Rzeźbiarz wewnątrz mnie
Kiedyś po szkoleniu, prowadzonym przez jedną z najlepszych (przynajmniej w Krakowie) psychoterapeutek, wzięła mnie chęć by poddać się terapii.
Podszedłem do niej na przerwie i mówię:
– Słuchaj, dużo pracuję z ludźmi i myślę, że moja skuteczność jest wypadkową tego, co sam przepracowałem. Wzięłabyś mnie na terapię?
Popatrzyła na mnie i zapytała:
– Jesteś żonaty?
– Tak.
– Masz dzieci?
– Tak.
– Jesteś szczęśliwy?
– Tak – wyrwało mi się, ale ponieważ głupio to brzmi w ustach kogoś, kto szuka terapii, dodałem – Zależy, co przez to rozumieć. Nie jestem szczęśliwy z pracy, nie jestem szczęśliwy we wszystkich relacjach. Z wielu rzeczy nie jestem zadowolony…
Popatrzyła na mnie nieco kpiącym wzrokiem i powiedziała.
– Nie potrzebujesz terapii.
Kończyła się przerwa i nie było czasu na dalszą rozmowę, ale chciałem jest odpowiedzieć:
– Potrzebuję! Mogę przecież tyle rzeczy ulepszyć, tak daleko mi do pełnego życia. Nie skończyłem jeszcze procesu swojego rozwoju!
Czułem się jak rzeźbiarz, który stoi nad bryłą zaledwie z grubsza wyciosanego marmuru. Widzi zarysy wspaniałego posągu: sylwetkę kogoś, kto jest zawsze skupiony na tym, co ważne, kogoś, kto nie czuje stresu, nie czuje braków energetycznych, zawsze jest spokojny, dogłębny, mądry… Wystarczy tylko zdjąć to, co powierzchowne i mało ważne i zostawić to, co najgłębsze i ponadczasowe. W żargonie, mówi się przepracować. Gdy przepracujesz jakiś kompleks czy problem, jesteś o krok bliżej tej klasycznej rzeźby z wypolerowanego marmuru.
Czułem się rozczarowany. Ja mam takie wizje, czuję się niemal Michałem Aniołem, a ona mnie pyta o to, czy mam żonę, dzieci i czy jestem zadowolony?! Tak, jakby człowiek żonaty, mający dzieci i nie zastanawiający się co drugi dzień czy aby dziś nie skoczy z mostu nie miał już nic ze sobą do zrobienia?! Rozczarowała mnie! Człowiek ma się rzeźbić, kształtować i doskonalić przez całe życie!
Rzeźba czy dłuto?
Pracujemy nad sobą, kształtujemy, budujemy swoje wnętrze. Wydobywamy siebie z głębin, przepracowujemy i modelujemy. Jesteśmy jak rzeźbiarze, skupieni nad swoim tworzywem. Ale czym tak naprawdę jest nasza psychika? Blokiem marmuru? Bryłą gliny? Klocem drewna? Workiem gipsu? Modeliną?
Jakim rodzajem tworzywa jesteśmy?
Żadnym. Myślenie o psychice, jak o tworzywie, z którego ma powstać rzeźba jest jednym z powodów, dla których nasze wysiłki by sobie pomóc (indywidualnie lub przez terapeutę) kończy się porażką.
Metafora rzeźbiarza jest dobra, problem jest jednak taki, że w tej metaforze psychika jest czymś zupełnie innym.
Nasza psychika jest dłutem, a tworzywem, z którego powstaje rzeźba jest świat na zewnątrz nas. Nasza prawdziwa praca nie polega na tym by wydobywać piękno z siebie samego, nie polega na tym by przepracowywać siebie i uwalniać się ze wszystkich napięć, nierówności czy niespójności. Nasza prawdziwa praca polega na tym by wydobywać piękno ze świata i innych ludzi.
To nie znaczy, że praca nad sobą nie jest człowiekowi potrzebna. Rzeźbiarz potrzebuje ostrych, dobrze utrzymanych dłut.
Jednak większość z klientów terapeutów, mówców i motywatorów, to ludzie, którzy, mimo, że ich dłuta nadają się do działania, siedzi i rozmyśla jakby tu jeszcze bardziej je udoskonalić. Są jak rzeźbiarz, który ma wszystko: tworzywo, siły i narzędzia, ale zamiast zabrać się do pracy, przez cały dzień biadoli, jakich to wspaniałych rzeczy by dokonał, gdyby miał lepsze narzędzia.
Owszem, są tacy, którzy mają lepsze. Bardziej stabilną psychikę z mniejszą ilością negatywnych emocji. Są tacy, którzy są bardziej uparci, bardziej inteligentni, mają mniejszą ilość traumatycznych wspomnień z dzieciństwa, lepsze doświadczenia z obecnymi partnerami itd. … ale czy to znaczy, że nie jesteś w stanie nic zrobić za pomocą tego, co masz teraz? Czy to znaczy, że to, czym dysponujesz jest bezużyteczne?
Troska o narzędzia czy ich kult?
Warto dbać o narzędzia. Gdy twoje dłuto jest zniszczone i połamane, przyda ci się pomoc. Gdy co dwa dni myślisz o tym, że świat nie ma sensu, gdy masz problemy z pełnieniem podstawowych ról – być może powinieneś poszukać pomocy.
Być może powinieneś coś dla siebie zrobić, gdy dzień po dniu czujesz się wypalony, jałowy i zgaszony. Nawet dobre dłuto trzeba od czasu do czasu ostrzyć.
Dobry rzemieślnik troskliwie obchodzi się z narzędziami. W dobrym warsztacie nie znajdziesz porozrzucanych, tępych pił czy dłut.
