Dwa dni temu jakiś chochlik wysłał za pomocą serwisu obsługującego subskrypcje (feedburner) mój stary tekst. Niektóre osoby dostały informację, że jest nowy, mimo, że napisałem go w maju. Nie mam pojęcia dlaczego chochlik to zrobił. Nie mam też pojęcia, dlaczego wybrał akurat ten tekst. Jak już musiał, mógł inny. Ten był akurat jednym z tych, z którymi niekoniecznie się dziś zgadzam. Ale skoro już się tak stało, skorzystam z okazji i powiem gdzie jestem.
Nie wiem czy ktoś pamięta, jakiś czas temu narobiłem szumu. Publicznie deklarowałem, że albo coś zmienię (czytaj osiągnę sukces), albo przestanę całkiem prowadzić tego bloga. Nie ma do czego wracać, ale gdy ktoś jest ciekawy, może przeczytać o tym tutaj.
Najgorsze, że przynajmniej dwie osoby, pod wpływem mojego tekstu, zastosowały podobną technikę. Pocieszam się tym, że i tak by to zrobiły, bo jest przecież powszechnie znana. Każdy zna sposób motywowania się na palenia mostów czy, jak to było w przypadku słynnego konkwistadora Hernána Cortésa, topienia okrętów. To historia, którą często powtarza się w różnych książkach czy na szkoleniach: Cortés, po dopłynięciu z garstką ludzi do wybrzeży ledwie co odkrytego kontynentu, zatopił swoje okręty i dzięki temu podbił imperium Montezumy. Wystarczy odciąć sobie możliwość odwrotu, albo przynajmniej znacznie go utrudnić. Jednym ze sposobów jest publiczna deklaracja połączona z jakimiś nieodwołalnymi konsekwencjami. Np. Zrobię to, bo jak nie… to np. odejdę ze wstydem… Trochę poczucia zagrożenia, trochę napięcia i proszę bardzo, transformacja, pokraczny miś zmienia się w diabelnie skuteczną maszynę. Kto by nie chciał?
Jeżeli jednak mogę komuś coś doradzić:
– Nigdy nie wpuszczaj się w takie maliny. Nie stawiaj sobie głupich warunków, nie przykładaj sobie pistoletu do skroni mówiąc: albo będę w takim a nie innym miejscu (np. będę milionerem), albo rzucam wszystko w diabły (i np. pójdę na etat). Świadomość, że twoje okręty są na wpół zatopione a mosty na wpół spalone wcale nie pomaga. W ten sposób tylko utrudniasz swoją zmianę.
Najszybsze są te zmiany, które…
Można unikać fast foodów, ale nie da się uniknąć życia w fast culture. Jedną z kluczowych cech naszej kultury jest ciągłe przyśpieszanie. Prędkość kochają nie tylko mężczyźni (szybkie kobiety, szybkie samochody, szybkie pieniądze czy szybkie kariery).
Szybkość bywa czymś cennym. Często zmusza nas do tego by być w pełni skupionym i dać z siebie wszystko. Przypomnij sobie np. jak bardzo jesteś skoncentrowany, gdy na rowerze szybko zjeżdżasz z górki. To zupełnie coś innego niż powolne toczenie się, pod górę. Szybkość jednak bywa zabójcza. Gdy próbujemy przeprowadzić zmiany zbyt pośpiesznie, gubimy się, tracimy kontakt z sobą i z rzeczywistością.
Najszybsze są te zmiany, które są przeprowadzane we właściwym tempie. Jeżeli, tak jak ja, jesteś osobą niecierpliwą, możesz z góry się przygotować na to, że właściwe dla ciebie tempo jest co najmniej dwa razy wolniejsze niż tego oczekujesz. Większość z nas, stawiając przed sobą cele, przecenia to, co może osiągnąć w ciągu dnia, tygodnia, miesiąca czy nawet kwartału. Szczególnie wtedy, gdy nam na czymś bardzo zależy.
Bardzo, bardzo, bardzo…
Wydaje nam się, że sukces jest efektem motywacji: im bardziej będzie mi na czymś zależało, tym szybciej to osiągnę.
