Ojciec uczy jazdy samochodem swojego kilkunastoletniego syna. Jest wieczór, mały ruch, policji nie uświadczysz, wyjeżdżają pojeździć po okolicznych ulicach.
Jadą powoli ulicą i ojciec mówi:
– Uważaj na krawężnik synu.
– Dobrze tato.
Po chwili ojciec znów się odzywa:
– Uważaj na krawężnik, jedziesz za blisko!
– Dobrze.
Mija chwila.
– Uważaj na ten krawężnik!
– Jasne.
Po chwili słychać jak koła zgrzytają.
Ojciec wściekły krzyczy:
– Mówiłem ci! Co ty w ogóle wyprawiasz?
– Uważam na krawężnik tato!
Podobnie bywa z naszą wewnętrzną dyscypliną. Gdy sobie wciąż powtarzamy, by czegoś nie robić i na coś uważać, często kończymy dokładnie tam, gdzie nie chcieliśmy.
Przekora jest jednym z podstawowych mechanizmów uwagi
Dzieje się tak, bo przekora jest jednym z podstawowych mechanizmów działania naszej uwagi.
Podczytuję sobie ostatnio opowieści Edgara Allana Poe (nie wiem, dlaczego to robię, bo nie mógłbym powiedzieć, że mi się podobają). Bohater jednej z nich („Czarny kot”) to „tkliwy miłośnik zwierząt”, który sam nie wiedząc czemu, zaczyna się nad nimi znęcać (co oczywiście prowadzi, jak to u Poe do zamurowania kogoś w piwnicy). Spowiadając się ze swoich postępków, zauważa:
Filozofia nie zdaje sobie z tego żadnej sprawy, ja jednak wierzę w to święcie, jak w istnienie własnej duszy, że przekora jest jednym z pierwotnych popędów ludzkiego serca, jedną z władz, która nadaje kierunek człowiekowi. Któż, popełniając czyn niedorzeczny lub nikczemny, nie dziwi się po stokroć tej prostej oczywistości, iż wiedział, że winien go nie popełniać?
Dokładnie tak panie Edgarze. Im bardziej sobie człowiek mówi, że nie wolno, tym bardziej ma ochotę. Dziękuję za wyjaśnienie, dlaczego wciąż czytam, te makabryczne i momentami dość tandetne historyjki, oczywiście z przekory. Może filozofia nie, ale psychologia zdaje sobie z tego doskonale sprawę, bo jest wiele badań na ten temat.
Weźmy taki klasyczny eksperyment z białymi niedźwiedziami. Zadanie, jakie dostają badane osoby, polega na tym, by przez kwadrans nie myśleć o białych niedźwiedziach. Gdy tylko pomyślisz, mimo swojej intencji o tym pięknym, ale niebezpiecznym zwierzu, masz to zanotować. Człowiek pół życia nie myśli o białych niedźwiedziach. Niemyślenie o nich było do tej pory najłatwiejszą na świecie sprawą, a tutaj nagle, właśnie gdy trzeba, okazuje się, że to niemożliwe!
Uwaga skupia się na tym, czego najbardziej chcesz uniknąć. Słowo „nie” jest dla niej informacją, że właśnie warto na czymś się skupić.
Przekorne wzmacnianie apetytu
Jest jeszcze gorzej, gdy to, na co mamy uważać wzbudza w nas jakiegoś rodzaju apetyt. Gdy mówimy sobie, by się czegoś wystrzegać, unikać czy obchodzić z daleka, zaczyna to nas pociągać ze zdwojoną siłą.
Na przykład nie jem czekolady przez tygodnie i wcale mi to nie przeszkadza, aż tu ktoś stawia przede mną wyzwanie, by jej nie jeść przez najbliższe trzy dni.
– Dobra, nic prostszego! Przecież tak dawno jej nie jadłem!
Mija chwila, a ja, ponieważ mi zależy na tym, by wywiązać się z zadania, myślę:
– Czego to miałem nie jeść? Aha, czekolady. Czekolady. Pamiętam taką z pomarańczą. Dobra była. Albo tamta z morską solą…
Jedna myśl pociąga za sobą następną i następną. Pojawia się coraz więcej wspomnień i wrażeń i człowiek po chwili ma problem, by wytrzymać bez czekolady.
