Pierwsza technika rozwijania samodyscypliny jest prosta: zadaj sobie pytanie ‘dlaczego?’. Utrzymać dyscyplinę jest znacznie łatwiej jeżeli jest ona dążeniem do szczęścia a nie ucieczką
Dlaczego zależy ci na samodyscyplinie? Dlaczego chcesz wprowadzić do swojego życia więcej porządku, rygoru czy zasad?
Wiele osób odpowiada tak:
— bo jestem za gruba, naprawdę mi to przeszkadza, musze się wziąć za siebie!
— bo wydaję za dużo pieniędzy
— bo czuję się coraz bardziej niedołężny i słaby
— bo wyglądam jak łamaga i dziewczyny na mnie nie patrzą
— bo inaczej mnie wywalą z tej uczelni
— bo nie chce, by moja rodzina żyła w biedzie
— bo się boję, że zachoruję na raka płuc
— bo czuję się gorszy od innych
Te uzasadnienia mają jedną wspólną cechę: są sformułowane w sposób negatywny i działają na zasadzie strachu.
Ktoś stawiający przed sobą tego rodzaju cele jest jak rodzic strofujący dziecko:
— Zachowuj się grzecznie bo przyjdzie Baba Jaga i cię zabierze!
— Jedz ten szpinak, bo inaczej zachorujesz i umrzesz!
— Ucz się, bo inaczej jedyną pracą, jaką dostaniesz będzie machanie łopatą!
Czy straszenie jest skuteczne?
Logika jest prosta: jak cię przestraszę, to z obawy przed negatywnymi konsekwencjami, będziesz się bardziej starał.
Rzeczywiście, jedną z naszych najmocniejszych motywacji jest unikanie bólu, zarówno fizycznego jak i psychicznego (wstydu, żalu, niewygody, rozczarowania czy choćby dyskomfortu).
Kłopot w tym, że gdy mówimy sobie: zrób to, bo inaczej będzie bardzo źle, to bardzo źle jest tylko możliwością.
Zacznij się uczyć, bo nie zdasz egzaminu. Może nie zdam, a może się jednak uda? Może jutro zabiorę się do nauki i wszystko nadrobię… tak, jutro na pewno się zmobilizuję!. Może egzamin nie będzie taki trudny? Może moja wrodzona inteligencja jakoś sobie poradzi?
Przestań palić, bo zachorujesz na raka! Ale przecież tyle osób pali i nic im się nie dzieje. Poza tym, przecież mam dopiero 20 lat. Tyle się może wydarzyć w moim życiu.
Negatywne konsekwencje, będą kiedyś tam, a i to nie wiadomo czy na pewno. Wobec tego mogę zająć się czymś innym, mogę wypchać je ze świadomości albo nawet odmówić im prawa istnienia (Babciu, przecież Baba Jaga nie istnieje!).
Istnieje mnóstwo sposobów, które na krótką metę pozwalają poradzić sobie z perspektywą zagrożenia (np.: Po co się tak życiem stresować kolego, weź browarek!). Te sposoby nie rozwiązują problemu, ale naszej impulsywnej, skupionej na natychmiastowej przyjemności części siebie w zupełności to wystarczy.
Skuteczność straszenia można czasem zobaczyć na drogach. Jedziesz sobie spokojnie, a tu pojawia się wielki tekst: Zwolnij, bo zginęło tu tyle a tyle osób! Co robi typowy kierowca?
Odwraca głowę w drugą stronę, albo nawet naciska gaz, by jak najszybciej pozbyć się dyskomfortu (takie są podręcznikowe wnioski psychologii społecznej, aż dziw, jak rzadko marketingowcy i specjaliści od komunikacji społecznej zaglądają do tego rodzaju podręczników).
Strach sprawia, że chcemy o sprawie jak najszybciej zapomnieć, jak najszybciej zrzucić ją z siebie. Niekoniecznie za pomocą ciężkiej orki (np. czytając nudny podręcznik), przyjemniej i łatwiej jest: zapomnieć, odłożyć na potem, nie myśleć, znaleźć sobie inne zajęcie, obiecać, że jutro to już na pewno…itp.
Straszenie, zamiast pomóc nam poradzić sobie z impetem nosorożca (krótkowzrocznej części nas, która chce tutaj, teraz, łatwo i słodko) rozjusza go.
Kiedy straszenie jednak działa?
To nie oznacza, że negatywne konsekwencje zupełnie nie nadają się do poskramiania naszej impulsywnej, ślepej na to, co najważniejsze części.