Jest stara opowieść o pewnym uczniu, który przychodzi do nauczyciela szermierki i prosi go by nauczył go walczyć. Gdy nauczyciel wyraża zgodę, uczeń pyta:
– A ile czasu mi to zajmie?
– Jakieś pięć lat.
– A gdy będę naprawdę bardzo się starał i gdy będzie mi bardzo zależało?
– Wtedy jakieś dziesięć lat.
– Dziesięć lat?! Ale gdy będę naprawdę, bardzo, bardzo, bardzo tego chciał?
– O, to w takim przypadku jakieś 20 lat, jeżeli w ogóle czegokolwiek się nauczysz.
Gdy stawiamy sobie ultimatum, palimy mosty czy przystawiamy w jakiś sposób pistolet do skroni, nakręcamy swoje emocje i motywację.
– Jeżeli nie uda mi się w ciągu tygodnia doprowadzić tego do końca, będę idiotą!
– Jeżeli nie uda mi się w ciągu dwóch miesięcy rozkręcić biznesu, kończę z tym i idę na etat!
– Jeżeli nie uda mi się w zostać milionerem w ciągu najbliższego roku, spalę się ze wstydu (bo już wszystkim powiedziałem co jest moim celem).
Zależy nam na naszych celach bardzo, bardzo, bardzo, bardzo… I w ten sposób blokujemy naszą zdolność przyswajania informacji i rozwoju. Pod wpływem stresu nasz mózg kurczy się do rozmiarów mózgu gołębia i zaczynamy coraz gorzej przyswajać abstrakcyjną wiedzę wymagającą kory mózgowej (której gołąb nie ma).
Prawdziwa zmiana to nie jest tylko kwestia motywacji. Przynajmniej w takim samym stopniu (o ile nie większym) jest to kwestia nabycia skomplikowanego zestawu nowych umiejętności.
Zdarzyło mi się niedawno pracować jako coach z osobą, która chciała się zmienić. Zmusiłem ją jednak by zacząć powoli. Na początku pięć minut pracy nad odkładanym od lat projektem, potem piętnaście. Po dwóch tygodniach doszliśmy do pół godziny. Na początku wszystko było atrakcyjne. Przełamywanie oporu, mimo całej męki, to dobra zabawa. Człowiek jednak szybko przyzwyczaja się do tego, co osiągnął. Zaczyna tęsknić za czymś błyszczącym, wybuchowym, oszałamiającym. Powolne toczenie się pod górę jest nudne. Może by znaleźć jakiś szybki, dramatyczny skrót? Moja podopieczna stwierdziła, że woli przeprowadzić zmasowany atak z okrzykiem na ustach libertad o muerte! (wolność lub śmierć). Efekt był łatwy do przewidzenia: po chwilowym zrywie, wszystko wróciło na sam początek. Ani libertad ani muerte.
Nie twierdzę, że najlepiej poruszać się w tempie żółwia. Zbyt powolne, rozwlekłe zabieranie się do czegoś, dawania sobie zbyt wiele czasu, rodzenie w bólach każdej dupereli – to może być jeszcze gorsze niż szalony bieg. Jednak każda zmiana ma właściwą dla niej szybkość. Na mecie pierwszy jest ten, kto umie znaleźć optymalne tempo. A ponieważ żyjemy w kulturze fast optymalne tempo w ocenie większości z nas jest bardzo slow.
Po tym coachingu, postanowiłem unikać pracy z desperatami. Nawet, gdy na chwilę zwalniają, to ciągle przebierają nogami. Nawet, gdy ich nauczysz iść ścieżką, nie obejrzysz się a oni wynajdą sobie jakiś skrót i stoczą się na dół. Sam też nauczyłem się raczej osłabiać swoją motywację niż ją nakręcać. Zbyt szybki bieg rzadko jest dobry do tego by nauczyć się czegoś naprawdę cennego.
Wspomniałem, że większość z nas, stawiając przed sobą cele, przecenia to, co może osiągnąć w ciągu dnia, tygodnia czy miesiąca. Równocześnie jednak nie doceniamy tego, co jesteśmy w stanie osiągnąć w ciągu roku czy pięciu lat, gdy nauczymy się poruszać powoli i konsekwentnie. W którymś momencie małe, niedostrzegalne początkowo zmiany, zaczynają przynosić wielkie efekty. Ale możemy ich nie doczekać, gdy co rusz będą nas porywać nowe, wielkie, rewolucyjne, wybuchowe okazje.
Nie zaczynaj ciągle od zera
Pamiętam, gdy byłem dzieckiem lubiłem sklejać modele samolotów. Choć sklejać to nie jest właściwe słowo. Miałem jakieś 30 modeli, ale ani jeden nie był ukończony! W zasadzie lubiłem wyobrażać sobie jak model będzie wyglądał na moje szafie, wybierać, kupować, otwierać pudełko, przygotowywać wszystko do pracy i sklejać dwie pierwsze części. I tutaj zaczynały się schody. Sprawa stawała się nieco nudna. Odkładałem samolot na półkę. Ale zamiast do niego wrócić, zabierałem się do nowego.
Później wiele razy powtarzałem ten mechanizm: wspaniała, porywająca wizja, przygotowanie, pierwsze kroki… a potem znudzenie, zniechęcenie albo przerażenie, że nie dam rady. I wtedy pojawia się wyzwolenie: zupełnie nowy, twórczy pomysł.
Aby zabrać się do niego trzeba odstawić stary i zacząć od początku. Coś mi nie wyszło, było cięższe niż myślałem – kasuję, rezygnuję, wyrzucam… Nowa usługa, nowa strona internetowa, nowa książka, nowy rynek… Nowy błyszczący przedmiot!
To, że ten blog tak długo trwa, świadczy o pewnym postępie.
Owszem, czasem trzeba zacząć coś zupełnie od nowa. Zburzyć wszystko i zacząć stawiać nowe fundamenty. Jednak znacznie częściej, kluczem do sukcesu jest budowanie na tym, co się ma. Nawet, gdy wydaje ci się, że masz na swoim koncie same porażki, że to co zostało z kolejnych prób to tylko skorupy i kamienie. Kamienie? To wspaniale! Masz tyle dobrego budulca. Może to nie jest błyszczący zamek z bajki, jaki sobie wyobrażałeś. Ale szkoda zaczynać coś zupełnie od początku.
Czasem może ci się wydawać, że nic nie osiągasz, że tylko przegrywasz, że jesteś wciąż w tym samym miejscu. To nieprawda. Uczysz się, rozwijasz, gromadzisz budulec. Bywa, że najcenniejszą rzeczą w naszym życiu, znacznie cenniejszą niż kolejne błyszczące plany i wizje, są gruzy jakie zostały po kolejnych niepowodzeniach.
Twórczość to nie tylko nowe pomysły
Pokusa „zaczęcia wszystkiego od nowa” rozpoczęcia od zera, bywa wielka. Jednym ruchem pozbywasz się żmudnej, nudnej, powolnej dłubaniny i proszę bardzo…ta dam…znowu wielkość na horyzoncie.
Wystarczy nowy pomysł. Jak pisze Scott Belsky (twórca Bēhance, jednego moich ulubionych miejsc w sieci):
Mimo, że częścią istoty kreatywności jest ciągłe generowanie nowych pomysłów, uzależnienie się od nowych koncepcji jest czymś, co udaremnia nasze dążenia.
Generowanie nowych pomysłów jest tylko częścią – według mnie wcale nie najważniejszą –kreatywności. Znacznie istotniejsza jest umiejętność dostrzegania starych rzeczy w nowym świetle. Nie chodzi w końcu o to by tkwić w tym samym miejscu i przesiadywać w ruinach. Chodzi o to by umieć twórczo wykorzystać to, co nam nie wyszło.
Tego mniej więcej nauczyłem się po moim epizodzie palenia mostów, stawiania się do pionu i publicznych deklaracji, że jak mi się nie uda, to koniec. Nauczyłem si zwalniać tempo. Nauczyłem się grzebać w gruzach i wykorzystywać to, co mam.
A co do Hernana Cortesa, który z garstką ludzi podbił imperiom Montezumy. Owszem zatopił swoje okręty. Mało kto jednak wie, że zanim to zrobił polecił usunąć i przenieść na ląd wszystkie ich metalowe części. To nie było głupie odcinanie ludziom odwrotu.
Bez chochlików
Tak oto wykorzystałem działanie chochlika. Miło, ale nie zamierzam mu dawać kolejnych okazji.
Kluczem do jakiegokolwiek przedsięwzięcia, szczególnie prowadzonego w internecie są relacje z ludźmi. Nic nie można zrobić bez możliwości mówienia, zadawania pytań i słuchania. Blogi, wbrew temu, co mówią niektórzy są bardzo nieudolną formą komunikacji. Szczególnie te wszystkie rss, subsbkrypcje, feeburnery itp.
Wczoraj, zamiast zamieszczać tekst na blogu wysłałem maila do ponad 600 osób. Wciąż będę prowadził bloga, jednak zasadniczym sposobem komunikowania się i utrzymywania relacji będzie dla mnie poczta. Nie robię tego ze względu na chochlika. Ta decyzja została podjęta bardzo powoli. Żałuję tylko, że nie zrobiłem tego kilka lat temu, gdy pytałem o to jednego ze znanych przedsiębiorców internetowych (Yaro Staraka). Nie miał racji. Blogi nie służą budowaniu relacji. Na blogu można tylko relację nawiązywać.
Być może jesteś już na mojej liście i dostałeś ode mnie maila. Jeżeli tak – cieszę się i dziękuję.
Jeżeli nie mam jeszcze twojego adresu – możesz się dopisać. Dziś dają za to mini – ebook będący wprowadzeniem do kursu poświęconego uwadze a zatytułowanego „Jak przestać się martwić”. Gdy się dopiszesz, dostaniesz także parę kolejnych lekcji i propozycji ćwiczeń (wszystko bezpłatnie).
Pozdrawiam serdecznie,
Zbyszek
[hr]
Zdjęcie: Fortimbras
Witam,
tak się ostatnio zastanawiałam nad kwestią możliwości działania
„proporcjonalnego” do dużej motywacji i wydaje mi się że jest to możliwe i to całkiem skutecznie.
Niestety nie wiem w czym dokładnie jest rzecz, co powoduje że cały mechanizm się załamuje.
Wydaje mi się, że takie, brzydko ujmując „parcie” nie tyle jest kwestią motywacji, chociaż w pewnym sensie może też, co przywiązania do sztywnej opinii na temat swoich możliwości i dalej jakie te możliwości powinny dać rezultaty w postaci czasu koniecznego do wykonania zadania, jego efektów itd. Wtedy zamiast koncentrować się na samym zadaniu, dajemy mu różne ramy, ograniczając i siebie.
Z drugiej strony, problemem może być formułowanie celu, to znaczy, ustanawianie za cel czegoś, co jest niezależne od nas.
Szczerze mówiąc nie wiem jakie są najbardziej ograniczające czynniki, jestem jednak przekonana że działanie o którym piszę jest możliwe 🙂
Cieszę się bardzo że pojawił się Pan na blogu i pozdrawiam:)
Dziękuję Asiu za komentarz. W moim przypadku było tak: był czas gdy bardzo chciałem. Próbowałem, biłem głową o ścianę i skakałem wyżej niż mogłem. Aż w którymś momencie trafiłem na ludzi, którzy zechcieli mnie uczyć. Na przywitanie dostałem do przeczytania kilkaset storn materiałów i kilkadziesiąt godzin nagrań do odsłuchania. Wiele z nich trzeba przerabiać po pięć razy. I nagle okazało się, że bardzo, bardzo chcąc robiłem głupie, podstawowe błędy. Próbowałem nadrabiać braki techniki zaangażowaniem. Nie da się.
To tak jak w sporcie. Można mieć serce do walki, motywację pod niebiosa, ale jak się nie ma twardego siedzenia by dzień w dzień, przez lata rozwijać technikę, to nic ci nie wyjdzie. A gdy masz już naprawdę dobrą technikę to nawet nie musisz się motywować – bo to, co robisz jest twoją drugą naturą.