Ale mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach bardziej powszechny jest inny problem. Problem, na który cierpiał pewien znany mi kiedyś prezes wielkiej firmy. Jego konikiem było stolarstwo. Tak w każdym razie twierdził. Bliższe prawdy byłoby nazwanie tego „kolekcjonowaniem narzędzi stolarskich”. Miał cały zestaw narzędzi. Od zupełnie zwyczajnych do zaawansowanych – takich, które budziły zazdrość nawet profesjonalistów. Gdy jednak zabierał się za robienie czegoś (co mu się zdarzało bardzo rzadko) nie wyciągał tych najlepszych, ale te najgorsze.
Jak twierdził, robił to z troski o nie. W rzeczywistości to nie była żadna troska. Istnieje subtelna, ale wyraźna granica pomiędzy troską o narzędzia a ich kultem. On tą granicę przekroczył. Był kolekcjonerem, a nie rzemieślnikiem.
Kto nie zna takich kolekcjonerów? Czyściutki idealnie zadbany samochód, który oczywiście został kupiony po to by wozić dzieci, ale niech tylko wredny bachor wyleje soczek na siedzenie a nagle boleśnie się przekona, po co naprawdę ojciec kupił brykę. Albo piękny, zadbany rower, którym można powoli się przejechać dopiero wtedy, gdy na zewnątrz panują idealne warunki. Broń boże deszcz czy błoto. Albo wspaniała kolekcja gitar, z których właściciel pracowicie ściera kurze, stroi je, konserwuje i nigdy na nich nie gra.
Ochraniacze
Kilka lat temu, gdy zaczynałem jeździć na rolkach kupiłem sobie ochraniacze. Czarno – bordowe, pachnące świeżością prezentowały się wspaniale. Ich zadaniem – przynajmniej teoretycznie – była ochrona kolan, nadgarstków i łokci. Szybko zorientowałem się, że to raczej ja służę chronieniu ich przed rysami i zabrudzeniami. Starałem się tak jeździć by nie musieć ich używać.
Gdy to spostrzegłem, poszedłem w odległy zakątek parku, po którym jeździłem i w pełnym szyku wykonałem kilka rzutów na ziemię. Do dziś jestem dumny z efektów. Ochraniacze są po to, by były ubrudzone, porysowane i podrapane. Są właśnie po to, by znosić napięcia i radzić sobie z tarciem. Przecież ochraniacz bez rysy, to znak, że jesteś absolutnym nowicjuszem i pozerem. Zamiast jeździć ostrożnie (byle tylko nie upaść i nie porysować ochraniaczy) mogłem zacząć próbować wykonywać trudniejsze manewry i czerpać satysfakcję z upadków.
Nasza psychika jest trochę jak ochraniacz. Właśnie o to chodzi by znosić napięcia i obciążenia. O to chodzi by było na niej mnóstwo rys.
Jeżeli jesteś w pełnej harmonii, pokoju i wyciszeniu to są tylko dwie możliwości: albo osiągnąłeś już nieśmiertelność albo nie robisz tego, co powinieneś robić. Nie używasz swojej psychiki do tego, do czego powinieneś używać.
Psychika doskonali się od używania
Jeszcze bardziej niż ochraniacze, nasza psychika przypomina drewnianą harmonijkę ustną. Najlepsza harmonijka, to taka, która jest rozegrana. W miarę grania drewno nabiera odpowiedniej wilgotności i pęcznieje. Harmonika osiąga wtedy właściwą barwę. Dbałość o instrument polega na regularnym graniu na nim. Instrument nieużywany jest w kiepskim stanie.
Tak samo jest z psychiką. Rozwija się, gdy traktujemy ją, jako narzędzie a nie cel.
Psujesz ją, gdy:
– zamiast zbierać rysy, wycofujesz się;
– gdy nie angażujesz się w trudne przedsięwzięcia, bo boisz się urazów,
– gdy przestajesz robić coś ważnego, bo jest to dla ciebie zbyt bolesne czy wyczerpujące,
– gdy czekasz aż będziesz gotowy.
Nigdy nie będziesz całkiem gotowy. Nigdy nie będziesz całkowicie nadawać się do tego, co chcesz zrobić. A nawet więcej. Jeżeli zabierasz się za jakieś przedsięwzięcie, do którego doskonale się nadajesz i jesteś doskonale przygotowany, to znak, że nie zabierasz się za to, za co powinieneś. Poszukaj sobie raczej czegoś, do czego ledwo się nadajesz.
Silikon
Oglądałem kiedyś program, w którym nastolatkom pokazywano kilka fotografii kobiecych biustów. Wśród typowych, zwyczajnych biustów było zdjęcie nienaturalnego, wypchanego silikonem. Zadaniem nastolatków była ocena, który jest najbardziej naturalny i najczęściej spotykany. Oczywiście chłopcy wybrali taki, którego nigdy u swoich rówieśniczek nie spotkają. Byli głęboko przekonani, że to, co było czystym efektem chirurgii plastycznej jest czymś najbardziej powszechnym. Całe szczęście powoli zaczynamy uświadamiać sobie, jak bardzo media wypaczyły obraz ciała ludzkiego.
Podobnie jest jednak z obrazem psychiki. To, co wydaje nam się „zdrowe” i „normalne” często jest sztucznym tworem.
Postacie takie jak James Bond, Pippi Langstrumpf, Jack Sparrow czy Lara Croft to fikcja. Ludzie, których oglądamy w filmach i o których czytamy w książkach, to nie są prawdziwi ludzie. My jednak staramy się być jak oni: zawsze pełni optymizmu, humoru, dystansu, ciepła, wytrwałości itp. Martwimy się i szukamy pomocy, gdy tylko okazuje się, że nie jesteśmy jak James Bond, że kłopoty nas przytłaczają, że upadki bolą a dobry humor nie zawsze na się trzyma.
