Pełne zaangażowanie i koncentracja, czyli jak nie zmienić słomianego ognia w ogień wilgotnego drewna

Istnieje pułapka, która nam grozi, gdy walczymy z tendencją do słomianego zapału. Możemy pozbyć się co prawda początkowych fajerwerków, ale po drodze stracić również to, co stanowi o naszej sile.

Słomiany ogień rzuca iskry i jasno świeci, niestety szybko zmienia się w popiół. W naszym życiu słomiany ogień, to epizody entuzjazmu, wielkich planów i bohaterskich zrywów, po których nic się nie zmienia, jedynie w naszym wnętrzu jest coraz więcej wypalenia i rezygnacji. Z tego powodu chcemy się pozbyć słomianego zapału i zastąpić go innego rodzaju ogniem, takim, przy którym można coś upiec, albo przynajmniej się ogrzać.

Pułapka polega na zastąpieniu słomianego ognia przez ogień wilgotnego drewna. Ten drugi co prawda nie znika szybko, jednak tak samo, jak pierwszy nie daje dość ciepła, by się ogrzać.

Tym wilgotnym drewnem, jest działanie co prawda regularne, ale mało intensywne. Wracasz dzień za dniem do swojego projektu, ale robisz to na pół gwizdka – byle odhaczyć, byle móc sobie powiedzieć, że się przecież staram, że nie jestem bezczynny.

Kiedyś, przez pół roku pisałem książkę. Pracowałem regularnie. Każdego dnia rano poświęcałem na nią dwie – trzy godziny. Czytałem artykuły naukowe, notowałem, szkicowałem, redagowałem, poprawiałem. Po kilku miesiącach miałem kilkaset stron… i absolutnie żadnego pojęcia, o co mi chodzi. By dalej nie marnować czasu, byłem zmuszony wszystko porzucić. Problem polegał na tym, że dopuściłem do tego, by wszystko wygasło. Tlący się ogień to za mało by coś zmienić.

Jeżeli masz coś ważnego do zrobienia, nie wystarczy się tym zajmować, nie wystarczy być systematycznym czy nawet wytrwałym. Ważne, by za każdym razem robić to w intensywny, pełny energii sposób.

Ważne jest nie tylko to, czy coś regularnie robisz, ale jak to robisz. Jakość pracy jest tak samo ważna, jak jej powtarzalność. Gdy działasz na pół gwizdka, choćbyś był wytrwały i regularny, masz małe szanse, by osiągnąć swoje cele.

Sztuka nie polega na tym, by wyperswadować sobie zapał i stać się znudzonym ramolem, który jest co prawda cholernie konsekwentny i przewidywalny, ale równocześni znudzony i pozbawiony zapału.

Może zapał nie musi być cały czas na tak wielkim poziomie, jak był na początku, nie mniej warto by był powyżej poziomu dymienia czy tlącego się ognia. Bez tego nie jesteś w stanie pracować całym sobą, ze środka, nie jesteś zatem w stanie zrobić tego, na czym ci tak naprawdę zależy.

Patrząc z tej perspektywy, warto docenić osoby, które mają tendencję do słomianego zapału: jeżeli jesteś w stanie do czegoś się zapalić, to znaczy, że jesteś w stanie pracować z pełnym zaangażowaniem. To naprawdę cenna rzecz, bo nie każdy jest do tego zdolny. Pozostaje tylko utrzymać ten stan.

Uwaga: klucz do intensywności

Kluczem do intensywności jest uwaga. Tlące się, zawilgocone ognisko to działanie, w którym brakuje skupienia. Pracuję nad książką, ale równocześnie zastanawiam się, co zjem na obiad, odbieram telefony, przeglądam wiadomości, sprawdzam maile, robię zestawienia ulubionych utworów muzycznych i wyglądam za okno…

Jak sobie z tym poradzić? Dalej znajdziesz kilka rad.

 

Ogranicz rozpraszające bodźce

W trakcie jednego ze szkoleń robię proste ćwiczenie. Proszę uczestników, by na głos odliczyli od 1 do 10 i od razu potem wyrecytowali kolejne litery alfabetu od A do J. Włączam stoper i mówię start. Gdy ktoś skończy, podnosi rękę do góry. Najlepszy czas to zazwyczaj 4 sekundy. Najgorszy to jakieś 8 – 9 sekund. Nie zdarza się, by ktoś nie skończył zadania.

Drugie zadanie polega na tym, by zrobić to samo, ale na zmianę. Trzeba odliczyć na głos: A-1; B-2; C-3… i tak dalej, aż do J-10. Najlepsze czasy 15-20 sekund. Trudno powiedzieć, jaki jest najgorszy czas, bo wiele osób w ogóle nie kończy zadania. Spróbuj sam przeprowadzić to ćwiczenie. Ile czasu ci to zajmie?

