Wyobraź sobie, że zaplanowałeś wycieczkę w góry. Liczysz na ładną pogodę, ale rano leje deszcz a na domiar złego, boli cię trochę głowa i coś strzyka w kolanie. Co robisz?
Próbujesz zaczarować pogodę i siebie mówiąc: „Najpierw wszystko musi być idealne, dopiero wtedy ruszę” ? Rezygnujesz z wycieczki mówiąc: „Jak nie jest, tak jak sobie wymarzyłem, to ja się nie bawię” Odkładasz wycieczkę na następny dzień, bo może będzie pogoda, bo będę się lepiej czuł? A może mimo wszystko idziesz w góry, ryzykując deszcz i kiepskie samopoczucie?
Złe samopoczucie nie powinno blokować tego, co robimy. Głupi kamyk w bucie nie może przerywać marszu. To dobra zasada by nie przejmować się pogorszeniem nastroju. Ale pod warunkiem trzymania się innej zasady, która brzmi: zrób wszystko co ma sens, by pozbyć się uwierającej cię rzeczy.
Problem z niektórymi afirmacjami polega na tym, że próbujmey odcinąć jakąś część nas samych. Przypominamy w tym rodzica, który bije dziecko równocześnie mówiąc "bardzo cię kocham". Brak spójności w relacjach z sobą jest niebezpieczny. Nie możesz mówić sobie "kocham się, w pełni się akceptuję, szanuję się", równocześnie tłumiąc i nie dopuszczając do głosu jakieś części siebie. Miłość wymaga zaakceptowania wszystkiego – także uczucia własnej bezradności i nieporadności.