Z piersiami sytuacja jest stosunkowo łatwa. Masz pieniądze, pakujesz silikon i wszystko gra. Z psychiką problem jest nieco większy. Silikonu jest dużo. Możesz przebierać wśród ofert tych, którzy za parę złotych zmienią cię w boga. Problem jednak jest taki, że ten silikon długo się nie trzyma. Po tygodniu odpada i nie dość, że twoja psychika wraca do normy, to jeszcze masz kaca, że skopałeś sprawę. Nie skopałeś. Po prostu ktoś ci wmówił, że można być ideałem.
Owszem, wielu z nas wymaga pomocy psychologicznej. Ale najczęściej pomocy polegającej na tym, by jak najszybciej przekierować uwagę z siebie na świat.
Jeżeli radzisz sobie z podstawowymi, zadaniami, jeżeli możesz rano wstać i iść do pracy, jeżeli możesz rozmawiać ze swoimi bliskimi i przyjaciółmi, jeżeli możesz wsiąść do samochodu i pojechać na zakupy, nie mów mi, że rzeczą, której najbardziej potrzebujesz jest przepracowywanie siebie. Prawdopodobne bardziej potrzebujesz dokonania zwrotu na zewnątrz.
Dokonać zwrotu
Najbardziej istotnym elementem prawdziwej pracy nad sobą jest dokonanie zwrotu we właściwym kierunku. Zwrotu, w którym przestajemy traktować siebie, jako najważniejszy cel, a zaczynamy traktować jak narzędzie zmieniające świat.
Martin Buber w króciutkiej książeczce „Droga człowieka według nauczania chasydów” pisze:
Człowiek, który nieustannie trapi się pokutą i zamęcza myślami, że jego uczynki pokutne są niewystarczające, pozbawia dzieło zwrotu najlepszej cząstki energii…
Trzeba zapomnieć o sobie i mieć w myślach cały świat…
Każdy w swoim związku ze światem powinien baczyć, by nie stać się celem samym dla siebie.
W przełożeniu na bardziej psychologiczny język znaczy to mniej więcej tyle, że człowiek, który nieustannie zajmuje się swoją dojrzałością, opanowaniem, wyciszeniem, pozytywnym nastawieniem (wstaw jakiekolwiek problemy psychologiczne) pozbawia siebie samego najlepszej cząstki energii. By ją dostać, musisz dokonać dzieła zwrotu.
Tak naprawdę tego najbardziej potrzebujemy. To nie za wewnętrzną harmonią czy spokojem tęsknimy. Nie dlatego szukamy terapeutów by zlikwidowali napięcia, stresy i dali receptę na wieczną błogość. Viktor E. Frankl relacjonuje wyniki badań, jakie przeprowadzono na sporej grupie Francuzów i które z takim samym efektem przeprowadził w swoim szpitalu. 89% badanych stwierdziło, że ich zdaniem „człowiek potrzebuje czegoś, dla czego mógłby żyć”. 61% powiedziało, że w ich życiu jest ktoś lub coś, za co gotowi byliby gotowi umrzeć.
Gdy czujesz, że wiele jeszcze musisz nad sobą pracować, że potrzebujesz doskonalenia siebie, gdy czujesz się nieziemsko spragniony harmonii i spokoju, rozejrzyj się wokół:
Czy masz, dla kogo / czego żyć?
Czy jest coś, czemu warto służyć?
Czy poświęcasz temu tyle uwagi ile powinieneś?
Być może rzeczywiście musisz pewne rzeczy przepracować, ale może byś tak zaczął od drugiej strony? Może to nie stres, napięcie czy brak doskonałości jest twoim problemem, ale brak innego celu niż swoja doskonałość?
Może stres, napięcie, poczucie bycia nieszczęśliwym jest efektem gorączkowego trzymania się siebie i własnego samopoczucia? Jak by wyglądało twoje życie, gdybyś zupełnie przestał się martwić o własne samopoczucie, wygodę, pozytywne emocje czy myśli? Gdybyś zostawił je sobie samym i przestał je obskakiwać i obsługiwać. Czy coś by w tym życiu zostało?
Służba jest lekarstwem
Doktor Albert Schweitzer był jednym z najbardziej zdumiewających ludzi na ziemi. Doskonały filozof, teolog, muzykolog (jego dzieło na temat J.S. Bacha do dziś jest jedną z najważniejszych pozycji na ten temat), znawca budowy organów, doskonały organista, wykładowca i nauczyciel. Mimo tych wszystkich zainteresowań i zdolności, któregoś dnia postanowił poświęcić się całkowicie bezinteresownej służbie innym. Ukończył medycynę i wyjechał do Gabonu. Tam spędził kilkadziesiąt lat służąc najlepiej jak umiał tysiącom chorych. Pod koniec życia budził powszechny podziw. Został m.in. doceniony nagrodą Nobla. Ale powtarzał, że jest normalnym człowiekiem, który tylko odkrył znacznie służby innym.
Pisał:
…musicie służyć innym. Będziecie ubogimi w życiu, jeżeli wszystkim, o czym myślicie będzie to, jak osiągnąć sukces dla siebie. Prawdziwym celem w życiu jest istnieć dla innych, pomóc w spełnieniu tego, co winno być zrobione.
Służyć ludziom? To źle się kojarzy. W pewnym sensie nikt nie powinien być niczyim sługą. Jeżeli bycie sługą znaczyłoby rezygnację ze swoich osądów, indywidualności, ocena moralnych czy przekonania, co jest słuszne a co nie – nie można być niczyim sługą (choćby była to żona, rodzona matka czy największy autorytet wszech czasów). Ale nie o coś takiego chodzi. Służyć komuś może też znaczyć pomagać drugiej osobie, dbać o jej potrzeby, troszczyć się o nią, interesować się tym, czego potrzebuje czy dzielić się z nią swoim czasem czy wysiłkiem. Jeżeli tak rozumieć służenie, zasada jest prosta:
Nie można przeżyć sensownego życia, jeżeli nikomu ani niczemu nie służymy. Tak jesteśmy skonstruowani, że zaczynamy kwitnąć, gdy zaczynamy autentycznie służyć.
