnie w tej samej sytuacji” (szkoda, że nie napisała tego, ale trudno). Wiem, że taka sytuacja jest bardzo trudna… Znam ją też ze swojego doświadczenia. Postaram się napisać w najbliższym czasie nieco o moich doświadczeniach z zakresu “do money now!” pozdrawiam 🙂
Witaj Zbyszku,
Bardzo się cieszę, że znów publikujesz teksty na stronie. 🙂
Dotknąłeś bardzo dobrze znanego mi problemu-ja sama potrafię dniami teoretyzować, myśleć, planować, wyobrażać sobie… Zauważyłam ostatnio, że często takie postępowanie staje się dla mnie samej usprawiedliwianiem braku realnych działań. “No jak to, jak to nie robię nic konkretnego w danym kierunku? Przecież cały czas o tym myślę, cały czas analizuję, która opcja byłaby dla mnie najlepsza. Zacznę robić coś w praktyce, kiedy w końcu będę całkowicie, stuprocentowo pewna, co dokładnie powinnam zrobić i jakie działania posuną mnie do przodu. A tymczasem posiedzę sobie jeszcze trochę w miejscu, poprzeżuwam wszystko na nowo i jestem pewna że już niedługo, już za chwilę dojdę do jakichś klarownych przemyśleń…”
pozdrawiam Cię serdecznie:)
Malwina
Witaj Malwino,
Świetnie to ujęłaś: “Jak to nic nie robię, przecież cały czas o tym myślę!”
Takie myślenie i podejmowanie decyzji jest rzeczywiście bardzo męczące. Często bardziej niż samo działanie. Jesteśmy wymęczeni, ciągle bez poczucia klarowności i ciągle w tym samym miejscu. Czasem na pytanie:
– Zrobiłeś coś
Z dumą odpowiadamy:
– O tak, podjąłem pięć decyzji.
Poprawna odpowiedź brzmi:
– Nic nie zrobiłem. Tylko podejmowałem decyzje.
Pozdrawiam 🙂