Skąd ta różnica? Dlaczego drugie zadanie zajmuje nam o pół minuty więcej niż pierwsze? Na co schodzi ten nadmiarowy czas?

Oczywiście na przełączanie się pomiędzy dwoma zestawami informacji. Policzenie na głos od 1 do 10 zajmuje około 2 sekund. Tyle samo zajmuje wyrecytowanie kolejnych liter. Reszta czasu – co najmniej 10 sekund – schodzi na przełączanie się z jednego ciągu na drugi.

Zajmowanie się wieloma zadaniami jest możliwe tylko wtedy, gdy jedno z nich jest całkowicie automatyczne. Mogę rozmawiać przez telefon i prowadzić samochód. Kręcenie kierownicą, wrzucanie biegów czy zmiana pasów nie wymaga ode mnie myślenia – robię to mimowolnie. Wystarczy jednak, bym zauważył, że poboczem jedzie dziwnie chyboczący się rowerzysta, automatycznie zawieszam rozmowę i skupiam się na jeździe. Gdy coś wymaga choćby niewielkiej porcji myślenia, nie istnieje coś takiego jak wielozadaniowość. Możemy robić dwie rzeczy wymagające myślenia i podejmowania decyzji tylko na zasadzie przełączania się. Takiego samego przełączania jak w przypadku recytowania A-1; B-2, C-3 itd.

Przełączanie się jest dla umysłu dużym obciążeniem. Pochłania nie tylko czas, ale także nasze wewnętrzne zasoby. Gdy mamy się ciągle przełączać z jednego zadania na drugie, stajemy się zmęczeni, napięci oraz mniej odporni psychicznie.

Niestety w naszych czasach wiele osób ma nawyk wykonywania wielu zadań równocześnie. Gdy to robimy, czujemy się bardziej dostymulowani, ważniejsi i bardziej aktywni. Jednak ten rodzaj stymulacji, nie przekłada się na efekty. Możesz robić wiele rzeczy naraz, możesz przy tym czuć się nabuzowany, ale to wcale nie pozwoli ci sprawniej zbliżyć się do swoich celów.

Jak pokazują badania, wielozadaniowość nie pomaga, ale podkopuje naszą efektywność. Chris Bailey, autor książki „Projekt produktywność” podsumowując wyniki badań na jej temat, pisze:

Wielozadaniowość obniża produktywność (bo zwiększa ryzyko błędu), zwiększa związany z pracą stres i wydłuża realizację zadań (przełączanie się między zadaniami pochłania czas i uwagę), a nawet pogarsza pamięć. Wielozadaniowość przeciąża mózg. Wielozadaniowość zwiększa nawet skłonność do odczuwania nudy, niepokoju i depresji.

Wielozadaniowość „rozsmarowuje” uwagę. Jakość skupienia jest niska, wykorzystujemy jedynie mały fragment naszych zasobów i w efekcie brakuje nam twórczości, efektywności i satysfakcji z działania.

Rozwiązanie wydaje się proste: Jeżeli pracujesz nad swoim projektem, pracuj tylko nad nim. Nie zajmuj się niczym innym.

Dopamina

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Poważnym problemem są bodźce, które wciąż przechwytują naszą uwagę i zmuszają do zajmowania się wszystkim, tylko nie tym, co powinniśmy. Wiele z tych bodźców oddziałuje na nas w sposób fizjologiczny –pobudzają one w nas wydzielanie dopaminy, neurotransmitera, który jest odpowiedzialny za dążenie do satysfakcji.

Gdy przechodzisz obok piekarni i czujesz zapach świeżo upieczonych bułeczek z marmoladą, układ nerwowy jest zalewany falą dopaminy, w efekcie czego trudno ci powstrzymać się przed wejściem, kupieniem i pochłonięciem bułeczki. Taki sposób działania mózgu ma sens z ewolucyjnego punktu widzenia. Gdy w środowisku ubogim w pożywienie widać coś bogatego w kalorie, lepiej się upewnić, że organizm zmobilizuje wszystkie możliwe siły, by pokonać przeszkody, jakie stoją między nim a pożywieniem.

Dopamina nie ogranicza się do jedzenia. Wydzielana jest wszędzie tam, gdzie pojawia się jakiegoś rodzaju obietnica nagrody: informacja, że przyszedł mail, wiadomość z Facebooka, SMS — to wszystko mówi: Uwaga, uwaga, zaraz wydarzy się coś fajnego, nie możesz tego przegapić!

Jeżeli zatem chcesz pracować nad swoim projektem z pełnym skupieniem, pierwszą rzeczą, która może ci pomóc, jest ograniczenie ilości bodźców.