Wczoraj na przykład ktoś poczęstował mnie słodyczami. Staram się je ograniczać i często muszę z tego powodu toczyć z sobą walkę, ale wczoraj nie miałem absolutnie żadnego problemu z odmówieniem. Nie wiązało się to nawet z miligramem wysiłku. Dlaczego? Bo ciastko było z czekoladą, a ja mam na nią alergię. Gdybym go zjadł, parę godzin później rozbolałaby mnie głowa. Negatywne konsekwencje były nieuniknione. Nie było żadnego pola manewru czy niepewności. Jem– boli mnie głowa. Kropka.
Gdy dodamy do negatywnych konsekwencji element nieuniknioności, straszenie może zadziałać.
Zabrałabyś się za pisanie twojej zaległej pracy, gdybyś wiedziała, że jeżeli nie teraz, to absolutnie nigdy tego nie zrobisz i na stop procent się nie obronisz? Podejrzewam, że prawdopodobieństwo wystartowania znacznie by wzrosło.
Pozytywna motywacja
Do tego sposobu radzenia sobie jeszcze wrócimy w jednym z kolejnych tekstów, ta technika w pewnych sytuacjach może być przydatna. Teraz jednak zajmiemy się sprawą bardziej podstawową. Czymś, co można nazwać kluczem do samodyscypliny.
Motywacja negatywna działa słabo i tylko pod pewnymi warunkami, ale tych ograniczeń nie ma motywacja pozytywna.
Łatwiej jest poradzić sobie z własnymi negatywnymi zachowaniami, pokusami czy negatywnymi tendencjami, gdy mamy pozytywny cel.
To, jak myślisz o swoich celach ma znaczenie
To w jaki sposób myślimy o naszych zasadniczych, ostatecznych celach (i czy w ogóle o nich myślimy) ma wpływ na to jak wiele wysiłku wymaga od nas samodyscyplina.
Jeżeli długoterminowe motywy są kiepsko sformułowane (np. są ze sobą sprzeczne, niekonkretne albo ujęte w negatywny sposób), nasz nosorożec (krótkoterminowa część, skupiona na natychmiastowej przyjemności) łatwo wygrywa z orłem (częścią, która wznosi się wysoko i widzi daleko).
Spryt siły woli polega na tym by osłabić impet nosorożca, a najlepiej zachęcić go do współpracy z orłem. Postawienie przed sobą pozytywnych celów bardzo to ułatwia.
Jak działają pozytywne cele?
Co jest bardziej skuteczne: powiedzieć dziecku, że ma być grzeczne bo jak nie porwie je Baba Jaga, czy powiedzieć mu, że w nagrodę za grzeczne zachowanie dostanie porcję lodów? Jeżeli masz jakiekolwiek wątpliwości – sprawdź. Tak samo jest w odniesieniu do nas samych.
Przychodzisz do domu po całym dniu pracy.
Postanowiłeś, że codziennie będziesz pracować nad własnym projektem. Chcesz się wyrwać z miejsca, w którym tkwisz. Zależy ci, by zrobić coś swojego.
Ale teraz jesteś zmęczony. Cholernie zmęczony. Nie chce ci się. Cały dzień użerałeś się z głupcami, zmuszałeś do robienia tego, czego nie cierpisz i udawania jaki to jesteś profesjonalny.
W zasadzie mógłbyś zacząć coś robić, ale gdzieś z tyłu głowy brzmi pytanie:
— Po co?
Załóżmy teraz, że masz w głowie tylko negatywny cel. Mówisz:
— Dlatego, że inaczej będę gnił w tej cholernej pracy do końca życia. Któregoś dnia szlag mnie trafi i tak to się skończy!
To jedna możliwość. A teraz wyobraź sobie, że odpowiadając na to samo pytanie mówisz o swojej wizji przyszłości. Mówisz np.:
— Po to, by mieć swoją firmę, w której będę robił to co kocham i dostawał za to dobre pieniądze. Chcę to zrobić bo dzięki temu przyjdzie dzień, gdy będę tworzył dla moich klientów animacje i filmy a moja praca będzie mnie bawić.
Pomyśl, jak byś się czuł po jednej i po drugiej odpowiedzi? Który ze sposobów myślenia we większym stopniu dałby ci energię do działania? Która z odpowiedzi ułatwiłaby zrzucenie ciężaru z ramion i zabranie się do pracy?
