Mam wrażenie, że czytając tego bloga można dojść do wniosku, że wszystko staje się łatwe, gdy tylko człowiek przestanie się nad sobą użalać i zabierze się do działania.
Samo działanie to coś wielkiego, coś co może zmieniać nasz los i uprzątnąć cały ten wewnętrzny śmietnik. Sprawa jednak nie jest do końca taka prosta.
Może się bowiem okazać, że samo działanie nigdzie cię nie doprowadzi.
Wiele osób tylko rozpoczyna działanie. Robią pierwszy krok i nie stać ich na zrobienie następnego. Nawet, gdy zrobią drugi, grzęzną przy trzecim. Gdy tylko mija początkowa euforia, tracą zapał i toną w mało istotnych szczegółach, albo od razu zarzucają przedsięwzięcie. Nawet, gdy udaje im się doprowadzić projekt do końca, dochodzą do wniosku, że to, co im się udało to zdecydowanie zbyt mało, że nie ma się z czego cieszyć i że to wszystko jednak było bezwartościowe. I wreszcie, nawet gdy dojadą do wniosku, że to, co zrobili to jednak sukces, nie przekładają tego sukcesu na styl działania. Tak, odniosłem sukces, ale ten sukces okazuje się być jak wysepka na morzu beznadziei.
Dlaczego tak się dzieje?
Dlatego, że nie liczy się tylko to, co robisz, ale także to, jakie zdanie masz na swój temat i kim w swoim najgłębszym odczuciu jesteś.
Jeżeli w swoich najgłębszych przekonaniach jesteś przekonany, że jesteś do niczego, że jesteś kimś, kto nie pasuje do innych ludzi, kimś kto jest gorszy, kto nie może liczyć na powodzenie… będziesz torpedował każde swoje działanie i każdy możliwy sukces.
Człowiek, który jest głęboko przekonany o tym, że jest do niczego, swój sukces zinterpretuje jako wyjątkowy i niemożliwy do powtórzenie łut szczęścia a nie dowód na posiadanie możliwości. Człowiek, który wierzy, że nic mu nie wyjdzie, będzie unikał zabrania się za działanie, a gdy się zabierze, będzie szukał okazji by przestać (Po co się wysilać, skoro i tak nic z tego nie będzie?).
Postawa jaką mamy wobec siebie jest rodzajem stereotypu. Mamy stereotypy wobec Żydów, Rosjan, Romów, Czechów, Niemców, osób o innym kolorze skóry, innej płci, innej orientacji seksualnej czy nawet głosujących na inną partię polityczną.
Mamy także stereotypy wobec samego siebie. Zaprzysięgłego antysemity, żadne działanie podjęte przez Żydów, nawet najbardziej szlachetne, nie przekonana do zmiany zdania. Jak Żyd, to znaczy musi mieć swój interes i chodzi mu tylko o to, by oskubać naiwnych. Stereotyp nie żywi się obserwacją, ale urojoną fantazją.
Podobnie jest wtedy, gdy masz negatywny stereotyp siebie samego. Nawet gdy coś ci wyjdzie, znajdziesz sposób, by wmówić sobie, że to przypadek, że się wyjątkowo udało, że to dlatego bo nikt się nie zorientował kim jesteś naprawdę.
Rzadko jesteśmy świadomi swoich negatywnych stereotypów. Antysemici i rasiści, przecież: Tylko otwarcie mówią o tym co oczywiste. Wszyscy inni są zmanipulowani – oni są jedynymi, którzy myślą niezależnie.
Podobnie jest wtedy, gdy mamy negatywny stereotyp siebie samego. Rzadko o nim wiemy. Nawet osoby, które mają bardzo negatywne zdanie na swój temat, zapytane co myślą o sobie, mówią: „Jestem całkiem w porządku, nawet siebie lubię”.
Po czym można poznać negatywne stereotypy na swój temat?
Po poczuciu, że jestem oszustem: Wyszło mi, ale zaraz się ktoś zorientuje, że tak naprawdę nic nie potrafię.
Po poczuciu własnej nieadekwatności, gdy znajdziesz się w gronie innych osób; poczuciu, że nie masz nic cennego; że dla innych jesteś kimś nieistotnym.
Po pretensjach, że innym nie zależy na mnie tak, jak powinno (bo to tylko przypomnienie, że jestem nikim).
Po poczuciu złości na innych, gdy im się udaje (bo to tylko przypomina, że mnie nic się nigdy nie uda).
Po ciągłym wyłapywania błędów u innych (od razy można się poczuć nieco lepiej – co prawda jestem idiotą, ale inni to są dopiero idioci! co prawda nie napisałem nic w swoim życiu, ale jakie ten gość robi błędy!)