Wyłącz telefon lub ustaw w nim tryb „nie przeszkadzać” (u mnie ten tryb włącza się automatycznie w godzinach, w których pracuję). Odłącz internet, wyłącz wszystkie powiadomienie i programy pocztowe. Zadbaj o to, by w trakcie pracy nie rozpraszali cię inni ludzie (choćby ubierając słuchawki na uszy).

Umów się z sobą na alternatywę zero

Tym, co nas najbardziej rozprasza, nie są bodźce pochodzące z zewnątrz, ale nasze własne impulsy. Gdy po wygranej potyczce z bodźcami zewnętrznymi, w końcu udaje nam się usiąść nad ważnym projektem, sami szukamy czegoś, czym moglibyśmy się rozproszyć.

Przed chwilą usiadłem za komputerem, by skończyć ten tekst. Już miałem zacząć pisać, gdy przypomniałem sobie, że czytałem wczoraj o pewnej książce. – Ciekawe czy jest w bibliotece –  pomyślałem i wszedłem na stronę katalogu bibliotecznego. Ponieważ długo się ładował, otworzyłem nową zakładkę i wpisałem dane książki. Pojawiło się parę stron z recenzjami. Rzuciłem okiem na jedną z nich, pod tekstem było kilka ciekawych komentarzy. Ani się spostrzegłem, a w ciągu kilku minut miałem otwartych dziesięć zakładek.

Co można zrobić, by zablokować takie szukanie bodźców? Jeden z możliwych sposobów zaproponował Raymond Chandler, jeden z najbardziej cenionych autorów powieści kryminalnych:

Pisanie albo nic. Ta sama zasada, która służy do utrzymywania porządku w szkole. Jeśli sprawisz, że uczniowie będą poprawnie się zachowywać, zaczną się uczyć choćby dlatego, by się nie nudzić. Odkryłem, że to działa. Dwie proste reguły: (a) – nie musisz pisać; (b)  – nie możesz robić niczego innego – czytać, pisać listów, przeglądać gazet czy wypisywać czeki. Reszta przychodzi sama.

Tę zasadę nazywa się czasem zasadą alternatywy zero: albo to, albo nic.

Spróbuj. A co się stanie, jeżeli rzeczywiście będę siedział i nic nie robił? Trudno. Może przynajmniej odpoczniesz i nabierzesz głodu działania.

Druga wersja alternatywy zero brzmi…

…albo to skończę, albo niczego innego nie rozpocznę

W pierwszym tekście z tego cyklu wspominałem o moich problemach ze sklejaniem modeli samolotów. Jednym z powodów było to, że wciąż dostawałem nowe, piękne, nęcące pudełka z modelami (a to dzień dziecka, a to urodziny, a to gwiazdka).

Pudełko kusi, patrzysz na ilustrację i wydaje ci się, że ten nowy model jest na pewno fajniejszy niż to, co leży przed tobą w postaci jednokolorowych, niesklejonych części. Trudno nie wziąć go do ręki. Trudno nie zajrzeć do środka. Trudno nie wykonać pierwszego kroku instrukcji (pierwsze kroki są najłatwiejsze). Przecież nie chcesz porzucać tego starego modelu. Chcesz tylko sprawdzić, jak ten nowy wygląda w środku.

Sprawdzasz i ani się spostrzegasz: masz dwa rozpoczęte modele. Co gorsza, w tym drugim pudełku było coś bardzo podobnego, do tego, co było w pierwszym: plastykowe części, które trzeba wyciąć, wygładzić na krawędziach, dopasować, posmarować klejem i połączyć. Co z tym zrobić? Usiąść i powoli posuwać się do przodu? E tam, przecież znowu można zacząć jakiś nowy model!

Coś podobnego dzieje się, gdy w trakcie pracy nad jakimś projektem, przychodzi ci do głowy nowy, w twoim odczuciu jeszcze lepszy pomysł niż ten poprzedni. Na przykład założyłeś firmę, w pocie czoła próbujesz znaleźć klientów, zmagasz się z tysiącem problemów, aż tu nagle przychodzi ci nowy pomysł. – Ech, to może być to!

Gdy wpadamy na nowy pomysł, często znajdujemy się w sytuacji dziecka patrzącego na opakowanie nowego modelu. Rzadko warto zająć się jak najszybciej tym nowym, pachnącym pomysłem. Najczęściej nowe jest tylko opakowanie. W środku nie ma nic łatwiejszego, szybszego, wygodniejszego, bardziej spektakularnego. To tylko złudzenie wywołane tym, że do starej rzeczy przywykłeś, a nową widzisz po raz pierwszy.

Alternatywa zero w tym przypadku brzmi: nie dotykać, nie patrzeć, nie stawiać na widocznym miejscu nowego pudełka, póki nie skończysz rozpoczętego.

Zasada „albo to, albo nic” dotycząca nowych przedsięwzięć jest bardzo pomocna, choć trzeba ją stosować  z rozsądkiem. Niektóre przedsięwzięcia możemy przecież realizować równocześnie z innymi.