Pozdrawiam 🙂
Rzeczywiście, ma Pan rację, nie pomyślałam o tym w ten sposób 🙂
Ale też do rozwinięcia takiej techniki długa droga i często trzeba jakoś znosić swoją motywację, kiedy nie da rady nijak nad nią zapanować żeby „aż tak nie zależało” i
nie paraliżowała działania 🙂
Zbyszek.
Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo ciesze się, że znowu nadajesz.
Przyznam się, że przez jakiś czas bałem się, że podjąłeś opóźnioną decyzję o zwinięciu tego całego kramu.
Bardzo podoba mi się ten tekst. Doskonale obrazuje błędy jakie popełniałem przez większość swojego życia. Niektóre z tych błędów trwale odcisnęły się na moim zdrowiu. (Przykład – co jakiś czas miałem takie maniakalne zrywy w trakcie których bardzo zdrowo się odżywiałem i uprawiałem forsowne ćwiczenia fizyczne. Schemat był taki sam – najpierw euforia, kapitalne samopoczucie i ogromne ilości energii, bardzo szybkie zmiany w wyglądzie zewnętrznym; potem efekt wypalenia, albo co gorsza poważne kontuzje – przepuklina, naderwane mięśnie, aż w końcu ostatnio przepuklina żołądka, po której już definitywnie muszę skończyć z ćwiczeniami. Taaak… Zdecydowanie jestem typem desperata, z którym nie chciałbyś pracować :-))
Jedyne co – jak do tej pory – udaje mi się rozwijać sukcesywnie i w rozsądnym tempie, to biznes który rozkręcamy powoli z żoną od jakiegoś roku. Ale to tylko dzięki nastawieniu mojej ślubnej małżonki 🙂
P.S: Jeśli mogę coś zasugerować w temacie rozwijania Twojej działaności – publikuj więcej ebooków – Twoje książki będę kupować („Efekt Jojo” i „Działaj teraz” mam, i chętnie wejdę w posiadanie następnych). Coaching online przekracza moje możliwości finansowe i czasowe.
Pozdrawiam
Dziękuję Art,
Z tym „desperatem” użyłem trochę skrótu. Jest internetowa nisza (bardzo dochodowa), ludzi, którzy mają pistolet przy skroni: nie mam pracy, nie mam pieniędzy, muszę coś jak najszybciej zrobić! I tutaj wchodzi sprytny marketer, który mówi: mam coś dla ciebie, w 24 godziny zarobisz miliony! Takiego klienta jest łatwo zdobyć, ale nawet gdy się coś cennego dla niego, on nie skorzysta (choć oczywiście po tym gdy klient zapłaci, przestaje się liczyć).
Tacy „desperaci” jak ty są w porządku 🙂 Dobrze się z nimi pracuje, bo mają wiele ognia w sobie. Trzeba tylko wyregulować palenisko 🙂
Nie pisałem tak długi czas, bo musiałem ułożyć sobie kierunki działania. Mam wrażenie, że mam w tym momencie zarysy strategii (może więcej niż wrażenie) – ale zgodnie z tym co piszę w tym tekście będą ją realizował powoli i niezauważenie. Mimo wszystko jednak kilka rzeczy będzie się zmieniać. Zawsze np. zajmowałem się rzeczami związanymi z pracą czy własnym biznesem, teraz będzie tego więcej i będą to bardziej konkretne rzeczy. No ale właśnie będą to rzeczy slow – nie dla tych, którzy mają nóż na gardle. Sam wiem jak ciężko czegoś się nauczyć, gdy ma się trudną sytuację i dlatego będą to propozycje dla ludzie, którzy mogą sobie pozwolić na to by przez kilka miesięcy robić swoje przedsięwzięcie „na boku”.
Gratuluję żony i biznesu. Jedno i drugie to skarb 🙂
Ebooki będą na pewno się pojawiały, ale nie da się napisać nic dobrego, jeżeli nie jest to częścią większych przedsięwzięć. To jedna z moich ważnych lekcji: lepiej nie pisać czegoś, czego nie można przerobić na szkolenie czy doradztwo. Czy też, czegoś co nie jest częścią większego przedsięwzięcia. Nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o treść. Dobra książką to tylko jeden ze sposobów prezentacji wiedzy i umiejętności – a te najlepiej się dopracowuje, gdy myślisz o bliskiej pracy z ludźmi. Gdy człowiek pisze ebook dla ebooka – wychodzi coś czego nie warto kupić (przykładów jest zbyt dużo by podawać).
Tym którzy czytają blog Zbyszka , chciałem zadedykować hasło: Padłeś ? Powstań bo warto.
Bo jeszcze wiele razy upadniesz w czasie marszu; nawet gdy będziesz uważać na drogę , nawet gdy będzie to niesprawiedliwe, niesłusznie i niezgodne z twoim poglądem.
Mimo to warto , bo nabierzesz krzepy, zaufasz sobie , inni zobaczą w Tobie ten hart ducha, który docenią w czasach gdy wszystko jest takie trudne i się należy …
Akurat jest piątek 22:40 , poświęciłem projektowi część wieczoru,
czasami coś wychodzi w projekcie, czasami nie a czasami coś dojrzewa wolniej niż się planowało.
Niech cała postawa Zbyszka będzie dla was wielkim blogiem, że gra się takimi kartami jakie się ma licząc że prędzej nauczymy się grać niż w nowym rozdaniu dostaniemy z ręki pokera.
Dziękuję Grzegorzu,
Bardzo się cieszę, że Ty również nie rzuciłeś swojego projektu 🙂
Pozdrawiam
Witaj Zbyszku,
Bardzo dziękuję za kolejny świetny tekst i cieszę z Twojej ostatniej aktywności, nawet tej chochlikowej. Chociaż mam na to swoją teorię, ze miałam dostać tego maila (w maju jakoś umknął mi ten tekst). Podziwiam Twój głęboki wgląd w siebie, a jednocześnie masz umiejętność zbierania obserwacji dotyczących spraw uniwersalnych.
Jestem na kilku listach mailingowych różnych blogów poświęconych rozwojowi osobistemu i zapewniam Cię, że jakość którą proponujesz jest wysokiej próby. Byłoby mi niewymownie żal, gdybyś zarzucił to zajęcie.
Chylę głowę i kłaniam się nisko
L.
Dziękuję Lilko,
Bardzo miłe słowa. Z tymi chochlikami jest tak, że czasem jesteśmy gotowi do czegoś (nawet nie zadając sobie sprawy) i czekamy tylko na jakiś pretekst. I gdy zamiast się wkurzać (o nie, dlaczego?!) zaczynamy działać, coś fajnego może wyjść.
Pozdrawiam ciepło 🙂
Ciesze się że znowu piszesz, już myślałem że z pisania kaplica, że już więcej niczego się nie nauczę, a tu taki prezent :D. Jeśli chodzi o chochlika to mnie trochę zaskoczył… spalić most… zatopić okręt… nie zastosowałem się do tego. Ale do czegoś innego, dokładnie z książki „działaj teraz” aby robić sobie terminy, i to doskonale działa w moim przypadku, za tekst bardzo dziękuję, szczególnie dobre jest to aby nie robić niczego na złamanie karku. Moje zmiany osobiste były zbyt szybkie ten mechanizm potwierdzają. Ale to kiedyś.. teraz potwierdziłeś na własnym doświadczeniu, coś co blokowało mnie.. że nie należy robić wszystkiego szybko ale we własnym tempie podejmować wszelkie działania które są istotne… Serdeczności, Sebastian
Dziękuję Sebastianie,
Tak, terminy są ważne. Sztuka polega na tym by z jednej strony były realne a z drugiej stanowiły wyzwanie. Właściwe tempo musi być żywe, ale nie szalone. Łatwo się mówi, trudniej się robi 🙂
jasne
Albo energiczne.
Poprostu nie rozumiem. W ksiązce („działaj teraz”) jest o tym aby pracować jak „stary chlop na polu..” (wolno i regularnie) a tu piszesz żeby… żywo. Z drugiej strony rozumiem że nie chodzi o szarpanine gdy wykonuje się daną czynność. Ale żywa praca chyba wyklucza taką którą wykonuje się wolno
Jeżeli chodzi o ścisłość, to raczej cytuję słowa Grotowskiego (oczywiście zgadzając się z nimi).
Myślę, że w słowie „wolno” nie chodzi o leniwie. Raczej stanowczo, bez pośpiechu. Po prostu „z właściwym sobie tempem”.
Najlepsza droga zazwyczaj leży pośrodku.
Pozdrawiam 🙂
Witaj Zbyszku, ja również bardzo się cieszę, że znowu piszesz 🙂 Ech tak trudno jest cierpliwie, krok po kroku coś robić, kiedy serce rwie się do rewolucji, adrenaliny, przypływu motywacji. Ale to prawda, że potem następuje ten dołek i rzucanie w kąt nieukończonego projektu. Dziękuję Zbyszku za to, że pokazujesz jak zwolnić, nie dajesz atrakcyjnych i nieskutecznych rad, ale mówisz o ważnych cechach, które po prostu trzeba w sobie rozwinąć. Pozdrawiam
Dziękuję Aniu. Oj trudne. Na każdym kroku kusi nas rewolucja. Wczoraj wieczorem spacerowałem sobie po Rynku w Krakowie a tam na estradzie pieśni rewolucyjne (występowała RUTA). Rozdawali nawet karteczki z tekstem Warszawianki by stworzyć „Krakowski Chór Rewolucyjny”. Fajnie się słucha rewolucyjnych piosenek, nawet gdy słowa są w stylu „siekiereczką pana zabić”. Z jakichś dziwnych powodów rewolucja jest genialnym towarem do sprzedaży (szczególnie wtedy gdy nie ma się wiele innego do sprzedaży). Mimom, że taka artystyczna rewolucja jest na niby, zrezygnowałem z chóru rewolucyjnego i poszedłem spać (I mam nadzieję, że wcale nie dlatego, że jestem za stary).
Pozdrawiam 🙂
Zbyszku,budowanie z tego co się ma.Przemienianie tego co już znane,wykorzystywanie wszystkiego co do tej pory zostało zgromadzone.To jest to.Świetnie ,że zwracasz na to uwagę.Wiele razy starałam się rzucac wszystko co zebrałam i zaczynac nowe.Nie udało się .Wróciłam do całego mojego bagażu umiejętności ……..i uznałam że to cenne.Zaufałam że skoro kiedyś zajęłam się tym ,to znaczy że to było zgodne z moimi wewnętrznymi potrzebami,preferencjami.Pozdrawiam serdecznie i kolejny raz dziękuję za inspirację
Dziękuję Anulko. Ładne to napisałaś 🙂
Hallo,
przeczytlama i sie tak zastanawiam. Dzisiaj bylam wLaboratorium musze robic cwiczenia laboratoryjne z komorkami do mojej pracy magisterskiej,nigdy wczesniej nie robilam takich cwiczen,dostalam wiec pania do pomocy,ktora zajmuje sie tymi komrkami od bardzo dawna.
Postawilam sobie cel,ze mi wyjda odrazu wszystkie cwiczenia laboratoryjen,ze mi sie uda tak na przedbiegu.
No i dzisiaj los,moze nasz dobry Pan Pbog,pokiwal palcem i pomyslal,ja cie dziecko pokory i cierpliwosci naucze. Zadna komorka mi nie urosla 🙁
Trzeba powtarzac wszystko jeszcze razu,ja zawsze wszystko chce odrazu,na szybko,i dobrze.
I najczesciej mi nie wychodzi. Bylam tak zaprzatnieta ta mysla zeby mi wyszlo,ze nie doczytalam ze musze te moje komorki inkubowac 5 dni a nie 4 tak jak ja robilam. Bylam tak skupiona na tym zeby mi sie udao,ze wkoncu sie nie udalo…
NIc siedze z tymi moimi kamieniami,i buduje jeszcze raz…
Moze wyjdzie krzywa wieza w Pizie,ale do tej pory stoi 🙂
Moim skromnym zdaniem, zbyt szybkie tempo w realizacji jakiegokolwiek zadania jest za zwyczaj karane popełnianiem większych lub mniejszych błędów. Osobiście jestem zwolennikiem, dłuższego myślenia i analizowania każdego działania, co w konsekwencji ułatwia zadanie i znacznie skraca czas jego wykonania. Bo lepiej chyba jest dłużej myśleć
a krócej pracować, niż odwrotnie.