W tym tygodniu, po raz pierwszy od kilku miesięcy, w środę nie zamieściłem tekstu. Na początku grudnia postanowiłem przez 16 tygodni, w każdą środę umieszczać nowy tekst. Nie było łatwo. Po drodze były święta (np. Wigilia czy Sylwester), bóle głowy, natłok zajęć, przeziębienia. Ale udawało się. Czasami teksty pojawiały się późnym wieczorem, ale zawsze była to środa.
Do wczoraj. Złamałem rytm. Łańcuch się urwał.
Takie złamanie rytmu jest niebezpieczne. Wiele osób, po jednym odstępstwie zarzuca istotne dla siebie przedsięwzięcia.
Dotyczy to przeróżnych spraw: na przykład ktoś rzuca palenie. Trzyma się dzielnie, nie pali przez kilka miesięcy, już prawie, prawie gratuluje sobie silnej woli, aż tu przychodzi dzień, w którym wszystko jest nie tak jak trzeba. Napięcie, stres, porażka… wyciąga papierosa. Następnego dnia pali na całego. Jeden papieros przerwał tamę i stary nawyk zalał osuszony z takim wysiłkiem ląd. Koniec przedsięwzięcia.
Ktoś postanawia codziennie uczyć się angielskiego. Trzyma się przez kilka tygodni. Już czuje, że może sobie pogratulować, ale przychodzi dzień, gdy naprawdę nie ma siły. Za wiele rzeczy się dzieje, jest za bardzo zmęczony, zbyt mocny czuje stres. Następnego dnia jest ciężej. „Skoro wczoraj zawiodłem…” I tak jeden dzień przerwy pociąga za sobą kolejny. Ciężej się zmobilizować, ciężej zmusić się do wywiązania z postanowień. Materia staje się coraz bardziej dziurawa, w końcu całkiem się przerywa: „Skoro, tyle razy zawiodłem…”.
Potknięcia są niebezpieczne. Pozornie małe wydarzenia. Czym jest jeden papieros wypalony po sześciu miesiącach ? Czym jeden opuszczony dzień, po pięćdziesięciu odhaczonych? Jednak w efekcie tych małych wydarzeń wszystko się zawala.
Wiking schodzi co szatni
Mecz futbolu amerykańskiego: San Francisco 49ers przeciw Minnesota Vikings. Jim Marshall, gracz Wikingów, widzi upuszczoną przez przeciwnika piłkę. Bez chwili wahania chwyta ją i pędem rzuca się w stronę linii punktowej. Biegnie najszybciej jak może, mocno ściskając piłkę. Tłum szaleje. Przez głowę przechodzi mu myśl, że trochę to dziwne, przecież grają na stadionie przeciwnika. Ale jak się biegnie z piłką pod pachą i ma się przed sobą sześćdziesiąt metrów, nie ma czasu na rozważanie takich problemów. Dobiega do końca boiska i w geście tryumfu wyrzuca piłkę do góry. Zaraz, zaraz, dlaczego cieszą się przeciwnicy, a nie nasi?
– Jim pobiegłeś nie w tą stronę! – słyszy.
Później opowiada:
To był najbardziej załamujący moment mojego życia. Miałem 24 lata i przed milionami ludzi, oglądających telewizję, zdobyłem punkt dla przeciwnego zespołu. Moje serce zamarło. Jedyną pociechą było to, że wydarzyło się to tuż przed końcem połowy i mogłem schować się w szatni… Byłem naprawdę przybity. Byłem przerażony. Zaszkodziłem zespołowi i wiedziałem, że gdy wrócę na boisko zostanę wyśmiany i upokorzony.
To nawet nie jest potknięcie. To wywinięcie najbardziej żałosnego orła na świecie. Nic dziwnego, że po czymś takim człowiek ma ochotę schować się w mysiej dziurze i nigdy jej nie opuścić.
Tak, to bolesne
Potknięcia są niebezpieczne nie dlatego, że przekreślają, to co robiliśmy do tej pory. Nie dlatego, że trudno sobie z nimi poradzić. Potknięcia są niebezpieczne dlatego, że w ich efekcie cierpi nasza duma.
Nie wywiązuję się z tego, co postanowiłem i mówię sobie:
– O, nie, przecież miałem być taki wspaniały! Miałem być takim przykładem! Miałem trzymać się tego choćby nie wiem co! Jak mogłem?!
Zachowujemy się jak Jim Marshall, schowany w szatni. Wstyd, poczucie winy, rozczarowanie sobą. Nawet gdy nie mamy widowni i sprawa jest znacznie mniej dramatyczna, mamy ochotę machnąć na to wszystko ręką i zająć się czymś innym. Przecież okazałem się beznadziejny, przecież nie taki powinienem być!
Naprawdę bolesne.
Ale to cierpienia naszej dumy. Cierpienia biorące się z naszych wyidealizowanych wyobrażeń siebie samego.
Naprawdę myślałeś, że jesteś taki twardy, sprytny, zorganizowany, poukładany?
Naprawdę myślałeś, że te wszystkie głupie rzeczy, które zdarzają się innym ludziom, tobie się nie przydarzą?