 

Przywołaj cel

Oprócz umówienia się na alternatywę zero, pomocne jest przywołanie obrazu celu, do którego dążysz.

Gdy kusi cię nowy model, czasem wystarczy wyciągnąć stare pudełko i przyjrzeć się uważnie ilustracji, która cię zachęciła do tego, by się nim zająć.

– Co chcę zrobić?

– Jaka była moja wizja na początku pracy?

– Jak sobie wyobrażałem efekt?

– Jak się będę czuć, gdy mi się uda doprowadzić projekt do końca?

Ogranicz samego siebie, tam gdzie masz taką możliwość

Wszystko, o czym do tej pory powiedzieliśmy, można sprowadzić do zalecenia: nie zajmuj się niczym innym, nie rozpraszaj się, ogranicz swoją aktywność – dzięki temu będziesz mieć więcej energii na to, co najważniejsze.

Nie chodzi o ideał. Żyjemy w świecie, w którym nie mamy wyboru i musimy zajmować się wieloma rzeczami. By skupić się tylko na jednej, jedynej rzeczy musielibyśmy zamieszkać w jakimś niedostępnym eremie.

Życie normalnego człowieka jest jak podziurawiona rura, z której, przez mniejsze i większe otwory ucieka woda, sprawiając, że ciśnienie jest mniejsze, niż mogłoby być. Mało kto ma szanse załatać wszystkie możliwe dziury. Z wieloma trzeba się pogodzić. Ważne jest jednak by nie robić celowo nowych dziur. Osiągniemy to, powstrzymując się od kolejnych przedsięwzięć i rozmyślnie  ograniczając swoje możliwości działania.

Ograniczanie siebie samego, to nie jedyna zasada, która pomaga doprowadzać swoje przedsięwzięcia do końca. Używając przenośni hydraulicznej: możemy także podnieść ciśnienie, z jakim woda jest tłoczona. Ponieważ obraz z rurami średnio mi się podoba, powiedzmy bez przenośni: możemy podnieść intensywność naszej uwagi.

 

Wrzuć piąty bieg, nawet gdy nie musisz się śpieszyć

W jednym z programów zrealizowanych przez telewizję BBC poświęconych zdrowemu życiu przeprowadzono prosty eksperyment. Wiadomo, że regularne spacery są dobre dla zdrowia. Gdy zamiast dojeżdżać samochodem, poruszamy się piechotą, korzysta z tego nasze ciało i psychika. W quasi eksperymencie wzięli udział pracownicy tej samej firmy, którzy do tej pory szczególnie dużo się nie poruszali. Podzielono ich na dwie grupy.

Zadaniem jednej było przejść codziennie 10 000 kroków. Ta ilość bardzo często jest podawana jako coś, co gwarantuje zdrowie. Dlaczego akurat dziesięć tysięcy? Według autorów programu mamy do czynienia z mitem, który wziął się nie z badań, ale z ograniczeń starszych krokomierzy (nie potrafiły liczyć dalej).

Druga grupa miała za zadanie wykonać trzy dziesięciominutowe spacery. W ich trakcie osoby te miały iść „na tyle szybkim krokiem, by wciąż móc rozmawiać, ale nie być w stanie śpiewać”. Jak łatwo się domyślić, zadanie postawione przed drugą grupą (nazwaną Active 10) było znacznie łatwiejsze. Jeżeli próbowałeś kiedyś przejść 10 000 kroków dziennie (robiłem to przez miesiąc) doskonale wiesz, ile czasu to zajmuje. Mnie zabierało to jakąś dodatkową godzinę dziennie. Trzy szybkie, dziesięciominutowe spacery można bez porównania łatwiej wpleść w życie (wystarczy np. zaparkować samochód nieco dalej – i już mamy dwa spacery z głowy).

Po jakimś czasie porównano wyniki obydwu grup. Okazało się, że „aktywne dziesiątki” były lepsze o 30%. Krótki, szybki intensywny wysiłek okazał się lepszy dla zdrowia niż długie spacery. Korzyści zdrowotne to jednak tylko jedna przewaga intensywnych marszy. Druga ważna różnica to odczucie przyjemności. Długie, żmudne spacery były raczej nudne i nieatrakcyjne. Krótkie, intensywne marsze, przeciwnie, wiązały się z wydzielaniem endorfin, a więc z przyjemnością. Ludzie mieli zatem ochotę, by je powtarzać.

Podobnie jest, gdy pracujemy nad naszymi przedsięwzięciami. Gdy robisz coś powoli, oszczędzając się, twoja praca może zacząć cię nudzić. Gdy zajmujesz się czymś intensywnie, na granicy możliwości, często pojawia się doznanie, które przez psychologów nazywane jest przepływem, a przez sportowców byciem w strefie.