Przeprowadzono tego rodzaju eksperyment. Okazało się, że kilka dni wystrzegania się czekolady istotnie podniosło apetyt na nią. Uczestniczki eksperymentu, po zakończeniu czekoladowej abstynencji, mogły się częstować różnymi smakołykami. Okazało się, że te, które powstrzymywały się od czekolady, zjadały jej znacznie więcej, od tych, które tego nie robiły.
Chcesz sobie podnieść na coś apetyt? Mów sobie, że ci tego nie wolno. Wpadł mi do głowy właśnie pomysł, czy nie zacząć zakazywać mojej córce jeść brokułów? Może je polubi? Zakazany owoc ponoć najbardziej smakuje, być może zakazane warzywo też.
Samodyscyplina dla niewolnika
Ludzie często patrzą na dyscyplinę jak na zestaw zakazów: nie wolno kłamać, nie wolno pić, nie wolno się objadać, nie wolno marnować czasu, nie wolno być słabym, nie wolno jeść glutenu, nie wolno chodzić późno spać… Być zdyscyplinowanym dla wielu osób oznacza nie robić czegoś, unikać czegoś, czegoś sobie zabraniać, z czymś walczyć. Tego rodzaju podejście, w którym dyscyplina opiera się na zakazach oraz walce ze złem to negatywna dyscyplina.
Taka samodyscyplina wiąże się z niepotrzebną stratą energii. Przekora ze strony naszej części emocjonalnej i popędowej sprawia, że stosując to podejście, jesteśmy w niemal tej samej pozycji co Syzyf. Mnóstwo wysiłku, który prowadzi tylko do tego, że wszystko w którymś momencie z hukiem znów wali się na samo dno.
Może jednak mimo wszystko warto? Zastanówmy się. Poszukaj kogoś, kto ma takie podejście do życia. Łatwo poznać takie osoby po wiecznym napominaniu, zakazywaniu, wyklinaniu czy potępianiu. Jestem pewien, że znajdziesz przynajmniej kilka osób. Negatywna dyscyplina to standard w naszych kręgach. Wybierz sobie jedną z takich osób, przyjrzyj się jej i powiedz: Czy kimś takich chcesz być? Czy o coś takiego ci chodzi?
Gdybym dobrze się wychylił z okna, zobaczyłbym w oddali Kościół Mariacki na Rynku. Niedaleko od niego jest Pałac, w którym zamieszkuje pewien specjalista od walki z zarazami (niestety nie specjalizuje się w covidzie). Jego mikra postura nie przeszkadza mu zajadle walczyć ze zbyt dużą ilością kolorów (broń boże uporządkowanych zgodnie z tym, jak rozszczepia się światło na niebie po deszczu). Czy oprócz tej walki, piętnowania, potępiania i krytykowania, ten człowiek reprezentuje sobą jakieś inne wartości? Coś w rodzaju miłosierdzia, pokory, łagodności, otwartości, współczucia czy braterstwa? Czy ludzie, którzy za nim idą to osoby, które można nazwać szlachetnymi, współczującymi czy przejawiającymi jakiekolwiek drogie dla mnie i ciebie wartości? Nie zauważyłem. Jego przykład nie jest dla mnie w żadnym stopniu pociągający, niezależnie od tego, co myślę o tematach, które porusza bojownik.
Spinoza pisał o takich ludziach:
Oprócz tego, że negatywna samodyscyplina jest mało skuteczna (chyba, że postawimy komuś policjanta nad głową), sprowadza człowieka do parteru.
Dlaczego nas wciąż straszą, ganią, dlaczego wciąż walczą z coraz to nowymi zagrożeniami? Bo chcą nas trzymać pod butem. Negatywna dyscyplina jest narzędziem zniewolenia. Stara metoda: wzbudź w ludziach strach, a potem powiedz im, że tylko ty możesz ich obronić przed zagrożeniem. Dostaniesz posłusznych, bo wypranych z odwagi i własnych celów niewolników.
Czy masz odwagę na to, by zbudować prawdziwą samodyscyplinę?
Chcesz mieć w sobie samodyscyplinę? Dobrze. To wewnętrzna moc. Tylko za jej pomocą „człowiek może wykorzystać swoje możliwości i osiągnąć ideały”, jak pisze na zakończenie naukowej książki zbierającej tysiące badań naukowych na ten temat prof. psychologii Roy Baumeister). Nigdy jednak nie myl jej ze strachem, obawą, walką i ucieczką.