Naprawdę myślałeś, że masz taką silną wolę, stalowe nerwy, mocną głowę?
Teraz za to płacisz poczuciem upokorzenia, rozczarowaniem, apatią.
Możesz się temu poczuciu poddać.
Przez jakiś czas będzie boleć, ale poszukasz sposobu by o tym zapomnieć. Jednym z takich sposobów jest zajęcie się nowym wyzwaniem. Czymś, co tym razem wyjdzie ci idealnie. Nowe wyzwanie – czy to nie jest wspaniałe rozwiązanie? Ta niezapisana czysta karta, ta nadzieja, że tym razem każda litera będzie prosta i postawiona we właściwym miejscu?.
Ale możesz zrobić coś innego. Po każdym potknięciu – mniej czy bardziej bolesnym i żenującym – stoisz przed wyborem.
Możesz machnąć ręką i powiedzieć sobie: „Najgorsze się stało. Nie ma czego ratować. Pozamiatane, posprzątane, do widzenia”.
Możesz jednak przestać tak kurczowo trzymać się siebie samego i zadać pytanie: Co mogę z tym zrobić?
Wiking wychodzi z szatni
Historia Jima Marshall nie kończy się w szatni. Gdyby tak było, w ogóle bym o niej nie wspominał. Ludzi, którzy zrobili coś głupiego, po czym na zawsze zostali w szatni jest całkiem sporo i mógłbym przytoczyć wiele bliższych nam przykładów.
Marshall nie był jednak osobą, która została w szatni ze swoim rozczarowaniem sobą. Tak opowiada o tej chwili:
Przypomniałem sobie wtedy to, czego uczył mnie mój ojciec i dziadek: Bądź odpowiedzialny. Jeżeli zrobisz błąd, trzeba go naprawić. Uświadomiłem sobie wtedy, że mam wybór. Mogę siedzieć i użalać się nad sobą, lub mogę coś z tym zrobić. Próbowałem się skupić na drugiej połowie. Gdy wybiegłem, zamiast zwykłego kibicowania i gwizdów na trybunach słychać było upiorny gwar. Koszmarny. Ludzie rozmawiali i pokazywali mnie palcami.
Nie wiem czy to dzięki temu błędowi, zagrałem jedną z najlepszych połów w swoim życiu… Po grze wiedziałem, że dostanę całą baterię krępujących pytań. Ciągle jeszcze czułem wstyd. Ale znowu powiedziałem sobie: wypij piwo, którego nawarzyłeś.
Ten błąd mógł przekreślić karierę Jima, ale tego nie zrobił. Nie przeszkodził mu, zostać jednym z najlepszych graczy.
Dziura czy trampolina?
Potknąłeś się, coś ci nie wyszło, źle coś zorganizowałeś, pokusa była zbyt wielka….
Wstań, otrzep się i idź dalej.
Nie mówię żebyś nie myślał o błędzie czy porażce. Przyjrzyj się temu, wyciąg wnioski i wprowadź zmiany. Ale nie twoja porażka jest najważniejsza. Nie twoje samopoczucie i rozczarowanie jest istotne. Najważniejsze jest to, co możesz zrobić teraz, w takiej sytuacji w jakiej jesteś.
Potknięcia są czymś normalnym. Każda trudna ścieżka jest pełna wystających głazów.
Ktoś, kto nigdy się nie potyka i zawsze wywiązuje ze wszystkich postanowień, prawdopodobnie wybrał zbyt łatwą ścieżkę. Aby dotrzeć do swojego prawdziwego potencjału, powinien poszukać czegoś trudniejszego.
Załamania są normalną rzeczą i można sobie z nimi łatwo poradzić. Niebezpieczna jest tylko nasza duma i uparte trzymanie się samego siebie.
Gdy przestaniemy aż tak bardzo użalać się nad sobą, może się okazać, że potknięcie wcale nie będzie dziurą, w którą zapadną się nasze plany i postanowienia, ale tak w jak w przypadku Jima Marshalla, stanie się trampoliną, która wyrzuci nas do przodu z dodatkową energią.
Do tematu dawania / brania wrócę w przyszłym tygodniu. Mam już prawie gotowy tekst i myślę, że będzie on bardzo ciekawy 🙂
Nie mogę sie już doczekać 🙂 … W sumie dobrze że twoje artykuły są raz na tydzien bo ciężko było by przerobić całą partie dostarczanego przec Ciebie materiału za który zresztą bardzo dziękuje. Dzisiejszy artykuł cholernie życiowy i potrzebny. Dzięki 🙂
Bardzo ważny temat. Często mam z tym problem. Bardzo dobrze Zbyszku, że można poczuć w twoich tekstach, że nie zachowujesz się jak większość cudotwórców od rozwoju osobistego udając cwaniaka, tylko przyznajesz się szczerze do własnych trudności i porażek. Do prawd zawartych w tym wpisie dochodzę bardzo powoli. Cierpiałem kiedyś na „syndrom idealności” i po pierwszym potknięciu wszystko się sypało jak domino. Myślę, że poradzenie sobie z tym to jest jedna z kluczowych spraw w walce o życiowe postępy. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Bardzo lubię tą cotygodniową porcję przemyśleń Zbyszku. 🙂 Każdy wpis motywuje do dalszej pracy nad sobą, może często trudnej i mozolnej, ale jednak idącej ostatecznie w dobrym kierunku. Dziękuję. 🙂
Cieszę się, że się nie zniechęciłeś i choć nie w terminie, to jednak dotrzymałeś słowa i opublikowałeś tekst. Dzięki temu mam o czym myśleć. Twoje słowa pomagają mi trzymać się mojej drogi, dodają siły, żeby zawalczyć, zamiast siedzieć w szatni. Dziękuję Ci Zbyszku, bo dajesz mi coś cennego. Tym chętniej będę trzymała za Ciebie kciuki, żeby każde potknięcie było trampoliną. Serdecznie pozdrawiam.