Po potrzebie ciągłego konkurowania z innymi – w rzeczach tak bzdurnych jak to, kto pierwszy dopadnie świateł na skrzyżowaniu czy kto ma lepszy zegarek. Każda z tych bzdurnych wygranych sprawia, że czujesz ulgę i myślisz: Może tak zupełnie do niczego jednak nie jestem….
Po wiecznym odwlekaniu — chcę za coś się zabrać, ale zamiast tego robię rzeczy mniej ważne, bo przecież nie wierzę, że jestem w stanie sobie poradzić z czymś ważnym.
Ważnym wskaźnikiem jest poczucie presji by robić wszystko w sposób niezwykły. Tak, jakby stał obok ktoś, kto ciągle mówi: Jeżeli nie zrobisz tego w doskonały sposób, wszyscy zorientują się, że jesteś do niczego. Chęć robienia wszystkiego w sposób perfekcyjny jest obroną przed poczuciem, że jestem do niczego. To strategia, która mówi: Tak jestem do niczego, ale jeżeli będę się starał, jeżeli będę niezwykły, jeżeli nikt nie przyłapie mnie na błędzie, jeżeli wszystko będzie doskonałe, to nikt się tego nie dowie.
Z tych wszystkich powodów samo działanie nie wystarcza. Więcej — może być wodą na młyn neurotycznej pętli. I często bywa. Kolejne przedsięwzięcia i projekty, zamiast pomóc, pogłębiają problem. Nic nie pomaga praca z coachem czy psychologiem. Jeżeli uważasz się za idiotę i próbujesz za wszelką cenę to zamaskować – przed sobą i przed innyi – nie będziesz słuchał coacha. Szybko sprowadzisz go do swojego pokrętnego systemu stereotypów i przekonań na swój temat.
Samo zabranie się za działanie niektórym osobom pomaga. Ale niektórym jeszcze szkodzi.
Czyli – w tym przypadku, szansą na rozprawienie się z głęboko ukrytym demonem jest psychoterapia i pokochanie siebie? Czy masz jakieś inne opcje?
Nie, psychoterapia nie zawsze jest konieczna (choć bywa – wszystko zależy od tego jaka). Nie można na zawołanie pokochać siebie, tak jak na zawołanie nie można się zakochać w drugiej osobie. Owszem, mam inne opcje 🙂
Dobrym przykładem na to zjawisko jest postać Konia, z powieści pod tytułem „Folwark zwierzęcy”. Na wszystko miał receptę „będę pracował ciężej” choć nie zdawał sobie sprawy, że tym działaniem potęguje problem.
pzdr
Andrzej
A jakie? 🙂 ja przesłam m.in. dwuletnią terapię u psychologa i faktycznie bez zmian. Cały czas męczy mnie presja, żeby być kimś, żeby robić coś fajnego. Powyższy tekst jest idealnie trafiony w to co gnębi mnie od wielu lat. Najgorsze jest to, że czas ucieka, patrzę wstecz i jestem przerażona, że nic nie osiągnęłam, bo takie mam wrażenie.
Tylko trzy komentarze, więc to oznacza, że chyba trafiłeś w samo sedno ;]. Mi przychodzą do głowy takie pomysły na zmianę status quo:
– nauka bezwarunkowej miłości do siebie i akceptacja siebie jakim się jest,
– uświadomienie, że mogę popełniać błędy a inni mogą odnosić sukcesy,
– odrzucenie warstw ego, które odpowiedzialne są za życie w nierealnym świecie,
– przestać żyć przeszłością i porażkami i dać sobie szansę na życie tu i teraz.
– a czasem po prostu pokonanie swojego leniwca, który trzyma na stałej bezpiecznej posadzie i zabija kreatywność.
Świetne pomysły! Szkoda tylko że jeszcze trzeba je jakoś wprowadzić w życie i tu okazuje się że osoby z takimi problemami znają teorie i sposoby wyjścia ze swoich problemów lepiej niż autorzy książek o tej tematyce, jednak mimo to nie potrafią sobie ze sobą poradzić.
Tylko dodam że to była odpowiedź na komentarz Daniela.
Twój wpis Zbyszku mocny i celny.
Dokładnie, teorię mam w małym palcu, świadomość jest ale nie wiem jak to wdrożyć w życie,
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Tak, teoria niewiele daje. Mało daje domaganie się od siebie zmiany – takie wolicjonalne „wezmę się i zacznę się cenić”. Efektem jest pętla – brak efektów napędza poczucie winy a to jeszcze bardziej pogłębia brak efektów. Spróbuję podzielić się w kolejnych tekstach tym, jak poradzić sobie z tą presją „by robić coś innego” i być kimś innym. Chciałem napisać: „spróbuję odpowiedzieć” – mam mnóstwo teorii w głowie. Mam nawet kilka zestawów teorii do wyboru – i być może niektóre z nich to całkiem ciekawe i eleganckie teorie. Ale spróbuję się po prostu podzielić.