Jeżeli jesteś jak ja, efektem pierwszego sposobu (straszenia negatywnymi konsekwencjami) byłoby wynalezienie jakiegoś ogłupiającego zajęcia, które pozwala nie myśleć o tym, jakie ciężkie jest życie.
Nie ma nic złego, w tym, że chcemy się czegoś pozbyć (np. otyłości), czegoś uniknąć (np. raka płuc na skutek palenia) czy od czegoś uciec (beznadziejnej pracy bez perspektywy). Jeżeli jednak poprzestaniemy na straszeniu się i uciekaniu, będziemy zmuszeni siłować się z sobą.
Dla naszego części krótkowzrocznej, negatywne, odległe cele są niewidzialne. Gdy dajemy mu tylko takie cele, automatycznie znajdzie sobie coś bliskiego, konkretnego i pozytywnego (kolorowe ciacho; rozluźnienie napięcia podczas przerwy na papierosa; poczucie przynależności do grupy kolegów, którzy nie wylewają za kołnierz; dawkę adrenalinę związaną z przejściem kolejnego poziomu gry itp.)
Co mówią badania naukowe?
Te wnioski potwierdzają także badania. W jednych z nich uczestnicy najpierw wykonywali serię zadań, wymagających kontroli emocji i uwagi. Po tych zadaniach siła woli większości z uczestników była wyczerpana (pojawiło się tzw. zjawisko ego depletion) i z kolejnymi (również wymagającymi samokontroli) radzili sobie już znacznie gorzej.
Receptą na to wyczerpanie okazało się wzbudzenie w uczestnikach pozytywnej motywacji.
Siła woli regenerowała się w przypadku osób, którym powiedziano, że ich wysiłek pomoże ludziom cierpiącym na choroby psychiczne (bo dzięki badaniom, w jakich biorą udział, będzie można lepiej zrozumieć mechanizmy tych chorób). Nie uległa wyczerpaniu także siła woli tych osób, którym powiedziano, że same na tym skorzystają (bo będą sobie lepiej radzić w następnych tego rodzaju zadaniach).
Oczywiście ten sposób nie jest panaceum. Jego oddziaływanie zmniejsza się, gdy siła woli jest bardzo wyczerpana (przypominanie sobie pozytywnych celów nie działa tak regenerująco, gdy jesteś maksymalnie wypruty). Możemy jednak nie dopuścić do takiego stanu (np. przypominając sobie o naszych celach zanim staniemy się całkiem pozbawieni siły).
Dwa rodzaje samodyscypliny
To wszystko nie jest tylko kwestią technik czy trików. Sprawa jest bardziej zasadnicza.
Istnieją dwa rodzaje samodyscypliny: pozytywna i negatywna, samodyscyplina człowieka wolnego i niewolnika, oparta na słowie „nie” i oparta na słowie „tak”.
William James, zwany ojcem współczesnej psychologii, ponad sto lat temu wygłosił serię wykładów dla pedagogów, w ich trakcie mówił:
Ten, czyje życie opiera się na wyrazie „nie”, kto mówi prawdę tylko dlatego, że kłamstwo jest w pogardzie, kto nieustannie musi zwalczać swoje złe, niskie i tchórzliwe skłonności, stoi o wiele niżej od człowieka, który kocha prawdę i jest na wskroś wielkoduszny, a niskich pokus zwalczać nie potrzebuje.
Człowiek szlachetny, jest daleko więcej wart niż grzesznik zwalczający uparcie diabła, który w nim siedzi.
Starajcie się, proszę was, kształcić swoich uczniów na ludzi wolnych, przyzwyczajając ich, o ile tylko można, do działania pod wpływem dobra. Niech przywykną do mówienia prawdy nie dlatego, że im obrzydzacie kłamstwo, lecz przez to, że budzicie w nich poczucie honoru i miłość prawdy. Wykorzeniajcie z nich wrodzone okrucieństwo, wpajając w nich współczucie dla zwierząt i wtajemniczając ich w ich życie. Jeśli z obowiązku będziecie musieli ich pouczać o zgubnym wpływie alkoholu, nie kładźcie nacisku na stan żołądka pijaka, jego nerek i nerwów, na nędzę społeczną, lecz raczej zwróćcie ich uwagę na to, jakim dobrodziejstwem jest posiadać organizm z całą młodzieńczą elastycznością, krew zdrową i czystą, nie zatrutą sztucznie podniecającymi środkami i narkotykami, krew, dla której poranne słońce, świeże powietrze i rosa stanowią wystarczające źródło podniety i upojenia.