Gdy chcesz mieć więcej dyscypliny wewnętrznej, bo się czegoś boisz (np. tego, że będziesz grzeszny, biedny, głupi, chory, nietwórczy, taki jak cały ten motłoch itp.), stajesz się niewolnikiem. Dzięki negatywnej samodyscyplinie możesz lepiej lub gorzej kontrolować swoje zachowanie, ale to nie jest prawdziwa wewnętrzna dyscyplina, która prowadzi do wewnętrznego rozwoju.
Jeżeli chcesz zbudować prawdziwą samodyscyplinę, potrzebujesz miłości do samego siebie. Potrzebujesz ulec pragnieniu odkrycia w sobie piękna, siły i mocy. Elementem tej miłości do siebie, jej drugim skrzydłem, jest chęć podzielania się tym z innymi. Ulegasz pragnieniu, by stanąć po swojej stronie, ale także pragnieniu podzielenia się swoim pięknem, mocą czy siłą z innymi. Rozwój twojej wewnętrznej dyscypliny nie może być sposobem na walkę z potworem w tobie czy w innych ludziach. Nie musisz uciekać. Nie musisz walczyć. Wystarczy, że pójdziesz za tym, co dobre.
Gdy ktoś stawia walkę ze złem na pierwszym miejscu, zawsze wypływa to z jego strachu. Nie jestem wielkim znawcą duchowości, ale zapoznając się od czasu do czasu z tym, co mówili wielcy (Jezus, Budda, Kriszna czy ktokolwiek inny) mam wrażenie, że wszystko sprowadza się do prostej zasady: „Idź za tym, co dobre”. Nie ulegaj nienawiści, agresji, pokusie niszczenia – tak samo w odniesieniu do innych, jak i siebie. Sednem jest afirmacja, a nie potępianie. Św. Augustyn pisał „Kochaj i rób, co chcesz”, i wcale to nie jest zachęta do ustawicznej imprezy na całego, to raczej pokazanie przez kontrast wagi tych dwóch rzeczy: afirmacji (miłości) i kontroli. Mam wrażenie, że dziś wiele osób wolałoby, żeby napisał „Nienawidź i kontroluj wszystko”.
Dlaczego chcesz nauczyć się samodyscypliny? Bo siebie nienawidzisz? Bo chcesz się za coś ukarać? Bo się siebie boisz? Jeżeli tak, samodyscyplina ci nie pomoże. Będzie tylko rodzajem znęcania się nad sobą.
W samo-dyscyplinie nie chodzi tylko o to, że dyscyplinujesz siebie (bo np. ktoś ci powiedział, że coś jest złe, albo sam doszedłeś do takiego wniosku). Przede wszystkim chodzi o to, że to ty sam idziesz za sobą i słuchasz samego siebie. Chodzi o to, że jesteś posłuszny sobie samemu, temu co w tobie najlepsze, najważniejsze czy największe. A jak możesz być posłuszny sobie, jeżeli nie cierpisz siebie i raczej chcesz ze sobą walczyć niż siebie afirmować?
Każdy ma w sobie niewolnika
Problem w tym, że każdy z nas ma w sobie trochę niewolnika. Łatwo dostrzec nikczemnego niewolnika w grożącym palcem moraliście, ale czy ja sam, ja Zbyszek Ryżak, nie mam w sobie całkiem sporej jego porcji?
Czy nie dlatego pracuję nad kolejnymi szkoleniami i książkami, by uciec przed brakiem pieniędzy i biedą? Czy nie dlatego nie jadam mnóstwa rzeczy, by nie mieć problemów ze zdrowiem i nie czuć bólu głowy? Czy nie dlatego poświęcam na każdy tekst więcej czasu, niż jest on warty, by nie zostać skrytykowanym, by nie zawieść innych, by nie czuć się głupio?
Czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele w nas jest niewolnika. A im więcej niewolnika, im więcej obaw, lęku, ucieczki – tym bardziej utrudniamy sobie życie, tym trudniejsze jest utrzymanie samodyscypliny, tym dalej jesteśmy od prawdziwego siebie.
Słuchanie siebie
Gdy czujesz się zablokowany, gdy wciąż nie możesz się zdyscyplinować, warto poświęcić chwilę na przyjrzenie się temu, co jest u podstawy twoich dążeń. Może jest tam mnóstwo zakazów, lęków i strasznych obrazów?
– Chciałbym regularnie pisać, ale nie mogę się do tego zabrać, a gdy już się zabiorę, od razu przerywam!
– Może dzieje się tak z powodu twojego lęku?
– Nie, nie. Moje dążenia są jak najbardziej pozytywne. Chcę zostać pisarzem, chcę pomagać ludziom!
Wiele z twoich dążeń jest pozytywnych tylko pozornie. Świadomość często fabrykuje zapewnienia o pozytywnych wartościach, ale pod nimi są tony lęku, pogardy i innych żywych trupów.
Jak dotrzeć do swojej podświadomości? Jednym z prostych sposobów są dowolne skojarzenia. Andre Breton, jeden z twórców surrealizmu, zafascynowany Freudem, proponował w swoim Manifeście surrealistycznym technikę pisania automatycznego, która może być pomocna także i dla nas. Pisał:
Usadowiwszy się w miejscu możliwie dogodnym dla wewnętrznego skupienia, zaopatrz się w odpowiednie przybory piśmienne. Przybierz postawę jak najbardziej odbiorczą, czyli pasywną. Zapomnij o swym geniuszu, o talentach — własnych i cudzych. Zacznij pisać — dość szybko, by nic nie pamiętać i nie doznawać pokus powtórnej lektury. Pisz dalej, jak długo ci się zechce. Zdaj się na nieustający podszept.
Breton radzi pisać absolutnie o wszystkim, my jednak nieco ograniczmy zakres pisania.
Wybierz obszar twojego życia, w którym chciałbyś wzmocnić poziom samodyscypliny. Być może chciałbyś zmienić swoją dietę, może sposób, w jaki pracujesz, może relacje z innymi? Pytanie brzmi: Do czego byś jej użył, gdybyś dostał jej więcej?
Gdy już wybierzesz, chciałbym, byś opisał, sam dla siebie, to jak wyglądałaby przyszłość, w której masz w sobie tyle samodyscypliny, ile tylko byś chciał.
Wyobraź sobie, że mam w dłoni magiczną różdżkę, którą za chwilę machnę i następnego ranka obudzisz się z całymi tonami samodyscypliny.
Jak będzie wyglądał ten dzień? Jak będziesz się czuć? Gdzie będziesz? Kto będzie obok ciebie? Co będziesz widzieć, słyszeć, czego będziesz dotykać, jakie zapachy będą wokół? Co innego będziesz robić, niż to, co robiłeś do tej pory?
Pisz szybko, automatycznie, bez edytowania i zastanawiania się nad tym, co masz napisać. Pisz w czasie teraźniejszym, tak jakbyś właśnie tego doświadczał. Im więcej obrazów, tym lepiej. Pozwól swoim myślom płynąć. Styl, gramatyka, interpunkcja, artyzm, trafność się nie liczą. Nikt tego nie przeczyta oprócz ciebie. Rób to przynajmniej przez kilka minut (ja sam potrzebuję minimum 5 minut, by zacząć łączyć się z podświadomością).
Możesz pisać odręcznie, jeżeli sprawnie używasz klawiatury, możesz skorzystać także i z niej (ale nie poprawiaj literówek i nie wybieraj jakiejś poważnie wyglądającej czcionki). Możesz także, jeżeli pisanie zbytnio cię blokuje i spowalnia, użyć telefonu z jakąkolwiek aplikacją nagrywającą. W tym przypadku mów bez zastanawiania się o tym, co twoja wyobraźnia widzi.
Gdy skończysz, przeczytaj wszystko lub odsłuchaj.
Ile w tym jest opisów pozytywnych (np. czuję się swobodny i rozluźniony), a ile negatywnych (np. nie czuję się skrępowany i spięty)?
Nie przejmuj się, jeżeli masz wiele negatywnych opisów. Każdy ma. To, że coś w sobie masz, nie znaczy przecież, że musisz od razu zrobić z tego centrum swojego życia. Gdy wiesz, czego się boisz, łatwiej znaleźć do tego dystans. Tym zajmiemy się jednak później.
[ratemypost]
[…] poprzednio o negatywnej samodyscyplinie – podejściu opartym na lęku i obawach: robię coś dobrego, aby uniknąć zła. […]