Ogólna refleksja (zanim napiszę kolejny tekst) jest taka, że sprawa przypomina trochę zmianę charakteru pisma. Dziś wszyscy stukamy w klawiatury, ale wyobraźmy sobie, że z jakiegoś powodu potrzebujemy na co dzień pisma odręcznego. Chcemy by inni nie tylko mogli przeczytać to, co napisaliśmy bez wysiłku, ale także by robiło to estetyczne wrażenie.
Załóżmy, że mój problem polega na tym, że mam nieczytelny i brzydki charakter pisma.
Co zrobić? Czy powiedzieć sobie:
„Pokochaj swój obecny charakter pisma! Bądź z niego dumny!” albo: „Inni piszą gorzej! Nie przejmuj się tak!”?
Owszem są tacy, którzy przesadzają i to proste rozwiązanie jest dla nich dobre. Zrzędzą na swoje pismo, a tak naprawdę piszą całkiem czytelnie i nawet może się to podobać.
Niestety sprawa jest zazwyczaj bardziej skomplikowana. Trochę przesadzasz w odniesieniu do swojego pisma, ale w pewnym stopniu masz rację. Tak, ludzie mają problemy z twoim pismem. Tak, niektóre z twoich liter nie są zbyt ładne.
Można próbować dochodzić do tego, dlaczego tak brzydko piszemy i zastanawiać się jak się czujemy kreśląc swoje koślawe literki. Fajna rozrywka, w efekcie da się nawet zacząć cenić swoje koślawości, ale to nie zmienia faktu, że inni wciąż nie mają przyjemności w oglądaniu naszego pisma i że mają problemy z odczytaniem naszego tekstu.
Każdy wie jakie jest najlepsze wyjście: powolna kaligrafia a potem skupienie podczas pisania każdego, najmniejszego świstka. I tak co najmniej przez pół roku. Gdy się zdekoncentrujesz – wskoczy twój stary styl (nauczyć się czegoś nowego to zazwyczaj banał, wyjść ze starych kolein – to wyzwanie).
W tym momencie chciałem tylko napisać, że proces zmiany jest wymagający co najmniej tak samo jak próba zmiany charakteru pisma. Chcielibyśmy, żeby to było na zasadzie „raz a dobrze” a tak się nie da. Sprawa nie jest jednak beznadziejna 🙂
Zapraszam tutaj w środę – spróbujemy przyjrzeć się jednemu z aspektów sprawy.
Zbyszku, szkoda trochę że nie napisałeś w kolejnych artykułach o teoriach o których wspoinasz… Ale jeśli chodzi o mnie to zdradzę że uświadomiłem sobie że oceniam negatywnie osobę która zaczyna mnie chwalić lub doceniać w jakiś sposób jako głupią gdyż ktoś mądry zauważył by jaki jestem beznadziejny…. Zastanawiam się czy samo uświadomienie sobie też pomoże, ale chyba skoro to ja tak oceniam to mogę tą ocenie zmienić prawda?
Witam, mam pytanie. Czy poruszany problem jest związany również z pojęciem „toksycznego wstydu” i poczucia „niedoskonałości” ? Myślę że ten artykuł jest bardzo cenny i pomocny. Dziękuje i pzdr.
Wydaje mi się ,że pewna bierność w działaniu jest pewnego rodzaju uzależnieniem podobnym uzależnienia od pornografii, hazardu, narkotyków i alkoholu. Może nie ma tutaj wyrzutów dopaminy do mózgu czy serotoniny ale problemem są szlaki neuronalne. Przywyczajenie do starego myślenia które jest utrwalone przez lata. Nie można na tym starym zapętlonym myśleniu budować czegoś nowego. Chodzi chyba o zastąpnienie tego starego całkiem nową strukturą i wytrwaniu w tym nowym dostatecznie długo aby nowe szlaki neuronalne zastąpiły stare autostrady które prowadzą do nikąd.
I tutaj pojawia się kolejne pytanie- jaki udział w tym wytrwaniu mają osoby, które nas otaczają. Czy musimy sami pilnować się, trenować i mieć na baczności aby utrzymać nowe założenia? Czy odpowiedzialność za to mają też inni? Chodzi mi o to czy można zrzucić częściowo przynajmniej winę na innych za tą właśnie bierność w działaniu? A może jest to zależne wyłącznie od nas samych i mimo zmiany w otoczeniu zewnętrznym bierność pozostanie taka sama?
P.S. dziękuję Zbyszku za poruszenie tego tematu, na pewno zjawię się w środę po więcej 🙂
Nie znalazłam do tej pory (a szukam już długo i intensywnie) tak trafnie nazwanych własnych pytań retorycznych, hamulców działania..
Powiem krótko: to, że trafiłam na ten blog, odbieram jako prezent od losu, ulgę.
Nareszcie.
Dziękuję.