Uważaj by twoja samodyscyplina nie była jałowym dręczeniem siebie
W naszej zachodniej kulturze samodyscyplina bardzo często jest utożsamiana z jej negatywną odmianą. Mamy zapierać się siebie samych, umartwiać się, walczyć z pokusami, poskramiać diabła w nas, odrzucać to, co niskie, trzymać siebie twardą ręką, radzić sobie z destrukcyjnymi impulsami…
Sprawa wcale nie jest wymysłem straszących diabłem kaznodziejów (choć na pewno się z nimi wiąże). Sięga znacznie głębiej, co najmniej do Platona zalecającego odrzucenie tego, co zmysłowe, a zatem niskie. Władysław Witwicki, tłumacz Platona i jeden z ojców polskiej psychologii, komentując jeden z fragmentów Dialogów pisał:
Beznadziejny program. Prosta droga na pustynię do jałowego, udręczonego próżniactwa w aureoli świętości. Program ten nosi charakterystyczne znamiona niezdrowia duchowego (Fedon, wydanie z 1982, str. 511).
Próbując rozwijać samodyscyplinę warto pamiętać o tym, by nie była ona „drogą na pustynię do jałowego, udręczonego próżniactwa w aureoli świętości”.
Czym w takim razie samodyscyplina powinna być? Dążeniem do szczęścia. Tak, pozytywna samodyscyplina jest dążeniem do szczęścia.
Owszem, jej efektem często jest odrzucenie czegoś w nas, rezygnacja z jakiegoś rodzaju możliwości i odpuszczenie sobie sporej dawki przyjemności.
Stosując pozytywną samodyscyplinę, wciąż przecież rezygnuję z pysznego ciastka (o, nie!), wciąż budzę się rano (nie, daj mi jeszcze spać!), wiąż zmuszam się do robienia rzeczy, na które w tej chwili niema ochoty (kurcze, dlaczego znowu mam medytować, biegać, robić pompki?).
Ale robię to nie po to by sobie dopiec, albo poskromić coś w sobie, ale by siebie i innych uczynić bardziej szczęśliwymi.
Nie ma nic dobrego w dopieprzaniu sobie, dawaniu wycisku czy trzymaniu siebie za mordę, jeżeli nie stoi za tym pragnienie szczęścia – mojego własnego (w pierwszym rzędzie), ale i innych (o czym za chwilę).
Poszukaj swojego szczęścia
Jeżeli trudno ci nauczyć się samodyscypliny, być może powodem jest to, że pomyliłeś ją z drogą na jałową pustynię.
Dla wielu osób, czymś, co może im pomóc odzyskać samodyscyplinę jest zatrzymanie się i zastanowienie nad własnymi głębokimi, celami i intencjami.
Doskonałą radę daje obecny Dalajlama:
Kiedy życie robi się zbyt skomplikowane i czujemy się przytłoczeni, zazwyczaj dobrze jest się zatrzymać i przypomnieć sobie nasz podstawowy, najważniejszy cel. Gdy ogarnia nas poczucie stagnacji i pomieszania, pomocne może być poświęcenie godziny, jednego popołudnia albo nawet kilku dni na to by po prostu zastanowić się co tak naprawdę przyniesie nam szczęście, a następnie na tej podstawie ułożyć własną hierarchię wartości. Pozwoli nam to spojrzeć na nasze życie we właściwym kontekście, da nam świeżą perspektywę i ukaże kierunek działań jaki warto przyjąć […] Zastanówmy się, co ma tak naprawdę wartość w życiu, co sprawia, że nasze życie ma sens i na tej podstawie ustalmy własną hierarchię wartości. Cel naszego życia musi być pozytywny (Sztuka szczęścia, Dalajlama i H.C. Cutler)
Przetłumacz swoje cele na pozytywne
Często nie musisz szukać nowych celów. Wystarczy „przetłumaczyć” dotychczasowe, negatywne cele.
Przeszkadza ci, że jesteś gruba? Prawdopodobnie zależy ci na tym by dobrze wyglądać i być sprawną. Nie chcesz męczyć się w tej pracy? To znaczy (na przykład), że potrzebujesz wolności i możliwości tworzenia.
Zamiast straszyć swoją krótkowzroczną część, lepiej ją zachęcać:
Jakie pozytywne rzeczy uda ci się osiągnąć, gdy będziesz zachowywać się w sposób zdyscyplinowany?
Co dobrego się wtedy wydarzy?