Gdy wchodzisz w przepływ, czujesz, że żyjesz, przestajesz odczuwać wysiłek, zmienia się twoja percepcja czasu, uruchamiają się pokłady twórczości.

Powolna praca jest czasem czymś niezbędnym. Gdy czegoś się dopiero uczysz albo gdy trafisz na trudny moment, nie masz wyjścia — musisz zwolnić. Warto jednak tak szybko, jak tylko to możliwe włączać piąty bieg.

Co to jest piąty bieg? Trochę wiedzy motoryzacyjnej. Każdy samochód, pomiędzy silnikiem a kołami na skrzynię biegów. Na niskich biegach koła samochodu obracają się wolniej niż silnik. Na czwartym biegu przełożenie jest zazwyczaj jeden do jednego (koła obracają się tak szybko, jak silnik). Na piątym biegu (zwanym czasem nadbiegiem) koła kręcą się szybciej niż silnik. Dzięki temu silnik spala mniej paliwa i wydaje mniej hałasu. Jedziesz ekonomicznie i z większą przyjemnością.

Niskie biegi, w odniesieniu do pracy, to działanie, w którym się oszczędzasz, pracujesz powoli i z dystansem. Czasem jest to niezbędne, jednak próba osiągnięcia celu w ten sposób jest jak próba pokonania długiej trasy na drugim biegu. Nie jesteś w stanie tego zrobić. W najlepszym razie wyczerpiesz paliwo i utkniesz na poboczu, w najgorszym spalisz silnik.

Jak wrzucić piąty bieg? Mogę opowiedzieć na moim przykładzie.

Gdy piszę powoli, gdy nigdzie się nie śpieszę, gdy pozwalam sobie po drodze na długie przerwy, zazwyczaj pisany przeze mnie tekst mnie nudzi. To, co produkuję, jest mało twórcze i mało przekonywające. Przyjemność pisania zaczyna się dopiero wtedy, gdy zaczynam pisać szybko.

Trzeba wyłączyć wszystkie programy komputerowe niezwiązane z pisaniem, przestawić telefon na tryb „nie przeszkadzać” (w którym może się ze mną połączyć tylko 2 -3 najbliższe osoby), wyprostować kręgosłup, pochylić się nieco w stronę ekranu, oczyścić umysł z tego wszystkiego, co nie wiąże się z zadaniem i zacząć szybko pisać. Szybko, w moim przypadku znaczy jakieś tysiąc słów na godzinę. Warto także mówić na głos, to co się piszę. Pomaga w tym, by się nakręcić.  Pomaga także wyraźne, zdecydowane walenie w klawiaturę (Jak to ujął Sean Connery w filmie FInding Forrester: Punch the keys for God’s sake! Yes! You’re the man now, dog).

Czasem, gdy słychać rozmowy, albo rozpraszające hałasy, trzeba założyć słuchawki i wpuścić dźwięki (np. odgłosy deszczu, lasu czy morza) lub muzykę (w kółko ta sama lista utworów).

Taki sprint, przez jakiś czas bywa niewygodny. Organizm może protestować, w głowie może pojawić się pustka. Zazwyczaj jednak, po jednym, dwóch kwadransach, mózg zaczyna się włączać. Otwierają się klapki, pojawiają się pomysły. Jest piąty bieg.

Piąty bieg nie jest dany na zawsze. Istnieje wiele rzeczy, które sprawiają, że skrzynia biegów przestawia się na niższy bieg. Jeżeli będziesz siebie obserwował w trakcie pracy, uda ci się zidentyfikować to, co zrzuca cię z piątego biegu.  W moim przypadku czymś takim jest np. chęć znalezienia dodatkowych informacji w sieci, sprawdzanie czegoś w książkach czy sięganie do tego, co napisałem wcześniej. Gdy tylko zaczynam się tym zajmować, moja skrzynia biegów przełącza się na jedynkę czy dwójkę. By wrócić, znowu muszę nieco siebie docisnąć.

Dwa sposoby mogą nam pomóc wrzucać piąty bieg: szybka i regularna regeneracja oraz terminy.

 

Zrób regenerację częścią pracy

Technikę pomodoro rozpropagował pewien Włoch, który miał dwie rzeczy: tendencję do rozpraszania się i kuchenny timer w kształcie pomidora (stąd pomodoro). Dzięki przemyślnemu zastosowaniu timera Włochowi udało się wreszcie doprowadzić swoje projekty do końca.

Pomodoro opiera się na prostych zasadach:

— Wybierz jedno zadanie.

— Ustaw timer na 25 minut.

— Pracuj nad wybranym zadaniem i tylko nad wybranym zadaniem do czasu, aż timer da ci sygnał.

— Zrób krótką, 5-minutową przerwę

— Co cztery odcinki rób dłuższą przerwę (15 minutową).