Jeżeli czujesz depresję, brak energii, smutek, apatię, nieśmiałość, brak inspiracji… cokolwiek, zafunduj sobie lekarstwo: znajdź kogoś i zacznij mu służyć.
Zafiksowanie na swoim bólu i problemach zawsze pogarsza sprawę. Starasz się wyrwać i plątasz się coraz bardziej. Zostaw na chwilę swój głód i swój ból. Pomóż najpierw drugiej osobie.
Postępuj zupełnie odwrotne niż w samolocie. Najpierw włóż maskę współpasażerowi. Pomóż złapać jej oddech. Zobaczysz, że stanie się coś dziwnego. Dając komuś autentyczną troskę i zainteresowanie nie odbierasz sobie niczego. Im więcej autentycznej troski dasz drugiej osobie, tym więcej dasz sobie samemu.
To nie oznacza, że masz odrzucić siebie
Zwrócenie się na zewnątrz, nie oznacza odrzucenia własnych odczuć. Wręcz przeciwnie. Jeżeli jesteś zwrócony na zewnątrz to, co dzieje się wewnątrz ciebie bardzo się liczy.
Twoje przyjemności, refleksje, przeżycia, wątpliwości, marzenia czy nawet sny, stają się ważnym narzędziem, poprzez które świat komunikuje się z tobą. Dzięki temu, co czujesz w środku wiesz, co jest cenne i ważne dla świata. Poczucie przyjemności z pracy jest wtedy sygnałem, że jesteś na właściwej drodze.
Nie chodzi o to by przestać pracować nad sobą czy przestać zajmować się sobą. Chodzi o to, by mieć właściwy zwrot.
Zdjęcia: Akbar Simonse (zdjęcie z rzeźbiarzem); Claire Sutton (z dłutami)
Miało być praktycznie, ale ten praktyczny tekst odłożyłem na za tydzień. To pod wpływem dyskusji pod ostatnim tekstem o tym, czy pracować nad sobą czy nie. Ciekaw jestem jaki teraz temat się pojawi w komentarzach…. Pozdrawiam 🙂
Cieszę się, że można znowu czytać teksty artykułów. 🙂 Pozdrawiam!
Ciężko było znaleźć ten artykuł w google, stronka ciekawa, zasługuje na lepsze pozycje w wyszukiwarkach. SEO w 2015 stało się skomplikowane, jest coś co ci się napewno przyda, poszukaj sobie w google – niezbędnik dla każdego webmastera
Cudowny tekst! Podpisuje się obiema rekami pod każdym zdaniem! Kiedyś myślałam ze osoby z depresją to biedni nadwrazliwcy, kiedy przyjrzałam sie bliżej, okazało sie ze większość to ludzie całkowicie skupieni na sobie i swoich stanach. Lek, o którym Pan pisze- dystans do siebie i pomaganie innym , to niepopularny i genialny sposób na szczęście 🙂
Bardzo mi się podoba ten tekst. Jest w nim dużo prostej i pięknej prawdy (jakkolwiek górnolotnie to brzmi). Dzięki temu, że ten wątek powtarza się w Twoich tekstach, dużo ostatnio myślę o „przestawianiu zwrotnicy”.
Ale mam wrażenie, że jest tu też kilka uproszczeń:
„Jeżeli radzisz sobie z podstawowymi, zadaniami, jeżeli możesz rano wstać i iść do pracy, jeżeli możesz rozmawiać ze swoimi bliskimi i przyjaciółmi, jeżeli możesz wsiąść do samochodu i pojechać na zakupy, nie mów mi, że rzeczą, której najbardziej potrzebujesz jest przepracowywanie siebie.”
1.Mam wrażenie, że, tak jak zresztą piszesz, „przepracowywanie siebie” jest jakimś branżowym terminem. Osobiście go nie znam. Myślę, że nie używa go też wielu ludzi, którzy potrzebują wsparcia, krótszej lub dłuższej terapii. Praca nad sobą, z terapeutą czy nie i jej potrzeba, jest czymś niezwykle osobistym i indywidualnym. Różni są ludzie i bardzo różnie są ukształtowani, znajdują się w różnych punktach w swoim życiu. Dla jednych terapią może być udana relacja z inną osobą, inni bez takiego wsparcia nigdy się nie pozbierają. Klecenie takich prostych recept, jak to co powyżej, które brzmią, jakby były niepodważalną prawdą – zdumiewa mnie.
2.”Jeżeli czujesz depresję, brak energii, smutek, apatię, nieśmiałość, brak inspiracji… cokolwiek, zafunduj sobie lekarstwo: znajdź kogoś i zacznij mu służyć.”
Tak, to często działa. Znam kilka osób, które znalazły sobie takiego „kogoś”. Może to być podopieczny, własne potomstwo, mąż lub nawet pracodawca, przyjaciel, a może nawet i guru jakiejś sekty. Kiedy jednak człowiek zwraca się na zewnątrz siebie, mając totalny bałagan w środku, łatwo może cała ta akcja wymknąć mu się spod kontroli. Z tego się biorą – nadopiekuńcze matki, społecznicy oddający się wszystkim, a zaniedbujący własną rodzinę, pracoholicy, zaborczy przyjaciele, ulegli partnerzy-cienie itd…
Oczywiście – przesadzam teraz, przechylam wahadło w drugą stronę. Wydaje mi się jednak, że tak trzeba, żeby nie zapomnieć o całym obrazie skomplikowanej i różnorodnej rzeczywistości.
3. „Nie można przeżyć sensownego życia, jeżeli nikomu ani niczemu nie służymy.” – to prawda. Zgadzam się z tym z całej duszy. Ale obawiam się, że w pewnych przypadkach, taka służba innym, tylko po to by zapomnieć o własnych bolączkach, traumach i obsesjach – po prostu rozminie się z celem.
Mam wrażenie, jakby ten tekst był pisany… na rynek amerykański. Używając tego terminu, mam tu na myśli osoby uzależnione od wizyty u swojego „shrinka”, autoanalizy i łykania prozacu. Takie potrząśnięcie kimś takim. Mam jednak wrażenie, że w naszym społeczeństwie, nie tego ludziom potrzeba. Udanie się do psychiatry lub psychologa jest ciągle obarczone u nas odium, że to coś wstydliwego i nienormalnego. Bo przecież jedyne co trzeba zrobić, to wziąć się w garść, iść kopać jakąś grządkę lub pomóc potrzebującej staruszce… Pewnie tak jest w niektórych przypadkach. W innych – zupełnie inaczej. Moje doświadczenie jest takie, że są ludzie, którzy mają potrzebę dostania „zielonego światła” – idź, daj sobie pomóc, to jest w porządku. Po terapii rozkwitają. Stają się lepsi nie tylko dla siebie. Właśnie wtedy mogą zrobić „właściwy zwrot”.
Nie wiem co odpowiedzieć Czara. Dla mnie to nie są ogólniki. Nie chodzi o pomaganie staruszce. Orientacja na innych nie ma nic wspólnego z tłumieniem swoich odczuć. Rynek amerykański? Dobre….
Nie wiem czego potrzebuje nasze społeczeństwo i mnie to nie interesuje. Nie trać czasu na ogólniki. Jesteś zadowolona z tego co dziś zrobiłaś w swojej pracy? Jesteś zadowolona z tego co dostali od ciebie ludzie, jaki spotkałaś?
Zbyszku, jestem zadowolona! Z tego co ja daję, z tego co świat i inni przynoszą i dają mi! Ale ja akurat jestem po kilkuletniej terapii, dzięki której świat widzę trochę inaczej niż na jej początku. I uważam się za ogromną szczęściarę! Dzisiaj już nie potrzebuję spotkań z psychologiem, ale dalej pracuję nad sobą – słuchając uważnie, co mówią inni. Taką pracą – fenomenalną – był Twój kurs, taką pracą są też Twoje teksty, które zawsze czytam kilkakrotnie i ze skupieniem, a potem opowiadam każdemu, kto chce słuchać;)
Myślę jednak, że jest wiele różnych dróg, dla wielu różnych ludzi, z wieloma różnymi problemami.. O tym był mój komentarz 🙂
Podpisuję się pod wszystkim, co napisała Czara.
Dodam, że zgodzę się z tym, że ustawiczne pracowanie nad tym, by osiągnąć jakiś wyimaginowany, ciągły pozytywny stan wewnętrzny, to absolutna pomyłka. Myślę, że tu dużo zamieszania robią różni guru motywacyjni, którzy plotą głupoty, że taki ciągły stan, po zastosowaniu określonych technik, jest możliwy, w dodatku do osiągnięcia w jakimś ekspresowym czasie. No i, jeśli chcesz być człowiekiem sukcesu, to masz się czuć (być pełen entuzjazmu, energii i pozytywnego nastawienia do innych non stop), chodzić i jeść, jak człowiek sukcesu (naprawdę te absurdy czytałam u popularnego mówcy). A któż nie chciałby tak się czuć? (jeśli w dodatku zamarzy mu się bycie człowiekiem sukcesu :)) Więc ludzie w te głupoty wierzą. A przecież to kompletnie niemożliwe, żeby wyzbyć się raz na zawsze tzw negatywnych emocji. I po co to robić? Gdyby było tak, że od dziecka tłumaczono by nam, że to ok czuć smutek, złość, lęk, bo po prostu się pojawiają i czasem nam pomagają, to może nie tęsknilibyśmy za stanem, w którym ich w ogóle nie ma.
Zastanawia mnie, Zbyszku, takie Twoje mocne nastawienie na „nie” jeśli chodzi o terapię. Zgodzę się, że niekoniecznie jest to metoda dla tych, którzy chcą coś tam w sobie przepracowywać dla poczucia rozwoju. Ale nie rozumiem zupełnie doradzania, by ludzie np w depresji zajęli się służeniem innym, jeśli tylko są w stanie jakoś funkcjonować. Nie wiem, czy wymieniając depresję, miałeś bardziej na myśli tzw dołki psychiczne, które depresją nie są? Kilka dni temu rozmawiałam z kobietą, która owszem, funkcjonuje (wstaje, zakupy, wożenie dzieci do szkoły itp.), większość czasu zajmuje się służeniem innym, ma dzieci, dobrego męża. Tylko, że niedawno podcięła sobie żyły. I miałabym jej doradzić, że ma się jeszcze bardziej skupić na innych? Przecież ona potrzebuje leczenia. I taka myśl mi przyszła, że może ta depresja, to wołanie, by w końcu zajęła się sobą (znam już takie przypadki).
Czasem ktoś może nie mieć na dany moment zasobów do „właściwego zwrotu” i terapia może im bardzo pomóc. W dobrej terapii nie chodzi przecież o pielęgnowaniu egocentryzmu, ale o uzdrawianie tego, co uzdrowienia potrzebuje, co może zaowocować niezwykłą energią do służenia innym 🙂
Marzeno, problem polega na tym, że największą krzywdę robią nam ludzie, którzy wymuszają na nas „zwrot na innych”. Jako dzieci jesteśmy w 90% egoistami – i to jest dobre. Później możemy stopniowo od tego odchodzić. Niestety, gdy ktoś nas na nas wpływa i zmusza by być „aniołkiem”, później często nadrabiamy to, co straciliśmy i przez drugą część życia próbujemy odzyskać dzieciństwo.
Mam wrażenie, że nie rozumiesz co znaczy „skupić się na innych”. Ta kobieta „służy innym”? Zapewniam cię, że nie. Ona służy tylko swoim obrazom.
Miałem na myśli prawdziwą, autentyczną depresję. Taką z którą biegnie się po Prozac, albo gorzej. Wiem, że tego nie rozumiesz. I to jest jest bolesne, że pewnych rzeczy nie potrafię przekaząć
Zbyszku, Kasiu, dzięki za informację, że nie rozumiem 🙂 Zrozumiałam, jak zrozumiałam, ale dobrze dowiedzieć się, że nie rozumiem, żeby bardziej otwierać się na to, co chciałeś, Zbyszku, przekazać.
Myślę że brakujące ogniwo to „POKORA”. Nie wiem czy dobrze zinterpretowałem przesłanie Zbyszka ale moim zdaniem chodzi właśnie o „służenie z pokorą i miłością”.
Wszelkie inne formy „służenia” to w pewnym sensie ukryty egoizm, koncentracja na swoich wyobrażeniach: Służę bo …….. ale w zamian za „służbę” liczę na to samo…… Uśmiecham się ale podświadomie oczekuję „zapłaty od wszechświata”.
Chytra dusza ubrana w najbardziej białe szaty pozostaje tylko chytrą duszą, a świat odpłaci tym samym?
Zbyszku, co ty tam smęcisz w ostatnim poście, bo nie-do-słyszałam…, Jakie pułapki? Opamiętaj się…:) Nieoczekiwanie podsunęłam link z twoimi artykułami własnemu dziecku. I czternastolatek przyjął to z gorącym zaangażowaniem. Nieprawda. Właściwie to upadł na duchu, stwierdzając, że szkoła zabiła w nim „artystę”. Jasne, Podpowiedziałam mu nieśmiało, że chyba do końca nie doczytał twoich tekstów… – „to jeszcze przemyślę”, odrzekł… Wiesz, kolejne odcinki muszą powstać, bo…, co powiem dziecku??? A pasji, to naprawdę mu nie brakuje, raczej kuleją w nim inne „realności”… Pewnie ma to matce, niestety. I rzekł na koniec: „Wiesz, to tak jakoś po ludzku jest napisane”,
Co do dyskusji komentarzowej… Hmmm… Artykuł napisałeś na dość wysokim poziomie ogólności w sensie odbiorcy-czytelnika. Jeśli tekst nie posiada skonkretyzowanego odbiorcy, to reakcje będą zawsze rozproszone. Niechcący włącza się wtedy spór o pojęcia, o definicje. Co znaczy „służba”? Czy rzeczywiście jest bezwarunkowa? Jaki posiada kontekst semantyczny? A może filozoficzny? Na ile to jest czcza dyskusja?
Rozumiem, gdy Czara zwraca uwagę na fakt, że wiele osób może decydować się na angażowanie w pomoc dla innych, a nieoczekiwanie, za plecami , jakoś tak nieuchwytnie dla najbardziej zainteresowanych, okazuje się, że wszyscy inni-obcy są zaopiekowani oprócz najbliższych… Ale też znam osoby, które na tyle są uwięzione we własnych szczelnych, pieczołowicie domkniętych granicach, że wykonanie tego jednego kroku w kierunku innym niż własny, byłoby zbawienne…
Mogłabym gdybać długo…
Faktem jest, że twój artykuł Zbyszku, wiele moich doświadczeń potwierdza. Po prostu…
Czara, Marzena co Wy dziewczyny piszecie? W ogóle nic nie zrozumiałyśćie? Jak to możliwe? NASZA PSYCHIKA JEST DŁUTEM – to znaczy tym najcenniejszym narzędziem, porysowanym i być może wielokrotnie klejonym, wyszczerbionym, mocno startym – tak że ostrza zostało już całkiem mało. Ale co robiliśmy tym dłutem całe życie? WYDOBYWALIŚMY PIĘKNO ZE ŚWIATA I LUDZI! Był czas, że tego pięknego świata nie dostrzegaliśmy, był szary i brzydki, okropni ludzie ciągle nas denerwowali. To depresja! Co trzeba było robić? Dokonać zwrotu w sobie!!!! NIKT W TYM ARTYKULE NIE NAPISAŁ, ŻE TERAPIA NIE POMAGA! NIKT! To tylko Zbyszek się na terapię nie kwalifikuje.
DOKONAĆ ZWROTU W SOBIE!!!!! Samemy, czytając pomocne książki, blogi takie jak ten, chodząć na terapię. Tępić ostrze dłuta, wyszczerbiać rączkę, obwiązywać rączkę dłuta sznurkiem i dalej rzeżbić świat. Rzeźbić nie rzeźbiąć!!!!! Bo świat jest przecież doskonały od zawsze, doskonały i piękny, to tylko my ludzie potrzebujemy dokonć zwrotu w sobie i zacząć to zauważać. Początkowo będą to chwilowe wglądy, przebłyski, ale później częściej tak właśnie będziemy postrzegać świat i ludzi. Czy coś za oknem się zmieniło? Nie! To my dokonaliśmy zwrotu!!!! NASZA PSYCHIKA JEST DŁUTEM, PRACA NIM POLEGA NA TYM, BY WYDOBYĆ PIĘKNO ZE ŚWIATA I LUDZI. Dziękuję Zbyszku, już dawno nie przeczytałam czegoś tak prostego i pięknego.
Zbyszku,
Ten Twój tekst był mi dziś tak potrzebny jak woda na pustyni zagubionemu wędrowcowi. Zapewniam Cię, że podałeś mi przed chwilą maskę z tlenem, zaczerpnęłam i wyprostowałam się. Bardzo, bardzo Ci dziękuję.
Wiem, wyczuwam z Twoich słów, że jesteś mocno zdezorientowany mając tak różne zwrotne informacje w komentarzach. Ale taka jest specyfika „blogowego” przekazu i kontaktu z ludźmi poprzez Sieć. Choćbyś mówił „językiem Aniołów” będą osoby, które tekst zrozumieją i docenią od razu. I takie, które zrozumieją za miesiąc, za dwa lata, jak dobrze dostaną w tyłek od życia, i takie, które nie chcą słyszeć tych słów.
Piszesz: „Dawaj lekko i z radością, albo wcale.” Czy myślisz, że Michał Anioł tworzył „lekko i z radością”? Każde dzieło, które ma wartość ( a uważam, że Twój blog ma dużą wartość) będzie tworzone „w bólu i łzach” a autor nigdy nie będzie pewny i zadowolony ze swego dzieła w pełni.
Zgadzam się w pełni ze słowami Zbyszka. Doświadczyłem na sobie iż „przepracowywanie” czyni ze mnie świetnego teoretycznego adepta „sztuk psychologicznych”, ale samo zrozumienie mechanizmu nie zmienia relacji ze światem.
Jesteśmy czymś więcej niż tylko „złotą śrubką w pępku świata” którą można w sobie perfekcyjnie kalibrować „na sucho”. Bez interakcji ze światem zewnętrznym będziemy jak pilot bawiący się wolantem bez ciągu w silnikach, gdzieś na porośniętym trawą pasie startowym. Żyć można nauczyć się tylko w sposób praktyczny, ćwicząc, ćwicząc, ćwicząc..
Świat jest takim jakim go widzimy. Oddaje nam to co my do niego wnosimy. Jeśli zatem skupimy się na jego potrzebach (siejąc), on odwzajemni się nam w ten sam sposób (plony)
Porównanie do dłuta także uważam za trafne. Pozdrawiam
„Dawaj lekko i z radością, albo wcale.” to słowa, których nie można użyć do porównania z M. Aniołem. Każde dzieło rośnie ” w trudzie i męce” mniejszej, bądź większej, natomiast Ty jeśli chcesz dać dobre słowo drugiemu to zrób to z radością, zrób teraz. Nieś pomoc, która drugiemu nie będzie ciążyć, albo nie rób tego wcale- tak rozumiem te słowa.
Też, jak Adam uważam, że świat oddaje nam to co my do niego wnosimy. Nie wiem, czy istnieje oficjalna nauka to potwierdzająca, ale prawo reakcji istnieje. Szkoda, że w kościołach tak rzadko mówią o tym, że dla siebie nic nie wymodlimy, możemy tylko prosić Absolut o pomoc dla innych.
Jak zwykle słowa Zbigniewa Ryżaka są lina ratunkową dla tych, co potrafią czytać, a i tak uważam, że każdy bierze tylko to co chce i wiele kwestii nie znalazłam, pewnie do nich wrócę.
Jak zwykle dziękuje za te słowa.
Zbyszku witaj.
Doceniam to że piszesz te teksty. Są one prawdziwe i szczere, to odrazu widać. Masz rację z tym zmienianiem wektora, tylko że to jest taka subtelna granica kiedy ten wektor należy przełączać, że nie sposób jednoznacznie tego okerślić a tym bardziej dla większej ilości czytaczy bloga. Jak mówimy o narzędziach to oczywiście po skończonym dniu pracy trzeba o nie zadbać, wyczyścić i ułożyć na swoim miejscu. Nie znaczy to wcale że przy pracy mamy o nich zapomnieć. Trzeba część uwagi jednak na nich skupić, nie rzucać na podłogę tylko delikatnie odłożyć na stół. Oczywiście, że przeprwadzenie niewidomego przez jezdnie jest celem, ale jak sami ledwo widzimy koniec swoich ramion chyba lepiej byłoby sprawić sobie najpierw okulary. Faktycznie może być tak, że polecimy po okulary a niewidomego już nie będzie, ale czy to znaczy że zrobiliśmy coś źle ? ani tak, ani nie poprostu tak miało być.
pozdrawiam wszystkich
(prosto i od serca)
Och nic nie zmieniaj!!!
Wczoraj wieczorem czytałam to co napisałeś i dzisiaj mam super dzień!
Dzisiaj jestem dłutem,porysowanym ochraniaczem i wesołą harmonijką.
Tekst jest bardzo zrozumiale i prosto napisany więc dlaczego coś tu jeszcze komplikować.
Jak mam doła to wchodzę na Twoją stronę i czytam (niektóre teksty już po kilka razy).
Nie potrzebuję żadnego psychologa,mam Zbyszka Ryżaka!
Zawsze pomaga!
Ola.
Podpisuję się pod tym, co napisała Ola!
Słowo w każdym z nas wykonuje swoją pracę, dlatego i efekty mogą się różnić.
Dziękuję Zbyszku i proszę, nie ustawaj…
Joanna
Moja psycholog też „przegrała” w zestawieniu z charyzmą Zbyszka. Piszesz rzeczowo, sugestywnie i obrazowo. Bez „pierdu pierdu”, smęcenia i analizowania traumatycznych przeżyć do trzeciego pokolenia okresu „nocnikowego” (Freud nazwał go fachowo „analnym” .. zgroza..(…))
I to jest właśnie marka która Ciebie wyróżnia. Tak trzymaj
kazdy tekst, ktory tutaj czytam jest jak kolejny gleboki wdech i wydech. wdycham to , co tu czytam i wydycham ulge, ze nie jestem sama w swoich wedrowkach.
wedruje wewnetrznie i zewnetrznie, szukam mojego prywantengo srodka, mojej osobistej rownowagi, pomiedzy sluzeniem sobie i innym. gdzies przeciez to odwrocenie uwagi na swiat zewnetrzny pozwala mi na przygladanie sie sobie z innej perspaktywy, perspektywy swiata zewnetrznego. otwartosci innych i ich radosci. ale to niebyloby mozliwe gdybym sama tego w sobie nie docenila. 🙂 dziekuje ci Zbyszku za Twoj zapal, radosc tworzenia, otwartosc i dlugosc wdechu i wydechu:) , dobre slowo.
dziekuje ci za wsparcie, wzmocnienie, odwage i kreatywnosc. bo ja to wszystko tu znajduje:)
pozdrawiam serdecznie
( acha i przepraszam wszystkich za brak znakow polskich:( ….postaram sie nastepnym razem zmienic)
Witaj Zbyszku
Cieszę sie, że teksty nadal powstają nawet w „bólach”. Jak kto je odbiera (czy właściwie interpretuje, czy odczytuje to „głębsze dno”) nie ma, uważam, sensu się zastanawiać. Ilu ludzi tyle różnych aspektów grających im w sercach/duszach się poruszy konkretnym fragmentem 🙂
W każdym razie służba jest jedną z dróg do ocalenia siebie, wejścia w kontakt z własną prawdziwą naturą. To ona właśnie powoduje, że „zapominamy siebie” i nagle okazuje się, że w zamian otrzymujemy szerszą perspektywę „fali, która jest morzem” (że, sparafrazuję pewnego wielkiego człowieka naszych czasów 🙂
Ostatnio na rynku ukazła się książka Barry Magida. Radzę przeczytać tym, którzy ciągle doszukują się w sobie jakiś piętrzących się przeszkód w byciu naj … (tu można wpisać wszystkie „naj” jakie przychodza nam do głowy, a dzięki którym wierzymy, że będziemy jeszcze bardziej … superbohaterami). Pada tam fundamentalne stwierdzenie:”nie ma przed czym uciekać i nie ma nic do osiągnięcia”. Nie ma nic do osiągnięcia – gdyż już jest najlepiej jak może być (wymga to jednak ciągłej, ciężkiej pracy, aby każdego dnia nie stracić perspektywy dziękowania za każdą chwilę i pokory do tego co przychodzi i odchodzi), nie ma przed czym uciekać – gdyż życie jako najlepszy nauczyciel i tak skonfrontuje nas, prędziej czy później, ze wszystkimi naszymi „cieniami”, które chowamy po kątach.
W odniesieniu do powyższych treści dodam, że nie pretenduję do miana – kaznodzieja roku 🙂
A jak można służyć? Poniżej przykład który obrazuje, że możliwości jest nieskończenie wiele i czasami są one ….. zaskakująco proste a jednak posiadające maksymalny ładunek „zmiany perspektywy”:
http://www.youtube.com/watch?v=dZPukeFDDd8
I niech moc będzie ze wszystkimi!!!
Witaj Zbyszku,
Jeden z najlepszych Twoich tekstów! Smakuje się jak dobre wino. Bardzo dziękuję, a poza tym pamiętaj, że:.. jeszcze się taki nie narodził, coby wszystkim dogodził”.
Serdeczności L
Witaj Zbyszku!
Twoja znajomość rzeczy, odwaga i szczerość są dla mnie imponujące. Wiem, że to co robisz jest ważne dla wielu ludzi. Wydźwięk komentarzy nie jest jasny (nawet chyba dla piszących).
Mocno trzymam kciuki!
A Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak My wiele od Ciebie dostajemy.
Nie wiem czy mogę mówić w imieniu wszystkich, ale dla wielu stałeś się Latarnią Morską.
I za to dziękuje(my) 😉
Jestem tu po raz pierwszy i ten tekst jest jedynym, jaki poznałam w Twoim blogu, natychmiast blog zaprenumerowałam, żeby przeczytać to jeszcze raz i wiedząc, że masz tu tego pisania więcej: ucieszyłam się z tego „odwrócenia”, które proponujesz, rzadko spotykam się z takim punktem widzenia,
wszystkie te cechy „dłuta”, jakim jesteśmy dla świata i jakie wymieniłeś, wystarczą moim zdaniem jako podstawowe, a wszystko przecież da się roztrząsać w nieskończoność, tylko nie zawsze trzeba, bo tam gdzieś są w tej chwili ludzie i świat…
po prostu spodobało mi się, chcę dalej czytać Twój blog, jakbym nagle napiła się szczególnie czystej wody,
pozdrawiam:)
Podpisuję się pod komentarzem Adama 🙂 Cieszę się, jeśli wściekłość minęła 😉 Jak zawsze czekam na kolejne teksty.
Zbyszku, co to za cisza od dwóch tygodni 🙂 Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie dobrze.
Pozdrawiam,
Inga
Witam,
dołączam się do komentarzy Adama i Czary-Zbyszku, Twoje teksty są dla mnie bardzo ważne i wartościowe, pozwalają wiele rzeczy zauważyć, przemyśleć i spojrzeć na życie w inny sposób:)
Nie poddawaj się i pisz dla nas!;)
A co do wściekania się na komentarze, ktoś już kiedyś powiedział, że jeśli coś budzi nasze emocje, to jest ważne i ma dla nas jakieś znaczenie.
PS. Czekam na kolejne teksty i też mam nadzieję, że wszystko w porządku i brak wpisów to tylko efekt kilku świąt narodowych pod rząd 😉
Pozdrawiam
Ania
Jestem bardzo zadowolony, że tutaj trafiłem.Twoje teksty przetarły mi oczy.Dobrze że komentarze są urozmaicone, dla mnie to ważne.Chcę czytać Twoje rewelacyjne teksty.