Co się zmieni w twoim życiu, gdy ci się uda zbudować samodyscyplinę? Może to być np. poczucie sprawności, lekkość, dobry stan zdrowia, poczucie wolności, poczucie dumy z samego siebie, dobry wygląd, poczucie wolności itp.
Życzliwość
Jest jeszcze jedna rzecz, która bardzo pomaga utrzymać samodyscyplinę.
W badaniach, o których wspomniałem wyżej, jedna z grup usłyszała, że będą one pomocne dla osób chorych. Poziom samokontroli tej grupy wzrósł.
Pragnienie niesienia pomocy innym, pragnienie ich szczęścia, życzliwość, dobroć i współczucie pod ich adresem wzmacnia nasz poziom samodyscypliny.
Twardziel, który miał otwarte serce
W poprzednim tekście (mówiącym o tym, czym jest samodyscyplina) wspomniałem o XIX wiecznym mistrzu samodyscypliny, podróżniku Henrym Morganie Stanleyu.
Stanley pozował na twardziela (po pierwsze, kto wtedy na takiego nie pozował?, po drugie miał powody – wychował się w przytułku, jako pogardzany podrzutek). Pozował na tyle dobrze, że wiele osób uważało go za bezwzględnego człowieka, który biega wciąż ze strzelbą. Na przykład w polskim tekście na Wikipedii jest wyjątkowo idiotyczny kawałek o tym, jak to Stanley wystrzelał sobie drogę przez Afrykę. Proste skojarzenie: jak jesteś skuteczny, to musisz być Dirty Harry.
Przeczytałem spore kawałki dzienników Stanleya (można je znaleźć na przykład tutaj) i obraz twardziela przedzierającego drogę strzelbą nie jest prawdziwy. Mówił płynnie w suahili, nie pozwalał znęcać się nad czarnoskórymi, przywiązywał się do tragarzy, darzył tubylców sympatią (co nie znaczy, że nie był przy tym wymagający).
W swojej Autobiografii pisał:
Nie uważam bym dysponował z urodzenia jakąś wyjątkową naturą, przeciwnie, zaczynając życie jako prostacki, niewykształcony i niecierpliwy człowiek, znalazłem swoją szkołę w tych afrykańskich doświadczeniach, które, jak twierdzą niektórzy, są ponoć zabójcze dla charakteru Europejczyka.
Nauczyłem się tam, poprzez związane z nieustającym napięciem zagrożenie, że samokontrola jest bardziej niezbędna niż proch strzelniczy. To po pierwsze. A po drugie, przekonałem się, że konsekwentna samokontrola jest niemożliwa bez prawdziwej, płynącej z serca sympatii dla miejscowych, z którymi człowiek ma do czynienia. Jeśli uważa się ich za prymitywów, wtedy ich wady, głupoty i wywoływane przez nich utrapienia wydają się nie do zniesienia.
Jeżeli brakuje ci pozytywnego podejścia do ludzi, co chwilę szlag cię trafia, bo ktoś zrobił coś nie tak. A gdy jesteś ciągle wkurzony niewiele ci zostaje sił by skupić się na celu i radzić sobie z impulsami. Zamiast być skupionym na robocie, wciąż zajmujesz się innymi – czy masz do tego powód czy nie (a najczęściej nie masz). Naucz się życzliwości, a od razu więcej siły zostanie ci na działanie.
To nie jedyny powód dla którego życzliwość ułatwia utrzymanie samodyscypliny. Te dwie cechy wiążą się ze sobą organicznie. Nasza biologiczna zdolność do samodyscypliny, ulokowana w korze przedczołowej jest częścią zestawu, jaki natura dała nam po to, byśmy tworzyli dobre społeczności. Życzliwość, najprościej mówiąc, współgra z samodyscypliną (tym tematem zajmiemy się jeszcze w przyszłości, bo jedną z ważnych technik budowy samodyscypliny jest korzystanie ze wsparcia społecznego).
Jak z mojej samodyscypliny skorzystają inni?
Co to znaczy od strony praktycznej?
Po pierwsze sprawdź czy twoja dyscyplina nie jest jakąś formą agresji.
Czy starasz się kogoś pokonać poprzez podjęcie swojego wyzwania? Np. chcesz pokazać tym kretynom, którzy cię nie doceniają, na co cię stać? Próbujesz pokazać kmiotkom ich miejsce? Usiłujesz zamknąć komuś usta?