Zamiast kuchennego timera można stosować jakikolwiek (ja stosuję komputerowy, czasem używam telefonu).

Ważne by w trakcie pracy, zajmować się swoim zadaniem w maksymalnie intensywny sposób. Nie chodzi o to, by po prostu pisać, programować czy czytać. Chodzi o to, by robić to tak intensywnie, jak się da. Te 25 minut to ma być czas, w którym zadanie, jakie wybrałeś, jest najważniejsze na świecie. To znaczy, że wyłączasz (albo nie odbierasz) telefonów, zamykasz drzwi na głucho, nie sprawdzasz maili, nie robisz herbaty, nie przegrywasz filmu, nie ściągasz płyty, nie słuchasz radia itp. Jeżeli ci przyjdzie po drodze jakiś genialny pomysł, zapisujesz go na kartce i szybko wracasz do tego, co robisz.

Pomodoro w oryginale to 25 minut pracy + 5 minut odpoczynku. Dla początkującego to dobry układ. To jednak tylko sugestia. W twoim przypadku lepszy może być inny rytm. Może się okazać, że jest on różny o różnych porach. Na przykład rano może bardziej ci pasować rytm 45 minut + 5, a po południu 30 + 5. Eksperymentuj i szukaj tego, co daje najlepsze efekty.

Sednem pracy za pomocą tej techniki jest regeneracja uwagi. Za kilka minut, gdy zabrzmi mój zegar, wstanę i przez kilka minut będę wykonywał proste ćwiczenia. Gdy się nieco zasapię, wrócę zregenerowany. Dzięki temu mój następny odcinek pracy będzie znów pełny energii i skupienia.

Regularne regeneracje w istotny sposób pozwalają przedłużyć skupienie uwagi. Gdy pracuję bez takich przerw, jestem w stanie być skupiony przez nie więcej niż 2 – 3 godziny. Potem jest już tylko rzężenie. Z pomodoro, jestem w stanie być na pełnych obrotach przez 5 – 7 godzin.

Zaplanuj co zrobisz po zakończeniu

Angielski historyk, autor sześćdziesięciu książek, Cyril Northcote Parkinson w swoim najbardziej znanym dziele Prawo Parkinsona, tak opisał tytułowe prawo:

Im więcej czasu mamy na wykonanie jakiejś pracy, tym więcej czasu nam ona zabiera. Powszechne uznanie tego faktu wyraża się w przysłowiowym powiedzeniu: Najbardziej zajęty człowiek to ten, który ma mnóstwo czasu. W ten sposób starsza pani, która nie ma nic do roboty, może poświęcić cały dzień na napisanie i wysłanie pocztówki do swojej siostrzenicy w Bognor Regis. Godzinę zabierze jej znalezienie pocztówki, drugą – szukanie okularów, pół godziny odnalezienie adresu, godzinę i kwadrans napisanie tekstu, dwadzieścia minut – wahanie, czy wziąć parasol idąc do skrzynki na sąsiednią ulicę. Cały ten wysiłek, który zajętemu człowiekowi zajmuje trzy minuty, może zatem dla innej osoby stać się dniem niepokoju, udręki i zmęczenia.

Nawet jeżeli stać cię na to, by zupełnie nie przejmować się czasem, warto określić, jak długo chcesz się czymś zajmować. Dzięki temu będziesz bardziej skupiony.

Jak jednak poradzić sobie z tendencją do odwoływania własnych ustaleń (przecież skoro sam sobie ustawiłem termin, sam mogę go odwołać)?

Można zaplanować coś, co zrobisz po zakończeniu. Starsza pani mogłaby umówić się z przyjaciółkami na dwunastą i zaplanować wrzucenie kartki w drodze na spotkanie. Jeżeli pisanie pocztówki się przeciągnie, starsza pani spóźni się na spotkanie.

Dwa pytania:

— Jak długo chcę to robić? (np. czy chcę poświęcać na pisanie kartki więcej niż pół godziny)

— Co będę robić, gdy skończę? (np. pójdę na spotkanie i po drodze wrzucę kartkę do skrzynki pocztowej).

Dokonaj „przedsprzedaży”

Pamiętasz, jak to jest na dwa, trzy dni przed egzaminem? Człowiek, który wcześniej nie był w stanie patrzeć na notatki czy podręczniki choćby przez pięć minut, teraz siedzi nad nimi murem. Robi to w dzień, robi wieczorem, czasem wytrzymuje do rana. Ten sam człowiek, te same możliwości, te same cele. Jedyna różnica – nieodwołalna bliskość terminu. Póki do egzaminu jest kilka tygodni, trudno się skupić na nauce, bo przecież zawsze można zrobić to później. Ale gdy sprawa jest jednoznaczna – albo teraz się tego nauczysz, albo nie zdasz – skupienie przychodzi stosunkowo łatwo.