Dzisiaj chyba sobie wydrukuję:), żeby czytać 3x dziennie. To bardzo ważny temat i mimo, że już gdzieś o tym wspominałeś (na kursie? w książce?), to chyba dopiero teraz zaczynam to naprawdę rozumieć. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że porażkę można potraktować zupełnie inaczej – porażka to tylko informacja, że sposób działania, który wybraliśmy nie sprawdził się. A dla mnie zawsze porażka to była taka strzała, która trafia mnie w samo serce. Różnica jest ogromna, prawda?
Dziękuję za to, że piszesz:)
Pozdrawiam
Agata
Czytając ten tekst myślałem o potknięciach przy budowaniu czegoś ważnego, realizowaniu ważnego projektu i miałem poczucie, że coś tu nie pasuje.
„Potknięcia są niebezpieczne. Pozornie małe wydarzenia. Czym jest jeden papieros wypalony po sześciu miesiącach ? Czym jeden opuszczony dzień, po pięćdziesięciu odhaczonych? Jednak w efekcie tych małych wydarzeń wszystko się zawala.”
Tak czujni na potknięcia muszą być ci którzy walczą z nałogiem, a nie ci, którzy realizują coś co kochają robić.
Jest taki fajny diagram pokazujący, że cel życia powinien być iloczynem czterech zbiorów:
http://i59.tinypic.com/33th2si.png
Jeżeli jedno potknięcie potrafi nas zrzucić z obranej drogi, to warto przemyśleć, czy to co robimy mieści się w części wspólnej tych zbiorów.
Myślę, że takie obiecywanie sobie, że nigdy w życiu nie popełnimy jakiegoś błędu niejednokrotnie przynosi skutek odwrotny do zamierzonego- potwierdziłem to już licznymi badaniami wykonanymi przez siebie.
Artykuł świetny, natomiast chciałbym zapytać Zbyszku co w sytuacjach w których dotknęła nas sporej wielkości porażka gdzie na przykład naraziliśmy swoje zdrowie lub życie, czy wpadliśmy w gigantyczny dług . Czy treść tekstu jest wciąż aktualna w takich przypadkach? Niezależnie od głupoty jaką się zrobiło??
Pozdrawiam
Zbyszku,
wśród zakładek mam dwa Twoje stare teksty. Pytanie retoryczne: czy publikacja „just in time” zgodna z jakimśtam grafikiem sprawiłaby, że byłyby one jeszcze lepsze?
Uwielbiam czytać Twoje wpisy, obojętne czy dodawane co środa czy nie 😉
Mi się wydaje, że kilka razy tekst pojawił się w czwartek lub piątek, ale może to tylko moje wrażenie, bo nie ma dat przy wpisach.
Karolina, zaświadczam, że były co środę! +)) Ale rzeczywiście jest jakoś tak, że czasami jak się wchodzi na stronę, to nie widać najświeższego wpisu, trzeba przeładować ze trzy razy i okazuje się, że jednak jest… Nie ma to większego znaczenia, ale może Zbyszku, jest to feedback dla Ciebie.
Nie przeczytałam tego tekstu odrazu. „Zostawiłam go sobie” na taki moment potknięcia. I oto nadszedł! +)) Czasami wystarczy mało produktywny dzień, jakiś ból głowy, a czasami jedna czekoladka. Nieważne, poziom wyrzutów jak u Marshalla co najmniej. Zabawne, jak czytałam Twoją opowieść, Zbyszku o tym facecie, najpierw się z nim zidentyfikowałam, ale już po chwili: „Ejjj…czy to jest wszystko aż tak ważne jak nam się wydaje?”, „Czy to naprawdę koniec świata?” „Kto oprócz Marshalla będzie o tym pamiętał po miesiącu?”. I myślę, że te sprowokowane przez Ciebie pytania , a także dystans i humor, o którym często piszesz, przypominają nam, że nie jesteśmy bogami… ufff, może i lepiej+)). Pozdrawiam!
Bardzo ciekawy wpis. Rzeczywiście w pierwszej kolejności trzeba się nauczyć akceptować porażki, a później utwierdzić się w przekonaniu, że porażki nas nie definiują. Niestety wiem, że to wcale nie jest takie proste.