Tego rodzaju motywy są dla niektórych osób pomocne, częściej jednak takie podejście blokuje. Potrzeba walki, pokonania kogoś rodzi lęk i obawy (jeżeli to walka, to ktoś może w niej polec).
Zamiast o walce, pomyśl o ludziach, którym możesz, poprzez swoją samodyscyplinę pomóc.
Kto skorzysta z tego, że utrzymasz samodyscyplinę? W jaki sposób?
Pomyśl o swoich bliskich, rodzinie czy grupie, z którą się utożsamiasz. W jaki sposób na tym skorzystają?
Czy twoje cele są konkretne?
Równie ważny jak sposób sformułowania celów jest poziom ich konkretności. Im bardziej są żywe i obrazowe, tym bardziej osłabiają potrzebę by pobiec w zupełnie inną stronę niż chce tego część dalekowzroczna.
Użyj swoje wyobraźni i poszukaj w niej żywych obrazów swojego celu.
Na przykład wyobraź sobie, że jutro rano twój poziom samodyscypliny będzie tak wysoki, jak tego byś chciał.
Budzisz się rano, przeciągasz i co takiego widzisz / czujesz czy słyszysz?
Po czym konkretnie poznasz, że udało ci się osiągnąć swój cel?
Jeżeli masz pozytywny i konkretny cele, powinno ci być łatwiej. Z jednym zastrzeżeniem.
A jeżeli pozytywny, żywy cel zamiast mi pomagać, utrudnia utrzymanie dyscypliny?
Co zrobić, gdy mam pozytywny cel, gdy jest on żywy, a mimo tego nie jest mi łatwiej działać w zdyscyplinowany sposób — zamiast robić, to co trzeba, błąkam się po opłotkach?
W takiej sytuacji przyjrzyj się czy twój cel nie jest zbyt ambitny, na tyle ambitny, że wydaje się niemożliwy do osiągnięcia.
Aby pozytywna motywacja zadziałała musi się wiązać z wiarą we własne możliwości. Jeżeli masz pozytywny cel, ale w niego nie wierzysz, nie przełoży się na wzrost działania. Gdy np. powiem sobie, że celem mojej pracy jest zbudowanie milionowej firmy, będzie mnie to motywowało do wyrzeczeń tylko wtedy, jeżeli wierzę, że naprawdę jestem w stanie to zrobić. Jeżeli mi brakuje takiego przekonania, wcale nie będzie mi łatwiej. Mój nierealny, wielki wspaniały cel, zamiast mi pomagać w skupionym, zdyscyplinowanym działaniu, będzie mnie rozpraszał.
Jeżeli twój cel jest zbyt ambitny, urealnij go. Może nie potrzebujesz budować imperium, może wystarczy ci solidna, przynosząca kilkaset tysięcy rocznie firma?
Oprócz tego rozbij swój wielki cel, na mniejsze. Co potrzebujesz zrobić w ciągu tego miesiąca? Co w ciągu tygodnia? Co dzisiaj?
Jeżeli i to nie pomaga, potrzebujesz popracować nad swoim poczuciem własnej wartości.
Do niedawna wielu psychologów (i jeszcze więcej amatorów psychologii) błędnie sprowadzała wszystko do poczucia własnej wartości. Dziś, wiele osób sprowadza wszystko do siły woli. Uważam, że to drugie jest ważniejsze, ale samodyscyplina nie jest możliwa bez przynajmniej pewnego poziomu wiary we własne możliwości. Jeżeli zupełnie nie wierzysz w siebie, trudno ci będzie postępować zgodnie z własnymi zasadami. Nie chodzi o jakiś wyższe niż Himalaje, niezachwiane poczucie wielkości. Wystarczy choćby chwiejne poczucie, że sobie poradzę.
Te dwie rzeczy: wiara we własne możliwości i poziom samodyscypliny wiążą się ze sobą. Gdy podniesie się twój poziom dyscypliny, podniesie się twoja wiara w siebie. W tym sensie praca nad samodyscypliną jest pracą nad wiarą w siebie.
Czasem jednak, by ułatwić sobie utrzymanie samodyscypliny, warto popracować także nad poczuciem własnej wartości. Gdy skończymy kwestię samodyscypliny, przejdziemy do tego tematu. Na razie przed nami jeszcze kila tekstów dotyczących radzenia sobie z sobą.
Podsumowując
Poszukaj w sobie pozytywnych motywacji.
Niech twoja samodyscyplina będzie dążeniem do szczęścia a nie jałowym męczeniem siebie samego.
Określ co konkretnie chcesz osiągnąć, w jaki sposób staniesz się bardziej szczęśliwy?
W jaki sposób inni ludzie skorzystają na twojej samodyscyplinie?
Nie próbuj za pomocą samodyscypliny z kimś walczyć ani udowadniać komukolwiek własnej wartości. Stosuj ją po to, by samemu być bardziej szczęśliwym i dać coś pozytywnego innym.
Gdy brakuje ci siły, przywołaj do siebie swoje Dlaczego?
Bardzo ciekawe a czy mądre to się zobaczy ale w głębi duszy myślę że jest to naprawdę bardzo dobre ja próbuje coś ciekawego zrobić w moim życiu pragnę osiągnąć szczęście i żeby moje dzieciaki były dumnie ze mnie w przyszłości tak na koniec muszę przestudiowac to porządnie pozdrawiam serdecznie cześć 🙂 dziękuję
Dziękuję za komentarz i trzymam kciuki 🙂
Trafne 🙂 od zawsze chciałam rzucić słodycze, w ogóle cukier. Wiedziałam, że szkodzi, czytałam mnóstwo publikacji mu poświęconych, miałam w głowie „paskudy”, które czyni i nic, nie odstraszyło mnie to, mimo wielu prób. Podeszłam do tego inaczej – zaczęłam sobie wyobrażać korzyści po odstawieniu cukru – więcej energii, lepsza koncentracja, poprawa stanu zębów, lepsza sylwetka, poprawa wzroku i ogólnie pracy narządów wewnętrznych. I udało się 🙂 właśnie mija 10. dzień bez słodyczy, najgorsze za mną 🙂 przerzuciłam się na owoce, naturalny miód i jest cudnie, widzę pierwsze efekty, naprawdę lepiej się czuję zgodnie z obrazem, który wytworzyłam w głowie. Podobno najgorsze są pierwsze 3 dni, potem gdy miną pierwsze 2 tygodnie jest już lepiej, a po 2. miesiącach człowiek odzwyczaja się tak od cukru, jakby go nigdy nie jadł 🙂 tak więc pozytywna motywacja i samodyscyplina to jest to 🙂 nie czuję jakbym się ograniczała, katowała, czuję się szczęśliwa, bo robię coś dobrego dla siebie, a przy tym ćwiczę silną wolę, nie powiem – jest ciężko, ale każdy kolejny dzień to kolejny plusik, kolejny pozytywny satysfakcjonujący dzień 🙂
Dziękuję Łucjo za bardzo ciekawy komentarze. Dokładnie tak 🙂 Z czasem rzeczywiście będzie lepiej (sam odstawiłem cukier dawno temu i takie rzeczy jak posłodzona herbata czy kawa, to dla mnie rzecz niemożliwa do wypicia, ble…) ale szczerze mówiąc, od czasu do czasu człowiek ma nawroty (np. zjeść jakie strasznie słodkie ciacho, które ma w sobie dużo cukru) – i wtedy pomaga przygotowanie (np. owoce, daktyle, rodzynki itp).
Panie Zbyszku, świetna seria. Z wielką uwagą czytam kolejne artykuły o samodyscyplinie. Liczę na kolejne publikacje w tej kwestii. Fajnie można sobie to w głowie poukładać i przejść do praktyki. Bo w ostatecznym rozrachunku tylko praktyka i rzeczywiste działanie się liczy 🙂
Dziękuję Rafale. Masz rację, praktyka liczy się najbardziej. Seria będzie regularnie się pojawiać. Pewnie jedne rzeczy będą lepsze inne nieco słabsze. Ale to mi się podoba w pisaniu serii, że nie musi wszystko być perfekcyjnie 🙂
Mam jedną uwagę – teksty są zbyt długie. Na początku czytam je z jeżykiem na wierzchu, by w 3/4 popaść w znudzenie.
Dziękuję za sygnał. Tak, ten tekst, mimo, że na pierwszy rzut oka tego za bardzo nie widać to kilkanaście stron (ok. 13). Zabierając się za czytanie nie jesteśmy zazwyczaj przygotowani na taką długość. A następny, gotowy tekst ma… hmm… jakieś 20 stron. Od czasu do czasu muszą być dłuugie teksty (różne względy związane z SEO) ale racja, nie mogę co parę dni zajmować czytelnikom aż tyle czasu. W takim razie górną granicą regularnego tekstu będzie 60% tego co tutaj (nie wiem czy wyjdzie mi to w kolejnym tekście, ale kolejne już będą sprawniejsze. Mam nadzieję, że uda mi się także dodanie do tekstów wersji audio (jako podcastu). To może (nie jestem pewny) jakoś tak ułatwić sprawę.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.
Moim zdaniem długość tekstu ma drugorzędne znaczenie. Sam fakt, że tekst jest krótszy nie sprawi, że wywrze większy wpływ na czyjeś życie 🙂 Osobiście lubię dłuższe teksty, dobrze też gdy główna myśl jest w tekście przemycana kilka razy, na różne sposoby i pod różnym kątem tak, aby zakiełkowała w głowie na stałe.
Co do podcastów- jestem absolutnie na tak. Bardzo lubię ich słuchać podczas długich wybiegań.
zgadzam się z kolegą powyżej 🙂 poza tym nie przesadzajmy z tą długością, prawie połowa to zdjęcia 🙂 długie teksty są ok, wystarczy się troszkę skoncentrować i ogarnie się bez problemu cały tekst. No ale już chyba takie mamy czasy, ludzie przez ten cały pęd wolą czytać krótko i szybko, są nastawieni na wielozadaniowość, do tego zestresowani, co utrudnia utrzymanie skupienia przez dłuższy okres. Polecam medytacje 🙂
Ja też jestem za podcastami – uwielbiam słuchać nagrań z różnych wykładów, gdy ćwiczę 🙂
Mateuszu – nie zgodzę się z Tobą. Teksty są odpowiedniej długości. Są dokładnie takie, jak trzeba – ani za długie, ani za krótkie. Czytając je, mam poczucie właściwego ujęcia poruszanej kwestii i wyczerpania tematu w ramach artykułu. Wydaje mi się, iż jeżeli czytelnik nie jest w stanie skoncentrować się nad niedługim w sumie tekstem, to powinien popracować nad swoją koncentracją i potraktować tę lekturę jako ćwiczenie tej umiejętności ;-). Poza tym, jako stały czytelnik „Energii..” (którą uważam za jeden z dwóch najbardziej wartościowych serwisów w polskim internecie nt. tzw. „rozwoju osobistego”), jestem przyzwyczajony do dłuższych wypowiedzi pisemnych i na takowe się nastawiam. Traktuję je również jako swego rodzaju rozdziały książki i coś czuję, iż Autor po prostu w ten sposób pracuje nad kolejną książką 😉
Zbyszku – ta nowa seria tekstów o samodyscyplinie jest naprawdę bardzo wartościowa i bardzo Ci za nią osobiście dziękuję.
Mnie się dobrze czyta takie teksty, moim zdaniem nie są za długie. Są w sam raz – bardzo dogłębnie wyczerpujesz temat. Nigdy nie mam wrażenia, że czas poświęcony na czytanie był stracony, albo że czegoś mi w nim brakowało; wręcz przeciwnie. Szczerze pisząc, czytając Twoje posty czuję się jak na jakimś dobrym wykładzie z psychologii 🙂
Bardzo Ci dziękuję, że dzielisz się swoją wiedzą w Internecie. Twoje rady naprawdę bardzo mi pomagają.
[…] mieć wielkie, obrazowe i pozytywne cele (o jakich była mowa w poprzednim tekście) ale żyć w świecie fantazji i nie zwracać uwagi na to, co robisz każdego […]
Bardzo przyda mi się ten artykuł 🙂 cieszę się, że tu trafiłam. Na pewno wykorzystam kilka z tych rzeczy w mojej firmie. Motywacja pracowników, to trudna umiejętność ale bardzo potrzebna. Często wysyłałam ich na szkolenia dla firm. Warszawa jest mocnym punktem jeśli chodzi o ten temat. Jednak myślę, że pozytywne motywowanie pracowników musi zaczynać się ode mnie i same szkolenia nie wystarczą. A przecież ważne jest aby utrzymać przyjemną atmosferę w trakcie pracy, która w przyszłości ma przynieść jakieś rezultaty.
Bardzo dziękuję Ci Zbyszku za artykuły nt. samodyscypliny. Twoje wpisy uporządkowały moje myślenie. Wykorzystam Twoje porady. Jeszcze raz wielkie dzięki. Mam pytanie odnośnie dat, czy nie podajesz dat opublikowania artykułu czy ja ich nie widzę? Daty przydają mi się przy wyborze kolejności czytania artykułów 🙂 ponieważ dopiero dziś odkryłam Twojego bloga.