Skąd jednak wziąć egzamin? Rozwiązaniem może być coś w rodzaju „przedsprzedaży”.

Z przedsprzedażą (preorder) mamy do czynienia wtedy, gdy namawiasz klientów do kupienia czegoś, nad czym jeszcze pracujesz. Na przykład wysyłasz im ofertę szkolenia, którego jeszcze nie opracowałeś. Gdy nikt nie zareaguje, zapominasz o sprawie, ale gdy grupa się zbierze, ruszasz z przygotowaniami. Ten sposób pracy, oprócz tego, że doskonały ze względów biznesowych (nie musisz ryzykować, że poświęcisz pięć tygodni na produkcję czegoś, czego nikt nie kupi) jest także dobry od strony koncentracji na zadaniu.

Zdarzało mi się pracować nad szkoleniami na zasadzie jak będzie gotowe, to zacznę sprzedawać oraz na zasadzie za pięć tygodni przyjadą ludzie, a nic jeszcze nie mam. Różnica jest diametralna. Przyjemniej jest w pierwszym przypadku. Skuteczniej zdecydowanie bardziej w drugim. Można oczywiście wpaść w panikę, wątpliwości i obawy, ale energia i skupienie zawsze jest wysokie.

Przedsprzedaż nie zawsze jest możliwa. Można jednak tak zorganizować sobie pracę, by co jakiś czas, ktoś czekał na efekty twojego działania. To nie muszą być efekty finalne – to może być jakiś fragment, draft czy element całości. Możesz np. obiecać mężowi, że w niedziele przeczytasz mu pierwszą wersję swojego opowiadania (które dopiero zaczniesz); albo umówić się ze znajomym, że pokażesz mu prototyp strony. Możesz zaangażować znajomych, przyjaciół, ludzi, którzy tak jak ty zmagają się z jakimś przedsięwzięciem, ludzi, którzy mają zainteresowania podobne do twoich itp. Tego rodzaju wyjścia z efektami pracy, najlepiej robić nie rzadziej co tydzień, góra dwa tygodnie.

Świadomość, że ktoś czeka na to, czemu poświęcam energię, że ktoś, konkretnego dnia zobaczy / posłucha / zapozna się z tym, co robię, wzbudza mobilizację.

 

Rytuały rozbiegowe

Gdy ostatnio miałem trochę problemów z odpaleniem intensywnej pracy, przypomniałem sobie sposób, który stosowałem dość długo, a który niestety, gdzieś po drodze zarzuciłem.

Gdy pisałem „Energię wewnętrzną”,  każdego dnia, zanim zabrałem się za pracę wyciągałem tę samą książkę (non fiction, bez związku z tematem) i czytałem z niej dwa, trzy losowo wybrane akapity. Czytając, zwracałem uwagę na styl, konstrukcję i język. Dzięki temu szybko wchodziłem w „pisarski” stan skupienia.

Rytuały rozbiegowe (pre-game rituals) można spotkać u wszystkich dobrych sportowców (oprócz polskich, bo ci, wiadomo, psychikę mają jak ze stali i nie potrzebują). Ma swoje rytuały Michael Phelps (słuchanie muzyki, wizualizacja), Rafael Nadal (lodowata kąpiel, przygotowywanie rakiet, ustawianie butelek na korcie i wiele innych), Christiano Ronaldo (wpatrywanie się w swoje odbicie lustrze, rozluźnianie się, słuchanie muzyki), reprezentacja Nowej Zelandii All Blacks wykonuje słynne Haka.

Rytuały sportowców bywają przeróżne, niektóre wydają się dziwaczne, ale są skuteczne. Pozwalają poradzić sobie z napięciem i szybko wprowadzić w stan koncentracji.

Rytuał opiera się on na prostym zjawisku kojarzenia. Pawłow nauczył swoje psy ślinić się, ile razy zaświeca się lampka. Sportowiec uczy się skupiać, ile razy wykona te same działania.

Czasem rytuały są celowe, czasem przypadkowe. Te przypadkowe często mają negatywny wpływ na poziom skupienia. Na przykład, ile razy siadam za komputerem z zamiarem zabrania się za pisanie pracy magisterskiej, sprawdzam pogodę, wiadomości, facebook, twitter i skarżę się przed sobą, że napisanie tej pracy jest takie strasznie, strasznie ciężkie.

Gdy do jakiegoś działania zazwyczaj brakuje ci energii, sprawdź, co zazwyczaj robisz przed zabraniem się za to działanie.

Tego rodzaju spowalniające rytuały, są czymś w rodzaju grząskich piasków. Warto je zastąpić trampolinami – rytuałami, które będą dodawać energii i skupienia.

