Jakieś piętnaście lat temu, po raz pierwszy przeprowadziłem rozmowę z pracownikiem starającym się o pracę. Pracowałem w firmie doradczej, świadczącej usługi rekrutacyjne. Miałem za zadanie porozmawiać z kandydatem i przedstawić pisemną opinię na jego temat. Jeden z kandydatów miał zostać zatrudniony w banku, dla którego pracowaliśmy. Byłem podekscytowany swoim zadaniem. Pierwszy kandydat był wysoki, chudy i kościsty. Nosił czarny garnitur i białą koszulę. Usiadł sztywno przede mną. Na moje pytanie odpowiadał ogólnikami, patrząc gdzieś za moją głowę. Po piętnastu minutach, zadałem mu wszystkie, przygotowane wcześniej pytania. Co gorsze, mój początkowy zapał ulotnił się bez śladu. Ten człowiek był po prostu nudny. Gdybyśmy spotkali się na jakiejś imprezie, już bym od niego uciekł. Tutaj jednak płacili mi za trzy kwadranse.
Odłożyłem na bok wszystkie notatki i zapytałem:
– Niech mi pan powie, po co pan w ogóle chce pracować w tym banku?
– Jak powiedziałem, chcę się rozwijać i brać udział w transformacji systemu…
– Dobra, dobra… przerwałem mu… to już pan mówił. I powiem szczerze, w ogóle mnie to nie przekonuje. Powtarza mi pan jakieś formułki, jakbym był egzaminatorem. Mam wrażenie, że pan nie ma pojęcia, co w ogóle chce pan w życiu robić.
– Nie ma pan racji, mam…
– No to, dlaczego chce pan pracować w tym banku?
– Bo… dobrze płacą.
Powiedział to, tak jakby było to coś wstydliwego. Ale gdy już powiedział, mogliśmy zacząć normalną rozmowę. Nie tylko mnie nie przekonywały ogólniki. Jego również. Widać to było po sposobie, w jaki o nich mówił. A jednak czuł, że musi je opowiadać. Nazywa się to czasem „społeczną pożądalnością”. Ludzie mówią i robią rzeczy, których, według ich opinii oczekują inni. A czego inni oczekują? Że nie będziesz samolubny, że będziesz szlachetny, uczynny, że nie będą się dla ciebie liczyły pieniądze, a jedynie rozwój, itp. Wiele osób tak bardzo się tym przejmuje, że sami zaczynają wierzyć, że tego chcą.
Od czasu, tej pierwszej rozmowy selekcyjnej wiele razy rozmawiałem z kandydatami do pracy (przede wszystkim do swojej firmy). Testowałem wiele różnych podejść i technik. Zatrudniając ludzi, miałem szansę porównywać to, co mówili z tym, jak potem działali. Wiele razy odnosiłem porażki, kilka razy sukcesy. Nauczyłem się jednego. Gdybym miał do wyboru dwóch podobnych kandydatów: jednego, który mówi, że chce dostać pracę, bo marzy o rozwoju i doskonaleniu (zestaw standardowy) i drugiego, który mówi, że chce to stanowisko, bo koniecznie musi kupić czarną, terenową Toyotę Rav4 – bez zmrużenia oka wybieram drugiego (mimo, że nie jestem fanem tegosamochódu). Nie raz zawiodłem się na ludziach, którzy nie mieli pojęcia, czego chcą, ale za to dużo mówili i sprawnie odczytywali oczekiwania innych.
Oczywiście, nie uważam, że chęć zakupu terenowego samochodu to najlepsza motywacja dla trenera czy konsultanta. Wśród chasydzkich opowieści jakie zebrał Martin Buber jest opowieść o rabim Wolfie ze Zbaraża. Przychodzą do niego pobożni chasydzi i skarżą się:
– Upomnij naszych kolegów. To utracjusze, którzy w ogóle nie przykładają się do modlitwy. Zamiast się nią zająć grają nocami w karty. To przecież niegodne i nieodpowiednie!
Cadyk mówi:
– To przecież dobrze. Robią to, co potrzeba. Uczą się wytrwale i przykładają się do dzieła! Wkładają w to, co robią całą swoją pilność. Pomyśleć, jacy z nich będą słudzy Pańscy, gdy się nawrócą!
Rabi Wolf dobrze rozumiał, że nie tyle jest ważne, do czego dążysz, ale ile siebie w to dążenie wkładasz. Lepszy jest człowiek, który z zapałem gra w karty niż taki, który bez zapału modli się przez cały dzień.
Gdy człowiek potrafi ostro pracować dnie i noce, po to tylko by kupić coś tak głupiego jak samochód, jak bardzo będzie zaangażowany, gdy wreszcie zrozumie swój prawdziwy cel!
Przyznam, że sam dosyć długo miałem wątpliwości, co do tego punktu. Czy to rzeczywiście dobrze marzyć o takich rzeczach jak dom, samochód, czy pieniądze? To przecież coś całkiem drugorzędnego. Czy nie ma ważniejszych, bardziej duchowych spraw? To przecież takie trywialne np. pragnąć kupić Harleya, napisać książkę czy choćby mieć dom nad morzem (to akurat moje, przyziemne marzenie). I wtedy trafiłem na fragment z książki Victora E. Frankla, który pisze:
… gdy zostałem wzięty do obozu koncentracyjnego, skonfiskowany został rękopis mojej gotowej do publikacji książki. Moje głębokie pragnienie napisania na nowo tego rękopisu, na pewno pomogło mi przetrwać ciężkie warunki obozu. Na przykład, gdy w obozie w Bawarii zachorowałem na dur plamisty, na skrawkach papieru robiłem notatki, które miały mi umożliwić ponowne napisanie książki, gdy dożyję dnia wyzwolenia. Jestem pewny, że ta rekonstrukcja utraconego rękopisu, w ciemnych barakach obozu koncentracyjnego, pomogła mi przezwyciężyć niebezpieczeństwo zapaści sercowo-naczyniowej .
Zawracać sobie głowę czymś takim jak rękopis książki, gdy obok ludzie umierają i są paleni w komorach gazowych? Czy taki psychiatra jak Frankl nie powinien mieć bardziej uduchowionych dążeń?
Marzenia nadają znaczenie naszemu życiu. Ale zanim umożliwią nam przetrwanie, najpierw one same muszą mieć znaczenie. Nie sądzę by Frankl przetrwał obóz, gdyby powtarzał sobie „najważniejsze, to być człowiekiem”, „chcę się rozwinąć” czy coś równie ogólnego. Miał przyziemne, proste marzenie – odtworzyć rękopis. I to właśnie ono dało mu siłę by przetrwać piekło.
[ratings]
Bardzo cenne spostrzeżenie. O tyle dla mnie prawdziwe, że sama przeżywam podobny przebieg sytuacji, tylko z drugiej strony lustra.
Zaproponowano mi ofertę pracy na podobnym stanowisku, które posiadam. Odnośnie moich oczekiwań, odpowiedziałam wprost: finanse.
Poczułam po drugiej stronie, że oczekiwane byłoby może czymś więcej np. społeczną pożądalnością rozwoju.
Pamiętam, że dodałam jakiś detal, bo zrobiło mi się po prostu głupio.
Powiedziałm coś w rodzaju..okej, ale jak dacie taką kasę, to nauczę się mierzyć i będę to lubić..za taką kasę.
Wierzę, że można być sobą.
Odnośnie wagi priorytetów w życiu człowieka, nie wiem kto mógłby ustalić ich nad- i pod- rzędność. W jaki sposób?
Próbują tego różne systemy. Nie wiem, dlaczego w Pana wypowiedzi pojawia się samochód Toyota jako podrzęny cel w stosunku do zapoznania się z nazwijmy to ogólnie „obszarami doświadczeń zawodowych”.
Przecież tylko niewielki procent ludzi utożsamia się szczerze z tym co robi zawodowo: artyści, własny biznes, np.
Co z tą masą ludzi, pracującą w bankach, fabrykach, koncernach?
Czy myśli Pan, że oni szukają tam własnych ścieżek rozwoju?
duży idealizm Pan zakłada, myślę.
Niesamowite jest jak łatwo można zdobyć posadę właśnie dzięki odczytywaniu oczekiwań innych 😀
Ten chudy nie był w tym zbyt dobry 😉
Wydaje mi się (z doświadczenia), że mówiąc prosto z mostu o swoich oczekiwaniach mamy 99% szans na porażkę podczas rozmowy kwalifikacyjnej, a to dlatego, że osoba prowadząca wywiad jest przygotowana i działa na zasadzie sprawdzania listy kryteriów (spełnia/nie spełnia).
Nie sądzę, aby miała czas na „zauważenie człowieka” w kandydacie.
No ale nigdy sam nie prowadziłem rozmów… więc pewnie bzdury gadam 😉
Pozdrawiam,
Wojciech 🙂
Co do Toyoty Rav4 to normalna złośliwość z mojej strony. Po prostu kilka osób w moim otoczeniu kupiło taki samochód jako rozwiązanie swoich problemów i zacząłem się zastanawiać, czy czasem marketingowy Toyoty nie adresują swoich reklam do ludzi z problemami (mówiłem, że jestem złośliwy), a tak BTW, to sam chyba też kupię Toyotę, ale inną.
A teraz ważniejsza rzecz. Nie oceniam celów i marzeń ludzi. Właśnie to jest dla mnie odkrycie: lepiej, gdy szczerze marzysz o samochodzie niż grasz w grę pod tytułem „marzę o rozwoju czy szczęściu innych”. To znaczy, że twój cel – w mojej ocenie – nie ma znaczenia, tak długo jak jest szczery i autentyczny.
Większość z nas to ludzie przyziemni. I przyziemne cele nas najbardziej „biorą”. Oczywiście są wśród nas tacy jak pewien chasyd, którego opisał Buber. Tak oczekiwał zbawienia, że gdy któregoś dnia usłyszał tumult dobiegający zza rogu, wybiegł z pokoju i pytał wszystkich „czy to już, czy Zbawiciel już przyszedł?”.
Ale dla większości z nas lekcja jest prosta: dąż do swoich celów, choćby były materialne. Świat jest fizyczny i my jesteśmy istotami fizycznymi. Choćby to był samochód, telewizor, czy komputer. Oczywiście jest kilka ale: nigdy nie dąż do tego by mieć więcej niż inni, by być lepszym od innych, by się zabezpieczyć na przyszłość, itp.
Co do ludzi: każdy, każdy człowiek ma marzenia. Sam pracowałem w fabryce jako robotnik, a jako konsultant wiele razy rozmawiałem z ludźmi na tzw. podłodze. Zazwyczaj rozmowa z nimi była ulgą po rozmowie z kadrą menedżerską. Myślę, że to właśni ci z białymi kołnierzykami nie mają żadnej motywacji i chęci do rozwoju. Często umieją tylko cytować książki i mówić okrągłe rzeczy. Ale nie ma w nich niczego, co by mogło naprawdę poruszyć.
Panie Zbigniewie,
mam nadzieje ze zauwazy pan ten komentarz (dosc stary post) ale prosze powiedziec mi dlaczego zabezpieczenie na przyszlosc jest zla motywacja?