Zaprojektuj taką trampolinę – rytuał, który ułatwi ci koncentrację i przywoła stan pełnego zaangażowania. To może być jakaś czynność fizyczna (np. krótka gimnastyka, seria oddechów), może to być także coś, co wykonujesz w głowie – wyobrażenie sobie czegoś, albo powtórzenie jakiegoś wezwania.

Poszukaj własnego sposobu. Oto kilka pomysłów na rozpoczęcie burzy mózgów:

— pięć oddechów połączonych z rozluźnieniem ciała podczas wydechu.

— wizualizacja końcowego efektu pracy,

— wykonanie powitania słońca (yoga)

— przygotowanie i postawienie na biurku filiżanki kawy

— zapalenie świecy

— odtańczenie tańca według własnego układu choreograficznego (a dlaczego nie?),

— zaśpiewanie piosenki motywującej,

— wysłuchanie jakiegoś utworu muzycznego,

— boks z cieniem.

 

Przyjmij wycentrowaną postawę ciała

Technik podnoszących skupienie jest wiele, nie damy rady wszystkiego omówić. Ale o jeszcze jedna rzecz.

Poziom koncentracji zależy od postawy ciała. Gdy czasem zdarza mi się odwiedzać open space, przyglądam się, w jaki sposób ludzie siedzą za komputerami. Szczególnie po południu łatwo jest znaleźć osoby półleżące, odchylone od biurka albo przeciwnie, prawie leżące na biurku, podpierające ciężką głowę. Od razu widać, jak bardzo nie są zaangażowane w to, co robią.

Nie przez przypadek, każda instrukcja medytacji zaczyna się od tego, by wyprostować kręgosłup i równo rozłożyć ciężar ciała.

Jeżeli czujesz, że nie jesteś dość skupiony, przyjmij wycentrowaną pozycję ciała – taką, w której ciężar jest rozłożony w sposób równomierny i komfortowy wokół środka ciężkości ciała (znajdującego się w okolicy pępka). Gdy przyjmujesz taką wycentrowaną pozycję, twój mózg automatycznie dostaje sygnał gotowości do działania.

Jeżeli siedzisz ustaw odpowiednio miednicę i wyprostuj plecy (ale bez przesady),  podnieś głowę, równo ustaw ramiona, nogi ułóż stabilnie na podłodze.

By znaleźć odpowiednią pozycję, możesz pochylić się trochę do przodu i do tyłu oraz na boki. Znajdź miejsce, w którym pozycja ciała jest najbardziej stabilna.

Ważne jest nie tylko ustawienie ciała, ale także rozluźnienie mięśni.

Weź głęboki wdech i powoli wypuść powietrze nosem. W trakcie wydechu poczuj, jak rozluźniają się mięśnie twarzy, karku i ramion. Podczas kolejnego wydechu poczuj, jak rozluźniają się pozostałe mięśnie.

W trakcie kolejnego wydechu poczuj ciężar ciała. Możesz wyobrazić sobie także, że biorąc wdech, powietrze dopływa do obszaru znajdującego się za pępkiem. Utrzymaj uwagę na tym punkcie przez jakiś czas.

Centrowanie może wiązać się z obniżaniem napięcia (gdy jesteś spięty i zdenerwowany) rozluźnienie mięśni i przyjęcie stabilnej postawy ciała, pozwala poradzić sobie z poczuciem zatykania się czy paniki. Gdy z kolei jesteś nadmiernie senny, przyjęcie stabilnej postawy ciała pozwala nieco się ożywić (warto w takiej sytuacji dodać jeszcze kilka szybkich, pobudzających oddechów).

2 komentarze

  1. Dzień dobry .
    Nareszcze kolejny artykół 🙂 Co zabieram to to że przełączanie z trybów liczenia i alfabetu zużywa dużo zasobów i że warto „zatrzymać się” na jednym zadaniu . Jest taki test w książce „Ja i moja pamięć” – gdzie na końcu książki są napisane kolory innymi kolorami niż są napisane . Bardzo trudno jest je nazwać (ale jest to możliwe 😉 ) Pewnie analfabecie poszło by znacznie z tym zadaniem łatwiej bo są jeszcze schematy w które wchodzimy (społeczne , intelektualne itp) ciekawe jeszcze na ile można je zmienić . Druga rzecz którą chce przetestować to rada że należy się wynudzić – odpuścić wszystko inne które się pojawia i dopiero wtedy robić to co się zaplanowało na początku – bardzo ciekawa koncepcja. Medytacja na końcu bardzo trudna gdyż ciało zaczyna się gibotać i trudno je utrzymać w miejscu . Panie Zbyszku mówił Pan o tym że tak się dzieje bo próbujemy uniknąć niechcianych emocji (że człowiek wtedy się kuli – ja się akurat giboczę) Jeszcze jest tak że te gibotanie albo kulenie jest w jakimś stopniu potrzebne i uspokajające, nie wiem . Dziękuje za wpis. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *